Wersja z lektorem:
Wersja z napisami:
KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")
Bardzo dobrze. Cóż… jak zwykle jestem zajęty podróżowaniem po świecie. Tym razem byłem w Indonezji, gdzie prowadziłem wiele, wiele wykładów dla tysięcy ludzi. Robili mi zdjęcia co, jako mnich, muszę znosić. Ale powiedziałem im, że czuję się jak świątynia Borobudur na środkowej Jawie. Ona niszczeje, bo kamień, z którego jest zbudowana, wchodzi w interakcje z fleszami. Czy raczej – lampy błyskowe z aparatów wpływają na skład chemiczny kamienia, a ten pod ich wpływem ulega zniszczeniu. Podobnie jest ze mną. Za dużo zdjęć sprawia, że zaczynam się sypać.
Dzisiaj będzie wykład podobny do tego, który w zeszłą środę wygłosiłem w Singapurze, a także na jednej z wysp Indonezji. Powiem wam, jak możemy posłużyć się buddyzmem, żeby zmienić nie tylko nasze życie, ale też życie innych. Mowa, którą wygłosiłem w Singapurze, była o tym, dlaczego relacje się nie udają. I nie chodzi tylko o relacje z innymi ludźmi, ale też z samym sobą. Kwestia, na której chciałbym się skupić, nazywa się w buddyzmie Właściwą Mową. Właściwą dlatego, że zwykle rozmawiamy ze sobą nieumiejętnie. Dzisiaj rano czytałem artykuł, który ktoś mi pokazał, dotyczył podziału przywództwa w Australii. To był artykuł z angielskiego wydania „The Guardian”. Jego autorzy dziwili się, że w Australii chcą się pozbyć rządu, który przez 21 lat wspierał wzrost ekonomiczny. Nikt w Europie nie może w to uwierzyć. Artykuł nosił tytuł Narzekający Australijczycy [zamiast Narzekający Angole – z ang. whingig poms – przyp. red.]. Przykuło to moją uwagę. „Narzekający” – to takie prawdziwe. Mieszkam w Australii od prawie 30 lat. I wiecie co? Widzę, że czasem brak dobrego nastawienia znajduje ujście w negatywnym mówieniu: do siebie samych, do innych, do tych, których kiedyś szanowaliśmy. Mowa staje się negatywna. I jest to powód wielu naszych problemów społecznych, ekonomicznych, kłopotów ze zdrowiem oraz wszelkich innych problemów. Dlatego powinniśmy się nauczyć, jak mówić poprawnie.
Dwa tygodnie temu mówiłem, że zawsze, gdy pojadę za granicę, uczę się nowego słowa w lokalnym języku. W Indonezji, na wyspie Sulawesi, nauczyłem się wyrażenia mentong mentong, to znaczy „bardzo dobry”. W Padang, gdzie kilka lat temu było wielkie trzęsienie ziemi, poznałem określenie rancak bana – też znaczy „bardzo dobry”. W Banda Aceh, gdzie przeszło ogromne tsunami i 40 000, nie… 47 000 ludzi zginęło, „bardzo dobry” to getap that. Gdziekolwiek jestem, zawsze uczę się słów oznaczających „bardzo dobry”. Chcę dzięki temu kultywować dobrą, pozytywną mowę. Jeśli więc ktoś mnie zrani, zasmuci albo powie coś złego w kraju, w którym właśnie jestem, nie będę wiedział, jak go obrazić, bo nie będę znał negatywnego słownictwa.
Czy nie byłby to wspaniały pomysł, żeby w szkołach w Australii uczyć dzieci tylko pozytywnego języka, a złe słowa, które tutaj mamy… Jakie właściwie mamy złe słowa? To ciekawe. Chwileczkę, próbuję sobie przypomnieć jakieś przekleństwa i nic nie przychodzi mi do głowy. Nie używałem ich już tak długo. Mówię szczerze! Nie obrażam ludzi. Jak to było… Już wiem, cytat z Keatinga: scumbag („drań”). Dlaczego ludzie używają takiego słowa jak „drań” albo „idiota”, albo „głupiec”? Dzieje się tak, ponieważ nauczyliśmy się takiego języka. A kiedy się go uczyliśmy, to równocześnie przyjęliśmy wszystkie negatywy, jakie zawiera. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby istniał język wyłącznie pozytywnych słów? „Bardzo dobrze”, „pięknie”, ale nie „okropnie”. „Dziękuję” – tak, ale „niewdzięczny” już nie. Gdyby istniało słowo „życzliwość” i nie byłoby słowa „zawiść”? Kiedy nie znamy jakiegoś słowa, nie tworzymy w umyśle stanu, który mu odpowiada. A jeśli pielęgnujemy język, pielęgnujemy też naszą psychikę.
Dawno temu nauczyłem się czegoś – tego, że kiedy ktoś się z tobą kłóci, albo ty z kimś, bardzo łatwo jest skończyć tę kłótnię. Wiesz, kiedy ktoś zaczyna się z tobą kłócić, to w coraz większych nerwach podnosi głos, mówi szybciej i szybciej, i szybciej, aż w końcu ciebie też poniesie. Ale ty, jeśli chcesz wyciszyć emocje, odpowiadaj mu niskim głosem i mów bardzo wolno. Zobaczysz, że napięcie i złość zaczną maleć. Pamiętam moment kupienia na aukcji ziemi dla mniszek. Czy kiedykolwiek byliście na aukcji? Czy wiecie, jak to działa? Mówią: „To wspaniały kawałek ziemi, piękna posiadłość, warta więcej, niż za nią chcemy! Zaczynamy aukcję od 50 000. Ktoś licytuje za 50 000? 60 000! 100 000! 200 000! 500 000!”. I zaczynasz się ekscytować. A kiedy jesteś podekscytowany, nie wiesz, co robisz. Ręce ci latają i zanim się zorientujesz, wydajesz za dużo. Na tym polega siła mowy. Może ekscytować albo uspokajać, tworzyć pozytywny stan umysłu albo negatywny. To ogromna siła. Powinniśmy to dostrzegać i wykorzystywać w życiu. Jeśli jakaś kłótnia odbywa się w twoim biurze czy domu, spróbuj przejąć nad nią kontrolę, załagodzić przy użyciu niskiego tonu i przez powolne mówienie. To niesamowite, jak można wyciszyć ludzi w ten sposób. Bądź odporny na krzyki, nie podnoś głosu i nie mów za szybko. Wtedy możesz uspokoić każdego. I jeśli to działa na innych, pomyśl, jak może wpłynąć na ciebie. Kiedy się czymś martwisz, to zaczynasz szybko chodzić, wszystko robisz szybko. Są też ludzie, którzy kręcą stopami, mają tiki nerwowe, bawią się czymś. To wszystko są oznaki zdenerwowania. A żeby pokonać nerwowość, musisz być świadom tego, co ją podsyca. Celowo zwolnij – rób wszystko powoli, umyślnie powoli mów. Od razu zauważysz, że właśnie w ten sposób powstrzymasz wzburzenie i nieprzyjemności.
Mowa jest więc bardzo potężna. Wie o tym niejeden psycholog. Jeśli będziecie umieli utrzymywać Właściwą Mowę, to nie tylko staniecie się rozjemcami wprowadzającymi spokój tam, gdzie sprawy mogłyby się bardzo nieprzyjemnie potoczyć, lecz także będziecie mogli użyć tej wiedzy, żeby uspokoić siebie. Mówić wolno, spokojnie i miło po to, żeby się uspokoić. To przywraca równowagę i daje wewnętrzną radość. Wszyscy chcemy współczuć i odczuwać miłującą dobroć. Nie znam nikogo, kto by nie chciał. A byłem już w więzieniach i rozmawiałem z mordercami, gwałcicielami, z ludźmi, o których myśli się, że są najgorsi na świecie. Więcej, rozmawiałem też z gorszymi niż oni – z politykami. Nawet dzisiaj to robiłem, ale nie powiem wam dokładnie z którym. Żartuję. Politycy są w porządku. Każdy z nas stara się działać jak najlepiej. Chce być miły. Chce robić właściwe rzeczy. Czasem jednak pojawiają się w naszym życiu takie sytuacje, że podejmujemy złe decyzje. A czasem też zostajemy zmuszeni do dokonania niewłaściwego wyboru.
Motocykliści też współczują. Pamiętam, że na cmentarzu we Fremantle… Była pewna kobieta, której syn był motocyklistą. Niestety jechał za szybko i wpadł na lampę, i zabił się. Jego matka nie była buddystką, ale interesowała się buddyzmem. Poprosiła mnie, żebym poszedł na pogrzeb. Był to pogrzeb motocyklisty. Nigdy wcześniej nie byłem na takim pogrzebie: wszyscy goście w skórach, wszystkie dziewczyny w spódniczkach mini, jakby szły do klubu nocnego, a nie na pogrzeb. Takie stroje nosili na co dzień. Był to jeden z najciekawszych pogrzebów, na jakich byłem. Goście w skórach – ludzie, których normalnie byś się bał – okazali się bardzo do rzeczy. Podeszli do mnie później i powiedzieli: „Świetny pogrzeb, proszę pana”, „Wspaniała posługa, proszę pana”. Naprawdę, bardzo mili ludzie. Zebrali się tam i byli w porządku. Nigdy w życiu nie widziałem – a jako mnich mam interesujące życie – nikogo, kto nie lubiłby współczuć albo nie miałby w sobie choć trochę szacunku. To w nas siedzi. A co możemy zrobić, żeby wzrastało? To właśnie cel życia duchowego.
Wiemy, że powinniśmy bardziej kochać i być mili, ale jak to robić? Zwłaszcza w związkach. To takie smutne: mężczyzna i kobieta chcą być dla siebie mili. Chcą kochać siebie nawzajem i być kochani, ale to psują. Dlaczego? Jednym z powodów są rozmowy. To fascynujące, jak można odmienić związek tylko za pomocą świadomości tego, co się mówi, i zmianie tonu rozmowy na miły i łagodny. Bądźcie jak ja. Nie pamiętajcie określeń takich jak „bardzo zły”, „głupi” czy „idiota”. Używajcie za to pozostałych pięknych słów: „bardzo dobry”, „wspaniały”, „miły”, „współczujący”. Im częściej będziecie ich używać, tym bardziej wasze słownictwo się wzbogaci. A później zobaczycie, że dzięki wypowiadaniu tych pięknych słów wasz umysł też stanie się piękniejszy. Nie mówię, że słowa pochodzą z pięknego umysłu. Mówię, że słowa kreują piękny umysł, bo za każdym razem, kiedy mówicie coś uprzejmego, wasze serce staje się milsze, bardziej kochające, radośniejsze, piękniejsze. To rodzaj warunkowania, możecie je nazwać praniem mózgu. I dlatego też dbanie o piękny, miły język jest dobre nie tylko dla innych ludzi, ale też dla was, dla waszego rozwoju. Poza tym oznacza mniej problemów. Wielu ludziom brakuje pewności siebie. Myślą, że nie są wystarczająco dobrzy, piękni czy mądrzy. Wydaje im się, że coś jest z nimi nie tak, że kiedy się urodzili, coś poszło źle, i że nie da się już tego naprawić. Nie. To nie jest prawda. Kiedy nauczycie się dobroci dla samych siebie, wasze podejście się zmieni.
Jestem pewien, że opowiadałem wam tę historię już dwa tygodnie temu, ale teraz też się nią podeprę. To opowieść o dwóch lasach, pamiętacie ją? Jeden z nich to las naturalny, z połamanymi gałęziami i konarami, z liśćmi rozrzuconymi dookoła. To całkowity bałagan, w którym każde drzewo jest uszkodzone. W drugim lesie za to wszystkie drzewa są idealne: z każdą gałęzią na swoim miejscu i ze wspaniałymi liśćmi. Te idealne rzędy i szeregi drzew nazywają się plantacją rządową. Gdzie wolelibyście spędzić czas? Tam, gdzie są powyginane gałęzie, czy w plantacji rządowej? Który las jest piękniejszy? Wszyscy odpowiadają, że wolą stary las, a nie plantację. Jeśli więc macie żonę, która przypomina stare, zniszczone drzewo, to i tak jest o wiele lepsza i piękniejsza od tych idealnych i prostych drzew z plantacji. Jeśli macie męża, którego nadwyrężył już czas, to nic, i tak jest piękny – dokładnie tak, jak drzewa w starym lesie. Spróbujcie znaleźć drzewo, które nie jest choć trochę zniszczone. Takiego nie ma. I na tym właśnie polega piękno. Znajdźcie chociaż jedną osobę, która nie jest „zniszczona” – spośród was siedzących tu przede mną, z grona moich klasztornych współmieszkańców… Nie ma takiej osoby. Wszyscy jesteśmy jakoś uszkodzeni, ale to właśnie czyni nas ludźmi. I w tym też tkwi nasz urok. Właśnie tak jak w przypadku starego lasu.
Potrzebne jest więc zupełnie inne nastawienie. Dzięki niemu mowa też staje się inna. A kiedy będziesz mówić inaczej, zaczniesz widzieć siebie w lepszym świetle, zamiast ciągle krytykować. Stąd zresztą wzięło się określenie „narzekający Australijczyk”, „narzekający Anglik” czy narzekający ktokolwiek. I dlatego tak ważne są pozytywne słowa. Wykorzystujmy każdą okazję do tego, żeby doceniać innych. Wielu z was odwiedza mnie w klasztorze albo po prostu kręci się tu od czasu do czasu, a ja – od roku czy dwóch – zawsze tak samo żartuję. Kiedy spotykam osobę po siedemdziesiątce, witam ją słowami: „Cześć, młody człowieku!”. Dzisiaj tak samo. Podszedł do mnie mężczyzna ze Sri Lanki i kiedy powiedziałem: „Witaj, młody człowieku”, omal się nie przewrócił. Potem zaczął się śmiać. Co w tym takiego złego? Podnosisz kogoś na duchu, mówisz coś bardzo miłego, czego nie słyszał od dawna. I co z tego, że złamałeś zasadę prawdomówności? Zresztą młodość to rzecz względna. Jesteście młodsi od Buddhy, który umarł w wieku 80 lat. Jesteście młodsi od papieża, który przeszedł na emeryturę. I możecie nazywać kogoś młodym człowiekiem, jeśli chcecie. Ludzie lubią słyszeć takie rzeczy i tym chętniej mnie odwiedzają. To całkiem niezły marketing. Ale tak naprawdę chodzi tu nie tyle o marketing, co raczej o kilka komplementów, kilka miłych słów, których ludzie nieczęsto słyszą. Dlatego tak bardzo je cenią. To ich uszczęśliwia i wypełnia współczuciem. A ja też staję się szczęśliwszy i bardziej współczujący. Z tego powodu celowo, od wielu lat, pielęgnuję Właściwą Mowę, zamiast kogoś krytykować. Krytykowanie jest przecież okropne – tak samo zresztą jak szkalowanie kogoś. Jasne, ludzie czasem na to zasługują, robią złe rzeczy, zawodzą innych. Ale… czy to cokolwiek daje? Co daje ci wrzeszczenie na męża za to, że za późno wrócił z pracy? Czy to naprawdę pomaga? Jak się z tym czujesz? Czujesz się strasznie, bo kiedy to robisz, ranisz przede wszystkim siebie. To regres w duchowym rozwoju – tak naprawdę wewnętrznie obumierasz za każdym razem, kiedy kogoś obwiniasz. To jest dla ciebie złe. Kiedy jednak z twoich ust płyną pochwały, kiedy jesteś dla kogoś miły, wzrastasz, twoje serce rośnie. Bądź więc samolubny – myśl o sobie! Powtarzaj żonie, jaka wspaniała z niej kobieta. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. W ten sposób pomożecie nie tyle partnerom, co raczej samym sobie. To naprawdę niesamowite i nie kosztuje zbyt wiele – wystarczy, że zaczniecie chwalić ludzi wokół siebie, dziękować im za to, co dla was zrobili, czy po prostu skupiać się na ich zaletach. Sami zauważycie, ile na tym zyskacie – to działa nawet w sferze materialnej.
Pamiętam, jak zakładałem klasztor Bodhinyana w Serpentine. Musiałem się wtedy, chcąc nie chcąc, wcielić w rolę budowniczego. Nie było to łatwe. I pierwszą rzeczą, jaką zbudowaliśmy, bardzo zresztą praktyczną, były toalety. Żadne sale medytacyjne czy chatki. Pierwszą rzeczą, o której człowiek myśli każdego ranka, jest toaleta. I dlatego spadł na mnie ciężar prac hydraulicznych, o których nie miałem zielonego pojęcia. Nie wiedziałem, co różni jeden system kanalizacyjny od drugiego, ale musiałem się tego nauczyć. Ktoś nakreślił kilka planów, a ja pospieszyłem do sklepu hydraulicznego w Perth. To było prawie 30 lat temu. Położyłem te plany na ladę i rzuciłem w stronę sprzedawcy tylko jedno słowo: „Pomocy!”. Wyjaśniłem, że chcemy to zbudować, ale nie wiemy jak. Ludzie bywają naprawdę mili. Jeśli i ty taki jesteś, to chętnie poświęcą trochę czasu, żeby ci pomóc. To przecież bardzo logiczne: węższa końcówka, szersza końcówka, wystarczy połączyć węższą końcówkę z szerszą, nałożyć trochę kleju, zatkać, przycisnąć, zostawić, żeby wyschło, nadać odpowiedni kształt… i gotowe! Rura nie może przecież iść w górę, gówno do góry nie pójdzie, musi iść w dół. Pamiętam też moje przygody z poziomicą. Ale kiedy już zrozumiałem, jak to działa, wszystko okazało się logiczne i proste. I zrobiłem to. Od tamtego czasu minęło już 28 lat, a toalety cały czas stoją. Zatkały się tylko raz. Niesamowite. I to jest właśnie siła buddyzmu. Wszystko płynie… Nic się nigdzie nie zatyka. Może poza rurami. Wykonanie musiał sprawdzić jeszcze inspektor sanitarny. A taki inspektor to człowiek, który nie jest buddystą, nie jest miły – ma robotę do wykonania i bardzo dokładnie ją wykonuje. System przeszedł. „Dobra robota!” – powiedział. Taka pochwała, „Dobra robota!”, naprawdę potrafi poprawić humor. Do tego stopnia, że aż postanowiłem podzielić się swoją radością. Czym prędzej wziąłem czek od skarbnika, który miał uregulować rachunek, i odesłałem go do… no dobra, w Towarzystwie Buddyjskim nie powinno się uprawiać kryptoreklamy. Ale powiem: Galvins Plumbing, może ktoś z tutaj obecnych tam pracuje? W każdym razie wysłałem ten czek i dołączyłem do niego list z dopiskiem: „Dla pana zza lady”. Pan miał na imię Fred. Napisałem: „Dzięki, Fred, za pomoc, za to, że powiedziałeś, jak połączyć ze sobą te rury. Wszystko działa, a dziś przyszedł inspektor sanitarny i dopuścił ten system do użytku. Bardzo, bardzo dziękuję”. Jednak kiedy już nadałem list na adres ich siedziby, zorientowałem się, że Galvins Plumbing to przecież sieciówka, a jej filie są rozsiane po całym regionie, że to nie tylko ten jeden sklep w Osborne Park. To duża firma. A ponieważ wysłałem czek, to trafił on do działu księgowości. Później się dowiedziałem, że kiedy pracownicy otworzyli kopertę z czekiem, to pomyśleli: „O nie, następna reklamacja”. Dopiero gdy przeczytali mój list, zorientowali się, że tak naprawdę była to pochwała! Zwykle jest tak, że kiedy klienci piszą do firm, to robią to po to, żeby się na coś poskarżyć. A tym razem na adres firmy przyszła pochwała. Pracownicy więc przekazali od razu list kierownikowi działu. Ten go zobaczył i przekazał go dalej, dyrektorowi generalnemu. A dyrektor, gdy tylko przeczytał podziękowania, od razu chwycił za słuchawkę, wykręcił numer do filii w Osborne Park i poprosił do telefonu Freda. I tak oto podrzędny pracownik miał szansę porozmawiać z grubą rybą. Trochę zakłopotany zaczął się tłumaczyć: – Nie zrobiłem nic złego! – Przyszła pochwała, dobra robota! – powiedział dyrektor. – O, dziękuję. – Jeden z klientów przysłał list z podziękowaniami, o to chodzi w tej firmie, trzymaj tak dalej. Fred odpowiedział, że przecież nie zrobił nic nadzwyczajnego. Potem szef zapytał go, ile zarabia, i obiecał, że zastanowi się nad ewentualną podwyżką. I umowy dotrzymał!
Tak się składa, że kilka godzin później, po południu, poszedłem do tego sklepu po następne części. Wcześniej kupiłem rurę, która była o wiele za mała, a ja potrzebowałem czegoś dwa razy większego i cztery razy droższego. Nie wiem, czy wiecie, jak wyglądają hydraulicy w Australii: są dobrze zbudowani, silni, mają szerokie ramiona. Zresztą nie bez powodu, muszą przecież ciągle kopać w błocie. W kolejce stało przede mną dwóch takich panów. Ale kiedy tylko Fred mnie zobaczył, od razu zawołał: „Brahm, chodź tutaj!”, a tamci dwaj musieli poczekać. Wcisnąłem się do kolejki – trochę się tym przejąłem, ale Fred nic sobie z tego nie robił. Wtedy jego kolega rzucił: „O, przyszła żona Freda”, wskazując na mnie, co miało oznaczać, że to ktoś miły dla niego. No i dowiedziałem się, że rano zadzwonił do Freda szef. Potem, cały czas podekscytowany, zapytał, w czym może mi pomóc. Pokazałem mu rurę, powiedziałem, że kupiłem za małą. Zaprosił mnie na zaplecze. Nad wejściem wisiała duża tablica z napisem „Tylko dla pracowników” – wskazałem na nią, ale on na to: „Ciebie to nie dotyczy, chodź na zaplecze”. I dał mi rurę. Dwa razy większą, cztery razy droższą. Zapytałem, ile mam dopłacić za różnicę w cenie. „Różnica dla ciebie, Brahm, wynosi nic!” I widzicie, zwykły list, niewielka pochwała i uprzejmość tak dużo zmieniły. Uszczęśliwił mnie, ale i innych – często opowiadam tę historię. Dlaczego więc nie uczyć się używania na co dzień tak pięknej mowy?
Jeśli macie problem w związku, w małżeństwie, spróbujcie nagrać – zapytajcie o zgodę partnera – jeden dzień z waszego życia. Tylko jeden dzień waszych rozmów, o ile jeszcze chcecie ze sobą rozmawiać. Ale jeśli nadal ze sobą rozmawiacie, nagrajcie wszystko, co do siebie mówicie, a potem to odsłuchajcie. Weźcie kartkę papieru, podzielcie stronę na dwie części – po jednej spiszcie pochwały, po drugiej krytykę. Zobaczcie, ile chwalicie siebie nawzajem w ciągu dnia, a ile krytykujecie. Wtedy zdacie sobie sprawę, dlaczego wasz związek może nie przetrwać. Przez krytykę. Prawie w ogóle nie mówicie sobie miłych rzeczy. Przez to nie tylko związki się nie udają, ciągła krytyka powoduje też problemy psychiczne – depresję czy niską samoocenę – a także problemy fizyczne, choćby raka. To jest bardzo negatywne. Sposób, w jaki mówimy, trafia do naszych serc, przenika nasze życie, i wtedy stajemy się chorzy. Ciało też na tym cierpi. Z tego powodu i ja byłem chory przez lata – prawie straciłem radość. Tak, byłem zmęczony. I naprawdę powinienem był się rozchorować, kiedy pojechałem do Indonezji, bo dwa razy dziennie latałem samolotem, przemieszczając się między wyspami, w nocy było okropnie gorąco, a klimatyzatory nie są tam produkowane dla ludzi z zachodu. Temperatura nigdy nie spadała poniżej 27 stopni. Było naprawdę gorąco. Ale przetrwałem. W każdym razie, jeśli macie dobre nastawienie, nie narzekacie zbyt dużo, to okazuje się, że jesteście o wiele zdrowsi. Dlaczego tak jest? Ponieważ każda drobna pochwała, którą sobie dajecie, tworzy nie tylko dobrą, szczęśliwą atmosferę w rodzinie, ale też sprawia, że to szczęście pojawia się w waszym sercu. Teraz już widzicie, że tak wiele chorób – tyle chorób społecznych – ma prostą przyczynę. Jest nią niewłaściwa mowa. Potrzeba wielu ćwiczeń, żeby zacząć mówić miło. Na początku nieraz będziecie się musieli do tego zmuszać. Ale zaciśnijcie zęby i powiedzcie do męża: „Mężu, jesteś taki cudowny… Musiałam ci to powiedzieć”. Może na początku będziecie zaciskać zęby, ale z czasem przyzwyczaicie się do tego i zaczniecie mówić miłe rzeczy bez napięcia. Wtedy też zaczniecie się tym cieszyć. Każdy lubi pochwały, a jeśli kogoś chwalicie, to działa – często o tym mówię. Chociażby wasze dzieci… Dlaczego dzieci się źle zachowują? I znów: nagrajcie się, kiedy do nich mówicie. Ile razy w ciągu dnia mówicie swojemu dziecku coś miłego? A ile razy je strofujecie, poprawiacie, mówicie, że się spóźnia, że źle odrabia lekcje, że jego pokój jest nie do końca czysty, że to, że tamto? Kiedy zdacie sobie sprawę z tego, co robicie, zrozumiecie, skąd bierze się tak wiele problemów z dziećmi. A gdy idą do szkoły, nauczyciel mówi im, że stać je na więcej, no chyba, że są już najlepsze w klasie. – Ale ja jestem drugi, nauczycielu! – Ale i tak możesz być lepszy! Skoro więc dziecko jako drugie w klasie i tak jest krytykowane, to co by było, gdyby było najgorsze?
OK, słyszeliście już tę historię, ale uwielbiam ją opowiadać. Kiedy byłem nauczycielem, jeden z moich uczniów radził sobie gorzej niż reszta. Wiadomo, zawsze ktoś jest ostatni. Nawet w klasie z 30 Albertami Einsteinami któryś z nich musi być najgorszy. Ale wiecie, jaka jest natura naszego społeczeństwa: jeśli uczę się najgorzej, to znaczy, że jestem przegrany, beznadziejny, bezużyteczny. Wtedy wpada się w depresję. Kiedy rozdawałem świadectwa na koniec roku, zauważyłem, że uczeń, który najgorzej sobie radził, wygląda na załamanego po tym, jak zobaczył swoje świadectwo. To było widać po twarzy. A zaraz po smutku przyszedł strach. Wyraz twarzy może nam powiedzieć wszystko o tym, co się dzieje w głowie dziecka. Co wieczorem powiedzą rodzice? Jak go ukarzą, na co mu nie pozwolą, co zabiorą? Czy powiedzą: „Jeśli w przyszłym roku nie zaczniesz się lepiej uczyć, to wpadniesz w jeszcze większe kłopoty”? To dziecko „zaraziło się” od rodziców. Było przerażone. Podszedłem do niego. Nie umiem być bierny, kiedy widzę, że ktoś ma takie trudne chwile, zawsze chcę takiej osobie pomóc. I pomogłem mu tak, że pochwaliłem go za to, że najgorzej mu poszło. Wiecie, jak to zrobiłem? W buddyzmie są takie wspaniałe, małe sztuczki. Dlatego buddyzm i dobra kondycja umysłowa, a nawet fizyczna, idą ze sobą w parze, to wielkie wsparcie dla zdrowia. Opowiedziałem mu więc o koncepcji bodhisattvy. Jeśli przejrzycie książki buddyjskie, natkniecie się na to pojęcie. „Bodhisattva” – to słowo sanskryckie. Co znaczy? Określa osobę, która poświęca własne szczęście dla dobra kogoś innego, a nawet oddaje życie dla dobra innych ludzi. Bodhisattva, czyli ktoś, kto się poświęca. Tacy ludzie są naprawdę bardzo szanowani w buddyzmie. Jeśli pójdziecie do chińskiej świątyni, to zobaczycie posągi przedstawiające bodhisattvów – ludzie ich czczą. Powiedziałem więc temu uczniowi: „Ty jesteś ostatni w klasie. Ty jesteś bodhisattvą. To ty się umyślnie poświęciłeś i zostałeś najgorszym uczniem w klasie. Dzięki tobie żaden z twoich przyjaciół nie będzie cierpiał, bo to ty dostaniesz dziś burę od rodziców. Wszyscy twoi koledzy myślą tylko o sobie, a ty celowo i z miłosierdzia dla nich zdecydowałeś, żeby być na tym strasznym 30. miejscu w trzydziestoosobowej klasie. Podpowiem dyrektorowi, żebyś to ty dostał tytuł bodhisattvy roku w szkole”. Nawet u najgorszego ucznia można znaleźć coś, za co można go pochwalić. A, jeszcze muszę dodać, bo jest tu kilku nauczycieli, że jeśli wykorzystacie tę technikę, to zawsze musicie zaznaczyć, że uczeń może dostać tytuł bodhisattvy tylko raz. Upewnijcie się, że ktoś inny dostanie tę nagrodę za rok.
Co zrobiłem? Pochwaliłem kogoś, kogo – czasem może się wydawać – trudno jest pochwalić. Byłem szczęśliwy, kiedy to robiłem, a chłopak też zaczął się śmiać. Pewnie pomyślał, że jestem szalony, ale jednak się śmiał. To przełamało jego depresję.
Nawet jeśli ktoś wpadł w depresję i podchodzi do mnie, mówię mu: „Masz szczęście, że się załamałeś”. Chwalę go za to. Ludzie myślą wtedy, że to dziwne. Jak można za to chwalić? Depresja jest chorobą, jak można chwalić chorobę? Choroba ma wiele zalet – nie musisz iść do pracy w poniedziałek rano, możesz poleżeć w łóżku, pooglądać telewizję, masz przywileje. Ludzie chcą cię uspokoić, więc szykują ci posiłki i oczekują, że będziesz leżał. Dlatego jeśli kiedykolwiek wpadniesz w depresję, wyciągnij z tego możliwie jak najwięcej korzyści. Teraz rozumiecie, o czym mówiłem? Chodzi o wasze nastawienie, które często wynika z mowy. Mowa je umacnia i może zmienić całą dynamikę tego, co się dzieje, na przykład dynamikę choroby. Możesz wyjść chorobie naprzeciw: „Tak, super, mam raka! O tak!” – czy umiesz tak zrobić? Nie masz wyboru, masz raka. Jedyny wybór, jaki masz, to sposób reakcji na to. To ważna rzecz, którą wiemy o życiu – jedyne, co zawsze możecie w nim kontrolować, to wasze nastawienie, wasze reakcje na wydarzenia, które nadchodzą nieoczekiwanie, niezapowiedzianie. One po prostu nadchodzą, a wy nie możecie z tym nic zrobić poza zadbaniem o nastawienie i o to, żeby było ono zdrowe. Możecie jeszcze zadbać o Właściwą Mowę. Jeśli mówicie: „O nie, mam raka”, to jeszcze pogarszacie chorobę. Ale jeśli mówicie „Tak!”, to rak nie ma szans. Bądźcie ostrożni, to jest tak naprawdę bardzo poważna sprawa, ale równocześnie potężna i naprawdę działa.
Wasza mowa to odzwierciedlenie waszych myśli, a wasze myśli tworzą waszą mowę – te dwie rzeczy ściśle ze sobą współpracują. Doskonalenie Właściwej Mowy jest ważne nie tylko dlatego, żeby nie krzywdzić innych i pozostawać z nimi w dobrych relacjach, jest też ważne dla waszego zdrowia i dla rozwoju osobistego. Jeżeli cały czas będziecie się komuś żalić, narzekać na rząd, narzekać na korki, narzekać na pogodę, narzekać na życie, narzekać na Boga, narzekać na buddyzm, narzekać na mnichów i ogólnie na wszystko – wtedy umrzecie… Zabijecie się. To nie działa. Z tego powodu, jeśli ktokolwiek jest do ciebie negatywnie nastawiony, nazywa cię świnią, nazywa cię głupim, to to, co mówi, jest bardziej o nim, niż o tobie. Naprawdę. Negatywne nastawienie jakiejś osoby – nieważne, czym spowodowane – mówi o jej stanie i zdrowiu duchowym. Ludzie są duchowo chorzy.
Niestety wielu ludzi ma dzisiaj negatywne nastawienie. Zawsze wszystko w sobie tłumią, zawsze przyjmują tylko czarny scenariusz, nigdy nie dają innym szansy. Zauważyłem to, kiedy byłem w Indonezji i sprawdzałem maile. Możecie spojrzeć na plakat w recepcji: „Ajahn Brahm na sprzedaż”. Zbieram pieniądze na cele dobroczynne, na klasztor dla mniszek. Bardzo często jest tak, że zakony męskie, szczególnie w Azji, dostają pieniądze. A żeńskie? Żeńskie nie. Nie wiem, dlaczego tak jest. To powinien być powód do wstydu. Męskie zakony – tak, dajecie im tysiące. Żeńskim – nie, im nie. W Kammavibhaṅga Sutcie, nie, to w Dhātuvibhaṅga Sutcie z Majjhima Nikāyi jest napisane, że najlepszy dar, jaki możesz dać – tworzący dobrą kammę – to ofiarowywanie datków zarówno mnichom, jak i mniszkom. Tak jest najlepiej. Nie da się lepiej tego zrobić. Dlatego nie dawajcie pieniędzy tylko mnichom – mniszkom też należy dawać. Tak jest najlepiej, tak powiedział Buddha. I dlatego, że tak trudno jest zdobyć pieniądze dla mniszek, mamy te wszystkie niesamowite zbiórki funduszy – wystawiamy na aukcje to i tamto. Wiecie, co się stało, gdy wróciłem z Indonezji? Mieszkam w jaskini. W Indonezji jest gorąco, a tu wczoraj wieczorem było zimno. Ile było? 13–14 stopni? Poszedłem do swojej jaskini, położyłem się spać, bo byłem bardzo zmęczony. Obudziłem się o 23:30, patrzę i… nie ma mojego koca. Ktoś go zabrał, żeby go wystawić na aukcję. Poważnie, zniknął. Nie miałem się czym przykryć tej nocy… Było mi zimno. Muszę teraz uważać i trzymać blisko swoje szaty. Zażartowałem: dlaczego mnie nie wystawicie na aukcję? Mówimy coś żartem, a potem zaczynamy myśleć, że to ciekawy pomysł. Dlatego wystawiam na aukcję siebie: pojadę na 7 dni w dowolne miejsce na świecie, do tego, kto zaoferuje najwięcej. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku. To wspaniałe poświęcenie, można uczyć medytacji, zrobić coś pożytecznego dla świata.
Ale niektórzy ludzie na blogach w Internecie zaczęli narzekać: „Nie możesz tego zrobić, to nie jest buddyzm, gdzie szacunek?” itd. Tak, marudzenia jest bardzo dużo. Niektórzy mają tak bardzo złe nastawienie. Chcesz zrobić coś dobrego i pięknego, a ciągle jesteś za to krytykowany. To wiele mówi o tych ludziach. O wiele więcej niż cokolwiek innego. Mają strasznie złe nastawienie, nie będą żyć długo. Nie mówię tego, żeby komuś grozić. To jest zwykły łańcuch przyczynowo-skutkowy. Negatywne spojrzenie na świat niszczy ciało, niszczy też umysł i życie duchowe. Wszystko, co negatywne, takie jest, a zwłaszcza nasz sposób mówienia lub pisania. Dlatego proszę, kiedy coś piszecie… Jest takie powiedzenie: „Jeżeli nie możesz poprawić ciszy – nie mów nic”. To piękne powiedzenie. Jeśli nie możesz poprawić ciszy, siedź cicho. To odnosi się również do pisania, ponieważ czasem reagujemy, a potem żałujemy, że nie byliśmy cicho. Im więcej się mówi, tym większe jest prawdopodobieństwo, że popełni się gafę. Czysta teoria prawdopodobieństwa. Jeśli mówicie mniej, to jest mniejsze ryzyko, że wpadniecie w kłopoty. A jeżeli już mówicie, mówcie, proszę, grzecznie do innych, tak żeby tworzyć milszy i szczęśliwszy świat.
Kiedy byłem w Indonezji, na moje mowy przychodziło wielu muzułmanów. Byłem pod wrażeniem, ponieważ wielu z nich – w kraju muzułmańskim – sprzedawało moje książki, pozdrawiało ludzi, którzy wchodzili do sklepu, robiło sobie ze mną zdjęcia. Nie zapomnę jednej dziewczyny, która przyszła na lotnisko w Banda Aceh i podeszła do mnie. Zapytała, czy to ja jestem Ajahn Brahm (moje książki są bestsellerami w Indonezji): „Ajahn Brahm, o, Ajahn Brahm, czy mogę sobie zrobić z tobą zdjęcie?”. Była bardzo podekscytowana! To cudowne, że da się tak poruszyć ludzi innych religii. Na spotkaniach w Indonezji około 30% osób to muzułmanie. Jak to możliwe? Dzieje się tak wtedy, kiedy mówicie grzecznie, z szacunkiem dla wszystkich religii, do wszystkich ludzi, nieważne, kim są, jakiej płci, jakiej rasy, jakiej religii czy orientacji seksualnej. I dlatego chcą słuchać więcej, to dla nich rozwój. Możecie używać mowy, żeby dzielić, ale możecie jej też używać, żeby łączyć ludzi. To umiejętność, którą da się rozwijać. Ja ją rozwinąłem.
Jedno z pytań, jakie mi zadano w Sulawesi, było delikatnej natury i dotyczyło tego, co buddyści myślą na temat Boga. To dość drażliwy temat w Indonezji, bo jedna trzecia słuchaczy to muzułmanie, było też kilku chrześcijan. Jak odpowiedzieć na pytanie tak, żeby to była Właściwa Mowa? Żeby odpowiedź była grzeczna, harmonijna, ale też prawdziwa? Łatwo mi tak odpowiedzieć, ponieważ Właściwą Mowę rozwinąłem dzięki tworzeniu dobrych relacji z wieloma ludźmi różnych religii. W zeszłym tygodniu, jako że ja byłem w Indonezji, Ajahn Brahmali pojechał do Katedry św. Jerzego. Tamtejszy biskup, John Shepherd, który wygłaszał tu mowę bodaj dwa razy, i Roger Herft, arcybiskup, zawsze przesyłają mi najlepsze życzenia. John Shepherd powiedział, że jedyne, co jest ze mną nie tak, to to, że poszedłem nie na tę uczelnię, co trzeba. Do Cambridge. A on poszedł gdzie indziej. Jesteśmy przyjaciółmi, dobrze się razem bawimy, żartujemy sobie. Inny mój kolega, opat Placid, który też miał tutaj przemawiać, niestety umarł. Właśnie minęły dwa lata od jego śmierci. To naprawdę moi dobrzy przyjaciele. Jeździmy do nich raz w roku, a oni przyjeżdżają do nas. To są katoliccy mnisi, ale przyjaźnimy się ze sobą do tego stopnia, że naprawdę myślałem – nie wiem, czy opowiadałem wam ten żart ostatnio – czy nie postarać się o urząd papieża. Niestety się spóźniłem, bo ktoś go już zajął. Ale czy nie jest to wspaniały pomysł? Czy nie byłby to wielki symbol harmonii między wyznaniami? Jakby to było, gdyby papież był buddyjskim mnichem? Lubię wychodzić poza schematy, bo jest w tym coś dobrego i prawdziwego. Oczywiście tak się nigdy nie stanie, ale czy to nie byłoby wspaniałe? Z drugiej strony, co by było, gdyby katolik kierował BSWA? Ciekawy pomysł, nie? Oczywiście my przejęlibyśmy Watykan, a im zostałoby to małe miejsce – kiepski dla nich interes.
Dobrze, wróćmy do tematu. Prowadziłem seminarium razem z człowiekiem z Uniwersytetu Australii Zachodniej. Pewnie znacie ojca Franka Brennana, jest bardzo znanym katolikiem – to on starał się o dołączenie Karty praw człowieka do australijskiej konstytucji. Podniósł rękę i zapytał, jaka jest buddyjska idea Boga. Takie pytanie wcale nie jest głupie, zadał je człowiek uczony, inteligentny i bardzo ceniony w społeczeństwie australijskim. Odpowiedziałem mu, że osoba, która siedzi obok mnie, już od dawna jest moim bliskim przyjacielem, bo dbam o przyjaźnie również z tymi, którzy nie są związani z buddyzmem. W przeciwnym razie stałbym się ograniczony. Jest więc moim bliskim przyjacielem i ciągle powtarza mi swoją podstawową zasadę, która brzmi: wszyscy ludzie szukają Boga. Można to odrzucić, powiedzieć, że nauka przecież potwierdziła, że nie ma żadnego Boga. Buddyzm nie uznaje stwórcy. I być może to prawda, ale taka mowa nie jest właściwa, bo stwarza podziały. Dlatego wymyśliłem innowacyjną odpowiedź, która pozwala wprowadzić harmonię. Powiedziałem, że ten człowiek mówi, że wszyscy szukamy Boga. A czego wy, ludzie, szukacie tutaj (czy w Internecie)? Dlaczego tu przyszliście? Szukacie miłości? Kogoś, kto się wami zaopiekuje i będzie wiedział, jak to zrobić? Szacunku? Być może żyjecie w społeczności podzielonej rasowo, gdzie nie każdy ma dobry start, lub takiej, która dyskryminuje odmienne orientacje seksualne i nadal nie daje im równych praw, szczególnie jeśli chodzi o małżeństwa. Chcemy szacunku, chcemy miłości, chcemy współczucia, chcemy szczęścia, chcemy spokoju. Dlatego jeśli tego szukacie, to najwyraźniej tym jest Bóg. Koniec problemu! Kiedy to powiedziałem, wszyscy muzułmanie zaczęli klaskać. Buddyści powiedzieli: „Tak, to jest dobra odpowiedź”.
To była Właściwa Mowa, która tworzy harmonię, nie ma w niej krytykowania czyichś wierzeń, wprowadza ludzi na inny poziom, by stworzyć ład, spokój i zrozumienie między nimi. Właśnie tak używamy Właściwej Mowy. Negatywny przekaz brzmiałby: „Jesteś w błędzie!”. To niewłaściwa mowa. Kiedy mówisz: „Mylisz się”, tworzysz podziały, ale nie zbliżasz się do prawdy. Ile razy ktoś ci powiedział, że nie masz racji? To znaczy, że ten ktoś cię nie zrozumiał, nie zrozumiał tego, co pomyślałeś, nie spojrzał na to w szerszym kontekście. Tu nie chodzi o to, kto ma rację. Chodzi o spokój, harmonię i miłość – to jest dobre. I wtedy da się zrozumieć, że Właściwa Mowa przenosi na inny poziom. Wiecie, że to ona, bo sprawia, że czujecie się dobrze, bo podnosi was i innych na duchu, bo na świecie pojawia się pokój i ład.
Dlatego nigdy nie umniejszajcie wagi religii innych osób, nawet jeśli jej nie rozumiecie, tak samo gdy chodzi o orientacje i preferencje seksualne, których nie rozumiecie. Nigdy nie pomniejszajcie wartości czyichś poglądów tylko dlatego, że są inne od waszych. Jeśli tak robicie, umniejszacie siebie. Pierwszy władca Indii, Aśoka, był buddystą, zostawił po sobie edykty wykute w skale. Powiedział, że każdy, kto krytykuje religię innego człowieka, odnosi sukcesy tylko w zniesławianiu własnej religii. To piękne stwierdzenie. Jeśli krytykujecie inną religię, to znaczy, że krytykujecie tylko swoje rozumowanie. To mówi więcej o was, niż o tym, co krytykujecie. To właśnie rozumiemy przez Właściwą Mowę. Jeśli więc chcesz się rozwijać jako człowiek, a jednocześnie tworzyć pokój i ład na tym świecie; jeśli chcesz mieć szczęśliwy związek z osobą, z którą teraz nie umiesz żyć i ciągle się boisz, bo nic nie działa, i jeszcze podkręcasz złą atmosferę; jeśli chcesz mieć dzieci, które cię kochają i szanują, które się rozwijają – uważaj na to, jak mówisz. Mów w miły sposób, nie krytykuj, nie strofuj, nigdy nie mów: „Nie masz racji”, „Jesteś zły”, „Jesteś okropny”. Zobaczmy, czy możemy wyrzucić te słowa z naszego słownika i zastąpić je pozytywnymi słowami. „Bardzo dobrze” – tak jak mówiłem dwa tygodnie temu, to wyrażenie lubię najbardziej w języku kantońskim. Pamiętacie to słowo? To dobre zakończenie dzisiejszego przemówienia. Brzmi ono: ho, ho, ho. Dziękuję za uwagę.
Sadhu, sadhu, sadhu!
Innymi słowy: Ho, ho, ho!
A teraz mamy czas na parę pytań, najpierw z Internetu.
Pytanie od Cantiny z Bunbury, pochodzi ze Sri Lanki – niezbyt międzynarodowo, poza Sri Lanką: Nie jestem w stanie zajmować się moimi rodzicami w taki sposób, w jaki tego ode mnie oczekują. To sprawia, że czuję się winna. Wiem, że niezajmowanie się rodzicami tworzy złą kammę. Proszę, doradź mi.
AB: To nie jest tak, że się nie zajmujesz rodzicami w taki sposób, w jaki by tego chcieli, bo na tym świecie nigdy nie dostajemy tego, czego byśmy chcieli. Cierpienie to proszenie świata o coś, czego nie może nam dać. Nie możesz dać rodzicom wszystkiego, czego by chcieli, tak samo jak nie możesz dać swojemu partnerowi wszystkiego, czego chce, tak samo dzieciom, pracy, a swojemu życiu wszystkiego, czego ty chcesz. Powinniśmy zachowywać równowagę. A więc po pierwsze, Cantino z Bunbury, obniż oczekiwania i proszę, poproś swoich rodziców, aby obniżyli też swoje, tak żeby dostosować je do tego, co jest możliwe w naszym nowoczesnym świecie. Dawniej dzieci i rodzice mieszkaliby w tej samej wsi, a jeśliby się przenieśli, to do wsi, która znajdowałaby się kilka kilometrów dalej. A dziś rodziny dzielą niewiarygodne odległości. I to jest niemożliwe, dosłownie, aby móc się zajmować rodzicami tak jak kiedyś. To dotyczy także i mnie. Moja matka mieszkała w Londynie, a ja mieszkałem tu, w Perth. W ostatnich latach jej życia, szczególnie, kiedy miała demencję starczą, nie mogłem jej po prostu odwiedzić, nawet gdybym bardzo tego chciał, choć powinienem to zrobić. Na szczęście mam bardzo dobrego brata, któremu powiedziałem: „Proszę, zajmij się matką, ja zajmuję się tysiącami innych osób tak, aby ona mogła być dumna z tego, co robię”. I była ze mnie dumna. Więc, Cantino, obniż wymagania tak, aby były możliwe do spełnienia. To ważne, żeby zajmować się rodzicami, ale nie kosztem wszystkiego innego w życiu. Musisz zajmować się własnym domem, rodziną, mężem, dziećmi, braćmi, siostrami, pracą, swoim dobrobytem. Z pewnością też zdrowiem i wieloma innymi sprawami.
Nie skupiaj się więc na jednej rzeczy. Weź obie strony i połóż je na wagę, żeby zobaczyć, co możesz zrobić teraz. I jeśli nie możesz zrobić tyle, ile sobie założyłaś, doceń siebie za to, co już zrobiłaś. Powtarzam, zawsze pojawi się myślenie negatywne: „Och, powinienem był odwiedzać matkę częściej, och, powinienem był się nią zająć, gdy miała demencję i była w domu starców”. Ale ja nie myślę w ten sposób. Myślę o tym, że zrobiłem to dla niej parę razy. Zrobiłem to, co mogłem zrobić, i doceniam siebie za to. Musiałem pokonać duże odległości, a jestem bardzo zajęty. Nie mam wakacji, oprócz dwóch tygodni w roku, kiedy zostaję w swojej jaskini. Pracuję naprawdę ciężko. Dlatego trudno było znaleźć czas, żeby pojechać odwiedzić matkę. W ostatni dzień października, kiedy widziałem ją ostatni raz żywą, czułem się bardzo zmęczony, ale jestem dumny, że do niej pojechałem. Dlatego doceń siebie za to, co robisz. Nie obwiniaj za to, czego i tak nie możesz zrobić. A kiedy zmienisz sposób mówienia, zmienisz też sposób myślenia. Nie będziesz się czuła tak przygnębiona, że zawiodłaś, będziesz czuła, że odniosłaś sukces, że dużo zrobiłaś.
Pytanie od Jeffa z Geraldton: Mój syn nie radzi sobie z matematyką w szkole średniej. Słyszałem kiedyś twoją krótką historię, ale mimo to bardzo się martwię o jego przyszłość. Kiedy wrócił dziś do domu, powiedział, że dostał z testu 12 punktów na 50. Ja na to, że musi się poprawić. Ale on niechętnie się uczy, nie lubi matematyki. Jak mam sobie z tym poradzić?
AB: Pamiętam pewną historię. Był sobie facet, którego syn nie umiał matematyki. Korepetytor nie był w stanie mu pomóc, więc ojciec postraszył syna karą – ale to też na nic się nie zdało. Dopiero tym, co rzeczywiście pomogło, okazało się pójście do szkoły katolickiej. Kilka miesięcy później oceny chłopaka wyraźnie się poprawiły, a jego ojciec był pod wielkim wrażeniem. Zapytał syna: „Wiesz, dlaczego tak się stało? Czy to z powodu dodatkowej dyscypliny w szkole katolickiej?”. Syn odpowiedział: „Nie”. „Czy byli tam lepsi nauczyciele?” Syn odparł: „Nie”. „To jaki jest powód, że zacząłeś radzić sobie z matematyką, kiedy poszedłeś do szkoły katolickiej?” Syn na to: „To dlatego, tato, że jak tylko przeszedłem przez próg tej szkoły i zobaczyłem człowieka przygwożdżonego do plusa, to zrozumiałem, że mówią poważnie”. Wpadnę przez to w tarapaty, ale trudno. Gość przygwożdżony do plusa – tak nazwał krzyż. Nie mogłem się oprzeć, musiałem to opowiedzieć.
Pamiętam też, jak czytałem biografię Richarda Bransona. Był beznadziejny z matematyki. Nic nie potrafił. Za to go zresztą wyrzucili ze szkoły w Anglii. A został niesamowitym, inspirującym biznesmenem – multimilionerem. Jeff, to może być przyszłość twojego syna. Kolejny Richard Branson. Napisał on, że chodziło o to, jak go matematyki uczono. Jego umysł nie mógł poradzić sobie z obliczeniami: jeden plus jeden, dwa plus dwa. Wiedział za to, że jeden funt i jeden funt daje dwa funty. Potrzebował czegoś bardziej konkretnego, a nie abstrakcji.
To mi przypomina coś innego. Czytałem kiedyś artykuł psychologiczny o pewnej pani z Kanady, dokładnie tego nie pamiętam, bo to było z rok temu, miała taki sam problem z matematyką. Jakaś część jej mózgu się nie rozwinęła. To nie była jej wina. Kiedy się o tym dowiedziała, postanowiła zbadać, skąd bierze się ta blokada. Była świetna w innych dziedzinach, ale matematyki nie rozumiała. Przeprowadziła więc badania i odkryła, że jest wielu podobnych do niej ludzi. Opracowała dla siebie specjalne ćwiczenia, które pomogły. Zdobyła tytuł naukowy z biologii. Zrozumiała też, że ludzie podobni do niej są zdrowi, ale mają trochę inne mózgi i dlatego potrzebują specjalnych ćwiczeń. Podobnie jak w przypadku ręki osłabionej z powodu fizycznych dolegliwości. Ćwiczenia, które opracowała, dawały tak dobre rezultaty, że założyła własną firmę.
Prawda jest taka, że wiele dzieci ma problem z matematyką nie dlatego, że nie próbuje albo nie chce się uczyć. One po prostu nie potrafią tego zrobić, bo potrzebują innych metod nauczania. Ten artykuł zrobił na mnie duże wrażenie, bo okazuje się, że często, kiedy dziecko mówi, że czegoś nie lubi, to znaczy to tyle, że nie potrafi tego zrobić. W rezultacie przestaje to lubić. Za każdym razem, kiedy dostaje niską ocenę, jest krytykowane. To oczywiste, że nie lubimy tego, co ciągle nam się nie udaje. Jeżeli grasz w piłkę nożną albo w tenisa i jesteś w tym dobry, to lubisz ten sport. Co jest pierwsze? Lubisz coś i jesteś w tym dobry czy jesteś w czymś dobry i to lubisz? Czasami to idzie w parze. Być może twój syn nie radzi sobie z matematyką nie dlatego, że jej nie lubi, ale dlatego, że myśli, że nie jest w stanie się jej nauczyć. I dlatego jej nie lubi. Na twoim miejscu pochwaliłbym go za otrzymanie 12 punktów. To lepiej niż 10. Dobra robota! Dostanie pochwałę i polubi matematykę. Może być trochę za późno, ponieważ problem leży w naszym systemie edukacji. Nie chwalimy dzieci wystarczająco często. Dla nich znaczy to tyle, że jeżeli czegoś nie robią dobrze, to nigdy się tego nie nauczą. Na przykład nie mają zdolności do nauki historii. Czują, że w tych przedmiotach są skazane na porażkę. Wiadomo, że jeśli sądzisz, że nie możesz czegoś zrobić, to tego nie zrobisz. Ale wystarczy, że powiesz: „Dasz radę!”, „Tak, 12 to dobry wynik. 12 zadań na 50 zrobiłeś dobrze. To świetnie. Następnym razem spróbuj odpowiedzieć dobrze na kolejne 12 pytań. Ale już teraz idziesz w dobrym kierunku”. Zachęcajcie dzieci na różne sposoby. „Tak, potrafisz to zrobić”.
Przypomina mi się pewna historia. Uczyłem kiedyś matematyki i powiedziano mi, że w mojej nowej klasie jest uczeń, który w zeszłym roku był najgorszy z matematyki. Nie miał do tego zdolności. Próbowałem w tamtym czasie sprawdzić, czy istnieje coś takiego jak brak zdolności, dlatego zwróciłem na tego chłopca szczególną uwagę. Po każdych zajęciach lub w ich trakcie podchodziłem do jego ławki i pytałem, czy wszystko rozumie, czy jest coś, z czym sobie nie radzi. Motywowałem go. Poświęcałem mu więcej czasu niż innym uczniom. To nie było fair, ale robiłem eksperyment. Przekazywałem mu dużo pozytywnej energii i chciałem zobaczyć, co z tego wyniknie. Efekt przeszedł moje oczekiwania: chłopak znalazł się w gronie najlepszych uczniów. Wyciągnąłem go z najgorszej pozycji na samą górę. Wystarczyło wsparcie i poświęcenie mu czasu. Powtarzałem: „Tak, dasz radę”, „Tak to się właśnie robi”. Na co on: „Wreszcie rozumiem!”. Czasami zatrudniacie korepetytora, ale jeżeli on nie zachęca dziecka, jeżeli nie wie, jak je motywować, to ono niczego się nie nauczy, bo potrzebuje motywacji, wsparcia. Z mojego doświadczenia wynika, że nie ma nikogo, kto nie potrafiłby zagrać V symfonii Beethovena, jeżeli tylko się uprze, albo zrozumieć fizyki kwantowej, jeżeli poświęci na to wystarczającą ilość czasu. Możecie wszystko. Buddyjskie prawo kammy mówi, że każdy może wszystko. Jednym może to zająć więcej czasu niż innym, ale w końcu każdy da radę. A więc nie ma na świecie osoby, która nie może zrozumieć matematyki. Może potrwa to dłużej, ale się uda, jeśli będziesz zachęcał syna i powtarzał mu: „Dasz radę”. Jak Obama: „Yes, we can” – wiem, że mu nie wyszło, ale to naprawdę dobrze brzmi.
Ostatnie pytanie jest ze Sri Lanki: W ciągu roku przez problemy z nawiązywaniem relacji straciłam wielu przyjaciół. Mój świat nie jest już taki fajny. Proszę o radę.
AB: Łatwizna. Masz szczęście, że straciłaś tych przyjaciół. Masz szczęście, że twój świat nie jest już taki fajny. Dzięki temu możesz poświęcić więcej czasu na naukę. Przyjaciele nie będą cię rozpraszać. Możesz być niczym samotny mnich i daleko zajść. Inaczej mówiąc, doceń to, co się stało. Znajdź sposób, żeby zamienić to w coś pozytywnego. Wszystko ma dobrą stronę. Gówno. Gówno jest nawozem. Co jeszcze? Choroba. To czas, kiedy inni są dla nas mili. Dajesz wtedy pracę lekarzom i pielęgniarkom. Wspierasz ekonomię. Co jeszcze? Śmierć. Śmierć jest wspaniała. Świat jest przeludniony. O jednego mniej. Zmniejszasz wydzielanie gazów cieplarnianych, więc robisz innym przysługę. Wszystko ma swoje dobre strony. Kiedy nastawiasz się pozytywnie, to myślisz: straciłam wielu przyjaciół, ale znajdę ich znowu. Ukrywają się gdzieś. Dwa dni temu zgubiłem zegarek i znalazłem go. Nie wiem, gdzie straciłaś przyjaciół. Pewnie w centrum handlowym. Spokojnie, znajdziesz ich więcej. Ale jeżeli zaczniesz cierpieć i nastawisz się negatywnie, bo straciłaś przyjaciół, to pewnie nie znajdziesz nowych. Nastaw się pozytywnie, a wtedy ich znajdziesz. Ludzie lubią mieć przyjaciół. Możesz zostać kimś, kto jest przyjacielem kogoś innego. Nie ty będziesz zdobywać przyjaciół, a inni będą mieli przywilej stania się twoimi przyjaciółmi. Po prostu bądź szczęśliwa, odetnij się od tych spraw, o których piszesz, zdobądź wiedzę na temat relacji i następnym razem postępuj bardziej umiejętnie. Za każdym razem, kiedy coś tracisz… [dźwięk gongu]. O, pora, żebym kończył. A więc nastaw się pozytywnie i pamiętaj, żeby nie mówić źle o innych. Mów o nich dobrze. Używanie negatywnego języka dołuje cię i jest zabójcze dla życia duchowego.
Czy ktoś jeszcze chce coś powiedzieć, ma jakieś pytanie? Macie mikrofony. Poprosiłem, żeby mikrofony podawali szczupli, młodzi sprinterzy, zamiast tych staruszków, którzy zwykle trzymają je w piątkowe wieczory. Zanim oddadzą mikrofon komuś innemu, mija wieczność i mogą umrzeć, zanim ktoś zada pytanie. Nie? Dobranoc, nie uda wam się dziś poćwiczyć. Już po 21:00, więc pora kończyć. Dziękuję za wysłuchanie.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Nyanatiloka Mahathera Właściwe zrozumienie
- Thanissaro Bhikkhu Papañca i ścieżka ku kresowi cierpienia
- Ajaan Sumedho Niedwoistość
- Bhikkhu Bodhi Przebywając pośród mądrych
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: bswa.org
Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja: Anna Latusek, Alicja Brylińska
Czyta: Aleksander Bromberek
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/