KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Czasem dostaję od Was listy. Ten otrzymałem, kiedy przyjechałem tu w piątek. Jerry mi go przekazał. Nadawcą jest ktoś z Karoliny Północnej i pisze tak: „Drogi Ajahnie! Dziękuję za twoje nauki. Pracuję w pomocy społecznej i doświadczam wyczerpania emocjonalnego - takiego określenia używają psychologowie. Czy buddyzm ma jakąś radę dla osób takich jak ja, które zmagają się ze zmęczeniem, wynikającym ze stresu związanego z pracą polegającą na wspieraniu ludzi znajdujących się w trudnych sytuacjach? Jak mogę puścić swoje przywiązanie i napięcie i jednocześnie wykonywać swoją pracę, okazując empatię? Na czym powinnam się skupić w swojej praktyce, aby lepiej radzić sobie ze stresem i z uczuciem rozpaczy?
To osoba z Karoliny Północnej – ma na imię Luke. Ten list właśnie przyszedł, otworzyłem go po południu. Autorka zadała naprawdę piękne pytanie. Wygłoszę mowę zainspirowaną nim, ponieważ w praktyce wszyscy jesteśmy pracownikami socjalnymi.
Pytania już napływają, mnóstwo pytań. Może omówię je potem, w czasie przeznaczonym na pytania albo połączę kilka w jedno. Kolejny list z Georgii, w Stanach: „Jak traktować kogoś, kto nie jest do końca uczciwy, a relację ze mną utrzymuje, by uzyskać korzyści imigracyjne?”. „Jak ważne dla dobrego samopoczucia są, z perspektywy buddyzmu, aktywności fizyczne, typu joga czy intensywne ćwiczenia?”. Zobaczymy, czy uda mi się na te pytania później odpowiedzieć.
W każdym razie, główny temat na dziś to praca socjalna. Wszyscy mamy jakieś więzi społeczne – rodzinę, przyjaciół, mnichów, osoby, którymi się opiekujemy – wszystkich ludzi, których spotykamy w życiu, zwłaszcza bliskich. Czy zauważyliście, jak bardzo wyczerpująca potrafi być opieka nad ludźmi? Czasami odczuwasz wyczerpanie, to wyczerpanie zamienia się w stres, a stres sprawia, że zaczynasz się zastanawiać, po co to w ogóle robisz. Stajesz się pacjentem, klientem zamiast pracownikiem pomocy. Powinniśmy nauczyć się wielu rzeczy, zanim zaczniemy pomagać innym. Po pierwsze, w empatii nie chodzi tylko o innych.
Lubię tę starą historię o siedmiu mnichach medytujących w jaskini. Dawno jej nie opowiadałem. Historie łatwo zapadają w pamięć, a kiedy coś pamiętasz, możesz wprowadzać to w życie i doceniać tego wartość.
Dawno, dawno temu w jaskini w dżungli medytowało kilku mnichów. Mieli mnicha naczelnego, ale wszyscy byli dla siebie jak przyjaciele, nie było wśród nich żadnych oznak hierarchii. Medytowali nad miłującą dobrocią z tą piękną ideą: „Oby wszystkie istoty były szczęśliwe i zdrowe”. Otóż to - Twoim zadaniem jest dbać o wszystkich, nieważne, kim są. Muszę wspomnieć, że medytując nad miłującą dobrocią, mnisi w tej jaskini… Właśnie zdradziłem co to za historia, bo w ten sposób jest opisana w jednej z moich książek – nosi tytuł „Mnisi w jaskini”. Zatem był tam przełożony mnich, drugi mnich był jego najlepszym przyjacielem, trzeci był jego bratem. Wszyscy byli wyświęceni na mnichów. Czwarty mnich był jego wrogiem – to jedyne właściwe słowo. Nie byli złymi ludźmi – mieli niezgodne charaktery. Czasami ludzie, nawet z tej samej rodziny czy z grona znajomych albo współpracowników, po prostu się nie dogadują, źle na siebie oddziałują. Między tymi dwoma mnichami zawsze były jakieś niesnaski. Piąty mnich był bardzo stary, tak stary, że mógł umrzeć w każdej chwili. Tak to bywa ze starszymi ludźmi, nigdy nie wiesz, kiedy odejdą. Czasami odchodzą przedwcześnie, a czasami żyją bardzo długo. Ale ten mnich był tak stary, że mógł umrzeć w każdej chwili. Kolejny mnich był bardzo chory, toczyła go choroba za chorobą i nigdy nie było wiadomo, kto umrze pierwszy: ten stary mnich czy ten chorowity. Ostatniego mnicha, siódmego, nazwę bezużytecznym, choć to niemiłe określenie. No cóż… trzeba było ku niemu kierować więcej miłującej dobroci. Niektórzy mnisi są beznadziejni. Naprawdę się starają, ale zdarza im się fałszować w trakcie recytacji, spadają im szaty, innym razem znowu usną w trakcie medytacji. Ten mnich nie był zbyt pomocny, nie przydawał się do niczego. Pewnego razu banda rabusiów znalazła jaskinię! Jakaż to była cudowna miejscówka dla złodziejaszków! Jaskinia była odosobniona, ale płynęła w niej woda. Wprost idealne miejsce na siedzibę bandy rabusiów. Mogli się w niej zawsze ukryć przed policją po rabunku. Poza tym, mogli tam przechowywać wszystkie swoje łupy. Był tylko jeden problem z jaskinią: mnisi znaleźli ją pierwsi. Oczywiste rozwiązanie? Zabić mnichów. Wytępić ich, usunąć, jak byśmy powiedzieli dzisiaj. Muszę przyznać, że przycisk „usuń” jest moim ulubionym przyciskiem na klawiaturze komputera – usuń ten e-mail, to spotkanie, to zebranie, na które nie poszedłem w zeszłym tygodniu. Nie mogłem, wygłaszałem mowę… Nie wiem, o co chodzi z tymi mnichami przełożonymi, że zawsze mają dar mówienia. No więc ten przełożony mnich jakoś przekonał złodziejaszków, żeby wypuścili większość mnichów.
„Po cóż mielibyście zabijać nas wszystkich?”.
„Bo inaczej powiecie policji, gdzie mieści się jaskinia” – odpowiedzieli.
„Nie powiemy!”.
„Właśnie, że powiecie”.
W końcu jakoś doszli do porozumienia – zgodzili się zabić tylko jednego mnicha ku przestrodze, aby nie ważyli się wyjawić policji tego miejsca. W przeciwnym razie zginą, jak ten jeden mnich. To było najlepsze, co udało się wynegocjować – poświęcić jednego mnicha, aby uwolnić pozostałych, uratować ich życie. Ale to właśnie mnich przełożony musiał dokonać wyboru, cóż za okrutny wybór! Jeśli nie znacie tej historii, odpowiedzcie, kogo byście poświęcili, gdybyście byli tym mnichem (albo mniszką gdyby chodziło o mniszki)?
Przypomnę wam, że było siedmiu mnichów. Przełożony, jego brat, jego najlepszy przyjaciel, w zasadzie jak brat – zrobiliby dla siebie wszystko. Potem wróg, z którym się nie lubili, mnich staruszek, który tak czy owak zaraz by umarł, no i ten chorowity mnich… Nie wiadomo, który pierwszy umrze. Życie tych dwóch skróciłoby się tylko trochę, inni mogli się nim cieszyć i medytować przez wiele lat. Wreszcie ten bezużyteczny mnich, który nigdy nikomu się nie przysłużył. Kogo byście wybrali?
Jeśli słyszeliście już tę historię, zachowajcie ją dla siebie, nie psujcie innym zabawy. Wszyscy ją już znacie? No cóż. Zawsze, gdy opowiadam tę historię po raz pierwszy, publiczność odpowiada, że poświęciłaby samego siebie. Kiedyś opowiadałem ją w Kalifornii w obecności biskupa anglikańskiego i stało się coś wspaniałego. Biskup podniósł rękę i powiedział, że to oczywiste, że mnich poświęci samego siebie. Tak właśnie postępują chrześcijanie. Odpowiedziałem mu z niemałą satysfakcją, że to zła odpowiedź. Po wszystkim mi podziękował i zapytał, czy może użyć tej opowieści w swoich kazaniach. Pewnie, że się zgodziłem, to cudowna przypowieść.
Skoro mnich nie poświęcił siebie, to kogo wybrał? Odpowiedź brzmi: Nie wybrał nikogo. Nie dał rady. Miłość do brata była równa miłości do przyjaciela, a nawet do wroga. Taką samą miłością darzył staruszka, chorego, a nawet bezużytecznego mnicha. Nikogo nie kochał mniej ani bardziej. A co najważniejsze, równie mocno kochał siebie samego. Nie mógł więc dokonać wyboru.
Wspomniałem o kalifornijskim biskupie, bo zapytałem go, czy nie był uczony kochać bliźniego swego, jak siebie samego. Nie kochać siebie bardziej niż bliźniego ani też odwrotnie. Ma to być miłość absolutnie sprawiedliwie podzielona. Biskup od razu to pojął.
Jest to odpowiedź na wiele pytań dotyczących zawodów związanych z opieką czy pomaganiem innym. Czy ktoś jest nauczycielem/nauczycielką, mnichem/mniszką, prezydentem/prezydentką Stowarzyszenia Buddyjskiego, matką czy ojcem, dzieckiem… Nie chodzi jedynie o dbanie o bliźnich, bo oznaczałoby to pominięcie jednej osoby – siebie samego. Powinniśmy obejmować wszystkich jednakową troską.
Wiecie, jak zakończyła się historia? Zaczerpnąłem zakończenie ze zbioru Theragāthā z wersów Tālapuṭa Thery. Nie jest może identyczne, ale dość podobne. Otóż połowa rzezimieszków powróciła do wsi i zajęła się porządną pracą, a druga połowa wyświęciła się na mnichów.
[Ajahn Brahm zwraca się do mnicha siedzącego obok]: „A ty, czym się zajmowałeś, zanim zostałeś mnichem?”. Był inżynierem. Nuda, nieważne.
Jest w tym zakończeniu coś inspirującego – prawda, która może odmienić życie. Możesz sobie uświadomić, że jako pracownik czy pracownica pomocy społecznej, liczysz się tak samo, jak ci, którymi się opiekujesz. Zatem odpowiedź na pytanie: „Jak się nie stresować, kiedy moja praca polega na pomaganiu innym i bardzo się przejmuję osobami, którymi się opiekuję?”, brzmi: „Postaw się na równi z innymi. Masz taką samą wartość”.
Opowiem wam jeszcze jedną historię dla wzmocnienia tego przekazu. Zacząłem ją opowiadać na ślubach. Nie mogę udzielać ślubów, to byłoby sprzeczne z naszymi zasadami, ale zawsze udzielam błogosławieństwa na koniec ceremonii ślubnej. Bardzo się z tego cieszę. Udzielałem go na przykład małżeństwom homoseksualnym. Rozpiera mnie z tego powodu duma – wspieram je, gdzie tylko mogę.
Pamiętam pewien ślub chłopaka i dziewczyny, którym udzielałem rad po ceremonii. Zawsze mnie cieszy, kiedy uda mi się ludzi wyprowadzić na manowce. Jest we mnie coś takiego, nie złośliwość, ale jakaś figlarność, zuchwałość. Spojrzałem na świeżo upieczoną żonę, była mężatką może dwie minuty. Jeśli kiedykolwiek widzieliście pannę młodą, wiecie, jak wygląda świeżo poślubiona osoba - pełna radości wewnętrznej, szczęśliwa, rozmarzona. Powiedziałem: „Teraz, gdy jesteś żoną, nie możesz już myśleć o sobie”. Ona na to: „Och, tak, tak” i spojrzała na swojego męża. Powiedziałem również: „Teraz, gdy jesteś mężatką, nie możesz też myśleć o nim”. Powiedziałem to samo mężczyźnie: „Teraz, gdy jesteś mężem, nie możesz myśleć o sobie. I przez resztę waszego wspólnego życia nie możesz myśleć o swojej żonie”. Jeśli nigdy wcześniej tego nie słyszeliście, to może być dla was ważna nauka. Wszyscy, którzy kiedykolwiek byli w związku, wiedzą, że jeśli osoba, z którą żyjesz, myśli tylko o sobie, to jest to bardzo samolubne. Straszne być w związku, w którym ciągle dajesz, a druga osoba tylko bierze. W końcu się wypalisz. Podobnie w pracy społecznej, nie chodzi tylko o dawanie. Nie chodzi też o branie. Nie chodzi o myślenie tylko o swoim partnerze albo o swojej partnerce ani też tylko o sobie. Istnieje cudowna trzecia opcja, którą często się pomija. Zamiast myśleć tylko o sobie albo tylko o drugiej osobie, pomyśl o was razem. Ludzie chwytają to w lot: „No tak, jesteśmy w tym razem. Nieważne kto zarządza, a kto pracuje”. Ja pracuję w ten weekend. Jestem starszym mnichem, a czcigodny Rado się mną opiekuje. Czasem sobie żartuję, że zwykle, koniec końców, to ja opiekują się moim opiekunem. Nie jest tak? To nie ja mam się kimś opiekować albo ktoś mną, chodzi o to, że mamy opiekować się sobą nawzajem.
Tak samo w naszym Buddyjskim Stowarzyszeniu Zachodniej Australii. Ja jestem opiekunem duchowym i czasem nawet mnie tak nazywają. Ona jest naszą prezydentką, poza tym mamy jeszcze kilku członków komitetu oraz wielu innych pracowników. Jesteśmy w tym razem - to jedyny sposób na przeżycie – pracujemy jako wspólnota i przez ten pryzmat na siebie patrzymy. Nie chodzi o moje potrzeby, czy to, co mogę dać, ale o to, czego my potrzebujemy i co my możemy dać. To jest ta trzecia wartościowa opcja. Byłoby cudownie, gdybyśmy mogli to zastosować w opiece społecznej czy w szpitalach. Lekarze i lekarki nie stoją w hierarchii ponad pacjentami i pacjentkami, ale są w tym razem z nimi. Niektórzy są chorzy, inni mają pewną wiedzę medyczną. Lekarze i lekarki, mający empatię, czują tę chorobę i próbują jej zaradzić – są w tym wszyscy razem.
W pracy socjalnej największym problemem jest to, że ludzie chcą rozwiązać problem. To błąd. Weźmy dla przykładu Covid – próby znalezienia rozwiązania: leczenie, szczepionki, lockdowny. Miałem ostatnio pecha. Może wyczerpałem swoją dobrą kammę. Otóż miałem lecieć do Melbourne w zeszły piątek, żeby wygłosić kilka wykładów podczas obchodów Vesak oraz odwiedzić klasztor i oczywiście kilka dni przed moim lotem pojawiły się przypadki zachorowania na Covid i z powodu lockdownu nie mogłem polecieć. Pomyślałem sobie: „No cóż, gdybym poleciał do Melbourne, to musiałbym poddać się kwarantannie”. Tak, kwarantanna to marzenie każdego mnicha. Dwa tygodnie w spokoju, bez kontaktu z ludźmi, tylko relaks i medytacja. Podobno są hotele, w których można odbyć kwarantannę. W klasztorach nie mamy takich wygód. A tam - piękne łazienki, można się wykąpać w wannie. Byłem o włos od kwarantanny. No cóż, mówi się: „Trudno”.
Zatem problemem jest to, że próbujemy ludzi naprawiać, ratować sytuację, poprawiać wyniki. Czym są te najlepsze wyniki? Czy rzeczywiście chodzi o społeczność ludzi bez żadnych problemów fizycznych czy psychicznych? To nie jest disneyowska bajka. To jest prawdziwe życie. Zawsze będą problemy, trudności i choroby. Zastanówmy się raczej, jak możemy przekształcić te problemy w coś niesamowitego? Mimo że nie poleciałem do Melbourne, nadal pracowałem, dając wykłady z klasztoru Bodhinyana przez Zoom. W czasie przeznaczonym na pytania ktoś zapytał o moje stanowisko dotyczące schizofrenii. To nie jest łatwa kwestia. Co można zrobić? Zamknąć wszystkich ludzi ze schizofrenią w szpitalu i udawać, że nie istnieją? To niezbyt dobre, prawda? Jednak ta kwestia napawa ludzi niepokojem. Jakie jest zatem rozwiązanie? To właśnie przykład problemów dzisiejszego świata.
Jeden z mnichów w klasztorze Bodhinyana miał problemy jelitowe, więc poszedł na wizytę do specjalisty od kolonoskopii, który akurat był kiedyś moim uczniem. Jakiś czas temu używałem prostszego określenia „lekarz od pupy”, ale teraz już tak nie mówię. Wiecie, to ten lekarz, który wkłada coś… wiecie gdzie… i robi tam zdjęcia. Był to bardzo życzliwy człowiek, a to dlatego, że jego rodzice… są tu dziś wieczorem, często tu przychodzą. Ten człowiek jest obecnie bardzo zajęty, ale dorastał w tej świątyni. Jesteśmy tu od około 38 lat. Wiele dzieci w zasadzie tutaj dorastało, biegały w koło, bawiły się. Nie mam nic przeciwko temu, że dzieciaki tutaj biegają. To miejsce staje się dla nich drugim domem, czują się tutaj swobodnie. Nie oczekuję, że od razu będą medytować, one po prostu wyczuwają, że to jest ważne miejsce.
Ten człowiek poszedł do szkoły, potem na studia, był bardzo bystry. Skończył studia medyczne i został lekarzem, pracował w szpitalu Royal Perth. Pewnego dnia mnie odwiedził – w sobotę, w porze lunchu. Znałem go od małego, byłem dla niego jak ojciec chrzestny – powiedział mi wtedy, że nie może już dłużej wykonywać tej pracy, musi zrezygnować. Bardzo mnie to zaskoczyło – wszystkie lata jego ciężkiej pracy poszłyby na marne. Oczywiście zapytałem go, co się stało, a wtedy opowiedział o śmierci jednej z jego pacjentek. Była młodą kobietą, miała jakieś 20-23 lata. Na początku nie znał przyczyny śmierci. Dopiero podczas autopsji odkryto przyczynę, ale już było oczywiście za późno, żeby jej zaradzić. Lekarze czegoś nie zauważyli. Nie wiem dokładnie czego, ale ten człowiek miał ogromne poczucie winy. Miał się tą kobietą opiekować, a ona zmarła. To on musiał powiedzieć jej mężowi, że jego żona nie żyje. Niedopowiedzeniem byłoby, że się tego nie spodziewał – był wprost wstrząśnięty. Mąż tej kobiety powiedział lekarzowi, że osierociła dwoje małych dzieci. Ten poczuł się, jakby ktoś wbił mu nóż w serce. Stwierdził, że nie może dłużej leczyć. Przyszedł do mnie i powiedział: „Muszę zrezygnować. Nie mogę już tego dłużej wytrzymać”. Wyobraźcie sobie siebie w jego sytuacji. Znacie tę rodzinę, rozmawialiście z nimi o chorobie tej kobiety, że powinna wyzdrowieć, a potem idziecie i mówicie im, że nie żyje. Jeśli macie choć trochę empatii, dobrze wiecie, jak to boli. Postanowił zmienić pracę. Powiedziałem mu: „Nie rozumiesz celu pracy lekarza, tego jaki jest sens pracy związanej z opieką nad ludźmi. Jeśli zrozumiesz cel tej pracy, zrozumiesz również, jakie są jej efekty. Twoim zadaniem jako lekarza nie jest leczenie ludzi. Twoim głównym zadaniem jest troska o nich. Dzięki temu zawsze możesz odnosić sukcesy, bo zawsze możesz troszczyć się o ludzi. Czy zawsze da się ich wyleczyć? Oczywiście, że nie. Naturalnie ciało choruje i umiera. Towarzyszysz ludziom na tej drodze. Kiedy troszczysz się o pacjentów, o ich bliskich i przyjaciół, leczenie nabiera innego znaczenia. Nie chodzi o to, by utrzymywać ludzi przy życiu za wszelką cenę, nawet pomimo ogromnego cierpienia ich samych i ich bliskich. Chodzi o troskę o ludzi”. Dodałem: „Od teraz nigdy już nie traktuj tego, jak porażki. Prawdopodobnie uzdrowisz więcej ludzi, jeśli zamiast leczenia, postawisz troskę na pierwszym miejscu”. Oczywiście zrozumiał to od razu i jest teraz bardzo dobrym lekarzem. Zrozumiał, że chodzi o troskę, a nie o leczenie.
Pracując socjalnie, nie próbuj leczyć ludzi – czyli rozwiązywać ich problemów. Zamiast tego stawiaj na troskę. W ten sposób zawsze wypełnisz swoje zadania. A ludzie ze schizofrenią… Czy można ich wyleczyć? Szczerze mówiąc, chyba się nie da, nie jestem pewien. Ale zawsze możesz komuś takiemu zaoferować troskę. Troska może naprawdę zmienić naszą pracę. Stawiajmy troskę ponad leczeniem, ponieważ troska, życzliwość i współczucie mają niesamowitą moc. Ja to wiem i wy to wiecie – dlatego tu przychodzicie. Czujecie, że moc współczucia i życzliwości jest potężna. Czasami myślimy, że musimy ludzi wyleczyć. A może po prostu wystarczy pozwolić im być?
Czytałem kilka artykułów o ludziach z problemami natury psychicznej w Szwecji. Pisano, że niektórzy w związku ze schizofrenią doświadczali chronicznych przywidzeń – opisywali, że widzieli, jak ludzkie głowy toczą się przed nimi. Oczywiście, to niemożliwe, irracjonalne, nielogiczne, ale właśnie tego doświadczały te osoby. Niektórzy lekarze temu wcale nie zaprzeczali, to znaczy nie potwierdzali, że to jest prawda, ale uznawali, że ktoś coś takiego widzi. „Ja tego nie widzę, ale twoja percepcja jest właśnie taka. Szanuję to i uznaję”. Okazało się, że taka życzliwość prowadziła do znaczącego zmniejszenia symptomów. Życzliwość ma znaczenie. Wyobraź sobie, że widzisz jakieś zwariowane rzeczy i wszyscy ludzie, którzy mają władzę nad tobą, mówią ci, że jesteś głupi, że nie możesz tego widzieć, że coś jest z tobą nie tak. Wtedy stresujesz się jeszcze bardziej, przesuwają się twoje granice napięcia emocjonalnego. Wyobrażam sobie, że wtedy te przywidzenia mogą pojawiać się częściej. A gdyby tak podejść z życzliwością… „O, leci głowa. Acha”. Takie uznanie zmniejszyłoby problem. Wystarczy kapka życzliwości i troski.
Mam sporo doświadczenia w odwiedzaniu ludzi ze schizofrenią. Nie będę teraz wymieniać wszystkich innych schorzeń jak OC DC… Nie, raczej AC DC… Niemądry ze mnie Ajahn Brahm, za dużo skrótów… Dlaczego ludzie uwielbiają przyklejać etykiety? Jesteś wariatem, jesteś szalony, jesteś taki, czy owaki. Moje doświadczenie mówi, że ludzie nie są jacyś cały czas, a tylko czasami - czasami są głupi, czasami kłótliwi, czasami wspaniali. Dziwisz się, bo spodziewasz się, że wariaci będą szaleni, więźniowie – agresywni, że autystyczni będą się jakoś zachowywać, tymczasem oni nie zawsze są tacy, nie zawsze mają takie objawy. To trochę tak, jakby te cechy czasem się ujawniały. Innymi słowy, są po prostu ludźmi. Zanim stali się schizofrenikami czy przestępcami, byli po prostu ludźmi. Można zobaczyć tyle piękna w ich naturze i okazać im życzliwość i troskę. Nawet ludzie, którzy są chorzy i umierają w szpitalu, nie są chorzy ani umierający. Są ludźmi, którzy mają choroby. Pamiętam przypadek pewnej zakonnicy, która była bardzo chora i umierała, a ja byłem jedyną osobą, którą do siebie dopuszczała. Chciałem wiedzieć, dlaczego ja? Powiedziała: „Bo nie rozmawiasz z moją chorobą, tylko ze mną”. Nie rozmawiasz z przestępstwem, kiedy wchodzisz do więzienia. Rozmawiasz z osobą. Nie rozmawiasz ze schizofrenią. Rozmawiasz z osobą, która cierpi na schizofrenię. Chodzi o całościową troskę o istotę, zamiast podejmowania prób, żeby leczyć jej części. Stopniowo odkrywasz, że to działa. W ten sposób okazujesz tej osobie prawdziwy szacunek, zamiast wiecznie próbować ją wyleczyć.
Być może to emocjonalne wyczerpanie bierze się z prób zrobienia czegoś, co jest niewykonalne. Alternatywą jest troska o tę osobę, ale i o siebie. Jesteście w tym razem. Nie chodzi jedynie o nią czy o mnie, chodzi o nas. Dlatego właśnie to działa. Prawdziwa troska daje dużo frajdy i radości niezależnie od tego, czy pracujesz w pomocy społecznej, czy w służbie zdrowia. Jeśli odczuwasz radość i frajdę, to znaczy, że dbasz zarówno o siebie, jak i o osoby, którymi się opiekujesz. Kiedy sobie uświadomisz, że jesteście w tym razem, przestaniesz odróżniać, kto jest pacjentem, kto lekarzem, kto opiekunem, a kto osobą będącą pod czyjąś opieką. Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się nie móc odróżnić tych ról? Czasami role się odwracają. Wszyscy się uczą, rozwijają, zdrowieją – nie tylko osoba, o którą się troszczysz.
Zawsze, gdy jako osoba świecka zajmowałem się pracą społeczną, wolontariacką (pomagałem osobom z zespołem Downa), myślałem o sobie, że jestem taki dobry, szlachetny, zdrowy i mogę poświęcić swój czas – to niezbyt mądre, muszę przyznać. „Pomóżmy biednym, pokrzywdzonym”. Ale to ja byłem pokrzywdzony. Szczerze mówiąc, ludzie, których spotkałem, wiele mnie nauczyli. Nauczyli mnie odczuwać emocje. Miałem się nimi opiekować, ale ostatecznie to oni zatroszczyli się o mnie. Pamiętam, że gdy studiowałem na bardzo poważnym uniwersytecie, myślałem o sobie, że jestem lepszy. Spędzałem jedno popołudnie w tygodniu na terapii zajęciowej dla osób z zespołem Downa, nie przeszedłem żadnego szkolenia – to oni nauczyli mnie, jak czuć. Można by ich nazwać moimi „emocjonalnymi wykładowcami”.
Kiedy pracujesz społecznie, jesteś jednocześnie dawcą i biorcą – bierzesz w tym wszystkim udział, więc też się liczysz. Jak zadbać o tę równowagę? Skorzystaj z pewnego pomocnego porównania. Ajahn Chah opiekował się wieloma mnichami pochodzącymi z Zachodu, którzy często nie rozumieli jego słów. Ale on potrafił się nimi opiekować, ponieważ był mistrzem prostoty. Powiedział, że każdy, kto zajmuje się pracą społeczną albo jest rodzicem, każdy, kto słucha problemów innych ludzi, musi być jak kosz na śmieci. Musi usiąść tam – często tam siadam, a wy przychodzicie i opowiadacie mi o swoich problemach. Nie wiem, dlaczego opowiadacie mi o swoich problemach małżeńskich, ja nigdy nie byłem żonaty, co mogę o nich wiedzieć? Problemy z dziećmi? Nigdy nie miałem dzieci. Praca? Co ja wiem o twojej pracy? Oczywiście też pracuję, ale nie dla pieniędzy. Nie mam ich, nic o nich nie wiem. Ale Ajahn Chah powiedział, że jednym z zadań mnicha jest wysłuchiwanie ludzi. Nie musisz udzielać odpowiedzi, nie musisz znajdować rozwiązań – to byłoby leczenie. Ty masz tylko słuchać i okazywać troskę – nic więcej.
Czasem ludzie dziękują za pomoc, za rozmowę. A co ja niby takiego wielkiego zrobiłem? Nie dałem ci magicznego zaklęcia na wszystkie twoje problemy. Siedziałem tutaj i słuchałem, okazując ci troskę. Gdy zajmujesz się taką pracą, często rozważasz, co powinieneś był zrobić. Problemem z pracą, polegającą na pomocy ludziom, jest to, że zapominasz, że masz troszczyć się także o samego siebie. Ty też się liczysz. Jak Ajahn Chah nauczył mnie to robić? Powiedział, że mnich musi być jak kosz na śmieci. Siedź i słuchaj ludzi, pamiętając o tym, żeby być koszem na śmieci z dziurą na dnie. To znaczy, że kiedy wracasz do swojego pokoju, niczego ze sobą nie zabierasz. Wszystko zostawiasz za sobą. Bądź jak kosz na śmieci z dziurą na dnie. Wtedy jesteś pusty, masz więcej miejsca dla każdej następnej osoby. „Ach, tak. Nie znam tej sytuacji”. „Och, tak, tak”. „To okropne”. „To dobre”. „Może spróbuj tego, a może tamtego”. Później niczego ze sobą nie zabieram – to bardzo ważne.
Ludzie są tak zmęczeni i wyczerpani życiem między innymi dlatego, że mają tendencję do przyjmowania na siebie problemów innych osób. Czy nie masz wystarczająco własnych problemów? Po co ci więcej? Ale coś w tym jest, że wydaje nam się, że jesteśmy nieodpowiedzialni, jeśli nie próbujemy znaleźć rozwiązania problemów. Chcemy rezultatów, wyników, efektów. Nie znoszę tego podejścia, bo powoduje tyle problemów. Mierzymy stan zdrowia, inteligencję, wiek – i takie myślenie wkłada ludzi do różnych szufladek. Czy moglibyśmy choć na chwilę przestać mierzyć? Tu ktoś ze schizofrenią, tam AC DC czy ADHD… Któryś z tych skrótów był nazwą zespołu, prawda? Zamiast szufladkować ludzi, zastanów się, czy naprawdę ich znasz. Czy są dobrzy, czy źli? Czy ich zachowania cię czasami nie zaskakują? Czy znasz samego, samą siebie? Czy to coś, co w ogóle da się zmierzyć? Czy naprawdę można ocenić siebie jako dobrego czy złego człowieka? Mówisz, że czasem jesteś naprawdę świetny, a innym razem głupi. Wiadomo. Może uważasz, że przez większość czasu jesteś głupi, ale czasem zdarza ci się powiedzieć coś naprawdę mądrego. Może tak być. Przychodzicie tutaj, aby słuchać mądrych rzeczy.
Kiedy kierujemy się bardziej w stronę troski niż leczenia, po pewnym czasie okazuje się, że jesteśmy w tym razem, wszystko dotyczy nas wszystkich. To nie ja uczę was, ale i wy wiele mnie uczycie. Więc krok po kroku, coraz mniej odczuwacie zmęczenie. Ponieważ jesteście w tym razem, to kiedy macie czas dla siebie, korzystacie z niego, odpoczywając i medytując wieczorem po powrocie do domu. Wtedy znikacie wy i wszystkie wasze trudności oraz problemy. Zatem nie myśl ciągle o pracy, ale bądź jak puste wiadro.
Jak to zrobić? Zauważaj, kiedy można odpuścić, wtedy puszczaj wolno całą swoją życzliwość i dobro, którymi się zwykle dzielisz. To takie proste - odczuwaj spokój.
Ludzie mają tendencję do przywiązywania się do przeszłości, myśląc, że ona im pomoże rozwikłać obecne problemy. Tymczasem tylko ich to obciąża. Puszczaj ją. Bądź wolny, dzięki temu odzyskasz energię. Doświadczam tego od tylu lat. Czasem bardzo się męczę rozmowami, starając się dać jak najwięcej troski, ale umiem się bardzo łatwo zregenerować. W jaki sposób to zrobić? Po prostu usiądź, odpuść przeszłość i bądź ze sobą w chwili obecnej. Jako mnich spędzam wiele czasu w samotności. Po tej mowie też wracam do pokoju, zamykam drzwi i medytuję. W tej samotności dzieją się niesamowite rzeczy, umysł się ładuje, tak jak telefon. Jeśli używasz telefonu nieprzerwanie, to oczywiste, że się wyładuje, ale jeśli przez jakiś czas z niego nie korzystasz, a potem podłączasz do ładowania, to ekran sam się rozjaśnia, pokazując, że telefon się naładował. Z umysłem jest tak samo – kiedy się wyczerpie, znajdź jakieś ciche miejsce, usiądź, zatrzymaj się i poczuj spokój. Nie próbuj wyleczyć zmęczenia, tylko po prostu zadbaj o ciało i umysł. Przestań je naprawiać, bądź dla nich życzliwy, a twój umysł się zregeneruje. Nie wiem, czy inni mnisi widzą, że czasami po naprawdę spokojnej medytacji wracam pełen energii – żartuję, opowiadam głupie dowcipy i takie tam. Potem się męczę i wracam do pokoju, aby pomedytować, a kiedy wychodzę, opowiadam jeszcze więcej głupich żartów. Zyskuję energię i pozytywne nastawienie.
Buddha dokładnie to mówił: „Jeśli ktoś rozwija spokój i odpoczywa, to odzyskuje energię i osiąga klarowność umysłu. A ta klarowność umysłu skutkuje niesamowitymi rozwiązaniami problemów”. Pewna kobieta (nie ma jej tu dzisiaj) była kiedyś jedną z głównych pracownic społecznych w Perth. Ktoś ją może pamięta? Przyjechała na jedno z odosobnień późno w nocy, ponieważ chciała podopinać wszystko na ostatni guzik. Jej praca była okropna, ale wykonywała ją bardzo dobrze. Podejmowała decyzje o tym, które dzieci będą odebrane matkom. Niektóre matki były alkoholiczkami, narkomankami albo całkowicie niezdolne do opieki z innych powodów. Taka decyzja była mniejszym złem dla dzieci. Powiedziała mi podczas naszej pierwszej rozmowy, że miała mnóstwo niezałatwionych spraw, ale potrzebowała odpoczynku, więc przyjechała na odosobnienie. Cztery czy pięć dni później powiedziała, że stało się coś niesamowitego – wcale nie myślała o pracy. Odpuściła na te kilka dni. Medytowała, zachowywała spokój, a innowacyjne rozwiązania same się pojawiły, wróciła do pokoju, zapisała je i znów oddała się medytacji przez kolejne dni odosobnienia. Tak to właśnie działa. Kiedy kultywujesz spokój, rozwiązania pojawiają się same. Jeśli chcecie się przekonać, posłuchajcie o jeszcze jednym człowieku.
Zdaje się, że nazywał się Brian Josephson. Jest jedynym Walijczykiem, który zdobył Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki. Działał na Uniwersytecie w Cambridge. Nobel z fizyki to niesamowite osiągnięcie, a zdobył go za pracę nad komputerem kwantowym, konkretnie nad tunelowaniem kwantowym. Zanim jego dowody zostały zaakceptowane, latami udowadniał swoje stanowisko, w końcu zdobył Nobla. Co ciekawe, olśnienie przyszło do niego po medytacji. Uprawiał medytację transcendentalną i właśnie dzięki niej miał interesujący wgląd, który przyniósł mu Nagrodę Nobla. To imponujące, w jaki sposób znajdujemy rozwiązania. Nie przez intensywne myślenie o problemach, ale przez trenowanie umysłu potęgą spokoju.
Jak powiedział Buddha w Sutcie Naḷakapāna: „Gdy rozwijasz umiejętność głębokiej medytacji, przeszkody na drodze do jasnego widzenia znikają. Znika również zmęczenie i wyczerpanie”. Na pytanie, z którym wielu z nas się mierzy: „Jak sobie poradzić w dzisiejszym świecie pełnym wymagań, kiedy często czujemy zmęczenie i wyczerpanie?”, mamy odpowiedź: „Pół godziny medytacji. Po niej wstajesz pełen energii, świeży, rześki”. Skąd to się bierze? Z natury umysłu. W miarę odpoczywania, ładujesz baterie, nabierasz mocy. Nie rozumiem, czemu wszyscy tego nie robią. Medytowałem w czasie studiów – w ten sposób radziłem sobie z egzaminami. Pół godziny medytacji między jednym a drugim. Pierwszy trzygodzinny egzamin z astrofizyki galaktyk czy czegoś takiego - bleeee. To było całkiem trudne, potem też – bleee. Ale medytujesz i jesteś jak nowonarodzony. To niesamowite. Mój umysł stawał się klarowny i precyzyjny. Potrafiłem bez problemu odpowiadać na pytania. Oczywiście byłem dobrze przygotowany, chodziłem na wszystkie wykłady, ale potem musiałem zastosować tę wiedzę w praktyce, a mózg był wyczerpany, na szczęście mogłem dostarczyć mu mnóstwo energii. W ten sposób faktycznie możemy radzić sobie w dzisiejszym świecie - doładowując umysł. Pozbawieni stresu widzimy lepiej, głębiej.
Stres nas zabija, odbiera szczęście w życiu. Czy przy wysokim poziomie stresu, możesz być naprawdę życzliwy i kochający dla swoich bliskich? Nie musisz odczuwać stresu. Możesz pracować naprawdę ciężko, ale też mądrze, produktywnie. Powtarzam wszystkim mnichom – możecie mnie poprawić, jeśli się mylę - że nie pracuję ciężko. Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie pracuję ciężko, ale wiele robię. Jestem bardzo produktywny. Czy tak jest na pewno, nie wiem - w każdym razie myślę, że udało mi się zrobić całkiem sporo. Nie stresuję się. Jak to możliwe? Kiedy się zmęczę, medytuję. Wiem, jak odpoczywać, wiem, jak odpuszczać i wiem, jak ładować akumulatory. Tego właśnie tutaj uczymy: medytacja w sobotnie popołudnia, piątkowe wieczory, prowadzona medytacja online. W ten sposób nabieramy siły od zawsze. Nie wszyscy mnisi i nie wszystkie mniszki są dobrzy w medytacji, ale niektórzy są niesamowici. Nauczą was, jak żyć bez stresu, być niezwykle produktywnymi, jak otrzymywać nagrody Nobla, mieć dobre związki. Naucz się odpoczywać, odpuszczać, służyć innym poprzez troskę, a nie leczenie. Ach, jaki cudowny świat moglibyśmy stworzyć.
To tyle na dziś. Sādhu, sādhu, sādhu. Tak się kończy mowy. „Sādhu” oznacza „wspaniale”. Chcecie to powtórzyć? Sādhu, sādhu, sādhu. Nie wiem, czemu ludzie mówią to tak smutno. Powiedzcie to wesoło!
Mamy kilka pytań: „Zastanawiam się, jak radzić sobie z kimś, kto nie do końca jest uczciwy, bo utrzymuje relacje ze mną tylko po to, aby uzyskać korzyści imigracyjne”.
To dla mnie trochę trudne. Nigdy czegoś takiego nie robiłem, więc skąd miałbym wiedzieć? Natomiast sprawa z nieuczciwością ma się tak – dlaczego ludzie są nieuczciwi? Ponieważ boją się przyznać do prawdy.
Zatem należy sprawić, aby uczciwość była mniej przerażająca niż kłamstwo. To się nazywa amnestia. Proszę, powiedz swojemu partnerowi czy swojej partnerce, przyjaciołom, dzieciom, komukolwiek: „Jeśli powiesz mi prawdę, nigdy się na ciebie nie zdenerwuję, ponieważ bardzo szanuję uczciwość. Jest dla mnie najważniejsza". Stosuj amnestię, szczególnie wobec dzieci. Obiecaj im: „Choćbyś nie wiem, co zrobiła, zawsze bądź szczera wobec rodziców, bo jesteśmy tu, żeby ci pomóc. Nie będę cię krytykować, besztać, bić, nie wyrzucę cię z domu - bo bardzo szanuję uczciwość". Jeśli chodzi o korzyści imigracyjne, to Stany Zjednoczone są poza moim zasięgiem. Swoją drogą, dlaczego skoro ludzie już gdzieś się dostali, nie mogą w danym kraju po prostu zostać? Oczywiście, o ile są dobrymi ludźmi.
„Jak ważna dla dobrostanu umysłu jest aktywność fizyczna, typu joga czy bardziej intensywne ćwiczenia, z punktu widzenia buddyzmu?”.
Ćwiczę. Robię 10 pompek każdego ranka. Wykonuję też inne ćwiczenia. Nie chcecie wiedzieć jakie! Staję przed lustrem, układam palce w kącikach ust i unoszę je - raz, dwa, trzy, cztery. Ćwiczę te mięśnie – są tak samo ważne, jak pozostałe. Oczywiście są ważne, ale nie ma co z nimi przesadzać, zwłaszcza w moim wieku.
„Moja terapeutka nadaje moim myślom pełnym niepewności imiona i osobowości, aby oddzielić je ode mnie. Co buddyzm mówi o separowaniu niektórych części siebie?”.
To nie są twoje części. Jesteś kimś o wiele większym. To są małe rzeczy, które odwiedzają cię, ale nie są twoje. Traktuj je jak gości, którzy przychodzą do twojego życia, do twojego umysłu, żeby cię czegoś nauczyć, a gdy się tego nauczysz, znikną. Dlatego wszelkie moje problemy Ajahn Chah nazywał w taki sposób, że np. jeśli ukąsił mnie komar, mówił o nim to „Ajahn Komar”, a kiedy byłem zmęczony, mówił: „Oto Ajahn Zmęczenie". Ajahn oznacza nauczyciela. Jeśli cierpisz z powodu depresji, możesz ją nazwać „Ajahn Depresja”. Ma cię czegoś nauczyć, a gdy to pojmiesz, nie będziesz już musiał powtarzać tej lekcji.
Pytanie z Hiszpanii: „Drogi Ajahnie Brahmie, co by się stało, gdyby twoje mowy Dhammy odniosły tak wielki sukces, że wszyscy zostaliby mnichami i mniszkami? Czy ludzkość by wtedy umarła z głodu i wyginęła?”.
Ależ skąd! Mielibyśmy cyborgi! Mielibyśmy roboty do pracy. Mielibyśmy mnichów i mniszki i nikogo innego – żadnych polityków, żadnych motocyklistów, żadnych ludzi zatrzymujących cię na lotnisku, żadnej policji.
Czyż nie byłby to wspaniały świat? Można by parkować, gdzie chcesz. Chociaż mnisi i mniszki nigdy nie łamią prawa, bo są uczciwi. Także świat miałby się znakomicie. Nie ma nic złego w tym, że roboty mogłyby zająć się produkcją. To jak, spróbujemy? Dobrze, dziękuję za to pytanie Hiszpanii. Ale oczywiście, że to się nigdy nie wydarzy. Zawsze może być więcej mnichów i mniszek. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, świat byłby wspaniały, gdybyśmy mieli więcej mnichów i mniszek! To mądrzy ludzie, żyją w prostocie. Można do nich pójść nie po rady, ale po troskę, życzliwość i prawdziwą uwagę. Możesz się do nich łatwo udać – nie po poradę, ale po troskę, nie chcą niczego w zamian. Nie będą chcieli zostać twoim partnerem czy partnerką, szefem, szefową czy kimkolwiek innym. Są po prostu miłymi istotami ludzkimi, które troszczą się o ciebie. Jakiś czas temu wspominałem, że pewien profesor ekonomii z Wielkiej Brytanii obliczył, ile kosztuje utrzymanie mnicha lub mniszki. I okazało się, że znał się na rzeczy. Utrzymanie mnicha jest tańsze niż utrzymanie psa. Wniosek: każde gospodarstwo domowe powinno mieć mnicha. Wystarczy mu małe kuti z tyłu domu, taka mała chatka, miska jedzenia raz dziennie i poranny spacer. Mnich nigdy cię nie ugryzie, to bardzo miły towarzysz. Za to, jeśli na przykład jesteś mężczyzną, który szuka żony, to wiesz, że to bardzo kosztowne, nie chcesz wiedzieć nawet, jak bardzo. Mnich albo mniszka dużo bardziej się opłaca.
Czy są jakieś pytania od publiczności, zanim skończymy?
Dobrze, zatem zakończmy teraz, kłaniając się trzy razy oddając cześć Buddzie, Dhammie i Sandze. Potem można podchodzić i zadawać pytania.
O autorze

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora
Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Sumedho Ajahn Czym jest medytacja?
- Bhikkhu Sujato Medytacja bez przeszkód
- Ajahn Brahm Medytacja prowadzona
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: http://www.bswa.org
Tłumaczenie: Beata Wysocka (https://sites.google.com/view/poczujoddech/)
Redakcja polska: Izabela Mieszała
Czyta: Aleksander Bromberek

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/