KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Zrównoważenie — cnota filozofów. Mowa trzecia: ”350 milionów + 1”.

Zrównoważenie to stan, w którym zbiegają się wyższe wartości życia. Wszystko znajduje w nim swój punkt wspólny — dlatego jest tak bardzo cenne i wartościowe. Oczywiście, istnieją inne zjawiska — emocje i stany, które także są cenne. Jednak zrównoważenie jest szczególnie interesujące, ponieważ łączy w sobie mądrość, klarowność, intelekt i uczucia. Powinniśmy zawsze pamiętać, że zrównoważenie jest emocją, ale nie można go osiągnąć bez udziału pewnych procesów rozumowych.

Wczoraj wieczorem mówiłem o tym, jak zacząć dążyć do zrównoważenia. Zacznijmy od tego, jak tłumaczy je Buddha. Nie przedstawia on zrównoważenia jako czegoś, co osiągnął w sposób tajemny, niedostępny. I to jest coś, co wyróżnia nauki Buddhy. W historii pojawiało się wielu mistyków, którzy znaleźli drogę do czegoś bardzo cennego. Kiedy jednak próbowali opisać swoje doświadczenia, nie potrafili tego zrobić w sposób, który byłby pomocny dla innych w podążaniu tą samą drogą. Ludzie zainspirowani ciekawymi ideami często zwracają się do mistyków, szukając wskazówek. Praktyka pokazuje, że niestety rzadko uzyskują konkretne rozwiązania, dzięki którym mogliby osiągnąć to samo… Dzieje się tak, ponieważ ci mistrzowie zdobyli swoją wiedzę w sposób mistyczny.

Buddha też był mistykiem, ale zarazem przedstawiał bardzo jasne nauczanie. Rozumiał, co osiągnął i potrafił wyjaśnić, jak do tego doszedł. Wiedział, że istnieje metoda. Opisał więc, jak można rozwijać zrównoważenie.

Pierwszym krokiem — na co szczególnie zwracał uwagę — jest fakt, że trzeba w ogóle o zrównoważeniu usłyszeć. Zadziwiające, jak wielu ludzi przechodzi przez życie, nie spotykając się nigdy z tą ideą. Mowy takie jak ta, książki, które czytacie i inne źródła pozwalają wam po raz pierwszy zetknąć się z tą interesującą postawą, której istotą jest to, jak odnosicie się do otaczającego was świata.

Jestem głęboko i szczerze wdzięczny za to, że zetknąłem się z tą wizją świata — i że ktoś poświęcił czas, by mi ją wyjaśnić i pokazać, jak wielką ma wartość. Oczywiście wcześniej już w jakimś sensie spotkałem się z tą ideą. W tradycji zachodniej najczęściej ma ona greckie korzenie i jest rozumiana jako racjonalność. Arystoteles chwalił osoby, które potrafią zachować rozsądek, nie ulegając retoryce ani histerii. Jednak sama postawa filozoficzna nie wystarczy. Trzeba nią naprawdę żyć. Podczas studiów filozoficznych na uniwersytecie nie zaleca się przecież, by praktykować którąkolwiek z omawianych postaw. Traktuje się je raczej jako ciekawe, historyczne koncepcje, które kolejne pokolenia poddają krytyce, modyfikują lub porzucają.

Dopiero, gdy skierowałem swój wzrok na Wschód, dostrzegłem inne podejście. I to nie tylko w buddyzmie, ale także w taoizmie. W jednym z angielskich tłumaczeń „Tao Te Ching” autorstwa Lǎozǐ, który żył mniej więcej w tym samym czasie co Buddha, natknąłem się na pewną frazę. Całość nauczania Lǎozǐ mieści się w 5000 chińskich znakach — czyli w zasadzie 5000 słów. Tekst ten jest bardzo prosty, momentami trudny do zrozumienia, ale niezwykle piękny. Natknąłem się tam na jedno zdanie, które poruszyło mnie głęboko: „Zrezygnuj z kierowania wszechświatem”. Tylko tyle. I naprawdę roześmiałem się na głos, kiedy to przeczytałem — bo właśnie z tym się wtedy zmagałem. To jest tak, jakby jakaś część waszej emocjonalnej struktury wchodziła w konflikt ze wszechświatem. Zaczynacie go krytykować spierać się z nim i tworzyć własny plan tego, jak powinien działać świat. Co więcej, moje pokolenie — pokolenie wyżu demograficznego, było szczególnie uwikłane w problemy polityczne i kwestie sprawiedliwości społecznej. Byliśmy wręcz zachęcani do inwestowania emocji w słuszne oburzenie. Niestety subtelności tej postawy nie były zbyt dobrze wyjaśnione. Często przybierała ona formę rozczarowania czy nawet wrogości wobec rzeczy, które (naszym lub kogoś innego zdaniem) powinny wyglądać inaczej.

Taka postawa emocjonalnego sporu z rzeczywistością jest bardzo wyczerpująca. Próbujecie rządzić wszechświatem i to męczy. Natomiast rezygnacja z kierowania wszechświatem nie oznacza wcale obojętności, apatii czy braku zaangażowania. Oznacza jedynie, że przyjmujecie, że wielkim złudzeniem jest myśleć, że możecie nad światem panować. Wszechświat działa niezależnie od waszej woli i za każdym razem, gdy próbujecie się z nim spierać — przegrywacie. Zawsze. Wszechświat wygrywa każdą kłótnię. Lǎozǐ miał na tyle mądrości, by powiedzieć: „Przestańcie. Nie walczcie z tym, co jest”. Marnujecie swój czas, energię, życie. I nie jesteście wtedy wolni.

Buddha mówi dokładnie to samo, choć poświęca temu więcej uwagi i oferuje konkretne ćwiczenia, które pomagają tę postawę urzeczywistnić.

Problem z taoizmem, a zwłaszcza z pismami Lǎozǐ, polega na tym, że są one niezwykle lakoniczne, tajemnicze i nie podają konkretnych metod. Zawierają jedynie kilka sugestii, ujętych w prostych zdaniach. Jeśli więc nie jesteście intuicyjnymi geniuszami, trudno będzie wydobyć z nich wskazówki do praktyki.

Postawa rezygnacji z prób kontrolowania wszechświata jest dziś szczególnie ważna. Żyjemy w czasach, kiedy ludzie są hiper-zaangażowani i często są tym zwyczajnie wyczerpani. Ale można przestać marnować energię, nie popadając przy tym w obojętność, nie wycofując się z życia społecznego. Możemy to osiągać gdy następuje zbieżność racjonalności i emocjonalnej mądrości.

Buddha naucza, że pierwszym krokiem do zrównoważenia jest samo usłyszenie o tej możliwości — posłuchanie kogoś, kto o tym mówi. Kolejnym etapem jest refleksja — głęboka, osobista praca umysłowa… Zanim zaczniecie działać w sposób autentyczny, potrzebujecie przemyśleć wszystko w sobie. Musicie dojść do wewnętrznego przekonania, popartego zarówno intelektualnym zrozumieniem, jak i emocjonalnym połączeniem, że ta postawa jest słuszna i warta praktykowania.

Dla wielu osób będzie to bardzo trudne do zaakceptowania. Warto zauważyć, że Buddha nigdy nie próbował nikogo do niczego przekonywać. Miał wystarczająco dużo mądrości, by nie tracić swojej psychicznej energii na przekonywanie ludzi na siłę.

Na początku jego kariery nauczycielskiej był bardzo powściągliwy. Obawiał się, że może być to strata czasu. Ale ostatecznie uznał, że znajdą się ludzie, którym jego nauki przyniosą korzyść. Nigdy jednak nie czuł potrzeby, by kogokolwiek przekonywać do swojego stanowiska. Zwyczajnie nie miał nic do stracenia. Nie szukał uznania wśród ludzi. Nie dostawał za to żadnych „punktów”. Wiedział, że przekonywanie, spory, perswazja, logika, retoryka mają swoje granice. Nie wszystko można nimi osiągnąć. Jeśli ktoś nie nadąża za twoim tokiem myślenia, to też jest w porządku. Buddha mówił jasno: „Przychodzę dla dobra wielu". Nigdy nie mówił: „Przychodzę dla dobra wszystkich". Nie zamierzał ratować wszystkich. Wiedział, że niektórzy na tym skorzystają — a dzięki nim również inni, z którymi ci się zetkną i tak dalej.

Buddha nie miał żadnego interesu w tym, by kogokolwiek przekonywać, czy przesądzać o jakichś sprawach. Po prostu wyrażał to, co miał do powiedzenia. Przedstawiał klarowne poglądy, ale nie czuł potrzeby, aby je komukolwiek narzucać. Był wielkim filozofem i mówił przejrzyście. Wiedział, że na wiele najważniejszych pytań w życiu, nie znajdzie definitywnej odpowiedzi. Zawsze będą istniały argumenty „za” i „przeciw” i nie zawsze będzie możliwe ich ostateczne rozstrzygnięcie.

Zrównoważenie to właśnie tego typu połączenie racjonalności z emocjami. Próbowałem to ująć w krótkim, trochę prowokacyjnym zdaniu, które w pewnym sensie oddaje tę ideę: „Im gorzej się dzieje, tym lepiej się czuję”. To oczywiście zupełnie nieintuicyjne. Większość ludzi działa według innego schematu: „Im jest gorzej, tym gorzej się czuję”, „Im jest lepiej, tym lepiej się czuję”. To nie jest zrównoważenie. Zrównoważenie jest niezależne od tego, czy coś się „udało” czy „nie udało”. Kiedy więc mówię: „Im gorzej się dzieje, tym lepiej się czuję” to nie znaczy, że jeśli wszystko się układa, to czuję się źle. Nie. „Im jest lepiej, tym lepiej się czuję”. I jednocześnie: „Im jest gorzej, tym też lepiej się czuję”. Innymi słowy: czuję się dobrze niezależnie od warunków. Tym właśnie jest zrównoważenie. Nie opiera się na żadnej dualności. Nie jest związane z przeciwnymi biegunami: sukces — porażka, pochwała — krytyka, sława — zapomnienie. Nie ma to związku z tymi przeciwieństwami.

To nie huśtawka. Uwalniamy się od huśtania na huśtawce z dwoma biegunami. Tak jakby obiekt znalazł się poza siłą grawitacji, swobodnie porusza się w przestrzeni, niezależnie od przyciągania ziemskiego.

Ludzie odczuwają wpływ tych skrajności, ponieważ nie poświęcili wystarczająco dużo czasu by zrozumieć, na czym polega brak przywiązania. Brak przywiązania jest jak rozwiązywanie węzłów, które wiążą nas ze światem. To klucz do kajdan, którymi jesteśmy do niego przykuci. Można otworzyć zamek i je zdjąć. Kiedy to zrobicie, przestaniecie być zakładnikami świata.

Zakładnik losu — to chyba Szekspir? Nie pamiętam. Ale to trafne określenie. Bo tak to właśnie działa: los, przypadkowe zdarzenia, okoliczności — biorą was na zakładników. Jeśli uda się wam uwolnić — to jest naprawdę coś. Poczujecie się wtedy pewni siebie, bardzo niezależni, wyjątkowo lekcy i wolni. Pojawi się ogromna wdzięczność dla tych, którzy doszli do tych wniosków i się nimi podzielili.

To absolutnie genialne rozwiązanie. To nie jest coś, na co zwykły człowiek wpadnie sam. Zwykły człowiek czuje się uwikłany w świat i szuka wyjścia, ale nie zna drogi, nie ma narzędzi, więc najczęściej sięga po coś bardzo destrukcyjnego: „Już mnie to nie obchodzi”, „Nie będę czuć”, „Znieczuliłem się”, „Nie ma we mnie żadnej wrażliwości”. Albo „Nienawidzę tego. Gardzę tym wszystkim. Mam was dość. Wypchajcie się!”. Widać, że ta osoba chce rozwiązać jakiś bardzo poważny problem.

Problem polega na tym, że świat nieustannie atakuje nas emocjonalnie, tworząc tragedie, takie jak II wojna światowa, śmierć bliskich, inne dramaty, tragedie. To są straszne ciosy. Jak sobie z nimi radzić? Jak przetrwać? Czy w ogóle chce Wam się w takiej sytuacji żyć dalej?

Wielu ludzi nie chce… Bo świat potrafi być naprawdę brutalny, znęca się nad nami, tak, że nie widać już sensu… Wolelibyście czasami wymeldować się z niego już teraz. Czy istnieje lepsze rozwiązanie tego problemu? Oczywiście, że tak.

Zrównoważenie jest właśnie tym rozwiązaniem. Chodzi o to, żeby zachować absolutnie nieskazitelne zdrowie — nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim emocjonalne. A nawet więcej: ponadnaturalne poczucie dobrostanu w świecie, który dalej robi swoje. Nadal jest brutalny, nadal przynosi te barbarzyństwa. Ale wy znajdujecie sposób, żeby być wolnym pośród tego wszystkiego. Taka jest właśnie istota zrównoważenia. Nie musicie się znieczulać. Ale musicie zdecydować, jak reagować we właściwy sposób. To wasz wybór — należy do was. Bo wszechświat nie przydziela wam emocji na dany dzień. Nie dostajecie przydziału. Nie budzicie się rano, zastanawiając się, jak świat każe wam się dziś czuć. To nie jest rozkaz: „Dziś masz czuć smutek, bo pada deszcz!”, „Dziś masz się cieszyć, bo świeci słońce i dostałeś podwyżkę!”.

To naprawdę straszna perspektywa — być aż tak uzależnionym od warunków zewnętrznych. Ale możecie się od tego uwolnić i wcale nie oznacza to pozostawania na marginesie wydarzeń. Jest to raczej decyzja, którą podejmujecie — nie musicie być obojętni, nie musicie być apatyczni i nie musicie gardzić niesprawiedliwościami świata. To wszystko są tylko kolejne krzywdy, które możecie sami sobie zadawać, a nie jest to nic pozytywnego. Jednocześnie nie musicie już pytać świata, jak macie się czuć. Możecie przejąć kontrolę nad swoim samopoczuciem. Zdacie sobie wówczas sprawę, że przez całe życie to wy sami byliście źródłem cierpienia. To nigdy nie była kwestia świata. Świat nie ma takiej mocy. To wy tworzycie swoje reakcje emocjonalne. To wy czujecie. To wasza konstrukcja. Jedynie myśleliście, że to świat wam to robił. Ale kiedy przyjeżdżacie na odosobnienie medytacyjne i zaczynacie widzieć wyraźnie pewne rzeczy, wszystko się zmienia.

Po pierwsze, siedzicie w dużym, pustym, bardzo ładnym pomieszczeniu… a w waszych głowach dzieją się dramaty. Ale tu nie ma żadnych dramatów. Pomieszczenie jest puste. A jednak tworzycie sobie wciąż te przedstawienia. Kiedy stoicie w korkach, ktoś nie rusza na zielonym, myślicie: spóźnię się przez niego do pracy — i wpadacie w złość. Myślicie: „Jasne, że jestem wkurzony — przecież świat mi coś zrobił. Dlatego tak się czuję”. Ale kiedy siedzicie w pustym pokoju, w zupełnej ciszy i wciąż wam się to przytrafia, wciąż przeżywacie te wszystkie dramaty, wymyślacie te scenariusze, wspominacie, rozpamiętujecie, uruchamiacie wyobraźnię… to nie możecie już zrzucić winy na nic i na nikogo. Wtedy nie da się już zaprzeczyć. To nie świat. To wy sami jesteście trochę szaleni.

Pozwolę sobie na małą dygresję. Przychodzi mi na myśl pewna historia. Zabawna historia… To było dawno temu. Byłem w Zachodniej Wirginii, może rok lub dwa lata po święceniach. W klasztorze pojawiła się kobieta z Rosji. Miała na imię Olga. Niespodzianka, niespodzianka… Olga była kimś wyjątkowym. W Rosji była lekarką — zarówno medycyny ogólnej, jak i dentystką. Była też profesorką medycyny na uniwersytecie w Moskwie. To były późne lata 80-te i rząd próbował ją nakłonić do prowadzenia działań medycznych, z którymi się nie zgadzała — nieetycznych.

Nie zgodziła się, więc zdegradowano ją do roli dozorczyni na uniwersytecie. Jednego dnia prowadziła wykłady, a następnego zamiatała schody, podczas gdy jej studenci — studenci medycyny, przechodzili obok i pytali: „Dlaczego zamiatasz schody?”. Odpowiadała im: „Och, to tylko ćwiczenia na plecy. To dobre ćwiczenia”. W końcu udało jej się uciec z Rosji. Wraz z matką przyleciała do Bostonu, gdzie istniała prawosławna społeczność rosyjska. Przeżycia, które miała za sobą, były dla niej bardzo trudne. Nawiasem mówiąc, miała też męża, który popadł w obłęd. Opiekowała się nim przez wiele lat, dopóki nie został umieszczony w zakładzie psychiatrycznym. To wszystko razem tworzyło dość niezwykły kontekst: dystopijny kraj, trudna rodzina, a potem nagle Stany Zjednoczone. Szukała jakiegoś wsparcia. Jej mąż miał obsesję na punkcie wegetarianizmu — to była jedna z jego fiksacji. Olga pomyślała, że dobrze byłoby pojechać do jakiegoś wegetariańskiego ośrodka, może sanatorium. Zapytała o to swoich przyjaciół, a oni powiedzieli: „Tak, znamy takie miejsce i zabierzemy cię tam”. Spakowała walizkę, przygotowała się do podróży i ruszyła z nimi. Dotarli na miejsce, wysadzili ją z samochodu przed pięknym ośrodkiem: ładne budynki, zadbane trawniki, duże ogrody… Wszystko wyglądało bardzo przyjemnie. Zauważyła jednak coś dziwnego. Ludzie na terenie ośrodka poruszali się bardzo powoli. Chodzili jakby w zwolnionym tempie. Patrzyła na to i nagle ją olśniło: „O nie! Moi przyjaciele myślą, że jestem szalona. Przywieźli mnie do szpitala psychiatrycznego, nie do wegetariańskiego kurortu”. Była lekarzem, znała się na tym. Zrozumiała, że ci ludzie to schizofrenicy ambulatoryjni. Usiadła więc na walizce i zapłakała.

Pomyślała: „To się naprawdę dzieje. Muszę być szalona. Moi przyjaciele nie chcieli mi tego powiedzieć wprost, ale uznali, że to konieczne”. Po chwili zobaczyła dwóch mężczyzn w długich, brązowych szatach. Szli z jednego budynku do drugiego. Ci schizofrenicy ambulatoryjni szli razem z nimi. Poszła więc i ona. Zajrzała do środka i zobaczyła grupę ludzi siedzących na podłodze. Mężczyźni w brązowych szatach byli z przodu. Nie mieli włosów i coś mówili. Olga usiadła z tyłu i po prostu zaczęła słuchać. To, co mówili, było niesamowite — mówili o głębi umysłu. Nie miała pojęcia, że znalazła się na buddyjskim odosobnieniu w IMS [Insight Meditation Society] w Barre, w Massachusetts. Ci mężczyźni w szatach, ci lekarze byli mnichami. Olga zaczęła medytować.

Więc tak, jesteście we właściwym miejscu. Naprawdę. Chociaż… tak trochę to jednak przypomina szpital psychiatryczny. Wszyscy jesteśmy trochę wariatami.

Skoro przypisujemy nasze uczucia światu, skoro projektujemy je na otoczenie… a jednocześnie jasne jest, że sami je tworzymy — to wszystko, co musicie zrobić, to odizolować się od tych zewnętrznych bodźców. Wtedy dostrzeżecie, że to wy sami wytwarzacie, projektujecie, produkujecie.

I właśnie dlatego idea zrównoważenia…

Na początku daje to bardzo dużo pewności siebie. Ale potem przychodzi trudniejszy etap — zniechęcające uświadomienie, że prawdziwa wolność polega na tym, by naprawdę przestać to robić. Przestać przypisywać swoje stany emocjonalne światu. I próbujecie. A potem ponosicie porażkę. Próbujecie wstać i znowu upadacie. Pojawiają się chwile, które są bardzo budujące, bardzo zachęcające, ale… Właśnie dlatego Buddha ustanowił coś więcej niż tylko praktykę — stworzył przestrzeń dla wzajemnego wsparcia. Grupy, które mówią wam, że to nie jest coś, co zrobicie raz, w weekend, co raz zaskoczy i nie będziecie mieć problemów do końca życia.

To praktyka na całe życie. Praktyka prowadząca do połączenia przejrzystości i emocjonalnego uwolnienia. W niej odnajdujecie niezależność,to, co w buddyzmie nazywamy nieprzywiązaniem. Nieprzywiązanie to po prostu termin oznaczający wolność i niezależność. Emocjonalna wolność i niezależność od tego, co w potocznym rozumieniu kieruje waszym życiem. Ale to nie świat kieruje waszym życiem. A zrównoważenie jest być może najpiękniejszym, najdoskonalszym wyrazem tej niezależności i wolności.

To właśnie w zrównoważeniu spotykają się bardzo głębokie emocje i głęboka racjonalność. To doświadczenie nie jest unikalne dla buddyzmu. Pojawia się w innych tradycjach, u różnych osób, które opowiadają o tym doświadczeniu. Powiedziałbym jednak, że buddyzm jest z pewnością największą i najlepiej zorganizowaną szkołą, która nie tylko głosi tę ideę, ale daje też strukturę i narzędzia, aby rozwijać tę umiejętność.

Zrównoważenie jest niezależne od dualności oferowanej przez świat. Ale żeby móc je zrealizować, musicie praktykować. Musicie wiedzieć przez jakie procesy przechodzi umysł, próbując zrozumieć świat, na przykład kiedy słyszycie o jakiejś tragedii. Słyszycie o World Trade Center, jakiejś masakrze w Afryce, o obozach koncentracyjnych z czasów II wojny światowej i wszystko to jest po prostu przytłaczające. Myślicie: „To tragedia”. Ale racjonalnie patrząc, przecież obecnie na Ziemi żyje około 7 — 7,5 miliarda ludzi i wszyscy muszą umrzeć w ciągu 100 lat. Większość ludzi żyje krócej niż 100 lat. Oznacza to, że co roku musi umrzeć 70 milionów ludzi. To 1% populacji. Wypadki samochodowe, wojny to w gruncie rzeczy tylko niewielki wycinek tej smutnej statystyki. Te siedemdziesiąt milionów ludzi musi umrzeć. Nikt nie umiera lekko. Fakt, że ludzie nie są rozstrzeliwani na wojnie, nie znaczy, że umierają lekko. Co byście naprawdę woleli: zostać zastrzelonym, czy mieć raka, który przez pięć lat, powoli zjada was żywcem? Jaki scenariusz byście woleli? Może wojna jest lepsza…

Te procesy muszą zachodzić. I zachodzą. A mówimy tylko o ludziach, choć to nie są jedyne istoty, które umierają. Zatem — co roku 70 milionów ludzi umiera. Skoro tylu umiera, to ilu cierpi, choruje, odnosi obrażenia i przechodzi przez katastrofy? To musi być pewnie z pięć razy więcej — 350 milionów ludzi rocznie, którzy albo umierają, albo cierpią z różnych poważnych powodów. I to nie wszystko, bo nawet nie wspominamy o zwierzętach. Zatem, dzieje się to nieustannie, a mimo to jestem pewien, że wszyscy miewacie dobre dni. Takie dni, kiedy wydaje się, że wszystko jest dobrze.

Może nawet minąć cały tydzień, w którym nie wydarzyła się żadna katastrofa, nie było World Trade Center, nikt nie potrącił grupy ludzi na chodniku, nie było krwawej strzelaniny w szkole. Kiedy tak się układa, to jesteście zszokowani i myślicie: „Nie poznaję tego świata!”. Ale on cały czas jest w tym samym punkcie — takim, w którym statystycznie 70 milionów ludzi musi umrzeć, a pięć razy tyle musi doświadczyć poważnej traumy i stresu.

A jednak zdarzają się te dobre tygodnie, w których nie czujecie niepokoju. Jesteście całkiem szczęśliwi. Wydaje się, że wszystko idzie dobrze. Od czasu do czasu możecie tego doświadczać. W takich chwilach warto przypomnieć sobie, że jest to złudzeniem. Jesteście zdrowi, ale wokół dzieje się to, co nieuniknione. Co roku umiera więcej ludzi niż w I i II wojnie światowej razem wziętych. Ale wam właściwie to nie przeszkadza, czujecie się w porządku.

Czy fakt, że ulegacie temu złudzeniu oznacza, że jesteście bezduszni? Że powinniście być wściekli, a nie jesteście?. Nie — po prostu czujecie się dobrze i powinniście tak się czuć. Dlaczego miałoby być inaczej? Jaki sens miałoby ciągłe przeżywanie cierpienia w odpowiedzi na te dane? Jak miałoby to pomóc? W jaki sposób? Jedynym skutkiem byłoby pogłębienie cierpienia. Do 350 milionów cierpiących dodalibyście siebie — mielibyśmy 350 milionów plus jeden cierpiących. Czy to ma jakikolwiek sens? Wiecie, że nie. Na świecie jest wystarczająco dużo cierpienia. Dlaczego mielibyście dodawać swoje własne do tego ogólnego poziomu? Powinniście pójść w przeciwną stronę. Postanowić: „Im gorzej się dzieje, tym ja lepiej się czuję”. Powinniście odchodzić od cierpienia, a nie zmierzać w jego kierunku. Musicie usuwać cierpienie z siebie samych, a nie dodawać je do bilansu cierpienia już obecnego w świecie. Nie chodzi o to, aby uzależniać swoje szczęście od tego, czy świat działa dobrze, czy nie. Jeśli czujecie się dobrze tylko wtedy, gdy wszystko idzie dobrze — to następnego dnia stracicie ten powód. To więcej niż pewne. Bo uzależniacie swoje szczęście od tego, co przynosi świat.

Zrównoważenie jest formą irracjonalnej szczęśliwości, opartej na racjonalności. To sytuacja, w której, zachowując całkowity rozsądek, pozwalacie sobie być absolutnie nierozsądnymi. W tym sensie, że decydujecie się być nierozsądnie szczęśliwi. Prawdziwie świadoma, prawdziwie racjonalna osoba rozumie, że nie potrzebuje powodu do przeżywania szczęścia. Po prostu wie, że to jedyna rzecz, którą warto robić. Możecie wybrać: nieracjonalne szczęście lub nieracjonalne cierpienie. Obie opcje są tak samo nieracjonalne. Wybierzcie mądrze.

Zrównoważenie jest szczytem i zbieżnością klarowności, racjonalności, logiki i serca. Nie możecie pomijać serca. Wbrew pozorom, pomijając uczucia, stajecie się nieracjonalni. Nie ma człowieczeństwa bez emocji. Nie jesteście maszynami i wszelkie próby ograniczania siebie tylko do poziomu intelektu, są czystą, głęboką deprywacją ludzkiej natury. Intelekt ma służyć emocjom. Powinien być im podporządkowany i wspierać przeżywanie. Te dwa aspekty ludzkiej natury są zjednoczone. Powinna panować pomiędzy nimi doskonała harmonia. Nie powinny być w stanie walki, ale kroczyć razem, uzupełniać się i wspierać. To przecież oczywiste, że dopiero kiedy jesteście w dobrym stanie emocjonalnym, wasze zdolności rozumowania są na najwyższym poziomie. Jeśli więc macie do wykonania jakąś pracę intelektualną, logiczną, racjonalną, to zanim zaczniecie, przestańcie na chwilę myśleć, rozluźnijcie serca, a przekonacie się, że lepiej wykonacie pracę umysłową. Umysł polega na lekkości serca. I z tą myślą zostawiam was dzisiaj.

O autorze

small.jpg

Sona Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Ajahn Sona został wyświęcony w trakcie pierwszej fali zainteresowania Zachodu theravadą i jest obecnie opatem buddyjskiego klasztoru Birken Forest w Kanadzie. Po ponad trzydziestu latach spędzonych w szatach, jego najbliżsi uczniowie nazywają go "Luang Por" ("Czcigodny Ojciec") - jest to tradycyjny tytuł nadawany starszym mnichom tajskiej tradycji leśnej.


Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Tłumaczenie: Piotr Płaneta
Redakcja polska: Izabela Mieszała
Czyta: Kamień Stulecia

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/