Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Na tych piątkowych spotkaniach nie próbuję przekazywać wam jakichś buddyjskich reguł, które nie mają nic wspólnego z prawdziwym życiem. Łatwo mówić o kammie, reinkarnacji czy Szlachetnych Prawdach. Ale o wiele ciekawiej i bardziej praktycznie jest wtedy, kiedy mogę omówić jakąś poruszoną przez kogoś kwestię, korzystając z tych buddyjskich reguł. Nie są to więc wykłady na temat zasad buddyzmu, ale wyjaśnianie, jak można je wykorzystać w życiu, żeby nadać mu więcej sensu i czerpać z niego radość.

Jakiś czas temu dostałem e-mail z prośbą o poruszenie pewnego tematu; zwlekałem trochę, bo wydawało mi się, że ten problem dotyczy niewielu osób, ale potem pomyślałem, że chyba jednak jest bardziej uniwersalny. Chodzi o to, że sporo osób, które słuchają tych transmisji, albo właśnie zaczyna studia, albo je kończy. Ci młodzi ludzie, którzy zaczynają dorosłe życie, poszukują porady w kwestiach duchowych, żeby umieć wybrać ścieżkę i umieć nią iść tak, by spełniać się w życiu, unikać nadmiernego cierpienia i problemów, a za to doświadczać więcej szczęścia. Dzięki trafnym radom udzielonym na początku tej ścieżki nasze życie może stać się bogatsze. I mimo że wielu z was już dawno zaczęło życie, to i tak co jakiś czas doświadczacie jakichś nowych początków. Każdego ranka zaczyna się nowy dzień. Ludzie myślą czasem, że w starszym wieku człowiek staje się stateczny i zrównoważony. Ja mam teraz 63 lata. To sporo, ale – wielu z was pewnie się zgodzi – mimo że ciało odczuwa upływ czasu, umysł prawie się nie zmienia. Człowiek nadal ma te same cechy charakteru i aspiracje, nadal chce zmienić coś w świecie, wygenerować trochę szczęścia dla siebie i dla innych. Sam wciąż dostrzegam w swoim własnym umyśle rzeczy, które były w nim, już kiedy byłem młody – więc temat tego spotkania bezpośrednio dotyczy młodych ludzi, ale może się do niego w jakimś stopniu odnieść każdy z nas.

Oczywiście, jednym z najważniejszych problemów w życiu, zarówno w młodości, jak i w starszym wieku, jest brak wiary w siebie; ludzie wierzą, ze względu na swoje doświadczenie życiowe, że są pewne rzeczy, których nie są w stanie zrobić albo w których nie są dobrzy. To niesamowite, jak wielu młodych ludzi, kończąc szkołę, czuje, że nic im nie wychodzi. Tymczasem wiara, że jest się z czegoś kiepskim, jest totalnie niezgodna z buddyzmem. Jest taka historia, którą lubię przytaczać, kiedy mówię o kammie: wiąże się ona z moją pracą nauczyciela, którym byłem, jeszcze zanim zostałem mnichem. Zawsze lubiłem eksperymenty, a jednym z moich ulubionych aspektów buddyzmu, według którego staram się żyć, jest to, że buddyzm nie opiera się na dogmatach. Jest otwarty na pytania, na stawianie wyzwań, na nowe punkty widzenia. Chodzi nie tyle o to, żeby mówić ludziom, w co mają wierzyć, ale żeby nauczyć ich sposobu patrzenia na życie. Nauczamy raczej pewnych postaw niż prawd wiary.

Jedną z rzeczy, które chciałem zakwestionować jeszcze jako nauczyciel, była idea, że niektórzy ludzie są inteligentni, a inni głupi. Zastanawiałem się, czy tak rzeczywiście jest. Mój eksperyment dotyczył jednej klasy, którą uczyłem matematyki. Zapytałem nauczyciela, który uczył ją rok wcześniej, kto z tej klasy miał najgorsze wyniki. Poprosiłem, żeby wskazał mi tego ucznia, bo on właśnie miał być podmiotem mojego eksperymentu przez resztę roku szkolnego. Chłopiec, którego wskazał, był bardzo kiepski z matematyki. Zastanawiałem się, czy rzeczywiście tak było – czy istniało jakieś fatum albo czy było coś w jego mózgu lub DNA, co sprawiało, że nie był w stanie nauczyć się matematyki. Mój eksperyment polegał na tym, że przez trzy semestry poświęcałem mu więcej uwagi i zachęcałem go do pracy. Kiedy tłumaczyłem jakieś zagadnienie, pytałem, czy wszyscy zrozumieli. Jeśli nie, tłumaczyłem jeszcze raz. Później, kiedy uczniowie rozwiązywali zadania, przechadzałem się po klasie i zatrzymywałem się przy tym słabym uczniu, tłumaczyłem, jeśli czegoś nie wiedział, i zachęcałem go do pracy. Jeśli wszystko rozumiał, chwaliłem go i poświęcałem mu więcej uwagi niż pozostałym uczniom. Przyznaję, że było to nie fair wobec reszty – on dostawał zachętę i pochwały i robiłem wszystko, żeby poprawił się z matematyki. Rezultat przerósł moje oczekiwania. Pod koniec roku ten chłopiec był najlepszy w klasie. Wspiął się na samą górę, od zera. To był tylko jeden uczeń, ale udowodniło mi to, że nasze zdolności nie są czymś wrodzonym, ale zależą od naszych przekonań i wiary w siebie. „Nie umiem”? Jeśli nie brak ci pewności siebie, to umiesz. Później nauczyłem się – i z buddyzmu, i z innych doświadczeń w życiu – że sukces przychodzi dzięki pewności siebie.

Dotyczy to zarówno młodych, jak i starszych ludzi – jeśli myślicie, że w wieku pięćdziesięciu lat nie możecie się nauczyć gry na nowym instrumencie… to pamiętam, jak kilka lat temu prowadziłem spotkanie w Nowej Zelandii. Był na nim pewien człowiek, który po przejściu na emeryturę zaczął się zastanawiać, co tu teraz robić. Postanowił nauczyć się grać na wiolonczeli. W wieku sześćdziesięciu lat postanowił nauczyć się gry na wiolonczeli, mimo że nigdy wcześniej nie grał na żadnym instrumencie. Nie tylko mu się udało, ale nawet dostał pracę w miejscowej orkiestrze symfonicznej. Naprawdę dobrze grał. To, co mnie w nim uderzyło, to jego pewność siebie. Ludzie mówili, że nie może w tym wieku zabierać się do gry na instrumencie, a on na to, że właśnie spróbuje – i udało mu się.

Takie historie sprawiają, że kiedy ktoś mówi, że nie może czegoś zrobić, ja dodaję: „jeszcze”. Jeszcze nie możesz. Nigdy nie kończ zdania na „nie mogę”. Jeszcze nie możesz. Innymi słowy: uda ci się, jeśli wytrwasz. Jadąc na dzisiejsze spotkanie, przysłuchiwałem się w samochodzie, jak mnisi rozmawiali o doktoratach. Stwierdzili, że ludzie robią doktoraty dzięki wytrwałości. Jeśli ktoś wytrwale pracuje, dają mu doktorat. Ktoś inny kiedyś powiedział mi, od czego skrótem jest „PhD” (doktorat) – „permanent head damage” (permanentne uszkodzenie głowy).

W każdym razie doktorat to coś, co można osiągnąć, jeśli ktoś się nie poddaje. To dobra lekcja dla wszystkich. Jaki to ma związek z buddyzmem? Taki, że to wszystko opiera się na podstawowym prawie kammy. Wiele osób myśli, że kamma to jest to samo co przeznaczenie. Rozdano nam jakieś karty i musimy nimi grać. Ale to nie jest prawo kammy, o którym ja, jako mnich, uczyłem się z sutt i z przemyśleń Buddhy. To nie o to chodzi w kammie. To przeszłość rozdaje karty, którymi musimy grać.

W „Otwierając drzwi Twojego serca” jest historia o cieście: dwoje ludzi piekło ciasto. Pierwsza osoba miała najlepsze składniki: ekologiczną mąkę z pełnego przemiału i ze zbóż niemodyfikowanych genetycznie, olej rzepakowy, który podobno jest bez cholesterolu, miód, który nie grozi cukrzycą, wspaniałe owoce z własnego ogrodu i świetnie wyposażoną kuchnię. Drugi kucharz miał najgorsze składniki: zwykłą, białą mąkę – pamiętam, jak w Anglii, gdzie jest wilgotno, mąka czasami pleśniała, a byliśmy biedni, więc wyjmowaliśmy pleśń i jedliśmy resztę – cukier wywołujący cukrzycę, masło wzbogacone w cholesterol, stare owoce, które już właściwie były do wyrzucenia, bo nawet ptaki by ich nie zjadły, i starą kuchnię. Kto upiekł lepsze ciasto? Oczywiście nie kucharz, który miał najgorsze składniki. Ale życie nie składa się tylko ze składników, które ci się trafiły. Ważne jest to, co jeszcze dodasz do swojego ciasta.

To jest właśnie kamma teraźniejszości, na której zawsze się skupiam. Kamma przeszłości daje ci składniki, ale to, co z nimi zrobisz, tworzy kammę teraźniejszości. A to jest jej najważniejszy aspekt. Wiele razy opowiadałem już tę historię.

Kiedyś w samolocie przeglądałem magazyn, a w nim był artykuł o jednym z tych kucharzy celebrytów, który zorganizował konkurs z udziałem ulicznych kucharzy z Singapuru, kto upiecze najlepsze ciasto: sławny kucharz czy ci ubodzy ludzie gotujący codziennie na ulicy? Przechodnie próbowali gotowych dań, nie wiedząc, co zostało przyrządzone przez kogo. Uliczni sprzedawcy wygrali; było jasne, że to oni ugotowali lepsze potrawy niż kucharz celebryta. To wspaniały przykład: wydawałoby się, że ten kucharz wiedział więcej i był lepiej przygotowany – i tak, miał lepszą kammę z przeszłości – a uliczni sprzedawcy mieli gorsze składniki i nie mieli wykształcenia gastronomicznego, ale włożyli w to, co robili, tyle energii i miłości, że gotowali wspaniałe posiłki. To oznacza, że karty, które ci rozdano – inteligencja, wygląd, umiejętności – to wszystko to kamma z przeszłości. To nie jest aż takie ważne. Te rzeczy są ważne, ale ważniejsze jest to, co robisz z tym, co masz.

Do wszystkich ludzi zaczynających nowe życie po zakończeniu szkoły: OK, dobre stopnie trochę pomagają, ale nie są najważniejsze. Fajnie mieć dyplom dobrego uniwersytetu, ale to nie jest najważniejsze. Ważne jest to, jaki robisz z niego użytek. Dlatego właśnie wielkie wrażenie zrobiła na mnie książka „Inteligencja emocjonalna” Daniela Golemana – który jest buddystą – i który pisze, że nie da się przewidzieć sukcesu na podstawie wyników w nauce. Ludzie, którzy robią doktoraty, nie zawsze odnoszą sukcesy do końca życia. Tym, co wpływa na odniesienie sukcesu, jest inteligencja emocjonalna i pewność siebie. „Mogę to zrobić i zrobię”. Umiejętność wkładania wysiłku i energii w to, co się robi. Wytrwałość. To właśnie prowadzi do sukcesu. Inteligencja emocjonalna, a głównie pewność siebie. Jest zbyt wiele osób na świecie, którym ktoś powiedział, że są za mało dobrzy, a oni uwierzyli. Są ludzie, którym ktoś powiedział, że nie są wystarczająco ładni, silni, bystrzy – a oni uwierzyli. Na tym polega problem. Na tym, że wierzymy w to, co mówią nam inni. Po jakimś czasie uświadamiamy sobie, że ci ludzie są głupi, a nie chcemy wierzyć głupim ludziom. Dlaczego nie uwierzyć komuś mądremu? Na przykład mnie.

Powtarzam ludziom, którzy przychodzą i narzekają, że są beznadziejni, że nic nie umieją: „a właśnie, że umiesz”. Naprawdę zależy mi na tym, żeby wykorzystać moją pozycję, a także szacunek i zaufanie, którymi ludzie mnie darzą, do tego, żeby przekonać ich, że są piękni, wspaniali, mogą zrobić co chcą, i powinni spróbować, bo są w stanie osiągnąć cokolwiek zechcą. Udało mi się to udowodnić nie tylko w przypadku tego jednego ucznia w szkole, ale też w przypadku wielu innych osób, które przychodziły do mnie i mówiły, że nie mają odwagi umówić się z kimś na randkę. Zachęcałem je, żeby nabrały pewności siebie i spróbowały, bo kto wie… Często powtarzam ludziom – szczególnie młodym – żeby nie bali się z kimś umówić, odpowiedzieć na ogłoszenie o pracę, która wydaje się nie do zdobycia, albo zrobić doktorat. Po prostu to zróbcie. To niesamowite, ilu ludzi odnosi sukces dzięki temu, że ktoś wlał w nich trochę wiary w siebie.

Żyjemy w bardzo negatywnie nastawionym świecie. Ludzie są ciągle krytykowani, a rzadko chwaleni. To jeden z powodów, dla których tracą pewność siebie. Staram się coś z tym zrobić, zarówno podczas tych piątkowych spotkań, jak i nauczając mnichów i mniszki. Zawsze powtarzam: „Możecie zrobić, co tylko chcecie. Spróbujcie. Dacie sobie radę”. Nauczyłem się tego podczas studiów. Studiowałem na dużym uniwersytecie, a pochodziłem z ubogiej rodziny; w Cambridge, kiedy wpadałem na jakiś pomysł, nikt nigdy nie mówił: „nie, to głupi pomysł”. Zawsze słyszałem: „super, spróbuj i zobacz, co z tego będzie”. Ciągle powtarzam właśnie te słowa: „spróbuj, nie poddawaj się”. Nauczyłem się tego na uniwersytecie. W Cambridge było mnóstwo studentów wykonujących dziwne eksperymenty, z których większość nie przynosiła żadnych rezultatów, ale jeden na sto okazywał się przełomowy i autorzy dostawali Nagrodę Nobla. W ten sposób uniwersytet w Cambridge zbudował swoją pozycję: przez pozytywność, zachęcanie do pracy, wlewanie w ludzi wiary w siebie: „tak, spróbuj i zobacz, co się stanie!”. Nikt tam nie mówił studentom, że coś im nie wyjdzie, że nie są w stanie czegoś zrobić, żeby nie wyobrażali sobie, że mogą dostać Nobla. Przez takie rzeczy ludzie nie rozwijają swojego potencjału i nie odnoszą sukcesu. Wokół panuje za dużo negatywności. Dlatego, jeśli nie masz skąd czerpać pozytywnego myślenia, słuchaj naszych transmisji na YouTubie – jest ich mnóstwo, możesz totalnie wyprać sobie nimi mózg. Jeśli nie możesz sam sobie wyprać mózgu, znajdź kogoś, kto zrobi to za ciebie, a jeśli tego też nie możesz zrobić, przynajmniej powtarzaj sobie samemu: „mogę to zrobić – bo dlaczego by nie?”. A wtedy odkryjesz, że jesteś w stanie mnóstwo osiągnąć. Możesz przekroczyć swój wrodzony potencjał.

Negatywne myślenie to problem wielu młodych ludzi, którym wydaje się, że nic im nie wychodzi. Ponoszą jedną porażkę i myślą, że są do niczego. Ludzie próbują tworzyć związki i jeśli coś nie wychodzi, czują się zranieni – ale ostatnią rzeczą, którą powinniśmy robić w takiej sytuacji, jest poddawanie się. My mówimy, że porażki to krok do przodu. To taki sposób na zmianę tego, jak myślimy o porażce. Porażka może być krokiem do przodu. Co prawda tym razem coś ci nie wyszło, ale możesz czegoś się z tego nauczyć, więc dalej, spróbuj jeszcze raz i zobacz, co się stanie. Myślenie o porażce jako o kroku do przodu daje ci wiarę, że warto spróbować jeszcze raz. A jeśli znowu coś się nie uda, możesz skorzystać z tego powiedzenia o psiej kupie, które tu już kiedyś przytaczałem – powiem to w skrócie, bo już wiele razy o tym wspominałem: jeśli robisz błąd, na przykład zaczynasz nowy związek, ale coś jest nie tak, albo odpowiadasz na ogłoszenie o pracę i nikt nie oddzwania, albo przystępujesz do egzaminu, ale nie idzie ci dobrze – to się nazywa wdeptywanie w psią kupę życia. Jako buddysta nie powinieneś wtedy wycierać butów. Powinieneś zabrać kupę ze sobą do domu. To ważne: zdrap kupę, dopiero kiedy dotrzesz do domu, i zdrap ją w ogrodzie. Pod drzewkiem mango. Dzięki temu, rok później, mango z tego drzewka będzie słodsze i soczystsze niż kiedykolwiek wcześniej. Pamiętajcie też najważniejszą część tej historii: kiedy będziecie jeść to mango – może trafi wam się jedno z tych naprawdę soczystych, takich, że sok spływa wam po twarzy – pamiętajcie, co tak naprawdę jecie: psią kupę, która zmieniła się w soczysty owoc. Na wszystkich porażkach, których doświadczacie w życiu, mogą wyrosnąć pyszne mango. Z porażek bierze się cała słodycz życia. Nie poddawajcie się, jeśli coś wam się nie uda. Powiedzcie sobie: wow, jeszcze więcej nawozu życia. To da wam wiarę, żeby iść dalej do przodu i nigdy się nie poddawać. To wam uświadomi, że porażka tak naprawdę daje wam zastrzyk siły, żeby się nie zatrzymywać i następnym razem zrobić coś lepiej.

Często mówię młodym ludziom, że człowiek nie wie, czym jest miłość, dopóki ktoś nie złamie mu serca. Nie znamy miłości, dopóki nie stracimy kogoś, kogo kochaliśmy, i nie spróbujemy jeszcze raz. Dopiero wtedy zaczynamy rozumieć, o co chodzi w miłości. Wcześniej brakuje nam doświadczenia, żeby zrozumieć i głęboko przeżyć związek z drugą osobą. Ci z was, którzy od dawna są w związkach małżeńskich, wiedzą, że to się wiąże z dużą ilością psiej kupy, ale ci z was, którym się udało, to ci, którzy wykorzystali tę kupę jako nawóz. Tak to właśnie działa. Wielu młodych mierzy się z wyzwaniami związanymi z pracą i rozwojem kariery – kiedy ponosicie porażkę, nie bierzcie tego do siebie. Spójrzcie na to obiektywnie, zamiast myśleć, że jesteście beznadziejni. Jeśli brakuje nam inteligencji emocjonalnej, traktujemy takie rzeczy jak osobiste porażki, które zostają z nami na zawsze. Myślimy, że jesteśmy do niczego. Nie rozumiemy wielu aspektów kammy. Myślimy, że nas ogranicza, a nie że daje nam nawóz, na którym możemy wyhodować coś wspaniałego. Tak jak ci uliczni kucharze, którzy ugotowali lepsze dania niż ten kucharz celebryta.

To jest właśnie wspaniałe w buddyzmie: każde drzwi są otwarte. Jeśli to rozumiesz, to posiadasz aspekt inteligencji emocjonalnej zwany wiarą w siebie. Prowadziłem zajęcia z wieloma biznesmenami robiącymi wielkie kariery. Jeden z nich – mój dobry znajomy, odwiedzałem go w domu – jest najlepiej zarabiającym biznesmenem w Singapurze, więc naprawdę ma wysoką pozycję. I ten biznesmen, kiedy przeprowadza rozmowę kwalifikacyjną, przegląda co prawda CV kandydata i sprawdza jego wykształcenie, ale to jest dla niego bardzo mało istotne. To, co się liczy, to pewność siebie i gotowość do uczenia się nowych rzeczy: „Jeszcze tego nie umiem, ale nauczę się. Mogę się nauczyć. Być może nie mam kammy, dzięki której mógłbym zdobyć dyplom z jakiegoś przedmiotu, ale dam sobie radę. Nauczę się. Osiągnę to”. To właśnie na to zwracają uwagę szefowie: na inteligencję emocjonalną jako klucz do sukcesu w życiu.

Człowiek nie jest niczym ograniczony. Proszę, nie wierzcie w to, co mówią o was inni ludzie. Widziałem już tylu ludzi, którzy zostali skrytykowani, raz, drugi, trzeci, i uwierzyli w to. Krytyka została w nich, nałożyła na nich ograniczenia i okaleczyła serce. To zupełnie tak, jakby stali się niepełnosprawni: przestali marzyć, podcięto im skrzydła, bo pomyśleli: „nie, ja się do tego nie nadaję”. To jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą przytrafić się w czyimś życiu. Uczniowie są w szkołach oceniani i przejmują się tymi ocenami tak, że zaczynają wierzyć, iż są obywatelami drugiej kategorii tylko dlatego, że nie udało im się dostać na studia. Pomyślcie o innych, którzy nie poszli na studia: Steve Jobs, Einstein – który przerwał studia, podobnie jak Dell z firmy Dell Computers. To wielcy ludzie. A wielu wielkich ludzi nawet nie skończyło szkoły – Ajahn Chah, mój nauczyciel, chodził do szkoły przez cztery lata, a został wielkim przewodnikiem duchowym. Jest mnóstwo ludzi, którzy odnieśli sukces, a nie poszli tradycyjną ścieżką. Ty też możesz osiągnąć sukces.

Ludzie mówią, że powinniśmy podążać za swoimi pasjami. Szukając swojej drogi w życiu, nie myślcie wyłącznie o praktycznych aspektach swojego wyboru i o tym, co przyniesie najwięcej pieniędzy. Czy naprawdę tylko na tym zależy młodym ludziom? Masz wolny wybór, więc możesz wybrać inną ścieżkę, nie musisz naśladować innych. Nie musisz zarabiać pieniędzy, kupować dużego domu, brać ślubu, mieć dzieci, kupować samochodu i tak dalej. Możesz żyć inaczej. Nie bądź owcą, która podąża za innymi owcami. Jeden z tutejszych mnichów wychowywał się na wsi i pewnego dnia wyszedł na pastwisko, gdzie pasły się owce. Na środku pastwiska rósł krzak. Nie wiedział, jak to się stało, ale wokół tego krzaka w kółko chodziły owce. Podążały jedna za drugą. Chodziły tak przez kilka godzin. Żadna nie widziała, co się działo z drugiej strony krzaka, i chodziły w kółko, i chodziłyby tak pewnie do dziś. Ten mnich musiał wyciągnąć jedną z nich, żeby przestały.

Ludzie powinni być mądrzejsi niż owce. Sprawdź, dokąd w życiu zaprowadzi cię pasja. Dokąd powiedzie cię inspiracja. Idź za nią, a nie za innymi ludźmi. I pewnie będę miał przez to kłopoty – ale nie rób też tego, co każą ci rodzice. Stoi za tym bardzo mocny argument: spójrzcie na figurę Buddhy za mną. On też nie robił tego, co kazali mu rodzice. Uciekł z domu, został mnichem, a potem został Buddhą. Do wszystkich rodziców: zachęcajcie dzieci do osiągania niemożliwego. Pozwólcie im pójść w nieznane – i tak, nie wiecie, co może się wtedy stać, ale dajcie im tę wolność, wspierajcie je w podążaniu za inspiracją i za tym, dokąd prowadzi je serce. Zobaczycie, że odniosą wtedy sukces. I oczywiście, że doświadczą cierpienia, ale to oznacza więcej nawozu dla mango. Urosną dzięki temu i być może osiągną rzeczy, których się po nich nie spodziewacie.

Moja matka też nie chciała, żebym zostawał mnichem. Ale gdybym się tym przejmował, gdzie byłbym teraz? I gdzie wy byście chodzili w piątkowe wieczory? A ja miałem marzenie. Czasem ludzie pytają, dlaczego zostałem mnichem. Gdy byłem w tym wieku, kiedy szuka się swojej ścieżki, kiedy ma się otwarty wybór, będąc na uniwersytecie, próbowałem to przemyśleć racjonalnie, ale też znaleźć w sercu odpowiedź na pytanie, co chciałbym robić w życiu. Ograniczyłem w końcu listę do dwóch rzeczy: musiałem robić coś, co przysłuży się innym, coś, przez co dam innym ludziom coś wartościowego. Moje życie musiało być narzędziem przynoszącym szczęście innym ludziom. Drugim punktem było to, że musiałem robić coś, co przyniesie szczęście i spełnienie mnie samemu. Nie mogłem po prostu wypalić się, pracując dla innych i nie zważając na samego siebie. Poprzestałem więc na tych dwóch wytycznych: tworzyć szczęście dla innych i dla samego siebie. To był prosty plan. Decyzję o zostaniu mnichem podjąłem, kiedy zacząłem widywać innych mnichów i zobaczyłem po pierwsze, co oni potrafią zrobić, a po drugie, że poziom radości, jaki mają w sobie, przekracza wszelkie granice. Zobaczyłem też, jak dzielą się tym szczęściem z innymi przez współczucie, życzliwość i brak osądzania.

Mówiąc o braku osądzania: w zeszłym tygodniu brałem udział w ceremonii pogrzebowej kolejnej osoby, która popełniła samobójstwo… Dlaczego mówisz „ojej”? Dlaczego zawsze osądzamy samobójców jako ludzi, którzy umarli w okropny sposób? Na tym pogrzebie opowiedziałem historię chłopca ze Sri Lanki, który umarł dwa lata temu, w październiku, tuż przed egzaminami końcowymi. Powiesił się. Jego rodzice znaleźli go rano martwego. Powiedziałem im, że ich syn przygotowywał się do egzaminów, był zdolnym uczniem i na pewno świetnie by mu poszło. Zapytałem, ile testów musiał napisać. Powiedzieli, że miał pięć egzaminów i po dwa testy z każdego przedmiotu. Czyli musiał napisać dziesięć testów. A ile pytań było w każdym z tych testów? Nie wiedzieli dokładnie, ale stwierdzili, że pewnie około ośmiu. Jesteś nauczycielem, czy to się zgadza? Tak mniej więcej? Powiedzmy, że jest w sumie osiemdziesiąt pytań, na które musiał odpowiedzieć, żeby dostać się na studia. Co by się stało, gdyby wasz syn odpowiedział bezbłędnie na siedemdziesiąt dziewięć pytań, ale kompletnie położył ostatnie pytanie? Czy to by oznaczało, że nie dostanie się na studia? Oczywiście, że nie – siedemdziesiąt dziewięć na osiemdziesiąt to wynik, który otwiera drzwi na medycynę, prawo albo nawet na studia buddyjskie. Z takim wynikiem można się dostać, gdzie się chce.

Powiedziałem im, że tak samo było z ich synem: miał wspaniałe życie, ale źle odpowiedział na ostatnie pytanie. To nie znaczy, że nie zasługuje teraz na dobrą reinkarnację. Dlaczego ludzie osądzają innych na podstawie jednego błędu, zapominając o pozostałych, pięknych rzeczach, które ta osoba robiła w życiu? Kiedy wspomniałem o samobójstwie, powiedziałeś „ojej”. Dlaczego oceniasz kogoś na podstawie jednego złego kroku? Jeśli to zrozumiesz, to zrozumiesz, na czym polega inteligencja emocjonalna. Ludzie ciągle oceniają. Ktoś robi jeden, drobny błąd, komuś rozpada się związek, komuś innemu rozpada się kariera. Dlaczego wtedy zaczynamy się osądzać i mówić, że jesteśmy do niczego i nie damy sobie rady? W buddyzmie nie oceniamy. Zamiast tego mówimy: „zobaczmy, co się stanie”. Bo jeśli kogoś osądzasz i mówisz, że umarł w okropny sposób, mówisz, że jesteś do niczego albo że nie umiesz być w związku, bo już kilka razy ci nie wyszło – właśnie, że umiesz, dasz radę, możesz nauczyć się iść do przodu i traktować porażki konstruktywnie. Nie bierz nigdy do siebie głupich komentarzy, że jesteś do niczego, że jesteś głupi, tępy, beznadziejny. Nawet w ten sposób nie myśl. To mówi więcej o tych ludziach niż o tobie.

Dlatego zamiast osądzać ludzi, mówię: „bardzo dobrze”. Ci z was, którzy przychodzą do mnie ze swoimi problemami, wiedzą, że w Bodhinyanie jest taki żart: jeśli zaśniesz podczas medytacji i zaczniesz chrapać, to co powiem? „Bardzo dobrze!” Nieważne, co się stanie podczas medytacji, nieważne, co ktoś robi w swoim życiu jako osoba duchowna, nieważne, co wy robicie w waszym życiu – „bardzo dobrze” to moje ulubione powiedzenie. Nauczyłem się tego wyrażenia w wielu różnych językach. Nawet nie wiem, w ilu. Na pewno umiem to powiedzieć po syngalesku, tajsku, kantońsku, malajsku i koreańsku – teraz mamy akurat kilku gości z Korei. Lubię znać to wyrażenie w różnych językach. Nie wiem za to, jak powiedzieć „bardzo źle”. Wiecie dlaczego? Bo wiem, że wlewanie w ludzi wiary w siebie pomaga im odnieść sukces i daje im siłę. Jeśli są tu jacyś młodzi ludzie uczący się języków, to proszę, uczcie się tych słów w różnych językach, a dzięki temu wzrośnie wasza pewność siebie, przez co wasze życie stanie się piękne i pełne radości. Wzbogacicie swoje życie, i nie mam na myśli wzbogacania w pieniądze, ale w doświadczenia. A może wy również wybierzecie dla siebie ścieżkę, na której będziecie tworzyć szczęście dla innych i dla siebie. I nie musisz mieć dwudziestu lat, żeby pójść własną drogą. Jeśli przechodzisz albo właśnie przeszedłeś na emeryturę, to jak możesz teraz wykorzystać czas, który ci pozostał? Tak, żeby zwiększyć szczęście własne i innych? Jaką kammę możesz wygenerować z tego, co masz? Być może jesteś starym mężczyzną, niepełnosprawną kobietą. Co możesz z tym zrobić, żeby uszczęśliwić siebie i innych? A zawsze możesz coś zrobić, nieważne, co masz do dyspozycji. Nieważne, jakie masz składniki, zawsze możesz upiec pyszne ciasto. Jeśli jesteś niepełnosprawny, naucz się grać na wiolonczeli.

Czasami zdarza mi się obejrzeć jakiś dobry film; nie wiem, czy widzieliście ten dokument o facecie bez rąk i nóg, który wygłasza fantastyczne wykłady, żeby zainspirować innych? To niesamowite, jak on sobie radzi, samodzielnie wchodząc na biurko. Jest niepełnosprawny, ale inspiruje mnóstwo ludzi. Daje im tyle radości; i dobrze widać, ile radości daje to jemu samemu. Mimo że jest niepełnosprawny i mógłby po prostu mieszkać w jakimś zakładzie, on wychodzi i robi coś dla innych. To mnie bardzo inspiruje i chcę, żeby młodzi ludzie też robili rzeczy inspirujące dla siebie i innych. Nie ograniczajcie się. To ograniczenia powstrzymują nasz rozwój. Cambridge wyprodukowało tylu noblistów, bo mówili studentom, że dadzą sobie radę, zachęcali ich do działania. W ten sposób ludzie osiągają sukces – przez uwalnianie się od barier. Jeśli szkoła nauczyła cię, że nie powinieneś czegoś robić, udowodnij im, że możesz. Zrób im na przekór. Powiedz, że właśnie pójdziesz na te akurat studia. I dostaniesz Nobla z tego przedmiotu, z którego nie zdałeś w szkole. Zobaczysz, że naprawdę możesz osiągnąć prawie wszystko, o czym zamarzysz.

W następną niedzielę jest pierwszy grudnia. To wyjątkowy dzień, bo pierwszego grudnia 1983 roku dokonaliśmy zakupu ziemi, na której znajduje się klasztor Bodhinyana. W następną niedzielę mija trzydzieści lat od tego czasu. Nie mamy zamiaru świętować, wyprawiając tam nadętą imprezę. Nie mamy takiej potrzeby. Będziemy świętować przez wspomnienie tej całej ciężkiej pracy, którą włożyliśmy w zbudowanie klasztoru buddyjskiego w Australii. Wiele osób stwierdziło, że nie myślały, że nam się uda. Wszystko było przeciwko nam. Nie mieliśmy pieniędzy. W mojej książce opisałem, jak w pierwszą noc spałem na drzwiach. To nie były płaskie drzwi, tylko takie z wyrzeźbionymi ozdobami. Na środku była dziura po klamce. Dobrze, że przynajmniej nie było klamki. Położyłem te drzwi na kilku cegłach, żeby nie leżeć bezpośrednio na ziemi, bo oblazłyby mnie mrówki – ale one i tak weszły na górę. A wiecie, jak wieje o tej porze roku? Przez cały dzień pracowaliśmy, a potem, koło północy, zaczynało wiać tak mocno, że nie dało się spać. Spałem po dwie–trzy godziny, na twardych, nierównych drzwiach. Tak zaczynaliśmy. Byliśmy biedni i nie było nas stać na inne warunki – a spójrzcie teraz na klasztor Bodhinyana. Wszystko jest możliwe! Jest jeszcze klasztor dla mniszek, jest ten ośrodek. Wiecie, gdzie zaczynaliśmy? W takim małym domku, na Magnolia Street 4. Kiedy się wprowadziliśmy, przejrzałem rachunki. Dom był zadłużony; był wart pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a dług wynosił około czterdziestu dziewięciu. Nasz kapitał wynosił tylko około ośmiuset dolarów.

Tak właśnie zaczęliśmy. Od osiągnięcia niemożliwego. Zawsze lubiłem robić takie rzeczy. Tak samo z ośrodkiem, w którym organizujemy odosobnienia. Powinienem tam dziś być i prowadzić odosobnienie, ale to pierwszy dzień i wszyscy byli zajęci poznawaniem nowego miejsca, więc powiedziałem innemu mnichowi, żeby poprowadził spotkanie, i przyjechałem tutaj. Budowa tego ośrodka też wydawała się niemożliwa. Wiecie, ile to kosztowało? Pięć milionów dolarów! Jak można uzbierać z datków pięć milionów dolarów? To nie było łatwe. Pamiętam, jakie rachunki dostawaliśmy – a przy budowie takiego ośrodka rachunki są wysokie. „Pięćset tysięcy dolarów – wow, skąd mam to wziąć?” „Sześćset tysięcy – o Boże!” Ale zawsze jakoś nam się udawało. Czasem musieliśmy dzwonić do firmy budowlanej i pytać, czy nie możemy zapłacić w przyszłym miesiącu. Ale jednak pieniądze w końcu pojawiały się na czas. To niesamowite, ile można osiągnąć, jeśli jest się zmotywowanym i pracuje się na coś. Wspomniałem wcześniej o ceremonii otwarcia tego ośrodka. Przy budowie zajmowałem się organizacją i pytałem budowlańców, kiedy skończą, bo ja muszę przygotować ceremonię otwarcia. Zapytałem ich w listopadzie i powiedzieli, że to już niedługo – skończą w lutym, najpóźniej w marcu. Pomyślałem, no dobrze, w takim razie ceremonia otwarcia będzie w kwietniu. Zapytałem, czy na pewno do tego czasu skończą. „Absolutnie!” Pamiętam, jak kierowniczka budowy zapytała, czy wątpię w jej doświadczenie i kompetencje menedżerskie. Powiedziałem, że tak. I miałem rację! Dzień przed otwarciem, kiedy wszystko było zaplanowane, mój przyjaciel miał przyjechać i zostać patronem tego ośrodka, goście byli zaproszeni, a tu noc przed otwarciem budynek nie był skończony! Następnego dnia miało być odosobnienie, a podłoga była położona do połowy. Co tu zrobić? Poszukaliśmy inspiracji. Wszyscy mnisi zakasali rękawy i dokończyli tę podłogę – a wcześniej nigdy nie robili takich rzeczy. Stwierdzili, że jeśli robotnicy mogą to zrobić, to oni też. Skończyli chyba o trzeciej nad ranem. Pracowali przez noc i rano podłoga była gotowa.

Lubię takie wyzwania w życiu: osiąganie niemożliwego. Nigdy nie myślcie, że coś nie ma prawa się udać, to już koniec, wszystko na nic. Zamiast tak myśleć, po prostu to zróbcie. O, albo jeszcze – rozkręciłem się ze wspominkami – trzydziestolecie Buddyjskiego Towarzystwa Australii Zachodniej, które odbyło się w ogrodach przy Sądzie Najwyższym. Wszystko szło gładko: była majowa noc z księżycem w pełni na niebie – w buddyzmie to najbardziej uświęcona noc w roku. Na dodatek było to w niedzielę. Wymyśliliśmy, że spróbujemy wynająć miejsce w ogrodach Sądu, ale stwierdziliśmy, że pewnie się nie uda, bo będzie już zajęte. A jednak okazało się, że akurat w tym dniu ogrody były wolne, więc zrobiliśmy rezerwację. Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy na organizację, na namioty, zaprosiliśmy ambasadora, wszystko było dopięte na ostatni guzik, a w niedzielny poranek padał deszcz. I to nie był zwykły deszcz. Sprawdziłem prognozę i okazało się, że to był tylko początek: nadciągała potężna burza. To miała być naprawdę wielka nawałnica. Nasza ceremonia miała się zacząć o siódmej wieczorem; zadzwoniłem do centrum pogodowego i dowiedziałem się, że burza ma nadejść właśnie o siódmej. Młodzi, teraz słuchajcie: w takiej sytuacji nie należy się poddawać. Należy kierować się sercem, zapomnieć o racjonalnym myśleniu i o tym, co radzą inni. Dzwonili do nas trzy razy z biura premiera, pytając, czy odwołujemy imprezę. Trzy razy powiedziałem, że nie ma takiej opcji. Impreza się odbędzie.

Brian Creek, który niedawno zmarł, wziął mnie na stronę i mówi:
– Słuchaj, wiem o czym mówię, całe życie pracowałem na morzu. Znam się na sztormach i wiem, że trzeba z nimi uważać. Widziałem, co wskazuje barometr, to będzie wielka burza. Musicie to odwołać.
– Nie.
Potem podszedł jeden z mnichów i powiedział:
– Szanujemy cię, Ajahnie Brahm, ale robisz z siebie głupca. Przecież wszystko wskazuje na to, że będzie lało jak z cebra.
– Nie, wszystko odbędzie się według planu.

W końcu, około szóstej wieczorem, jedna z organizatorek wbiegła z płaczem do namiotu, gdzie ustawiałem krzesła. Pomyślałem: „o nie, znowu coś jest nie tak”. Ale ona wyciągnęła mnie na zewnątrz i wskazała na niebo. Nie tylko przestało padać, ale chmury się rozstąpiły i wyjrzał księżyc w pełni. Ceremonia odbyła się według planu. Byli tam też dziennikarze z jednej ze stacji telewizyjnych; pamiętam, jak jeden z nich stwierdził, że to, co się stało, było „nie do wiary”. Kiedy obchody rocznicy dobiegły końca, zaczęło padać. Ogrody Sądu Najwyższego były następnego ranka zalane wodą, podobnie jak cała okolica. Rzeka wezbrała. Ale nam się udało.

Pamiętam, jak ktoś z firmy, która zaopatrzyła nas w markizy i inne podobne zadaszenia, pokazał mi email od prezesa firmy, który napisał: „nie wiem, co to za jeden ten Ajahn Brahm, ale zapytajcie go, kto dzisiaj wygra na wyścigach konnych”. To był dopiero komplement. Chyba mam jeszcze gdzieś tego e-maila. Ale to nie były żadne czary-mary. To po prostu siła wiary, że to, co chcę zrobić, jest możliwe. Pewność siebie jest siłą, która płynie z inteligencji emocjonalnej. Do wszystkich młodych, włącznie z tymi, którzy przez różne swoje porażki popadli w cynizm, i do tych, którzy rozumieją porównanie do psiej kupy: nie poddawajcie się. Przekopcie tę kupę z ziemią. Wytrwajcie w tym, co robicie. Nie przestawajcie iść do przodu. To da wam moc, dzięki której będziecie mogli sięgnąć po niemożliwe. Do tych, co kończą studia, i tych, co je zaczynają: dacie sobie radę. Kamma daje wam tylko składniki. Ważne jest to, jak je ze sobą połączycie. To daje wam całkowitą wolność. Większe marzenia oznaczają więcej pracy, ale to nie znaczy, że są poza waszym zasięgiem. Jest przy nich więcej pracy, ale im bardziej inspirujące są te marzenia, tym lepiej się bawicie, realizując je.

Zbudowanie klasztoru Bodhinyana zajęło nam trzydzieści lat. Ciągle pytam, czy wszystko już skończone. Nie. Nic się nie kończy. Nawet życie. Po jednym marzeniu przychodzi kolejne. Sięgajcie po nie. Później, jak już wszystko skończycie, możecie odpocząć. A jak już odpoczniecie, idźcie i naprawcie świat. Otacza nas negatywność: zmiany klimatu, polityka, przeludnienie – takie myślenie obciąża świat. Nie jest ważne, że są zmiany klimatu, problemy w polityce czy degradacja środowiska. Ważne jest to, co z tym zrobimy. To niesamowite, co można zrobić, jeśli ma się wiarę i motywację. Mamy taką, a nie inną planetę. Co teraz? Oto wyzwanie dla młodych. Dziękuję za uwagę.

Sadhu, sadhu, sadhu!

Jakieś pytania i komentarze? Zacznijmy od tych z zagranicy. OK, dziś pytania z Malezji i Albany. „Jeśli ktoś bardzo cię zranił, ale nie chce zrywać przyjaźni, jak wybaczyć tej osobie i dalej się z nią przyjaźnić?”

Nikt nie może cię zranić, jeśli na to nie pozwolisz. Nie obwiniaj innych o cierpienie w swoim życiu. Trudno to zaakceptować, ale naprawdę tak jest. Dobrze, ktoś zrobił coś przykrego, rozczarował cię, albo nawet być może skrzywdził cię fizycznie – może to było coś naprawdę złego, jak gwałt. Ale za każdym razem, kiedy myślimy o tym, co się stało, to jest jak sięganie do noszonej przy sobie psiej kupy. Zamiast tego zakop ją w ogródku. Możemy się uczyć z bolesnych doświadczeń, a dzięki temu one przestają nas boleć.

Mówię tu często o kodzie AFL: „acknowledge” (przyznać), „forgive” (wybaczyć) i „learn” (wyciągnąć naukę). Przyznanie, że coś się stało, nie oznacza pozbycia się tego. To jedna z najtrudniejszych rzeczy dla ludzi, którzy przeżyli jakąś traumę. Ludzie próbują pozbyć się tego doświadczenia. Ale nie możemy się tego pozbyć. To doświadczenie naprawdę miało miejsce. Wybaczenie oznacza pozbycie się gniewu i złości, które wszystko pogarszają. Możemy wyciągnąć naukę z tego, co przeżyliśmy.

Powtórzę coś, co już dziś opowiadałem; to bardzo trafna nauka: nie ma czegoś takiego jak doskonałe drzewo w lesie. Wszystkie są jakoś uszkodzone i to nadaje im piękno. Chodzicie czasem do lasu? Drzewa są piękne właśnie dlatego, że są pokręcone i mają pobrużdżoną korę. Mimo tego to piękne drzewa. Ludzie też są pokaleczeni. Dlatego właśnie powiedziałem, że nie zrozumiecie miłości, dopóki ktoś nie złamie wam serca. Nie zrozumiecie życia, dopóki nie doświadczycie jakiejś krzywdy. To jest część życia, to nie jest jakaś patologia. To czyni nas pięknymi. Kiedy burza urywa gałąź drzewa, to sprawia, że staje się piękniejsze. Powstaje dziupla, w której mogą mieszkać zwierzęta.

Od bólu można się uwolnić i wyciągnąć z niego naukę; przyznaj, że istnieje, wybacz i wykorzystaj go, żeby czegoś się nauczyć. To cię rozwinie. Zobaczysz, że to, co się stało, przestanie być dla ciebie czymś złym. Ból odejdzie i zostanie konstruktywna porażka. Tak, coś się nie udało, ale czegoś cię to nauczyło i pozwoliło ci się stać lepszym człowiekiem. Jeśli potrafisz wybaczyć i nadal przyjaźnić się z tą osobą, to super. To jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu.

Wracając do starej historii o dwóch złych cegłach w murze: jeśli przyjaźnimy się z kimś przez wiele lat, a potem ten ktoś robi jedną albo dwie przykre rzeczy – naprawdę przykre – dlaczego zapominamy wtedy o wszystkich wspaniałych chwilach, które razem spędziliśmy? Przyjaciel wyrządził nam krzywdę; ale dlaczego zapominać o dobrych czasach? Historia o dwóch złych cegłach mówi nam, że nie powinniśmy osądzać przyjaciela przez jedną przykrą sytuację. Powinniśmy pamiętać o tym, co dobrego razem przeżyliśmy. Podobnie w małżeństwie; nie wiem, ile razy udzielałem porad żonom, które zostały zdradzone przez męża, albo odwrotnie. To naprawdę boli. Zdrada niszczy zaufanie w małżeństwie. „Ufałam ci, wyszłam za ciebie, dlaczego to zrobiłeś?” To naprawdę bolesne doświadczenie. Co można wtedy zrobić? Przyznać, że to, co się stało, stało się. Wybaczyć, nauczyć się czegoś z tego doświadczenia. Widziałem, jak ludzie, którzy sobie wybaczyli, budowali potem wspaniałe związki. Umieli wyciągnąć naukę z tego doświadczenia i ich związek rozkwitł. Już nigdy nie popełnili zdrady. To było bolesne i nie robili tego więcej, ale nie zniszczyli też całego związku ze względu na dwie złe cegły w murze. To niesamowite, co można zrobić, ale do tego trzeba dużo siły, mądrości i inteligencji emocjonalnej. Zrób to. Możesz.

Kolejne pytanie jest z Albany w Australii Zachodniej: „Często czuję się przytłoczona przez negatywne postawy wokół mnie. Czasami mam wrażenie, że negatywność i brak wiary w siebie przechodzą z innych na mnie. Proszę o poradę”.

Rozumiem, jak się czujesz; dzisiejszy świat ma w sobie dużo negatywności i sam ciągle się jej opieram. Słuchaj pozytywnych ludzi i otaczaj się nimi, i bądź jedną z takich osób. Inni ludzie mają negatywne podejście, ale oni pewnie myślą to samo o tobie. Nie bądźmy negatywni. Mówią, że jeśli powiesz swojej żonie albo partnerce, że jest piękna, to musisz ją chwalić przez kolejne siedemnaście sekund, zanim ona to usłyszy. Musisz nie przestać przez siedemnaście sekund. Były badania, które udowodniły, że jeśli komplementujesz kogoś, szczególnie kobietę, przez siedemnaście sekund, chwaląc jej wygląd, ubrania, coś, co zrobiła, to dopiero po tym czasie ona to zaakceptuje. Jeśli jednak ją skrytykujesz, usłyszy to natychmiast. Podobnie jest z mężczyznami; śmiejecie się, ale to prawda. Ludzie odrzucają pochwały. Ja zostałem wychowany, żeby myśleć, że jeśli ktoś mnie chwali – „Ajahnie Brahm, świetna mowa” – a ja odpowiem, że rzeczywiście, dobrze mi poszło, to ludzie powiedzą, że jestem zarozumiały. Ja myślę, że jeśli akceptujemy pochwały, to nie uderzają nam one do głowy, ale do serca.

Jednym z powodów, dla których wokół jest tyle negatywności, jest to, że ludzie nie przyjmują komplementów. Ktoś mnie chwali, że świetnie mówiłem, a ja na to: „nie, to nic takiego”. Ktoś mówi: „pięknie dziś wyglądasz” – a ja: „czego chcesz?”. Widzicie, jak to działa? Proszę: jeśli ktoś was pochwali, przyjmijcie to. Podziękujcie i przyznajcie, że zasłużyliście na pochwałę. A kiedy ktoś krytykuje to, jak przemawiasz, mówi, że okropnie wyglądasz i przyszedłeś do Towarzystwa Buddyjskiego źle ubrany, pomyśl, że może ten ktoś akurat ma zły dzień albo potrzebuje okularów, bo chyba źle widzi. Nie akceptujcie negatywnych komentarzy. Przyjmujcie pochwały. A kiedy zaczniecie to robić, na świecie będzie więcej pochwał. Jeśli będziecie kimś, kto nie reaguje negatywnie na negatywne komentarze, to na świecie będzie mniej negatywności. Zniechęcamy ludzi do rzeczy, które są przeciwieństwem negatywności, czyli do pochwał, doceniania, wdzięczności. Zniechęcamy ich przez odrzucanie tych rzeczy. Chwal ludzi w pracy. Zachęcaj ich do działania. Ludzie, którzy tu pracują, robią wspaniałe rzeczy – przygotowali tę salę, przygotowali połączenie z Internetem, wykonali mnóstwo pracy, żebyśmy mogli się tutaj spotykać. I wiecie, co będzie dalej? Jutro będą pracować jeszcze lepiej. Tak właśnie motywuje się ludzi do pracy przez zachęcanie. Mówcie więc „bardzo dobrze” zamiast „to okropne, dlaczego to zrobiłeś?”.

Piszesz, że negatywność przechodzi na ciebie. Dokładnie. Ciągle dostajemy negatywność i po jakimś czasie zaczynamy w nią wierzyć. Niektórzy wierzą w nią w takim stopniu, że odbierają sobie życie. Rodzice, nie strofujcie więc za często swoich dzieci za bałagan w pokoju albo za niskie oceny z egzaminu. Wykorzystujcie wszystkie okazje, żeby chwalić swoje dzieci. „Twój pokój wygląda interesująco!” Chwaląc dzieci, budujecie ich wiarę w siebie i samoocenę. Dzieci niestety mają teraz bardzo niską samoocenę. Podobnie jak wszyscy inni. Dlaczego? Bo nie chwalimy i nie jesteśmy chwaleni. Jeśli jesteś rodzicem, szefem albo jesteś w związku, zastanów się, jak często w ciągu dnia mówisz ludziom miłe rzeczy? I ile razy ich krytykujesz? Zapamiętuj to albo rób notatki – będziesz zaskoczony, jak często mówimy sobie przykre rzeczy. To tłumaczy, dlaczego związki się rozlatują – kto by chciał być z kimś, kto ciągle sprawia nam przykrość i nie docenia tego, ile pracy wkładamy w związek – albo raczej docenia, ale nie mówi tego na głos. Robisz jakiś błąd, a twój partner zaczyna marudzić i nie potrafi przestać. Ciągle wraca do tego samego błędu. To przez takie rzeczy związki się rozpadają. Czasami rozpada się nasza relacja z samymi sobą, co może prowadzić do samobójstwa. Ludzie myślą, że są do niczego, bo uwierzyli w tę całą negatywność. Niektórzy są na to bardzo podatni. Większość potrafi sobie z tym jakoś poradzić, ale niektórzy nie są w stanie tego zrobić, więc bądźmy ostrożni.

Chwalmy się w pracy, w towarzystwach buddyjskich – gdziekolwiek jesteście. Jeśli ktoś ci pomógł, pochwal go. A jeśli to ty otrzymujesz pochwałę, przyjmij ją. W całości. Porzuć postawę, która mówi, że nie wolno nam przyjmować pochwał. To uderza do serca, nie do głowy. I zachęca nas do tego, żeby następnym razem zrobić coś jeszcze lepiej. Możemy zacząć zmieniać atmosferę w Albany, ale musicie mi w tym pomóc. Zacznijcie chwalić innych. A kiedy oni was pochwalą, przyjmijcie to.

Jakieś pytania z widowni? Czy ten wykład wam się podobał? Dziękuję. Zasłużyłem na oklaski. Dziękuję za uwagę, teraz okażmy szacunek Buddzie, Dhammie i Sandze.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja polska: Aneta Miklas (www.liczesiezeslowami.pl)
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/