Wersja z lektorem:
Wersja z napisami:
KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")
Witam wszystkich na dzisiejszym spotkaniu. Tak jak powiedział Dennis, właśnie wróciłem z kolejnego pobytu za granicą – byłem tu w piątek, w sobotę wyjechałem, żeby poprowadzić spotkania w Singapurze i w Kuala Lumpur, i w czwartek rano wróciłem. Dzisiaj poruszę temat, jakim jest stawianie czoła trudnościom w życiu, zwłaszcza nieprzyjemnym sytuacjom z przeszłości. Nieraz już się nim zajmowałem, ale ciągle wraca – i tu, i w Singapurze, i w Malezji ludzie pytają mnie, jak według buddyzmu można poradzić sobie z problemami, także tymi traumatycznymi.
Kiedy byłem w Singapurze, wygłaszałem mowę na zakończenie festiwalu filmu buddyjskiego. Mamy teraz okres święta Vesak, czyli obchodów narodzin, śmierci i Przebudzenia Buddhy. Z tej okazji na całym świecie odprawia się wiele ceremonii i odbywają się festiwale. Pojechałem więc do Singapuru, żeby wziąć udział w festiwalu buddyjskim. Jako że zwykle improwizuję, zacząłem mówić o czymś, co się wydarzyło, kiedy zostałem mnichem, a było to 36 czy 37 lat temu w Tajlandii. Ktoś pokazał mi tajską gazetę; wtedy jeszcze nie znałem dobrze tajskiego, ale tak jak teraz najbardziej lubiłem komiksy. W tamtej gazecie też znalazłem komiks – jego głównym bohaterem był Supermnich. To było ponad 30 lat temu, więc Supermnich był podobny do Supermana albo innych superbohaterów. Oczywiście umiał lewitować, latać w powietrzu i miał moc powstrzymywania pociągów przed zderzeniem, a samolotów przed upadkiem. No i potrafił uratować wszystkich przed bandytami. Ale odwrotnie niż Superman i inni superbohaterowie, którzy albo zabijają przestępców, albo wysyłają ich do więzienia na zawsze, Supermnich dawał im pięć wskazań buddyjskich, dzięki czemu stawali się dużo lepszymi ludźmi. Nieraz nawet sami zostawali mnichami. To naprawdę bardzo dobre zakończenie. Przemoc – superbohaterowie nadużywają przemocy, a zamiast niej do rozwiązywania problemów na świecie można użyć przecież mądrości i współczucia.
Zauważyłem, że w różnych gazetach, magazynach pojawiają się ci wszyscy superbohaterowie, o których czytałem jako dziecko: Batman, Zielona Latarnia, Flash i cała reszta. Ciągle teraz robi się o nich filmy. A moim zdaniem po festiwalu buddyjskim powinno się puścić inny film – o Supermnichu. Czasami wymyślam takie rzeczy i może myślicie, że to głupoty czy strata czasu, ale na nasze spotkania nieraz przychodzą interesujący ludzie. Kiedyś po moim wykładzie ktoś wstał i powiedział: „Mój były mąż pracuje dla Stevena Spielberga i Dreamworks. Poddam mu ten pomysł”. Jeśli za rok albo dwa Dreamworks wypuści film o Supermnichu – a ja będę jego konsultantem – to będziecie wiedzieć, jak to się stało. To byłaby świetna rzecz, bo wszyscy inni superbohaterowie karzą w końcu tych przestępców. Jest takie przekonanie, że jeśli ktoś coś robi źle, to trzeba go ukarać. Albo że kiedy sam robisz coś złego, musisz to jakoś odpokutować. Dzięki temu psycholodzy, psychiatrzy i terapeuci ciągle mają pracę. Ale to można załatwić inaczej, można inaczej potraktować terrorystów i całą resztę złych ludzi. Bo jeśli ich ukarzemy i wsadzimy do więzienia, to czy to w ogóle pomoże? Muszę przyznać, że byłem bardzo dumny z naszego prezydenta, Dennisa Shepparda, który po tym, jak zabito Osamę bin Ladena, napisał w jednej z lokalnych gazet, że to nie był najlepszy pomysł. Kiedy wyjeżdżam za granicę, ludzie też mnie o to pytają. Kilka dni temu w Kuala Lumpur ktoś zapytał: „Ajahn Brahm, a co pan myśli o zabiciu bin Ladena? Jako mnich buddyjski?”.
Jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że zabijanie nie przynosi nic dobrego. Uczy nas tylko tego, że jeśli się kogoś boimy, jeśli ktoś sprawia jakieś problemy, to można go po prostu zabić i tyle. Kłopot z głowy. Ludzie mówią, że to o jednego terrorystę mniej – już nikomu nie zrobi krzywdy. Ale czego nas to uczy? Tylko tego, że przemoc to dobry sposób na rozwiązywanie problemów. I to dotyczy też przemocy domowej: „Mój mąż traktuje mnie tak, że przypomina mi Osamę bin Ladena”. Jest tyle agresji w naszym społeczeństwie, dlaczego? Bo myślimy, że ludzie na nią zasługują, że to sprawiedliwość. I w ten sposób utrwalamy kulturę zemsty. Jednym z powodów, dla których zostałem buddystą, był mój niepokój związany z tym, w jakim świecie miałem spędzić resztę życia. Nienawidziłem przemocy, może dlatego, że moi rodzice przeżyli drugą wojnę światową. Matka jako młoda dziewczyna ucierpiała z powodu wybuchu bomby, która spadła na dom sąsiadów. To był jeden z takich domów – może widzieliście podobny w Perth – szeregowiec oddzielający mieszkania jedną ścianą. Czasem dało się przez nią usłyszeć kłótnię albo włączone radio. W czasie wojny na dom sąsiadów zza ściany – dosłownie zza ściany, bliżej się nie dało – spadła bomba i wszystkich zabiła, więc moja matka miała dużo szczęścia. Ją tylko pokaleczyły odłamki szkła. Dom oczywiście nie nadawał się już do zamieszkania. Ale ona przeżyła. To tylko jedno z jej doświadczeń tego typu, ale to było tuż obok. Wszyscy ludzie w tamtych czasach mieli blizny, nie tylko fizyczne, ale też emocjonalne. I może dlatego jako młody człowiek pomyślałem, że musi istnieć inna droga niż przemoc, kara i odwet. Dlatego kiedy zobaczyłem buddyjskie nauki o braku przemocy i o przebaczaniu, zdałem sobie sprawę, że to właśnie jest ta inna droga. I poszedłem nią. Tu nie chodzi tylko o brak agresji między narodami, ale również w filmach. Supermnich nie zabija ani nie karze ludzi, tylko wychodzi im naprzeciw, zatrzymuje niebezpieczeństwo i uczy przestępców, że można radzić sobie z życiem w inny sposób.
Tego wieczoru skupię się zwłaszcza na przemocy, której doświadczyliśmy i której sami się dopuściliśmy w przeszłości. Każdy z nas ma jakąś historię i czasem ona wcale nie jest przyjemna. Ktoś mógł zostać w młodości wykorzystany, molestowany seksualnie czy dręczony fizycznie. Co z tym zrobić? Jako że buddyzm jest jedną z niewielu ścieżek, które nie popierają kultywowania odwetu oraz oddzielają ideę zemsty od sprawiedliwości, to pomyślałem, że to piękna ścieżka. Zacząłem ją praktykować i jej nauczać. I to pomogło tak wielu ludziom. Trudna przeszłość – co z nią zrobić? Nasze społeczeństwo twierdzi, że musimy uporać się z problemem, rozwiązać go, wymierzyć sprawiedliwość, ukarać sprawcę, a jeśli tego nie zrobimy, to on ponownie kogoś skrzywdzi. Dla mnie to nigdy nie miało sensu. Uważałem, że lepiej podążać za tym, czego naucza buddyzm. To proste nauki, dobrze już znane. „On mnie skrzywdził, zranił, oszukał” – nienawiść nigdy nie znika w człowieku, który tak myśli, to cytat prosto z Dhammapady. „On mnie skrzywdził, ona mnie wykorzystała, oni mnie oszukali” – jeśli zatrzymujesz te myśli, to ból i nienawiść nigdy się w tobie nie kończą. A buddyzm mówi po prostu: uwolnij myśli, daj im odejść, to przeszłość, to już minęło. To, że można tak zrobić, było dla mnie niesamowitym odkryciem. Wziąć cały ból przeszłości i… pozwolić mu odejść. Nie trzeba go ze sobą nosić.
Prowadzę warsztaty na wielu konferencjach. Przychodzą na nie psycholodzy, którzy mówią, że to bardzo ważne, żeby nie wracać do przeszłości i nie przeżywać jej na nowo, ale żeby znaleźć sposób na odcięcie się od niej raz na zawsze. Takie podejście zalecał Buddha. A było to 2600 lat temu – czyli wtedy, kiedy zgodnie z naszą tradycją doświadczył on Przebudzenia. Wtedy tak dogłębnie nie rozumiał ludzkiego umysłu żaden inny człowiek ani żadna religia – na tyle, żeby chociaż zasugerować, że coś takiego jest możliwe. Myślę, że z powodzeniem można powiedzieć, że psychologia pojawiła się wraz z buddyzmem – bo wtedy zaczęła być rozumiana natura umysłu i to, jak skutecznie radzić sobie z bólem i problemami z przeszłości. Zaintrygowało mnie, co tak właściwie powinno się robić, żeby to naprawdę stało się możliwe.
Kiedy daję te wykłady, lubię opowiadać anegdoty z życia, żeby pokazać, jak te idee działają w życiu codziennym. Ludzie często słuchają nauk i mówią: „Tak, one brzmią pięknie i inspirująco, ale my żyjemy w prawdziwym świecie. Jak to się przekłada na życie?”. Podaję więc przykłady z życia. Miałem bardzo dobre dzieciństwo, dlatego nie mogę go użyć jako przykładu. Mogę za to opowiedzieć historię mojego ojca. Kiedyś już o niej wspominałem, ma dużą moc. Ojciec urodził się w Liverpoolu tuż po pierwszej wojnie światowej. Dorastał w czasach wielkiego kryzysu. Globalny kryzys, który mamy teraz, to nic w porównaniu do tego, co się działo wtedy, ludzie nie mieli co jeść. Dosłownie głodowali. I kiedy szli do pracy, to mieli szczęście, jeśli jej tego samego dnia nie stracili. Ojciec i dziadek opowiadali, że życie w kryzysie oznaczało ciągłą niepewność – nie było pomocy socjalnej, niektórzy umierali. Ludzie nie mieli gdzie mieszkać, co jeść, a na utrzymanie dzieci, które urodziły się wcześniej, w lepszych czasach, brakowało pieniędzy. Było naprawdę bardzo, bardzo ciężko. Ojciec dorastał w tamtych czasach i opowiadał mi o swoim ojcu, a moim dziadku, który miał pracę. Był hydraulikiem – w takim zawodzie zawsze znajdzie się jakiejś zajęcie. Zarabiał, ale życie było tak dołujące, bez żadnej nadziei na przyszłość, że gdyby doszło do zbliżenia między nim a żoną, moją babką, i pojawiłoby się kolejne dziecko, to byłoby ono tylko dodatkowym, koniecznym do wyżywienia, obciążeniem. W tamtych czasach nie było antykoncepcji. Życie dziadka polegało więc na chodzeniu do pracy, po pracy do pubu, a potem do domu, po upiciu się. I tak prawie codziennie. Ojciec opowiadał, że jak tylko słyszał kroki wracającego dziadka, to się chował, bo ten od razu zdejmował pas i bił to dziecko, które akurat stanęło mu na drodze. A potem bił matkę, ona nie mogła się przed nim schować. To była straszna przemoc w domu alkoholika, który stracił nadzieję. Tak mój ojciec opisywał swoją młodość. Minęło wiele lat, zanim to z niego wyciągnąłem. To normalne, że dziecko chce wiedzieć, jacy byli rodzice jego rodziców. Byłem ciekaw swoich korzeni. Ale upłynęło wiele lat, zanim mi opowiedział, w jakich warunkach dorastał.
Pamiętam, jak kiedyś mówił o tym, że często dostawał lanie, mimo że nic nie zrobił. Nie zasługiwał na karę, ale dziadek był pijany – i pozbawiony nadziei. Ojciec powiedział, że coś wtedy postanowił. Za każdym razem, kiedy uderzał go pas, myślał o tym, że pewnego dnia być może sam będzie miał dzieci i że jeśli tak się stanie, to nigdy, przenigdy nie będzie ich tak traktował. Lata później spotkał moją matkę, a ja byłem jednym z dwojga dzieci, które razem mieli. To był jeden z najłagodniejszych ludzi, jakich znałem. Nawet kiedy byłem niegrzeczny, nie był w stanie mnie uderzyć. Wtedy nie wiedziałem dlaczego, ale teraz już rozumiem. Takie było jego postanowienie. Wiedział, jak to boli. I to nie tylko fizycznie – również emocjonalnie. Zdał sobie sprawę, że nie tak powinno się wychowywać dzieci. I chyba wyrosłem na ludzi. Takiego właśnie miałem ojca. Po prostu nie stosował przemocy ani wobec mnie, ani wobec mojego brata. Brat jest kilka lat starszy ode mnie i jest naprawdę dobrym człowiekiem, teraz już emerytem. Ojciec doświadczył przemocy, ale nigdy nie przeniósł jej na swoje dzieci. Ta przemoc nie została przekazana następnemu pokoleniu. Dlaczego? Bo przyjrzał się jej i zrozumiał, skąd się wzięła i czym tak naprawdę była. W dodatku miał w sobie tyle mądrości i współczucia, że potrafił powiedzieć: „Nie, nigdy nie potraktuję tak drugiego człowieka”. Czy czasem, kiedy to my doświadczamy przemocy i jesteśmy ranieni, nie moglibyśmy zrobić tak samo jak mój ojciec? Przecież wiemy, jak to boli, jak rani, jak niszczy zaufanie, kiedy ktoś, kogo kochamy, tak bardzo nas krzywdzi. Czy nie możemy wyciągnąć z tego nauki? I zamiast przekazywać cierpienie dalej, mówiąc: „Oni mnie zranili, więc teraz ja zranię kogoś innego”, powiedzieć sobie: „Nigdy nikogo tak nie skrzywdzę. Znam to uczucie, wiem, jak boli. Nigdy tego nie zrobię”?
To, co się wtedy dzieje, to jedna z podstaw, którą pojąłem dzięki buddyzmowi, to akceptacja bólu i wybaczenie. Nie chcemy karać, ale wyciągamy naukę. Uczymy się i wzrastamy, i stajemy się o wiele lepszymi ludźmi. Mój ojciec rozumiał miłość i mi ją okazywał. Nauczył mnie kochać, mimo że miał tak okrutną przeszłość. Praktykował nauki buddyzmu. „Zranił mnie, znęcał się nade mną, oszukał mnie” – tak myślał o swoim ojcu. „Ale moja nienawiść nie zniknie, jeśli będę o tym myślał”. I uwolnił się od tego, i dzięki temu nigdy nie stosował wobec mnie przemocy. Tak właśnie możemy radzić sobie z bólem z przeszłości. Podstawą jest akceptacja, nie ukrywamy go, nie zaprzeczamy temu, że był. Prawda i szczerość to pierwszy krok na jakiejkolwiek duchowej ścieżce. Nie ma religii opartej tylko na fantazjach i na rzeczach, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To jeszcze jedno, co bardzo cenię w buddyzmie: prawda jest ważniejsza niż to, czy ktoś ma rację. Czasami ludzie myślą: „Ja tu rządzę, jestem szefem, więc wiem więcej niż ktokolwiek inny, mam rację”. Ale choć twierdzą, że mają rację, tak naprawdę stoją poza prawdą. Bo prawda nie ma nic wspólnego z tym, czy się ma rację czy nie. Prawda polega na patrzeniu głębiej. Jeśli mimowolnie zakładasz, że ktoś ma rację, to znaczy, że nie patrzysz głębiej. Nad prawdą ciągle trzeba pracować, a racja to dogmat, w który się nie zagłębia. Żadnych pytań, żadnej dyskusji. Masz rację i już. Ale prawda to coś, do czego nigdy nie jesteśmy w stanie dotrzeć, bo zawsze można spojrzeć głębiej, znaleźć coś więcej, więcej zrozumieć. Od myślenia, że się ma rację, zaczynają się dogmaty. Poszukiwanie prawdy polega na patrzeniu głębiej, na znajdywaniu więcej i na uczeniu się na nowo. Dlatego uznajemy to, co się dzieje, szukamy, docieramy głębiej, poznajemy. Niczego nie ukrywamy. Zaprzeczanie nie ma nic wspólnego z buddyzmem, dlatego akceptujemy. Jesteśmy szczerzy. Czwarte wskazanie to nie tylko nieokłamywanie innych, ale też nieokłamywanie siebie. Oznacza uznanie tego, kim się jest, jakim się jest, najlepiej, jak się potrafi, i patrzenie głębiej. Kiedy już zaakceptujemy siebie, wykonamy pierwszy krok.
Pewnego razu wygłaszałem mowę. Zwykle to ludzie wybierają dla mnie tematy – i wolę, żeby tak było, żebyście prosili o omówienie jakiegoś konkretnego problemu. Bo, po pierwsze, to większe wyzwanie – ja bym pewnie wybrał coś, o czym już kiedyś mówiłem, a po drugie, kiedy mówię o tym, o czym to ja chcę, a nie o tym, czego ludzie chcą słuchać, to czasem brakuje porozumienia. W Malezji poproszono mnie, żebym wygłosił mowę na pewien temat, ale nie miałem pojęcia, na jaki, bo nie wiedziałem, co znaczy słowo „muhibbah”. Wylądowałem w Kuala Lumpur i tego samego popołudnia miałem poprowadzić trzygodzinną sesję o muhibbah. Dlatego pierwszą rzeczą, o jaką zapytałem, było, co „muhibbah” właściwie znaczy. Okazało się, że to malezyjskie słowo, które tłumaczy się jako harmonia i zjednoczenie różnych społeczności zamieszkujących Malezję. W Malezji żyją cztery duże społeczności: Malaje, Chińczycy, Hindusi i inne nacje, głównie rdzenni mieszkańcy regionu. Poza tym jest tam jeszcze kilka procent ludzi z Zachodu i z innych części świata. Kiedy śledzi się malezyjską politykę albo rozmawia z ludźmi, którzy się tam wychowali czy są jakoś związani z Malezyjczykami, to widać, że pomiędzy tymi grupami panuje napięcie. To napięcie raz na jakiś czas wybucha. Ludzie zapytali więc, jak można harmonijnie połączyć wszystkie społeczności. Najpierw odpowiedziałem: „Bądźcie szczerzy i przyznajcie, dlaczego nie lubicie innych nacji”. Potem poprosiłem, żeby zapisali na kartkach, dlaczego nie lubią Malajów, Hindusów, wreszcie Chińczyków – większość z nich to byli Chińczycy, pytałem więc, dlaczego nie lubią samych siebie. Powinniśmy być otwarci na własne wady i słabości. Potem poprosiłem, żeby zapisali, za co lubią te grupy. Za co szanują Malajów, Hindusów – wiecie, za co najbardziej szanuję Hindusów w Malezji? Robią świetną herbatę. Indyjska herbata jest mocna, aromatyczna, ze skondensowanym mlekiem, bardzo ją lubię. No i spisali to wszystko. Byli szczerzy, ale też utrzymywali balans. I to właśnie zrównoważone podejście do innych społeczności jest tym, co może pomóc. Pozwala na poradzenie sobie z przeszłością.
Mój dziadek bił mojego ojca. Ale także go karmił, ochraniał i wychowywał. Ta historia ma drugą stronę. Jest w niej nie tylko ból, ale też radość, a to jest ważny element uwalniania się od przeszłości. „Skrzywdził mnie, znęcał się nade mną, oszukał mnie” – negatywne nastawienie, złość, obwinianie, ból… Problem nigdy nie minie, jeśli będziesz myśleć w ten sposób. Jak więc się uwolnić? Powiedzieć otwarcie, co się stało, ale widzieć też drugą stronę. „Bywał dla mnie dobry, dbał o mnie, oprócz tego, że mnie bił, również się mną opiekował”. I wtedy uwolnienie staje się możliwe. Bo zdajesz sobie sprawę, że warto to zrobić. Ludzie nieraz pytają, jak można komuś wybaczyć. Gdyby ktoś z twojej rodziny zginął w World Trade Center 11 września? Gdyby to była twoja matka albo dziecko, które poszło tylko do pracy, które nie zrobiło nic, nie miało nic wspólnego z polityką, nie było muzułmaninem ani chrześcijaninem, które pewnego dnia po prostu poszło do pracy i zginęło przez tego okropnego Osamę bin Ladena? Można zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie ucieszyli się z jego śmierci – bo nie widzą całości. Bo chcą zemsty. Bo nigdy nie wybaczyli. Dla takich ludzi nawet śmierć samego bin Ladena niczego nie kończy. Najchętniej zabiliby wszystkich. Czy zauważyliście, że sprawiedliwość w postaci zemsty nigdy niczego nie kończy i nie rozwiązuje? Jeśli twoje dziecko zginęło, a jego zabójcę znaleziono i stracono, to twój ból wcale nie minął. Nadal trwa. Ludzie myślą, że skoro wymierzono sprawiedliwość, to teraz mogą iść dalej. Nie, nie mogą. To tak nie działa.
Drugą ścieżką jest wybaczenie. Ludzie często pytają mnie, jak ja to robię, że przebaczam, kiedy ktoś mnie bardzo zrani. „On przecież wszystko zniszczył!” – mówią. Ta druga ścieżka to bycie szczerym, bardziej niż kiedykolwiek, i dostrzeżenie pozytywnej strony człowieka, który wyrządził zło. Zauważenie w nim też dobra. Niestety, nie czytamy o czymś takim w gazetach. A niesamowite byłoby, gdyby ktoś stworzył listę pięknych i wspaniałych rzeczy, jakie w swoim życiu zrobił bin Laden. Dobroć, miłość, którą okazywał dzieciom czy komukolwiek innemu – jestem pewien, że w każdym są te uczucia. Ale bardzo ciężko tak na niego spojrzeć, bo myślimy stereotypami i osądzamy, mając za mało informacji. Już postanowiliśmy: ta osoba jest zła i nie ma żadnych dobrych cech. A takie osądzanie uniemożliwia wybaczenie. Żeby wybaczyć i pójść dalej, musimy dostrzec w naszym wrogu coś dobrego i pięknego, coś, co możemy szanować. Jak tylko zrobimy ten trudny krok, reszta pójdzie łatwo. Zdamy sobie sprawę, że to nie był taki straszny człowiek. Robił naprawdę potworne rzeczy, ale miał też takie cechy, o których nawet byśmy nie pomyśleli. Kiedy to dostrzeżesz, możesz się uwolnić. Kiedy dostrzeżesz drugą, dobrą stronę osoby, która cię skrzywdziła lub oszukała, wtedy jesteś gotowy na wybaczenie. Wybaczenie nie zabiera bólu przeszłości, ono cię od niego uwalnia. Innymi słowy, możesz uczyć się dzięki niemu, rozwijać i rozumieć, dlaczego wydarzają się pewne rzeczy. Dlaczego był człowiek, który bił mojego ojca bez powodu? Dlaczego był człowiek, który myślał, że to dobry pomysł, żeby wysadzić ludzi w imię jakiejś ideologii? Dlaczego ludzie cię oszukali, dlaczego twój partner cię zdradził, dlaczego ludzie oskarżyli cię o coś, czego nie zrobiłeś, i zniszczyli twoją reputację? Dlaczego oni wszyscy to zrobili? Jak tylko zrozumiesz dlaczego, wybaczenie stanie się możliwe. A kiedy wybaczysz, uwolnisz się od przeszłości.
I nie chodzi tylko o wybaczanie tym, którzy skrzywdzili ciebie. Chodzi też o wybaczanie samemu sobie, bo jedno łączy się z drugim. Ludzie złoszczą się na innych i czują się winni. Ileż razy to widziałem. Przychodzą tutaj dzieci i mówią, że są złe i bezwartościowe. Niektóre mają myśli samobójcze. Ja i Dennis rozmawialiśmy o tym niedawno: dlaczego dzieci mają takie problemy? To przez nasze społeczeństwo, które chce wymierzać sprawiedliwość i mścić się, które sądzi, że niektórzy są źli i trzeba ich zniszczyć. Dlatego jeśli patrzysz na siebie i twierdzisz, że jesteś zły, to dochodzisz do wniosku: „Muszę siebie zniszczyć”. Takie myślenie generuje mnóstwo bólu. Pewnie większości z was zdarzyło się pomyśleć, że coś jest z wami nie tak, że jesteście źli. Dlaczego? Bo przytrafiły wam się różne rzeczy: „Muszę być zły, muszę być okropny. Inaczej by mi się to nie przytrafiło”. I oczywiście ten gniew i przygnębienie tworzą poczucie winy. Ze wszystkich dołków, w które ludzie wpadają, poczucie winy z powodu czegoś, co się zrobiło, jest najgłupsze. Dlaczego tak robimy? Po pierwsze, to nie ma żadnego sensu. Jestem racjonalistą, kiedyś byłem naukowcem. Kiedy czujemy się winni, powtarzamy: „Co ja zrobiłem? Powinienem był to zrobić inaczej”. Czasami nie wiesz, że mogłeś coś zrobić inaczej, nie wiesz, co by się stało, gdybyś to tak zrobił. Nie wiesz, jak by się to skończyło. Bardzo możliwe, że to, co zrobiłeś, było lepsze.
Przypomnę pewną starą historię, opowiadałem ją już kilka tygodni temu. To dobra historia. Można ją wykorzystać w codziennym życiu i za jej pomocą rozwiązać różne problemy, tak swoje, jak i innych. Pojawiła się ona w Good? Bad? Who knows? Mówi o królu, który pojechał na polowanie i skaleczył się w palec. W jego świcie był lekarz, więc król poprosił: „Doktorze, skaleczyłem się w palec. Czy mógłbyś go obejrzeć?”. Lekarz to zrobił i założył opatrunek. Król zapytał: „Czy wszystko będzie dobrze z moim palcem?”. Lekarz odpowiedział: „Dobrze, źle – kto to wie?”. To bardzo mądra myśl, ale król nie był zadowolony. Kiedy wrócił do pałacu po polowaniu, zobaczył, że jego palec stał się czerwony, bo wdała się infekcja. Zawołał lekarza: „Zobacz, z moim palcem jest coś nie tak, wygląda gorzej”. Ten zdjął bandaż, wyczyścił go, posmarował maścią i założył nowy opatrunek. Król znowu zapytał: „Czy wszystko będzie dobrze?”, a lekarz powtórzył: „Dobrze, źle – kto to wie?”. Królowi nie podobała się ta odpowiedź, ale miał dużo pracy i kazał głupiemu medykowi odejść. Kilka dni później jego palec wyglądał już tak źle, że trzeba go było amputować. Jeśli wam by się to przydarzyło, pozwalibyście lekarza. Poszlibyście do sądu i dostali jakieś odszkodowanie. Ale wtedy nie było odszkodowań, więc król wtrącił lekarza do lochu, krzycząc: „Ty głupcze, zobacz, co się stało z moim palcem przez to twoje »Dobrze, źle – kto to wie?« Co teraz powiesz?”. I wiecie, co powiedział lekarz? „Dobrze, źle – kto to wie?”. Król uznał, że to wariat i zostawił go w lochu.
Kilka tygodni później, kiedy rana się zagoiła, wrócił do swojej ulubionej rozrywki, czyli do polowania. Tym razem zapędził się zbyt daleko w pogoni za zwierzyną, oddzielił się od świty i nie wiedział, jak wrócić. Błąkał się po lesie, aż został złapany przez ludzi, którzy tam mieszkali. Nie wiedzieli, że jest królem, złapali go ot tak. To było podczas jakiegoś ich święta, zabrali go więc do kapłana, żeby ten złożył go w ofierze ich bogom. Związali go, kapłan zaczął odprawiać czary. Potem wyjął nóż do składania ofiar i już miał poderżnąć królowi gardło, ale w ostatniej chwili zauważył, że król nie ma jednego palca. Natychmiast kazał wszystko przerwać. Powiedział: „Jeśli składamy ofiarę bogom, to nie może to być ktoś niedoskonały. On nie jest doskonały, bo nie ma jednego palca. Uwolnijcie go”. Dzięki temu, że stracił jeden palec, nie był doskonały i nie mógł zostać złożony w ofierze. Został uwolniony. Dopiero wtedy pomyślał: „Cóż za przemądry człowiek z tego lekarza! Straciłem palec i myślałem, że to źle, a tak naprawdę to było coś dobrego. Gdybym miał dziesięć palców, to już bym nie żył!”. Gdy tylko wrócił do pałacu, poszedł prosto do więzienia, do celi lekarza. Otworzył drzwi i powiedział: „Jesteś wolny! Przepraszam cię za to, co zrobiłem. Miałeś rację”. I opowiedział, co mu się przytrafiło. Przyznał, że to dobrze, że stracił palec, bo inaczej zostałby złożony w ofierze i już by nie żył. Król czuł się źle przez to, jak potraktował lekarza, poprosił go więc o wybaczenie: „Bardzo mi przykro, wybacz mi, źle zrobiłem, wtrącając cię do lochu”. Lekarz na to: „Jak to źle zrobiłeś? Dobrze, że siedziałem w lochu. Gdybym nie był w więzieniu, byłbym na tym polowaniu, też zostałbym złapany, a ja mam dziesięć palców!”.
Opowiadałem już tę historię – czy ona nie jest prawdziwa? Dobrze, źle – kto to wie? Coś kiedyś ci się przytrafiło, obwiniasz się za to albo denerwujesz, jeśli ktoś inny to zrobił. Po co to robisz? Jeśli jesteś mądry i zrozumiałeś tę historię, to wiesz, że nie jest ważne, co zrobiłeś: dobrze, źle – kto to wie? Co by się stało, gdybyś poszedł inną ścieżką? Co by się stało, gdyby ktoś cię nie zdradził? Co, gdyby moja dziewczyna nie znalazła innego chłopaka? To było okropne: moja dziewczyna powiedziała, że spodobał jej się ktoś inny. Czy to źle? Wtedy myślałem, że tak. Ale teraz wiem, że to było coś dobrego. Ledwo się wywinąłem. Niewiele brakowało! Mogłem być teraz żonaty po raz trzeci, mieć dzieci i bóle głowy, zamiast tego jestem mnichem i jestem wolny! Jeśli kiedyś spotkam jeszcze tę dziewczynę, podziękuję jej za to, że mnie rzuciła.
Na wszystko to, co wywołuje nasz gniew, na przemoc, na zdradę, można spojrzeć inaczej: dobrze, źle – kto to wie? Gdyby nie tamto cierpienie, to być może nie stałbym się tym, kim jestem dzisiaj. Nie rozwinąłbym się, nie miałbym okazji do wzrostu i do głębszego zrozumienia życia. Mądrzy ludzie nie mają łatwiej niż inni, bo mądrość tak naprawdę rodzi się w bólu życia. Stajemy się mądrzy przez trudności i problemy. To piękna nauka: jak wybaczać, jak kochać bezwarunkowo. Cały ból przeszłości, wszystkie trudności, trauma – to nawóz, na którym rośnie prawdziwa, współczująca miłość. Buddha porównał je do pięknego, białego lotosu. Ten kwiat został uznany przez buddyzm za najwspanialszy, za symbol czystości. Lotos wyrasta z błota na dnie rzeki albo sadzawki. Ze śmierdzącego mułu podnosi się przepiękny kwiat. Jednak niektóre lotosy tego nie robią i zostają w błocie. Tak samo jest z ludźmi. Wielu z nich pozostaje w swojej przeszłości, wielu tkwi w bólu i nie wie, jak użyć go jako nawozu, żeby rozwinąć się i móc się piąć w stronę słońca. Ta buddyjska metafora, która powstała przed 26 wiekami, mówi o tym, że można tkwić w brudzie życia, ale w końcu wydostać się z niego i stać pięknym, białym kwiatem lotosu. To, co piękne i mądre, rodzi się w błocie i gnoju przeszłości.
W ten sposób możemy dostrzec wartość we wszystkim, co się wydarzyło. A kiedy jest wartość, jest też cel, który pomaga odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego ja?”. Ludzie często je sobie zadają, kiedy przytrafia im się coś złego. „Dlaczego straciłem dziecko, dlaczego popełniło samobójstwo, dlaczego straciłem pracę, dlaczego mój mąż mi to zrobił?”. Pytanie o powód jest źródłem cierpienia, ale teraz już znacie odpowiedź. Dlaczego komórki zaczynają dzwonić? Teraz już wiecie. To normalne, że dzwonią, po to je robią. I nie wszyscy je wyłączają. Ile w tej sali jest osób? W tym tygodniu ktoś zapomniał wyłączyć telefon, a w przyszłym tygodniu może to będziesz ty. Czy czujecie się głupio, kiedy robicie coś takiego? Nie przejmujcie się, to się zdarza, nie obwiniajcie się. Ale wielu ludzi to robi, czują się winni i biczują za błędy, które popełnili, co wpędza ich w jeszcze większe poczucie winy. To miało się wydarzyć, więc dziękuję, że to zrobiliście. Tak samo jak dziękuję mojej dziewczynie za to, że mnie rzuciła. Dziękuję też, że nie jesteście bardzo bogaci, bo inaczej nie mielibyście w życiu wystarczająco dużo cierpienia i rozczarowań, żeby tu przyjść. Przecież większość z was przyszła nie dlatego, że wszystko świetnie wam idzie, ale dlatego, że jesteście zdesperowani. I ktokolwiek wpędził was w tę traumę, wróćcie do niego i powiedzcie: „Dziękuję”. Usłyszałem kiedyś coś podobnego w Tajlandii: „Do świątyni przychodzi się tylko wtedy, kiedy się pojawiają problemy”. Dlatego ludzie bali się tam przychodzić. Największych cierpień przysparzają zwykle związki, więc kobiety w Tajlandii obawiały się, że jeśli pójdą do świątyni, to ich koleżanki to zobaczą i pomyślą, że mają jakieś problemy. Pewnie z mężem, czyli pewnie mąż sypia z inną. Wiecie, jak rodzi się plotka. Te kobiety nie chciały chodzić do świątyni, bo wtedy w wiosce myśleliby, że ich mąż sprawia kłopoty.
Ale niektórzy przychodzą właśnie dlatego, że coś się stało. To bardzo dobrze. Zamiast złościć się na przeszłość, bądźmy szczerzy, zaakceptujmy ją, ale nie zabierajmy ze sobą bólu. Ból to właśnie to, od czego się uwalniamy. Przyznajemy, że tak, to się wydarzyło, ale ból, złość, pragnienie wymierzenia sprawiedliwości, kary, pragnienie zemsty – zostawiamy za sobą. Zostawiamy pragnienie ukarania bin Ladena czy kogokolwiek innego, kto sprawił nam ból. Zostawiamy pragnienie, żeby istniały więzienia, które tak naprawdę służą tylko zemście i ukaraniu tych, którzy zrobili tyle zła na świecie. Niestety często czytam w gazetach o ludziach cieszących się, że ktoś dostał 20 czy 30 lat wyroku. Albo mówią, że powinien dostać więcej, albo, że za 10 lat ten ktoś wyjdzie na wolność i nadal będzie żył, a ich syn czy córka już nie wrócą, że to nie fair. Dlaczego żyjemy w takim okrutnym społeczeństwie, które ciągle chce karać? To niczego nie rozwiązuje.
Jest taki dokument, który bardzo dobrze opisuje naturę niektórych społeczeństw. Porównuje się w nim karę: to, jak mocno w niektórych społeczeństwach zakorzenione jest jej wymierzanie, i to, jak w innych zastępuje się ją bardziej zaawansowanymi psychologicznie rozwiązaniami. Jako jeden z przykładów podaje się tam dwa straszne wydarzenia. Pierwsze miało miejsce w północnej Anglii wiele lat temu, gdzie cały czas pamięta się o sprawcach. Jamie Bulger, sześcio- czy siedmioletni chłopiec [w rzeczywistości chłopiec miał dwa lata – przyp. red.], został porwany – również przez dzieci – w centrum handlowym. Był torturowany i ostatecznie został zabity przez dwójkę 10-latków. O tej historii długo mówiło się w mediach w Wielkiej Brytanii. Dzieci, które to zrobiły, zostały skazane na więzienie, ale gdy tylko osiągnęły pełnoletniość, wyrok dobiegł końca i wyszły na wolność. Media mówiły, że tych ludzi nie powinno się wypuszczać, że to, co zrobili, było zbyt okropne. Przetoczyła się wielka fala gniewu i chęci zemsty, szczególnie ze strony rodziny zamordowanego dziecka. W tym samym czasie coś bardzo podobnego wydarzyło się w Norwegii, w okolicy Trondheim. Dwoje dzieci brutalnie zabiło dziewczynkę. To była bardzo podobna historia, starsze dzieci zabiły młodsze dziecko. Ale reakcja była zupełnie inna. To, jak zareagowali ludzie w Norwegii, było bliższe buddyzmowi. Dzień po tym, jak je złapano, dzieci były z powrotem w szkole, pod okiem psychologów i pracowników socjalnych. Rodzina zamordowanej dziewczynki nie myślała o zemście. Wiedzieli, że ktoś o dziecięcym mózgu, nie może odpowiadać za to tak samo jak dorosły. Te dzieci rozumiały mniej, niż ktoś, kto ma 21 czy 25 lat. Rodzina dziewczynki nie chciała, żeby sprawcy zabójstwa poszli do więzienia. Odrzuciła zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Tamte dzieci potrzebowały ogromnego wsparcia psychologicznego. I wiele lat później, kiedy rodzice chłopca z Anglii wciąż cierpieli, rodzice dziewczynki z Norwegii żyli dalej, wolni od bólu przeszłości. Kiedy chcemy karać i kierujemy się złością i poczuciem winy, kiedy nie chcemy się od czegoś uwolnić, bo pragniemy wymierzyć sprawiedliwość, to nie mamy wolności.
Piękne w tych dwóch historiach jest to, że wydarzyły się one prawie w tym samym czasie, a różne reakcje na tak podobne wydarzenia pokazują nam, co powinniśmy robić z bólem z przeszłości. Jeśli chcesz karać, jeśli się obwiniasz, jeśli chcesz skrzywdzić osobę, która skrzywdziła ciebie, albo samego siebie za coś, co zrobiłeś, to nigdy nie uwolnisz się od wspomnień i od bólu. To niemożliwe. Buddha powiedział to 26 wieków temu. Inne religie opierają się na karze: „Bóg karze złych ludzi”. W buddyzmie nie ma nawet takiego słowa jak „zło”. Istnieje słowo „głupota”, ale nie „zło”. Widzicie różnicę? Głupotę da się wyleczyć, zło trzeba spalić na stosie – dawniej tak robiono. A głupota? Można ją pokonać dzięki współczuciu, nauce, wzrastaniu. W ten sposób zaczynamy całkowicie inaczej rozumieć to, co się stało, i widzimy też w zupełnie inny sposób drogę wyjścia z bólu przeszłości. Tak naprawdę wielu z was przyszło z powodu takiego bólu – tu jesteście kochani, pod opieką, i zachęca się was do tego, żebyście tak traktowali sami siebie i innych. Dzięki temu właśnie ból przeszłości może odejść, w ten sposób da się od niego uwolnić. Nieważne, co zrobiłeś albo co ci się przytrafiło w przeszłości. Zaakceptuj to i wybacz. Nie karz. Wszyscy się uczymy, wzrastamy.
Podobnie jak z przeszłością, w której czasem kryją się jakieś napięcia czy niepokoje, jest z ciałem, kiedy zaczyna się medytować. Uczę was, jak się zrelaksować, krok po kroku, poprzez świadomość i współczucie. Świadomość i współczucie wobec każdej części ciała, świadomość i współczucie wobec chwili obecnej. Trwasz w chwili obecnej, jesteś dla niej życzliwy, wszystko się rozluźnia i nadchodzi poczucie pięknej wolności. I to samo możesz zrobić z przeszłością. Bądź świadom, skup uwagę na przeszłości, bądź dla niej życzliwy i współczujący. Wtedy zauważysz, że emocjonalne napięcie, które czasem odczuwasz jako ból czy stres, zostaje rozładowane, że zaczynasz się od niego uwalniać. Kłębek cierpienia z przeszłości rozluźnia się, a ty razem z nim. Nie umiem wymyślić lepszego słowa niż „rozluźnianie” – rozluźnianie przeszłości, tak samo jak rozluźnianie ciała i umysłu. Jak już się rozluźnimy, poczujemy się swobodnie. Patrzcie, znowu spadła mi szata, taki jestem rozluźniony.
Wygłaszałem kiedyś mowę w Crawley, mają tam klub jachtowy, a zaraz obok jest restauracja. Lubię prowadzić spotkania w miejscach, w których jeszcze nie byłem. To jedna z interesujących stron bycia mnichem, jeździ się w różne ciekawe miejsca. Spotkałem się z grupą biznesmenów z Perth, oni raz w miesiącu widują się w tym klubie na kolacji, przy winie i wielu innych rzeczach. Mnie nic nie zamówili, i dobrze, bo i tak nie mógłbym tego zjeść ani wypić. Po mowie na temat buddyjskiego stylu życia podeszła do mnie jedna z uczestniczek kolacji i powiedziała: „To, o czym pan mówił, było bardzo ważne i ciekawe, ale uwagę zwróciłam przede wszystkim na pana szaty – są bardzo luźne i co chwilę spadają”. I dodała, że dla niej jest to symbol buddyzmu, bo sama wychowywała się w katolickim klasztorze, gdzie zakonnice miały wszystko mocno pozapinane – tak, że nic nie opadało. To miejsce było surowe i pozbawione luzu, brakowało w nim wolności, przestrzeni. Jeśli coś poszło nie tak albo spadło, zakonnice krzyczały: „Tak nie może być, to jest złe!”. Dlatego, jak tylko zobaczyła te swobodnie opadające szaty, pomyślała: „To właśnie buddyzm”. Luz i swoboda. Jeśli coś opada, uczymy się z tego, akceptujemy i po prostu zakładamy to z powrotem. W czym problem? A poczucie winy? Jestem mnichem od 36 lat, a ciągle nie mogę powstrzymać szaty opadającej podczas spotkań. Jestem totalnie do niczego. Czy wy popełniacie błędy? Czy czujecie się winni, nie przyznajecie się do nich albo powtarzacie, jacy jesteście okropni, i pytacie, dlaczego wam się coś przytrafiło? To nie jest buddyzm.
Odpręż się, bądź wolny, pozwól sobie na błędy. Ucz się na nich, naprawiaj je i idź dalej. To taka piękna, prosta nauka. I tę piękną, prostą naukę wygłosił Buddha tyle lat temu. Chciałem zacytować kilka sutt, bo czasem ludzie myślą, że Ajahn Brahm sam to wszystko wymyśla i nie ma to nic wspólnego z tym, czego nauczał Buddha. Ale on właśnie tego nauczał. Tylko ja nie mówię ani w sanskrycie, ani w pāḷi, mówię po angielsku i przedstawiam jego nauki w kontekście współczesności. Jest jedna z sutt, Bhaddekaratta Sutta, która mówi wprost: „Uwolnij się od przeszłości i przyszłości, bądź życzliwy dla chwili obecnej”. 26 wieków temu ten facet mówił w starożytnych Indiach: „Uwolnijcie się od przeszłości”. Jak to zrobić? Dzięki życzliwości. Vinaya, czyli nauka, którą przekazał mnichom, mówi, że jeśli popełniliśmy błąd lub złamaliśmy jakieś zasady, to co powinniśmy zrobić? Przyznać się i wybaczyć. Nie karać. Uczyć się z tego błędu, żeby go więcej nie popełnić albo popełniać go rzadziej. Tego się uczy mnichów – słów Buddhy sprzed 26 wieków. To niesamowite, bo to działa i tworzy piękną społeczność ludzi, którzy mogą popełniać błędy i nie boją się tego robić. Bo nie ma tu kar. Czy boisz się popełniać błędy? Czy boisz się opadającej szaty? Kiedy się boisz, to jesteś tak spięty, że popełniasz jeszcze więcej błędów. Ale kiedy zaczynasz się relaksować, to czujesz, jak twoje ciało i umysł się rozluźniają, jak twoja przeszłość się rozluźnia – a nawet przyszłość! Martwisz się czasem o przyszłość? O wyniki biopsji, które dostaniesz w poniedziałek, o wyciąg z banku: „O nie, znowu za dużo wydałem, co tu zrobić?”. Czy stresujesz się przyszłością? Gdzieś na drodze przed tobą leży napięcie? Jeśli tak, to masz kłopot. Rozluźnij się. Otwórz się, włącz życzliwość i współczucie. Zawsze jest jakieś wyjście. Jeśli rzeczywiście zbankrutujesz, to jako mężczyzna możesz zostać mnichem. Jeśli jesteś kobietą, możesz zostać mniszką. Zawsze cię nakarmimy. A po wielu latach w klasztorze popatrzysz wstecz i pomyślisz: „Ach, tego dnia, kiedy popadłem w ruinę finansową i bank przejął mój dom, i nie miałem gdzie się podziać, i nie miałem pracy, Ajahn Brahm zabrał mnie do klasztoru i zostałem mnichem. Wtedy myślałem, że stało się coś złego, ale teraz wiem, że to było dobre”. Dobrze, źle – kto to wie?
Tak powinniśmy patrzeć w przyszłość. Tyle razy w życiu dostajemy smutne wiadomości albo przytrafia nam się coś okropnego. Myślimy wtedy, że to koniec świata: „To straszne, co ja mam teraz zrobić?”. Zawsze w takich trudnych chwilach wydaje się, że nie ma wyjścia. A jednak jesteście tutaj. Tylko tak wam się wydawało. Problemem jest to, jak oceniamy sytuację – że widzimy tylko jej złą stronę. Dlatego od teraz, cokolwiek wam się przytrafi, myślcie: dobrze, źle – kto to wie? To wspaniała filozofia życiowa. Dzięki niej nigdy nie wpadacie w gniew, nigdy się nie boicie, nigdy nie przejmujecie się przeszłością. Cokolwiek się stało: dobrze, źle – kto to wie? Cokolwiek wydarzy się jutro: dobrze, źle – kto to wie? Cokolwiek dzieje się teraz: dobrze, źle – kto to wie? To mądra postawa, bo daje ci możliwość wyrosnąć z błota jak kwiat lotosu. I to, kiedy rozkwitnie w słońcu, i da radość sobie i innym, to tylko kwestia czasu. Dobrze, źle – kto to wie? O to tu właśnie chodzi. O otwarcie możliwości, o pozwolenie na to, żeby w życiu wyrósł kwiat lotosu, w błocie bólu i rozczarowań. Tak radzimy sobie z trudnościami w życiu. Nie przez naprawianie przeszłości, bo przeszłości nie można naprawić – ona po prostu była. Nawet nie przez zrozumienie przeszłości – w końcu to wszystko minęło. Nie musisz rozumieć, co się stało i dlaczego. Zrobiłeś coś, co wtedy wydawało się dobrym pomysłem. Czy to nie podsumowuje naszego życia? Ja zostałem mnichem – wtedy wydawało mi się, że to dobry pomysł. Wziąłeś z kimś ślub? Wtedy wydawało się, że to dobry pomysł, ale dobry, zły – kto to wie?
Przyjmijcie postawę spokoju i noście życie jak Ajahn Brahm luźną szatę. Noś na sobie teraźniejszość i pozwól na to, żeby co jakiś czas się z ciebie zsunęła. Nie zapinaj wszystkiego na guziki. Rozluźnij się, bądź otwarty i życzliwy, a będziesz wolny. Tak należy radzić sobie z pofałdowanymi mnisimi szatami i z zawirowaniami przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Dziękuję za uwagę.
Sadhu, sadhu, sadhu.
Jakieś pytania? Proszę, słucham.
Pytanie z sali [niewyraźne]
AB: Pytasz, czy zabicie bin Ladena mogło nie być podyktowane chęcią zemsty. Mogło, bo żołnierze po prostu wykonywali rozkazy, prawie jak roboty. Generałowie też mieli swoje powody – Obama chciał wygrać wybory. To niekoniecznie musiała być zemsta. Ale większość ludzi zareagowała tak, jakby wymierzono sprawiedliwość. Nie mówię o tych, którzy faktycznie to zrobili, raczej o tym, że Zachód odebrał to w kategoriach zemsty i sprawiedliwości. Nie wiemy, co się dokładnie stało, ani co myśleli ludzie, którzy to zrobili, ale zbyt wiele osób patrzy na to jak na zemstę i sprawiedliwość, jak na zło, które zostało usunięte ze świata. To bardzo judeochrześcijańskie spojrzenie. Buddyści powinni interpretować to, co się stało, zupełnie inaczej. Niestety, większość zachodniego świata jest zdominowana filozofią „oko za oko, ząb za ząb” – ta postawa nadal funkcjonuje w białych rękawiczkach. Okradłeś mnie? Pójdziesz do więzienia. Zgwałciłeś kogoś? Pójdziesz do więzienia i już z niego nie wyjdziesz. To nie jest mądre, to zemsta, a nie sprawiedliwość. Skupiłem się dziś na tym właśnie aspekcie całej sytuacji – nie na tym, co się stało, ale na reakcjach ludzi w mediach na całym świecie. A one były smutne. Problemem jest to, w jaki sposób reagujemy.
Pytający [niewyraźnie]
AB: Zgadzam się, ta myśl pochodzi od pewnego chrześcijańskiego duchownego i jak najbardziej się z nią zgadzam. Ale to nie z takim chrześcijaństwem zazwyczaj się spotykamy.
Pytający [niewyraźnie]
AB: Tak, zgadzam się. To właśnie takiego chrześcijaństwa potrzebujemy, i islamu, i judaizmu. Ale ostatnio czytałem na przykład w gazecie o 91-letnim mężczyźnie z Niemiec, który stanął przed sądem za to, że był strażnikiem w obozie koncentracyjnym w czasie drugiej wojny światowej. Nadal chcieli go ukarać! Dla mnie to nie ma żadnego sensu. Nasz system sprawiedliwości, czyli wsadzanie ludzi do więzień za karę, ta potrzeba, żeby zrobić krzywdę złym ludziom – jest zakorzeniony w społeczeństwie. Byłoby cudownie, gdyby większość chrześcijan, żydów i buddystów połączyła siły i ogłosiła, że to nie tego nauczają ich religie. Tak powinni się zachowywać chrześcijanie, ale bardzo niewielu się to udaje.
Czytałem wypowiedź Dalajlamy, który też powiedział, że nie powinniśmy zabijać takich ludzi jak Osama bin Laden. Na pewno zostanie za to skrytykowany, ale ja popieram to podejście. Zgadzam się z postawą wybaczania i zrozumienia. Niektórzy ją krytykują i mówią, że jestem niepraktyczny i że jeśli po prostu odpuścimy takim ludziom, to pojawi się jeszcze więcej przemocy, bo ci ludzie odbiorą to jako naszą słabość. Nie. Potrzebne jest wybaczenie i równocześnie zrobienie czegoś, żeby dana rzecz się nie powtórzyła. Potrzebna jest strategia, z jednoczesnym pokojem i wybaczeniem. Wybaczenie – tak, ale to nie koniec. Jeśli ktoś cię skrzywdził, a ty poprzestaniesz na wybaczeniu, to sytuacja się powtórzy. Dlaczego to się stało? Poszukaj głębszego sensu. Ktoś cię okradł, bo tak został wychowany, czy dlatego, że jest biedny i kradł z desperacji? W Nędznikach jest bohater o imieniu Jean… a, tak Jean Valjean. Ukradł bochenek chleba, bo jego rodzina głodowała. Poszedł za to do więzienia. Z tej książki płynie niezwykle silne przesłanie. Autor nie mówi, że kradzież jest OK, ale pomaga zrozumieć, dlaczego do niej dochodzi i jak bardzo prawo bazowało wtedy na zemście. Ktoś chce ukraść bochenek chleba, bo jest głodny? Znajdźmy sposób, żeby dać mu ten chleb, zamiast karać go za kradzież. Chyba wiesz, o co mi chodzi.
Proszę, kolejna osoba z tyłu.
Pytanie z sali [niewyraźne]
AB: Pytanie o to, dlaczego ludzie doświadczeni tak jak mój ojciec, których życie było, jest ciężkie, noszą w sobie ból i przerzucają go na innych ludzi.
Myślę, że jednym z powodów jest to, że w naszym społeczeństwie brakuje alternatywnych sposobów radzenia sobie z bólem i traumą. Poza tym inni czasem oczekują od nas gniewu. To mi przypomina kolejną anegdotę – opowiem ją szybko.
Mniej więcej 15 lat temu nauczałem w grupie Armadale. Po wykładzie jedna z uczestniczek poprosiła o rozmowę. Ktoś powiedział, żebym z nią porozmawiał, bo ma naprawdę poważny problem. Tego dnia dowiedziała się, że jej mąż molestował seksualnie ich dzieci, 11-letnie bliźnięta. Sprawa wyszła na jaw dzięki szkole i nauczycielce, która była na tyle mądra, że zauważyła, że z dziećmi jest coś nie tak. Po rozmowie z psychologiem szkolnym okazało się, że dzieci były gwałcone przez ojca. Matka była w szoku – to w końcu jej dzieci, kochała je, opiekowała się nimi. Jak mogła pozwolić na to, żeby do tego doszło? Winiła siebie. Poza tym chodziło tu o człowieka, któremu ufała, którego kochała, i do tamtej pory myślała, że miała z nim udany związek. A teraz cały jej świat wywrócił się do góry nogami. I ona, i jej dzieci musiały przejść terapię. Tego dnia też wysłuchała nauki podobnej do tej, którą wygłosiłem dzisiaj. Dzięki niej poznała alternatywny sposób poradzenia sobie ze wszystkim. Powiedziała mi, że już nigdy nie będzie kochać tego człowieka, ale nie chce go też karać. Powiedziała, że chce iść dalej, dla samej siebie i dla dzieci. I kiedy poszła na terapię – która zresztą była obowiązkowa – terapeuta nie pozwalał jej przestać chodzić na sesje, bo ciągle mówiła, że nie czuje gniewu. Myślał, że tkwiła w zaprzeczeniu i nie była ze sobą szczera. Musiała przyjść do mnie, a ja musiałem napisać długi list do tego terapeuty. Wyjaśniłem w nim, że kobieta poradziła sobie z sytuacją o wiele szybciej niż większość ludzi i że nie czuje żadnego gniewu. Że nie tkwi w zaprzeczeniu, jest otwarta i szczera, wie, co się stało, i nie chce, żeby to dalej raniło ją i jej dzieci. Poszła dalej. Tylko dzięki temu listowi pozwolono jej zakończyć terapię.
Nadal utrzymuję z nią kontakt. Rok temu napisała do mnie list na Boże Narodzenie, a ja wysłałem jej pocztówkę świąteczną. Jej dzieci dorosły, jedna z córek wyszła już za mąż i urodziła dziecko. Mają dobre życie. Ale mimo to czasami czuła się przymuszana do złości, bo tego oczekiwało od niej społeczeństwo. Ludzie trzymają się takich reakcji, bo myślą, że nie ma innego wyjścia. Sądzą, że wybaczenie – szczególnie samemu sobie – nie jest możliwe: „Muszę czuć się winny”.
Inna krótka historia, opowieść o jednym z osadzonych w lokalnym gospodarstwie więziennym, który pracował w ośrodku Jhana Grove. Spędził tam dwa lata. Był naprawdę świetnym człowiekiem, zresztą wielu z was go spotkało. Wyszedł warunkowo, a siedział za molestowanie seksualne. Podobno – ale nie jestem pewien, czy to prawda – przez jakiś czas odmawiano mu zwolnienia, bo nie okazywał wystarczającej skruchy. Był buddystą, więc wiedział, co zrobił, mówił o tym otwarcie, ale poszedł do przodu i nie miał poczucia winy. Został za to ukarany przez system, który uznaje tylko jedną drogę. Gdyby karał sam siebie poczuciem winy, to pewnie nie byłoby warunku. Tak ja to widzę. Rozumiecie? Wiele osób nie rozumie, że jest alternatywa. Skupiamy się na karaniu i obwinianiu. Gdyby chrześcijańscy księża, muzułmańscy mułłowie pamiętali, ile razy można przebaczyć człowiekowi: 7 razy 70. „Bądź łaskawy, wybaczaj” – to też jest w Koranie. Czy to nie byłby piękny świat?
W każdym razie jest taki sposób jak wybaczenie. Mam nadzieję, że otworzyłem wam oczy na tę możliwość. Poszukajcie innych rozwiązań niż poczucie winy, kara, przemoc. Bądźcie życzliwi dla przeszłości, aż stanie się taka jak szata mnicha: luźna, możliwa do zrzucenia, nieopinająca ciała.
Dobrze, dałem wam dziś do myślenia i chyba was zainteresowałem, bo spotkanie przeciągnęło się o 10 minut, a wy nadal tu jesteście – normalnie większość z was już by stąd poszła. Widać dzisiaj wam się podobało. Dziękuję za uwagę.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Nyanatiloka Mahathera Właściwe zrozumienie
- Thanissaro Bhikkhu Papañca i ścieżka ku kresowi cierpienia
- Ajaan Sumedho Niedwoistość
- Bhikkhu Bodhi Przebywając pośród mądrych
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: bswa.org
Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja: Anna Latusek, Alicja Brylińska
Czyta: Sylwia Nowiczewska
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/