Wersja z lektorem:
Wersja z napisami:
KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")
Dobrze, chyba wszyscy już są. W zeszłym tygodniu, dzień po moim wykładzie, musiałem wstać o 3:30 nad ranem, aby przygotować się do wylotu do Melbourne. Leciałem na ceremonię Vesak w Stanie Wiktoria – tam dałem wiele, wiele wykładów. Później wróciłem, by zająć się sprawami tutaj. Byłem bardzo zmęczony. Do tego robię się na starość leniwy, dlatego zdecydowałem, że będę dawał takie wykłady, żeby ludzie nie musieli potem przychodzić i zawracać mi głowy swoimi problemami. Zazwyczaj te najważniejsze pytania, jakimi jestem zarzucany, rodzą się wtedy, kiedy w waszym życiu zdarzają się tragedie, kiedy wszystko idzie źle, nic nie działa tak, jak powinno, albo wtedy, kiedy wpadacie w kłopoty. Właśnie w takich momentach najczęściej przychodzicie do mnie z pytaniami. A ja mam własne problemy i kiedy już je rozwiążę, i myślę sobie: „Nareszcie spokój!”, ktoś przychodzi i zrzuca na mnie swoje kłopoty. Jako mnich chciałem mieć miłe i spokojne życie. Ale muszę radzić sobie z problemami ludzi ze Stanu Wiktoria, zbierać dla nich środki, a poza tym pomagać, kiedy ktoś dzwoni z Sydney czy nawet z zagranicy. Wiecie, ile miliardów ludzi jest na świecie? To naprawdę dużo problemów. Dlatego spróbuję rozwiązać je wszystkie za jednym zamachem – tak, żebym mógł pójść na emeryturę i żeby moje życie stało się proste. W tym wykładzie powiem, co robić, kiedy wszystko się wali, kiedy życie staje się naprawdę trudne i jest w nim tyle bólu i rozczarowań, że nie umiemy sobie z nim poradzić. Co robić, kiedy wszystko idzie naprawdę nie tak, jak powinno?
Punkt pierwszy. Kiedy wszystko idzie wyjątkowo źle, powinieneś sobie powiedzieć: „Spodziewałem się tego”. Zbyt często zdarza się, że żyjemy w fałszywym raju, gdzie wszystko wydaje się wspaniałe i usłane różami. We wszystkich baśniach, jakich słuchałem w dzieciństwie, ludzie żyli długo i szczęśliwie. Ale wiecie przecież, że to nieprawda. Bo kiedy w baśniach zachodzi słońce, zaczynają się kłótnie. I właśnie wtedy doświadczamy zawodów – to jest problem, a „żyć długo i szczęśliwie” to fikcja. Możesz wziąć ślub, dostać pracę, wygrać na loterii i myśleć sobie wtedy, że będziesz żył „długo i szczęśliwie”. Ale nie. To nie jest prawdziwa opowieść.
Ta prawdziwa dotyczy nowicjuszek w klasztorze Dhammasara – nazywają się angarikami, potem zostają mniszkami. Dzięki temu żyją „długo i szczęśliwie”. Kim są najszczęśliwsi ludzie, jakich kiedykolwiek spotkaliście? Macie ich przed sobą. Tak jest. A zatem to jest właśnie sposób na to, jak żyć długo i szczęśliwie. Idealna baśń powinna brzmieć tak: „Dawno, dawno temu urodziły się pewne osoby, które usłyszały o buddyzmie, zostały mnichami i mniszkami. I tak oto żyły długo i szczęśliwie”. Ale musicie wiedzieć, że mnisi i mniszki mają wiele problemów oraz trudności. Jak sobie z nimi radzą? Przede wszystkim – spodziewają się ich. I właśnie o to chodzi. Wielu rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. A kiedy one już się zdarzą, myślimy sobie, że coś poszło nie tak. Kiedy uważamy, że coś poszło nie tak, odczuwamy złość, czujemy się winni i obwiniamy innych. Ale to nie życie jest problemem. Problemem są oczekiwania i to, jak reagujemy, kiedy nie zostają one spełnione. Tak więc moja rada, którą dałem wam również w zeszłym tygodniu, brzmi: „Proszę, obniżcie oczekiwania”. Uwielbiam to stwierdzenie, ponieważ jest zupełnym przeciwieństwem tego, co mówią wszyscy ludzie na świecie: „Podnieś swoje oczekiwania!”, „Dosięgnij gwiazd!”. Jeśli dosięgniesz gwiazd, możesz długo spadać. Tak więc mówię: obniż oczekiwania, będziesz o wiele bardziej szczęśliwy w życiu. A przede wszystkim zrozum, że to jest część życia. I jeśli staje się ono trudne, to zawsze z jakiegoś powodu.
Jeżeli uda ci się coś osiągnąć w 100%, nie uczysz się niczego, jeśli w 30% – wpadasz w depresję. 70% to tyle, ile większość ludzi osiąga w życiu. Owszem, kiedy sprawy nie układają się po naszej myśli, mamy 30%. Ale to właśnie wtedy uczymy się najwięcej, wtedy dorastamy i zaczynamy rozumieć, że coś musimy naprawić, że konieczne jest działanie. Musimy wykonać jakąś pracę. I to dzięki tej pracy zaczynamy rozumieć, dlaczego popełniliśmy błędy. Dzięki niej możemy też opracować strategię, żeby błędy więcej się nie zdarzyły. Nie chodzi o obwinianie i karanie, to nigdy nie przynosi rezultatu. Uczenie się – już tak. Istnieje coś takiego jak skrót PWU (nie ma nic wspólnego z piłką nożną): „Przyznaj. Wybacz. Ucz się”. Cokolwiek się zdarzy, przyznaj: „Tak, popełniłem błąd”. Wybacz – nie obwiniaj siebie ani innych. Obwinianie siebie to wzbudzanie w sobie poczucia winy. I wreszcie: ucz się. Wyciągnięcie nauki jest najbardziej wartościową częścią.
Jedną z najlepszych historii, jakie do tej pory słyszałem, jest klasyczna historia buddyjska. Trochę ją zmieniłem, co zazwyczaj robię, zresztą jeśli kiedykolwiek ją komuś opowiecie, nie mówcie jej tak samo jak ja, zmieńcie ją nieco, niech się rozrasta, upiększcie ją. To historia człowieka, na którego polował tygrys. Jest to przypowieść o tym, co zrobić, kiedy wszystko idzie zupełnie nie tak. Pewien tygrys polował w dżungli na człowieka. Są dwie rzeczy, które musicie wiedzieć o tygrysach: po pierwsze, biegają o wiele szybciej, niż wy potraficie. Dlatego jeżeli goni was tygrys, oznacza to, że macie duże kłopoty. Po drugie, koty te uwielbiają zjadać ludzi na kolację. To dla nich przysmak, szczególnie człowiek dużych rozmiarów. Mnich już nie. Tygrys biegł więc za człowiekiem, który był już w nie lada opałach. Zwierz dosłownie deptał mu po piętach. Wtedy człowiek zobaczył dziurę – wyschniętą studnię. [Głośne kichnięcie z sali] To ekscytujące, nieprawdaż? Dziękuję za efekty specjalne.
Człowiek nie miał wyjścia, podjął ryzyko i wskoczył do studni. Dokładnie w momencie, w którym wskoczył, zdał sobie sprawę, że popełnił ogromny błąd. Znacie to uczucie? Kiedy podejmujecie ryzyko i nagle orientujecie się: „O, o, wielka pomyłka…”. Studnia wyschła, nie było w niej wody. Za to zamiast wody na samym dnie był uwięziony wielki czarny wąż. Człowiek instynktownie złapał za korzeń wystający z boku studni i tak zawisnął. Kiedy się uspokoił, popatrzył w górę i zobaczył, że tygrys jeszcze się nie poddał. Pochylał się nad studnią i chciał go dosięgnąć łapą. Ale ręka człowieka nie była w jego zasięgu. Wtedy człowiek spojrzał w dół. Wąż się obudził i podniósł głowę. Wydał z siebie dźwięk „sss” – dobrze to naśladuję? Słuchajcie, jest piątek po południu, jesteście po pracy. W jakiś sposób muszę was obudzić. Tak więc wąż próbował go dosięgnąć, wyciągał szyję, ale nogi człowieka były zbyt wysoko. Utknął między tygrysem, który chciał go pożreć, a jadowitym wężem. Zastanawiał się, co zrobić dalej. Wtedy zobaczył, że z dziury z boku studni wychodzą dwie myszy – jedna czarna, druga biała – i zaczynają przegryzać korzeń. Tylko po to, żeby opowieść była odrobinę straszniejsza.
Oto co zrobił dalej… A wy co byście zrobili? Pewnie bylibyście niesamowicie zaniepokojeni i wystraszeni. Korzeń staje się coraz cieńszy, tygrys nad wami, wąż pod spodem. Zaczęlibyście krzyczeć: „Aaa!”. Ale nie on. Ten gość wiele razy był w świątyni buddyjskiej. Przeczytał historię o otwieraniu drzwi swojego serca, dokładnie wiedział, co zrobić. To dlatego przychodzicie w miejsca takie jak to. Jeśli kiedyś znajdziecie się w dżungli i spotka was coś podobnego, zrobicie dokładnie to samo… lub coś podobnego. Co wydarzyło się dalej? Tygrys wciąż chciał dosięgnąć łapą człowieka, a tylną częścią ocierał się o drzewo, które się przez to trzęsło. A na gałęzi, dokładnie nad studnią, wisiało duże gniazdo pszczół. Nie przejmujcie się pszczołami, są w porządku. Podczas gdy gniazdo się trzęsło, zaczął z niego kapać miód. I ten człowiek… wystawił język (mlask, mlask), żeby posmakować miodu. I powiedział: „Mmm, jakie to smaczne…”. I to jest koniec tej historii.
To świetna buddyjska przypowieść, ponieważ nie ma zakończenia. Ponieważ życie nie ma końca. Czyż nie? Życie ciągle idzie naprzód. Sądzę, że potraficie odgadnąć znaczenie tej przypowieści. Czasami w życiu dzieje się dokładnie tak jak w tej historii. Kiedy jesteś pomiędzy tygrysem a wężem, nieważne, w którą stronę pójdziesz. Albo zostaniesz zjedzony, albo ukąszony. Tak czy inaczej, masz wielkie kłopoty i już dłużej nie możesz sobie poradzić, bo myszy – czarna i biała, które symbolizują dzień i noc – zjadają twoje niepewne poczucie bezpieczeństwa. Ten korzeń może nie wytrzymać w którymś momencie, ale to nie ma znaczenia. Zawsze pozostaje kapiący miód. I twoim zadaniem, kiedy jesteś pomiędzy tygrysem a wężem, jest czerpanie radości z miodu. „Mmm, jaki on smaczny…”. To jest właśnie mądrość, to jest właśnie to, co powinieneś zrobić. Kiedy wszystko idzie źle, a ty masz wielkie kłopoty, kiedy wszędzie widzisz tylko problemy, życie ci się rozpada, masz raka, twoja rodzina cię opuściła, nie masz pieniędzy, grozi ci więzienie czy jeszcze coś gorszego, zawsze znajdzie się miód, który skądś wycieka. Proszę, posmakuj go: „Mmm, jaki on smaczny…”. Wiecie dlaczego? Ponieważ, jak wspominałem podczas medytacji, tak bardzo martwimy się o przyszłość, że nie potrafimy cieszyć się miodem, który jest dostępny w tym momencie. To właśnie jest radość życia. Dopiero po chwili zdajemy sobie sprawę, że wszystko, czym się przejmujemy, właściwie się nie wydarza. W rzeczywistości dzieje się to, co nieoczekiwane. Jeśli spojrzymy wstecz na nasze życie, to zobaczymy, jak wiele nieoczekiwanego się w nim wydarzyło. Ilu z was myślało, powiedzmy rok temu, że będzie spędzać swój piątkowy wieczór po pracy w świątyni buddyjskiej, słuchając mnicha, który opowiada kiepskie dowcipy? Teraz wam właśnie opowiem kiepski żart. Będę miał spore kłopoty, jeśli to pójdzie w świat. Mam nadzieję, że żaden policjant z Los Angeles nie słucha dzisiaj tego wykładu.
Pewnego razu prezydent Obama zdecydował się przetestować swoje organy ścigania i porównać ze sobą CIA, FBI oraz policję z Los Angeles. Dał im więc zadanie – wypuścił królika w lesie. Najpierw wysłał CIA, by go odnaleźli. Zajęło im to pełne dwa miesiące, po czym wysłali prezydentowi raport, że najlepsi tajni agenci twierdzą, że w lesie nie było żadnego królika. Dziękujemy, CIA. Później wysłano FBI. Ci weszli do lasu z bronią i ostrzelali połowę drzew. Wyszli stamtąd po miesiącu i stwierdzili: „Tak, zgadzamy się z CIA. W tym lesie nie ma żadnego królika”. Później do lasu wysłano policję z Los Angeles. Ci z kolei spędzili tam około trzech, czterech godzin, po czym wyprowadzili z niego niedźwiedzia, całego posiniaczonego i poranionego. A niedźwiedź z podniesionymi do góry łapami krzyczy: „OK, OK, przyznaję się! Jestem królikiem! Jestem nim!”. Naprawdę przepraszam wszystkich, którzy pracują w policji Los Angeles, naprawdę… Ale taką macie reputację.
Jestem więc mnichem, który opowiada kiepskie kawały. A wracając do tematu: zawsze znajdzie się miód, zawsze możecie śmiać się z życia. Nawet wtedy, kiedy wszystko idzie źle, bo – jak już powiedziałem – życie jest serią tego, co nieoczekiwane. Samo bycie w świątyni, słuchanie mnicha opowiadającego kawały jak ten poprzedni, jest zupełnie nieoczekiwane. Podałem wam jedno z możliwych zakończeń tej historii. To moje zakończenie. Zawsze staram się patrzeć na pozytywną stronę życia – mówiłem o tym w zeszłym tygodniu, może dwa tygodnie temu. W przyszłym tygodniu też to powiem, kiedy będę dawał wykład w kolejnej świątyni w Malezji. A kilka tygodni temu prowadziłem również cykl wykładów pod nazwą Don't worry be happy. Starałem się w nim odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę oznacza „martwić się”. Martwienie się to niepewność, a więc patrzenie w przyszłość z negatywnym nastawieniem. Innymi słowy, to myślenie o wszystkich tych sprawach, które mogą potoczyć się źle. To tak naprawdę bardzo nieumiejętny sposób patrzenia w przyszłość, więc można go po prostu nazwać zamartwianiem się. Ale w przyszłość można patrzeć też inaczej. Kiedy myślisz o tym, co będzie, zastanów się, co dobrego może się wydarzyć. To się nazywa „nadzieja”. Pamiętacie, co powiedziałem? Jeśli chcecie pomyśleć o przyszłości, nie martwcie się, bądźcie pełni nadziei („Don't worry, be hopey”). Nie „szczęśliwi”, tylko „pełni nadziei”. Lubię tworzyć nowe słowa w języku angielskim. Dlatego pamiętajcie: gdy patrzycie w przyszłość, nie martwcie się, tylko miejcie nadzieję. Myślę, że rozumiecie, co chcę wam przekazać. Dobrze, więc tygrys na górze, wąż pod stopami, myszy zjadają twoje wątpliwe poczucie bezpieczeństwa, a ty – „nie martw się, miej nadzieję”. Oto co mogło się wydarzyć: tygrys wychylił się nieco za bardzo. Wiecie, jak to jest, kiedy jest się chciwym, kiedy chce się dosięgnąć czegoś, co jest zbyt daleko. Ile razy wam się to przytrafiło? Tygrys wychylił się za bardzo i wpadł do studni. Na szczęście nie zahaczył o człowieka, ale wylądował na wężu, zabił go, a przy okazji skręcił sobie kark. W ten sposób żadne z nich nie przeżyło, a człowiek mógł wyjść ze studni i szczęśliwie wrócić do domu. Wszystkie jego zmartwienia skończyły się dzięki temu, co nieoczekiwanie się zdarzyło, bo mimo że pojawia się problem, a życie zaczyna się toczyć nie po naszej myśli, znaleźć można w nim też miód. Jedz więc i ciesz się nim, ponieważ przyszłość jest nie tym, czego się spodziewasz. Zawsze jest czymś nieoczekiwanym. Bierzmy miód, a w tym samym czasie pamiętajmy o jeszcze jednej przypowieści; historii o tym, że życie, jakkolwiek jest złe – przeminie. To przypowieść o pierścieniu władcy, usłyszałem ją wiele lat temu i pomogła również mnie – bo to, że jestem mnichem, nie oznacza, że moje życie zawsze toczy się dobrze. Jestem głupim mnichem. Muszę to przyznać, bo mnich powinien mieć miłe i nieskomplikowane życie, nic nie robić, nie mieć żadnych obowiązków. A ja mam tyle obowiązków, że to śmieszne. Kompletnie nie wiem, jak się w to wpakowałem. Czasami patrzę wstecz i myślę sobie: „Jak to się stało?”. A to po prostu polega na tym, że płynie się z nurtem, zwyczajnie patrzy, co z tego wyniknie, i jest się miłym. Im częściej jest się miłym, im częściej mówi się „tak”, tym więcej pojawia się obowiązków. Ale to w porządku. Trzeba się z tego cieszyć. W ten sposób można dawać i równocześnie pamiętać, że niezależnie od tego, co się dzieje, to przeminie.
W moim życiu bywają momenty, kiedy rzeczy stają się naprawdę trudne. Mnisi zrzucają szaty, ludzie opuszczają świątynię, sprawy nie idą tak, jak powinny – zarówno tutaj, jak i w klasztorach na całym świecie. Ludzie potrzebują pomocy, bo mają problemy, które się pojawiły nie z ich winy. Czasami jest bardzo ciężko… Właściwie nie powinienem wam o tym mówić, ale jeżeli spotka was coś niedobrego, jednym z trików, żeby szybko pozbyć się tego uczucia, jest spojrzenie na wszystko z perspektywy kosza na śmieci. To bardzo przydatne. Sam tak się czuję po wykładach, kiedy tu siedzę, a ludzie ustawiają się w kolejce, żeby opowiedzieć mi o swoich problemach. W zasadzie wyrzucają na mnie swoje śmieci. Tak to właśnie wygląda. Nie mam nic przeciwko temu. Jestem bardzo szczęśliwy, kiedy mogę przyjmować wasze śmieci. Opowiadacie mi o kłopotach z dziećmi, że biorą narkotyki albo że się źle zachowują, że wasi mężowie mają kochanki, wasze żony wydają wszystkie pieniądze albo odeszły lub zabierają wam wszystkie pieniądze, zanim je wydadzą, że macie raka, że macie ciągle zmartwienia, że umieracie, że życie jest umieraniem itd. Sami wiecie, jakie trudności mają ludzie… Słucham ich z życzliwością i miło mi, że trafiają właśnie do mnie. A czasami najlepszym rozwiązaniem jest otwarcie się i pozwolenie się komuś wygadać. Nieraz jest tak, że dzięki wygadaniu się problemy przestają tak źle wyglądać.
Mój nauczyciel kiedyś powiedział: „Pewnego dnia będziesz jak ja – jak kosz na śmieci, blaszany kontener. Wszyscy będą chcieli ci się zwierzać ze swoich kłopotów”. Ale powiedział również, że – kiedy już jest się tym koszem na śmieci – bardzo ważne jest, żeby na dnie była dziura. I to jest właśnie najistotniejsze. Bo gdy ludzie wrzucają do takiego pojemnika swoje rzeczy, mogą one po prostu przejść na wylot i dzięki temu nie zostaje nic wewnątrz. Jeżeli jesteś koszem na śmieci z pełnym dnem, szybko się zapełnisz i nie będziesz mógł już nic więcej przyjąć. Jeśli o mnie chodzi, wrzucacie mi swoje problemy, a ja zapominam o nich, zanim ktoś następny przyjdzie i dorzuci coś jeszcze. Wrzucacie wszystko, co macie, ale kiedy wracam do swojego pokoju, zapominam o tym. Czyż nie wspaniale jest mieć taką umiejętność? Bycie koszem na śmieci z dziurawym dnem oznacza ciągłą gotowość do przyjęcia zmartwień kolejnej osoby. Wiem, że niektórzy psychologowie doświadczają tzw. wypalenia zawodowego. Są wypaleni, bo zatrzymują w sobie problemy. Tak więc jeśli masz kłopoty, naucz się, proszę, jak się ich pozbyć. Jeżeli nie przezwyciężysz dzisiejszych trudności, nie będziesz w stanie sprostać tym, które zrodzą się jutro. Problemy pojawiają się ciągle, ale przemijają.
To jest właśnie wspaniałe w historii o pierścieniu władcy. Bo czy wiesz, kto jest władcą? Ty nim jesteś. Jesteś panem swojego życia, ciała, rodziny, swojego świata. Władca w tej przypowieści jest młodym człowiekiem, który nie ma zbyt dużego doświadczenia. W życiu wszystko mu się udawało i myślał sobie, że tak to właśnie powinno wyglądać. Wydawał przyjęcia, ciągle świętował, miał mnóstwo wolnego czasu, słowem, świetnie się bawił. I dobrze – jeśli życie jest proste, ciesz się nim. Jednak ponieważ władca brał ten dobry czas w życiu za pewnik, nie pomyślał, że może on kiedyś przeminąć. Nie przygotował się więc do trudności, które miały nadejść. Kiedy w końcu przestało być dobrze, nie spodziewał się tego, nie wiedział, jak sobie poradzić. Był zły na innych i na siebie, kiedy popełniał błędy. Brakowało mu kompetencji, żeby cokolwiek zrobić. Siedział więc tylko w swoim pokoju, płakał, był zły i nieszczęśliwy. Ale to nie jest sposób na rozwiązywanie problemów. Władca ten miał wielu ministrów. Ich zadaniem było mu pomagać. Tyle że nawet jeśli jesteś doradcą i służysz królowi, to i tak nie możesz mu po prostu powiedzieć, co ma robić. Nie posłuchałby. Wiecie, jak to jest mieć męża? No właśnie, nie posłuchałby. Żona zresztą też by nie posłuchała. Dlatego właśnie trzeba być bystrym i przebiegłym. Co więc zrobili doradcy? Dali mu pierścień. Był to prosty pierścień, a na nim wygrawerowane ponadczasowe słowa: „To również przeminie”. Opowiadałem tę historię wiele lat temu. Od tamtego czasu ludzie bardzo często do mnie przychodzą i pokazują mi swoje pierścionki. Na nich także widnieją te słowa: „To również przeminie”. Władca nosił pierścień przy każdej okazji – tak mu kazali doradcy. Dzięki temu całe jego życie uległo zmianie. Kiedy tylko pojawiały się trudności, kiedy problemy zaczynały się piętrzyć, władca patrzył na pierścień i mówił sobie: „To również przeminie”. I tak rzeczywiście było. To nie jest tylko teoria, to prawda. Wielu z was z pewnością miało bardzo złe momenty w życiu. I udało się wam je pokonać. Nieważne, jak bardzo jest źle, nic nie trwa wiecznie. To prosta prawda, naturalna kolej rzeczy. Mówię wam o niej dzisiaj, żebyście sobie ją przypomnieli. Czasami kiedy doświadczamy tych najgorszych momentów w życiu, nie potrafimy zobaczyć światełka na końcu tunelu. A jeśli nie widzimy końca, to pogrążamy się w rozpaczy. Pierścień tymczasem przypomina nam, że owszem, koniec kiedyś nastąpi.
Pamiętam, że mówiłem to wielu więźniom, których spotykałem w zakładach karnych: „Nieważne, jak długo potrwa twoja odsiadka, ani się obejrzysz, a w końcu stąd wyjdziesz. Nadejdzie taki dzień – poczujesz się wtedy szczęśliwy i będziesz wolny. Rok albo dwa lata później pewnie nie będziesz już tego pamiętał. Zaczniesz zupełnie nowe życie. To przemija”. Nie mogę się powstrzymać przed opowiadaniem tej historii. Nie pamiętam, kiedy dokładnie ją przytaczałem, bo wygłaszam naprawdę dużo wykładów na całym świecie. Ale nawet jeśli już ją wcześniej słyszeliście, to nieważne. Pamiętajcie, powtarzające się opowieści również przemijają. Dlatego jeśli będzie wam naprawdę źle i znajdziecie się pomiędzy tygrysem a wężem, pamiętajcie, że zawsze gdzieś jest jeszcze miód.
Przeczytałem kiedyś w jakimś artykule jeszcze inną historię – sześcioletniego dzieciaka, który uciekł z domu w Los Angeles. Żył w rodzinie, w której było dużo przemocy, był bity i poniżany, uciekł więc z domu i zamieszkał na ulicy. To niesamowite, że udało mu się przeżyć. Jedynym sposobem na przetrwanie były drobne przestępstwa, za które ciągle go aresztowano. Z małych przestępstw zrobiły się duże, aż w końcu został zawodowym kryminalistą. I wiecie, co zmieniło jego życie? Miał około 40 – 50 lat. Zdarzyło się to na krótko przed jego kolejnym wypuszczeniem na wolność. Pewna oficer zajmująca się jego sprawą starała się mu znaleźć pracę. Ale jak znaleźć pracę, kiedy większość życia spędziło się w więzieniu? Kto chciałby go zatrudnić? Pani oficer była w tej kwestii bardzo pomysłowa i znalazła mu dokładnie taką pracę, w jakiej jego doświadczenie życiowe okazało się niezwykle przydatne. Znajomy jej znajomego kręcił film o gangsterach i poszukiwał kogoś, kto naprawdę znał świat przestępczy. Jako że mężczyzna niedługo miał zostać wypuszczony, oficer znalazła mu pracę konsultanta w tym filmie. Bez wątpienia miał odpowiednie kwalifikacje. Reżyserowi wystarczyło na niego spojrzeć – mężczyzna był tak autentyczny, że dostał rolę i szybko stał się gwiazdą. Film nosił tytuł Wściekłe psy i okazał się przełomową produkcją Quentina Tarantino. Mężczyzna, o którym czytałem, był na wolności dopiero od sześciu miesięcy, a dzięki temu, że film okazał się sukcesem, kupił rezydencję w Malibu i miał więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek przedtem. Potem ożenił się z panią oficer i nie mógł uwierzyć, jak szybko jego życie się zmieniło. Sześć miesięcy temu siedział w więzieniu, bez pieniędzy i bez perspektyw. Teraz miał więcej, niż mógłby uwierzyć: był wolny, miał żonę i był szczęśliwy.
O tym właśnie cały czas mówię. Życie składa się z nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jest zupełnie nieprzewidywalne. Dlatego musimy zrozumieć: to również przeminie. Znam wiele historii ludzi, którym przytrafiły się niesamowite rzeczy. Wszystko może się zmienić. Życie odmienia się całkowicie, idzie w kierunku, którego nigdy byśmy się nie spodziewali. Z czasem problemy się rozwiązują, a troski przemijają. Dlatego naprawdę należy pamiętać o tym, że za każdym razem, kiedy jesteśmy w głębokim dołku, kiedy mamy zły okres – to minie. To wspaniała rzecz do zapamiętania. Bo to znaczy, że na końcu tunelu jest światełko i że można iść dalej. Nieważne, jak ciemno jest w tym tunelu – zawsze jeszcze jest miód. A więc nawet jeśli twoje życie się wali, szukaj szczęścia i radości. One sprawią, że łatwiej będzie przyjąć to, co złe. Czasem ludzie odmawiają zjedzenia miodu, bo po prostu się boją i nie wiedzą, jak przeżyć swoje życie. Ale tak naprawdę dużo ważniejsze jest to, co robić, kiedy w życiu wszystko układa się dobrze.
I to był też największy problem władcy i wielu ludzi dookoła. Bo nawet kiedy wszystko idzie dobrze, kiedy świetnie się bawimy, a życie jest proste, to i tak trzeba pamiętać, że: „To także przeminie”. Ludzie nie lubią myśleć w ten sposób, twierdzą, że takie podejście to pesymizm. A co by było, gdyby władca jednak spojrzał na swój pierścień w szczęśliwych, dobrych czasach? Wówczas mógłby postarać się o to, żeby ta świetność trwała nieco dłużej. Naszym problemem jest to, że rzeczy traktujemy jako pewne. Że bierzemy za pewnik naszego partnera, nasze dzieci, nasze całe życie. Wierzymy nawet, że mnisi i mniszki zawsze będą obecni. Tak bardzo jesteśmy pewni, że wszystko, co mamy, będzie trwało, że zapominamy o to dbać, przejmować się tym i uważać na to. Ale jeśli będziemy pamiętać, że to wszystko przeminie, zaczniemy dbać bardziej. Będziemy szczęśliwsi, pełni uwagi i współczucia – świadomi tego, że to wszystko się kiedyś skończy. Jak wielu z was straciło brata, ojca, matkę, syna, córkę, kogoś bardzo bliskiego? Żadne relacje, w jakie wchodzimy, nie trwają wiecznie. Jednym z powodów jest to, że nic w życiu nie jest pewne. Gdybyśmy przyznali, że tak, wiemy, że i one przeminą, szanowalibyśmy każdą chwilę spędzoną razem. A kiedy nastąpiłby koniec, nadal odczuwalibyśmy radość z każdego wspólnego momentu. Bo o to zadbaliśmy. Naszym problemem jest zapominanie o tej kwestii, kiedy w naszym życiu dzieje się dobrze. Zapominamy i stajemy się, jak określił to Buddha, lekceważący. Ostatnimi słowami Buddhy, zanim odszedł z tego świata, było: „Bądźcie uważni, a nie lekceważący. Pielęgnujcie każdą chwilę, ponieważ ona więcej nie wróci. To również przeminie”. Przesłanie to jest niezwykle potężne.
Następna historia, jaką opowiem, będzie o tym, co zrobić, kiedy jest naprawdę źle. Jesteś pomiędzy tygrysem a wężem – ta przypowieść jest jedną z najstarszych buddyjskich opowieści, ale historia, którą teraz opowiem, pochodzi z mojego życia. I znowu, pewnie niektórzy zgromadzeni tutaj ją słyszeli. Powtórzę ją jednak. Zwłaszcza tym, którzy jeszcze jej nie znają, bo jest niesamowicie poruszająca. To historia pewnego żołnierza z czasów drugiej wojny światowej. Człowiek ten był moim nauczycielem i kiedyś opowiedział mi, co mu się przydarzyło – był już wtedy dość wiekowy – tuż przed emeryturą. Podczas drugiej wojny światowej powołano go do armii brytyjskiej i wysłano do Birmy, żeby walczył z Japończykami. Został żołnierzem, mimo że z zawodu był nauczycielem – w tamtych czasach każdego powoływano do wojska. Znalazł się więc w obcym miejscu, w środku walk, na wojnie, której sam do końca nie rozumiał. Z ostrą amunicją. Był przerażony. Powiedział mi, że kiedy pewnego razu został wysłany do dżungli wraz z innymi brytyjskimi żołnierzami, jego lęk stał się nie do wytrzymania. Tam też w któryś dzień przyszedł do kapitana zwiadowca i poinformował, że natknął się na liczny oddział japońskich żołnierzy. Było ich więcej i brytyjski patrol został otoczony. Nie mieli żadnej drogi ucieczki. Mężczyzna myślał wtedy, że umrze. To była wojna. Otoczony przez liczniejszego wroga, skazany na śmierć.
Ci z was, którzy znali kogoś walczącego na wojnie czy biorącego udział w innych konfliktach, wiedzą jednak, że tak naprawdę nigdy nie wiadomo, kto w tej walce zostanie bohaterem, a kto okaże się tchórzem. Czasem jest tak, że dobrze zbudowani i silni mężczyźni w trudnych sytuacjach się rozsypują, a tymczasem ci słabsi, o których nigdy by się nie pomyślało, że zostaną bohaterami, stają się nimi. Mój nauczyciel powiedział, że w jednej chwili poczuł w sobie wielką odwagę i postanowił zostać właśnie bohaterem. Powiedział do kapitana: „Wywalczmy sobie drogę wyjścia”. W takiej sytuacji szanse na przeżycie były bliskie zeru. Ale kto wie, czasami ktoś może przeżyć. Zazwyczaj dzieje się to w filmach, ale może akurat… Zresztą, nawet jeśli wszyscy mieliby zginąć, niektórzy wrogowie też poszliby do grobu. Tak robią bohaterowie, tak robią prawdziwi mężczyźni. Żołnierz więc też chciał wywalczyć sobie wyjście z tej sytuacji. Ale jego kapitan powiedział: „Nie. Nie będziemy walczyć. To jest rozkaz i musicie być posłuszni. Zamiast walczyć, rozkazuję wszystkim usiąść i zrobić herbatę”. W tym momencie zawsze mówię: mimo wszystko była to armia brytyjska. Nikt nie mógł uwierzyć w ten rozkaz – zaparzyć herbatę? Na wojnie? Kiedy jesteśmy otoczeni przez oddziały japońskie, które mają przewagę liczebną, chwilę przed pewną śmiercią? Jak możemy myśleć o filiżance herbaty? Ale rozkaz to rozkaz. I trzeba było być posłusznym. Mężczyzna pomyślał, że to najbardziej szalona rzecz, jaką zrobił w całym swoim życiu. I ona właśnie to życie uratowała. Co się wydarzyło? Zanim żołnierze zdążyli zrobić herbatę, wrócił zwiadowca i wyszeptał coś kapitanowi do ucha. Ten powtórzył jego słowa: „Słuchajcie, wróg się przemieścił, odszedł trochę dalej. Odłóżcie szybko te rzeczy, teraz możemy się wydostać i stąd uciec”. To właśnie zrobili. I dzięki temu później żołnierz mógł opowiedzieć mi tę historię.
Poza tym powiedział jeszcze, że mądrość kapitana uratowała mu życie nie tylko ten jeden raz, ale wiele razy. Dlatego kiedy nie ma żadnego wyjścia, kiedy jesteś otoczony i bliski śmierci, co powinieneś zrobić? Usiąść sobie i zaparzyć herbatę. Jeżeli preferujesz kawę – też się nada. To obojętne. Usiądź i rozkoszuj się miodem. Wiesz, że sprawy się zmieniają. Armia, która cię otacza, nigdy nie stoi w bezruchu. Przemieszcza się. A kiedy się przemieszcza, a ty masz zwiadowcę zwanego uważnością, dojrzysz luki w otaczających cię siłach. Zobaczysz to, czego nie widziałeś wcześniej – drogę ucieczki. I jeśli poczekasz, znajdziesz ją i uciekniesz. Problemem w takiej sytuacji jest to, że kiedy jesteśmy otoczeni przez armię, skazani na śmierć, kiedy nie ma nadziei, to po prostu tracimy rozsądek. Stajemy się smutni, źli, pogrążamy się. Nie wiemy, jak zrobić w takiej sytuacji herbatę i jak czerpać z chwili tuż przed śmiercią to, co najlepsze. A potem… nie umieramy. Cieszmy się więc chwilą i czekajmy, aż sytuacja się zmieni. Potem będziemy mogli zrobić ruch – uciec i uratować życie.
Później ten sam człowiek opowiadał mi, że miał nieuleczalny nowotwór. Był pewien, że umrze. Przypomniała mu się jednak wtedy historia z czasów, kiedy był żołnierzem, otoczony przez wroga, bez nadziei. Miał guza czy coś innego, nie wiem, nie powiedział mi dokładnie, co to był za rak. Co zrobił? Po prostu się zrelaksował i wypił herbatę. Nie martwił się niczym. Tego właśnie się nauczył w birmańskiej dżungli. I być może dlatego, że się nie przejmował i pił herbatę, a wiem, że herbata ma dużo limfocytu T, a limfocyt T… OK, to herbata, nie limfocyt. A ja nie jestem lekarzem ani nie mam nic wspólnego z medycyną. Lekarze tu zaraz chyba oszaleją. Napił się więc herbaty i po prostu zrelaksował. A ponieważ się nie martwił, rak ustąpił. Jego życie było uratowane. Znalazł drogę wyjścia. I to jest wspaniała rada dla każdego z was. Dla wszystkich, którzy są w ogromnych kłopotach, otoczeni przez wroga, bez możliwości ucieczki. Jeżeli jesteście w tarapatach, jeśli ktoś bliski wam umrze, a wy nie wiecie, jak przebrnąć przez kolejny dzień; jeżeli macie problemy finansowe, jeśli ktoś, kogo bardzo kochacie, was zostawił, to często zastanawiacie się, co zrobić. Co zrobić? Kiedy jesteś otoczony przez wroga, cierpienie, śmierć czy nawet coś gorszego, to powinieneś usiąść i napić się herbaty. Odpręż się i pamiętaj, że przyszłość jest jedną wielką niewiadomą, która ciągle się zmienia. Jeśli nauczysz się radzić sobie z tym, będziesz gotowy. Gotowy na czekanie, aż coś się da zrobić. Kiedyś przyjdzie ktoś, kto ci powie, co dalej – bo czekałeś wystarczająco długo. To jest właśnie sposób na to, jak radzić sobie z wielkimi problemami. A kiedy w końcu da się coś zrobić, będziesz już gotowy. Jeśli jesteś pogrążony w rozpaczy i nie ma drogi wyjścia – nic nie rób. Zrelaksuj się i bądź zadowolony. Rozkoszuj się miodem, który zawsze gdzieś tam jest. Przegapiamy tak wiele radości w życiu, bo za bardzo martwimy się o przyszłość i o to, co może pójść źle.
Jak wiele jest takich chwil, w których odczuwasz szczęście? Nie ma ich wystarczająco dużo, bo za często się martwisz. Zatem jeśli jest coś, co można zrobić, tak, zrób to, ale jeśli to niemożliwe, zasmakuj miodu: napij się herbaty i ciesz się chwilą. Nawet kiedy wszystko idzie źle, ciesz się, proszę. Dlaczego nie, skoro i tak nic innego nie możesz zrobić? Dajesz sobie wtedy szansę na zebranie energii, jesteś szczęśliwy i masz nadzieję, a to znaczy, że przygotowujesz się do działania. Jeśli nic się nie da zrobić, nic nie rób. Kiedy pojawia się coś do zrobienia, jesteś gotowy, żeby dać z siebie wszystko. Nawet gdy masz dzieci, które źle się zachowują – czasami musisz po prostu pozwolić im na to, czasem nie możesz zbyt wiele poradzić poza byciem dla nich. Kiedy do ciebie dzwonią, kiedy przychodzą i proszą: „Mamo, tato, potrzebuję pomocy”, często nie możesz nic zrobić. Czekasz. Czekasz dotąd, aż pojawi się coś, w czym będziesz mógł pomóc. I wtedy dajesz z siebie wszystko. Ale jeśli jesteś zmęczony, bo bardzo się martwiłeś, a przez to sam masz problemy emocjonalne, w jaki sposób możesz wspierać innych? Dlatego pamiętaj o tym pięknym powiedzeniu: „Jeśli nic się nie da zrobić, nic nie rób – proszę – a jeśli można coś zrobić, daj z siebie wszystko”.
Jeżeli chcesz wiedzieć, kiedy nie robić nic, a kiedy dać z siebie wszystko, na koniec przypomnę pewną znaną historię o premierze Wielkiej Brytanii, który sprawował urząd wiele lat temu. Howard McMillan udzielał wywiadu podczas tzw. wojny sześciodniowej pomiędzy Izraelem, Jordanią, Syrią, Egiptem i nie wiem kim jeszcze, ale w spór było zamieszanych wiele państw. To była jedna z wojen, które zapoczątkowały konflikty w tamtej części świata. Dziennikarz przeprowadzał wywiad z premierem i pierwszym pytaniem było: „Jaki jest pana pogląd na temat problemów na Środkowym Wschodzie?”. Premier odpowiedział bez wahania: „Proszę pana, nie ma żadnego problemu na Środkowym Wschodzie”. „Jak to? – zapytał dziennikarz – Przecież właśnie toczy się wojna! Ludzie nawzajem się zabijają, spadają bomby, ludzie umierają, to wojna! Co pan rozumie przez to, że nie ma problemu na Środkowym Wschodzie?”. Na to premier odpowiedział bardzo spokojnie: „Proszę pana, problem to coś, co ma rozwiązanie. Nie ma rozwiązania sporu na Środkowym Wschodzie. Dlatego to nie może być problem”. Zapamiętajcie to, bo jest to genialna psychologia. Ktoś, kto miał tyle obowiązków, nie mógł marnować czasu i energii na rzecz, której nie dało się rozwiązać. Jeżeli rozwiązanie problemu istnieje, daj z siebie wszystko. Jeżeli nie ma problemu, po co cokolwiek robić? Pamiętaj więc, gdy ktoś nazwie cię świnią, czy to jest problem? Nie ma rozwiązania, nie ma problemu, OK, pa, pa. Nawet się tym nie przejmę. Właśnie w taki sposób radzimy sobie z trudnościami w życiu. Kiedy umierasz, czy to problem? Jeśli jest coś, co da się zrobić, zrób wszystko, co w twojej mocy. Jeśli nie ma szans na przeżycie, nie rób nic. Nie ma wtedy problemu. Czyż to nie cudowne? Nie trzeba chodzić po nie wiadomo ilu specjalistach, kupować leków, przecież i tak umrzesz. Umrzesz i potem nie będziesz musiał się już tym zamartwiać. Jest w tym jakiś problem? Problem istnieje, kiedy mamy rozwiązanie, a gdy nie mamy, nie ma również problemu. Nie musisz tracić tyle czasu. Staraj się rozwiązywać problemy, zamiast tracić czas. Napij się kawy, herbaty, posmakuj miodu życia, a będziesz szczęśliwy. Dziękuję za uwagę.
Sadhu, sadhu, sadhu!
OK, najpierw pytania z sali, zanim przejdziemy do pytań z Filadelfii, Holandii i Indii.
Pytanie: Co się stało z myszami?
Bawiły się bardzo dobrze, ucztując nad tuszą tygrysa i węża. Tak więc również i one wygrały. Wąż i tygrys natomiast odrodzili się w niebiańskim świecie dzięki dobrej kammie – bo współtworzyli historię, która pomogła tak wielu ludziom.
Pytanie od Jaimiego z Filadelfii: Czy oczekiwania mogą być zbyt małe?
Nie. Przyjrzyj się moim wymaganiom: nie mam żadnych. Nie można mieć mniej niż mnich. Żyję bez żadnych oczekiwań. Brak pieniędzy, brak superemerytury… Zupełnie niczego nie oczekuję, żadnej pochwały, czasami nawet nie mam filiżanki herbaty. Do wszystkich, którzy chcą się bardziej zagłębić w tę naukę: żadne oczekiwania nie mają sensu. Bo z nimi nie jesteś w chwili obecnej, w miejscu, w którym tworzy się twoja przyszłość. Kiedy czegoś oczekujesz, nie badasz, nie uczysz się. Dążenie do wiedzy jest przeciwieństwem oczekiwań. Jeżeli naprawdę chcesz zrozumieć świat, nie miej oczekiwań, ucz się go. Jeśli oczekujesz czegoś w przyszłości, to masz jakieś wyobrażenie, które chcesz, żeby się spełniło. Dlatego wszelkie oczekiwania są stratą czasu. Zamiast tego ucz się chwili obecnej. Niech każda chwila będzie piękna, cicha, szczęśliwa. Daj z siebie wszystko, co możesz. To najlepsze, co możesz zrobić. To się nazywa prawem kammy. W przyszłości zbierzesz żniwo tego, co zrobisz teraz. A jeśli martwisz się o to, co będzie kiedyś, to tak naprawdę nie robisz teraz nic oprócz przysparzania sobie kłopotów. Zatem żadnych oczekiwań, a tylko wgląd. Cokolwiek zdarzy się w życiu, ciesz się tym. Moje życie przeszło zatem wszelkie oczekiwania, bo ich nie mam.
Pytanie z Holandii: Jak radzić sobie z ludźmi, którzy pchają cię do tego, byś ciągle wymagał od życia więcej i więcej, podczas gdy sam czujesz, że jesteś szczęśliwy z tego, jak przebiega twoje życie?
Odpowiedz: „Zajmij się sobą” [śmiech]. Kiedy zajmujemy się sobą, mamy wtedy sporo z życia. A jak radzić sobie z ludźmi, którzy cię pchają? Nie daj się popychać. Zmuszanie do czegoś pojawia się tylko wtedy, kiedy stawia się opór. Nie stawiaj więc oporu. Gdy pchają cię w prawo, idź w tę stronę, gdy pchają cię w lewo – idź w lewo. Tylko kiedy jesteś sztywny, możesz pęknąć, więc bądź elastyczny. Mówisz, że wymagają od ciebie więcej i naciskają, naciskają, naciskają. Nie muszą tego robić fizycznie, pewnie zazwyczaj robią to słownie. W związku z tym mów cały czas: „Tak, tak, tak”. Odpowiadaj: „Tak, kochanie”, „Tak, proszę pana”, „Tak, mamo”, „Tak, tato”, „Tak, tak, tak”. A kiedy już skończysz mówić „Tak”, idź i zrób, co chcesz. Kiedy powiesz „nie”, będziesz miał spore kłopoty, będziesz musiał się kłócić. Cóż, zdecydowanie nie powinienem wam mówić o moich sztuczkach, bo to moje sztuczki. Ale… Jeśli ludzie mnie proszą, żebym przyszedł do ich domu i odprawił obrzęd, a ja akurat nie chcę tego zrobić, nigdy nie mówię „nie”. Jeśli tak powiem, zaczniecie ze mną dyskutować i podawać argumenty, które mają mnie do tego przekonać. Zwykle wtedy mówię: „W porządku, jutro w świątyni zapytam o to mnichów”. I robię to. Pytam mnicha: „Hej, nie chcę tam iść, czy możesz to zrobić za mnie?”. Kiedy odpowie: „Nie”, pytam następnego, i następnego. A więc jeśli się da, zawsze trzeba zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Innym sposobem, kiedy ktoś chce mnie do czegoś zmusić, jest powiedzenie: „Pomyślę o tym”. Wiecie, jest taka jedna sprawa, nad którą myślę już od lat… Serio, nie kłamię, naprawdę o niej myślę. Jako mnisi nie możemy kłamać.
OK, teraz będzie żart seksistowski, ale bardzo śmieszny. Z góry przepraszam wszystkie panie. Opowiedziano mi go wiele lat temu, nie ma przełożenia na Australię, tylko na inne kraje, więc proszę o wybaczenie. Jaka jest różnica między dyplomatą a damą? (Będę miał przez to kłopoty, ale już za późno). Kiedy dyplomata mówi „tak”, oznacza to „możliwe”, kiedy mówi „możliwe”, ma na myśli „nie”. Kiedy mówi „nie”, nie jest dyplomatą. Dama: kiedy mówi „nie”, myśli „możliwe”, kiedy mówi „możliwe”, myśli „tak”. Kiedy mówi „tak”, nie jest damą.
Będę miał przez to kłopoty, przepraszam. To było śmieszne, kiedy to usłyszałem 20 lat temu. Muszę stąd szybko zwiać, zanim narobię sobie więcej kłopotów. Ale można było się z tego pośmiać 20 lat temu.
Wracając do tematu, ważne jest, żeby nie dać sobą kierować. To bardzo istotne, bo często przez to jesteśmy pod presją. I nie robimy w życiu tego, co naprawdę chcielibyśmy robić. Nie czujemy się spełnieni, nie słuchamy siebie, tylko innych. Zawsze staramy się uszczęśliwiać inne osoby – takie jest nasze życie – zawsze próbujemy kogoś zadowolić, spełnić czyjeś oczekiwania. Ale wtedy nikogo nie zadowalamy, a najmniej samych siebie. A kiedy przychodzi czas, że odpuszczamy i zaczynamy żyć w zgodzie ze sobą, wtedy nagle spełniamy oczekiwania wszystkich dookoła. Stajemy się pewnymi siebie i szczęśliwymi ludźmi. A tego przecież każdy z nas chce.
Pytanie z Indii: Co masz do powiedzenia na temat ludzi, którzy popełniają samobójstwo z powodów takich jak problemy psychiczne, fizyczne czy finansowe?
To ogromny problem. Nie jest to dobry sposób na radzenie sobie z kłopotami psychicznymi, fizycznymi czy finansowymi. Problemy psychiczne, fizyczne czy finansowe są teraz, a nie w przyszłości. „To minie” – to stwierdzenie niesie nadzieję i jest światłem na końcu tunelu. Tak, będzie lepiej, bo zwykle tak jest. Nie martw się, miej nadzieję. Ludzie popełniają samobójstwa, bo nie potrafią dostrzec światła na końcu tunelu, nie mogą sobie poradzić z zaistniałą sytuacją. I to jest duży problem. Owszem, czasem masz tygrysa nad głową i węża pod nogami, a co gorsza, pojawiają się dwie myszy – czarna i biała, które będą zjadać twoje poczucie bezpieczeństwa, i będzie ci wtedy ciężko. Ale nigdy tak naprawdę nie wiesz, co jeszcze może się zdarzyć. Te nauki dają ci wsparcie, siłę i mądrość, żebyś mógł wytrzymać dłużej w swoich psychicznych, fizycznych czy finansowych kłopotach. Bo wszystko się zmienia. Nie wiem, ilu spośród was miało naprawdę ogromne problemy. Ilu czuło się, jakby otaczał was wróg i jakby sytuacja była beznadziejna. Ale trzeba przeczekać, bo to przeminie. Wielu z was przeszło przez to, poradziło sobie, a wszystko, co złe, minęło. Wielu ludziom się udało.
Dlatego samobójstwo nie jest rozwiązaniem. W buddyzmie wierzymy, że nawet jeśli się zabijesz, będziesz miał kolejne życie, strumień świadomości pozostanie. Można pomyśleć: „Nie mogę się nawet porządnie zabić, i tak będę żył dalej w kolejnym życiu”. A uświadomienie sobie tego dopiero jest pogrążające. Bo strumień świadomości wciąż istnieje. To tylko twojego ciała już nie ma, a prawdziwy problem wcale nie mija. Teraz interesująca kwestia dla tych, którzy wiedzą coś o reinkarnacji, odradzaniu się – ci ludzie, którzy popełnią samobójstwo w jednym życiu, próbują zrobić to samo w następnym. Dosłownie, są recydywistami. To ich sposób na kłopoty, kiedy życie staje się zbyt ciężkie: zabić ciało i myśleć, że będzie lżej. Więc robią to w każdym kolejnym, kolejnym i kolejnym życiu, a to nie jest sposób na rozwiązywanie problemów. Czasami po prostu trzeba się zatrzymać, zmierzyć się z nimi i zdać sobie sprawę, że nie będą trwać wiecznie. Nieważne, jak źle się dzieje, wszystko zawsze jest tymczasowe.
Pewnego razu byłem naprawdę chory (już kiedyś wam o tym wspominałem), leżałem w ciężkim stanie w szpitalu w Ubon, w Tajlandii. To było jakieś 35 – 37 lat temu. Leżałem tam z tyfusem i gorączką, bliski śmierci, a o 18:00 pielęgniarka wyszła z pracy. Godzinę później siostry z nocnej zmiany wciąż nie było. Zapytałem mnicha leżącego obok, czy powinniśmy zgłosić fakt, że pielęgniarka nie przyszła. W końcu leżysz tam w środku nocy i nie ma nikogo, żeby ci pomógł. I wtedy mnich powiedział, że w tym szpitalu nie ma nocnych dyżurów, że trzeba czekać do rana. Jeśli coś się stanie w środku nocy, nikt nie przyjdzie. Taka kamma. Nie było to zbyt pocieszające. Ale to była prawda: pielęgniarki spędzały w szpitalu pół dnia, a w nocy ich nie było, chociaż leżeli tu naprawdę chorzy ludzie. Nie było żadnego alarmu, żeby zadzwonić – jeśli ktoś by krzyczał, to wiedziałby, że i tak nikt mu nie pomoże. W każdym razie po dwóch albo trzech tygodniach, w czasie których czułem się naprawdę źle, odwiedził mnie w szpitalu Ajahn Chah. To było coś, że tak wielki mistrz przyszedł właśnie do mnie! Poczułem niesamowitą radość, szczęście, ulgę, że to przydarzyło się właśnie mnie. Ale euforia trwała może w sumie pięć sekund. A to dlatego, że ten wielki nauczyciel podszedł do mnie i powiedział: „Brahmavamso, albo wydobrzejesz, albo umrzesz”. A potem wyszedł… Pokazał wspaniałą mądrość, ale jego zachowanie przy moim łóżku było okropne. To takie prawdziwe. Nic nie trwa wiecznie: albo będziesz zdrowy, albo umrzesz. I to wszystko. To bardzo dobra nauka, dlatego jeśli zamierzacie w ten weekend odwiedzić swoją matkę w szpitalu, możecie powiedzieć: „Mamo, wiesz, słyszałem, że albo wyzdrowiejesz, albo umrzesz. Pa, pa, do jutra”. Dobra, nie róbcie tego. To mi nie do końca pomogło. Ale jest takie prawdziwe. No i zwykle się zdrowieje. Tak więc bądźcie pełni nadziei. Wtedy będziecie wiedzieć, że można poradzić sobie z problemami i że wcale nie trzeba popełniać samobójstwa. Tak się nam tylko wydaje, że coś jest poza naszym psychicznym, fizycznym czy finansowym zasięgiem, ale tak jest tylko teraz. Nigdy nie wiemy, co się stanie jutro.
Pamiętacie Charlesa Dickensa? W zeszłym tygodniu była bodajże 100. rocznica jego śmierci. W jednej z jego świetnych powieści, w Davidzie Copperfieldzie pan Micawber trafił do więzienia dla niewypłacalnych dłużników. Nie zapominajmy, że była to Anglia sprzed około 150 lat. Jeśli nie mogło się spłacić długów, trafiało się na kilka miesięcy do więzienia, a czasem na dłużej. Kiedy pan Micawber był w tym więzieniu, zawsze sobie powtarzał, że kiedyś jego los się odmieni. Był to niesamowicie pozytywnie nastawiony do życia człowiek. Nawet w więzieniu się nie przejmował, bo wiedział, że będzie lepiej. Oczywiście w końcu tak się stało. Był typem osoby pełnej nadziei. Dlatego odniósł sukces, bo udało mu się przejść przez wszystkie swoje problemy. Pamiętam, że kiedy czytałem tę książkę jako dziecko, myślałem, że taką właśnie osobą chcę być. Wiecie, kiedy czasem nie ma pieniędzy – to się kiedyś odmieni. Podobnie jeśli traficie do więzienia, zachorujecie na raka itp. Dzięki takiemu myśleniu dajemy sobie więcej możliwości, szansę na zdrowie i sukces. Każdy lekarz i psycholog to wie. Tak więc nie martwcie się, bądźcie pełni nadziei. Los się odmieni.
OK, teraz już wyłączam mikrofon. Dziękuję wszystkim. Mam nadzieję, że podobała wam się mowa na temat tego, co zrobić, kiedy pojawiają się problemy. Dzięki temu nigdy już nie będziecie musieli pytać o to żadnego mnicha czy mniszki. Już wiecie, jak być szczęśliwymi, pełnymi nadziei i jak odnosić sukcesy przez cały czas. Dziękuję wszystkim za uwagę, teraz możemy złożyć szacunek Buddzie, Dhammie i Saṅdze.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Nyanatiloka Mahathera Właściwe zrozumienie
- Thanissaro Bhikkhu Papañca i ścieżka ku kresowi cierpienia
- Ajaan Sumedho Niedwoistość
- Bhikkhu Bodhi Przebywając pośród mądrych
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: bswa.org
Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja: Anna Latusek, Alicja Brylińska
Czyta: Aleksander Bromberek
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/