bz_0086.jpg

Medytując człowiek rozwija zrozumienie pięciu przeszkód1 - ucząc się jak je badać, pojmować, akceptować ich obecność i jak nauczyć się radzić sobie, gdy pojawi się jedna z nich. Czasem można zwyczajnie powiedzieć jej, aby odeszła i odchodzi. Czasem jednak trzeba pozwolić jej, aby po prostu była, aż się wyczerpie.

Mamy w sobie subtelne sposoby sprzeciwiania się temu, co jest nieprzyjemne i zazwyczaj nie jesteśmy zbyt uczciwi co do naszych intencji. Nasze nawyki polegają na tym, że jak tylko pojawi się coś nieprzyjemnego, staramy się od tego oddalić lub to zniszczyć. Tak długo, jak będziemy to robić, nie będziemy mieli ani trochę samadhi, czy koncentracji. Spokój umysłu czy też skupione serce możemy odnaleźć dopiero wtedy, gdy pięć przeszkód jest nieobecnych, lub gdy nie jesteśmy już do nich przywiązani.

Dopiero w momencie, gdy przeszkoda się pojawia, możemy ją tak naprawdę przeniknąć i posiąść wgląd. Nie wiem czy doświadczyliście już tego: możecie chodzić na kilka z tych wykładów i osiągnąć głębokie zrozumienie Dhammy, ale ciągle będziecie wpadać w gniew, bać się lub czuć pragnienie wobec czegoś. Gdy pojawia się rzeczywista sytuacja, nie jesteście uważni: zazwyczaj opieracie się, czujecie się urażeni lub po prostu osądzacie.

Mój pierwszy rok jako samanera (nowicjusz) spędziłem w klasztorze w północno-wschodniej Tajlandii. Nie musiałem robić nic, poza mieszkaniem w małej chatce. Każdego dnia mnisi przynosili mi jedzenie, a ponieważ nie umiałem mówić po tajsku, ani nikt nie umiał mówić po angielsku, nie musiałem z nikim rozmawiać. Zmysły nie były pobudzane do żadnego większego stopnia, dlatego nie otrzymując bodźców, zacząłem się stawać bardzo spokojny – w rzeczywistości tak spokojny, że osiągnąłem wspaniałe stany błogości i ekstazy. Siadałem na werandzie mojej małej kuti (chatki), a łzy miłości płynęły z moich oczu wobec komarów, które mnie gryzły. Mogłem myśleć w sposób abstrakcyjny o „wszystkich istotach wszędzie” i również wobec nich odczuwać wielką miłość. Przebaczyłem nawet moim wrogom i tym, którzy przysporzyli mi w przeszłości cierpienia. Mogłem radować się tymi szlachetnymi uczuciami wobec „wszystkich istot” głównie dlatego, że nie musiałem z nimi żyć.

Aż pewnego dnia musiałem się udać do władz imigracyjnych, aby odnowić wizę. Musiałem dotrzeć do miejsca zwanego Nong Khai, gdzie przekracza się rzekę Mekong, aby udać się do Laosu. Z powodu mego nowego wrażliwego stanu, idąc do miasta, mogłem zobaczyć wszystko o wiele jaśniej niż wcześniej. Widziałem smutek i udrękę na twarzach ludzi. A gdy wszedłem do Urzędu Imigracyjnego, poczułem jak przede mną formuje się żelazna kurtyna nienawiści. Później dowiedziałem się, że główny mnich prowincji nakazał urzędnikom wydać mi wizę. Nie było to zgodne z przepisami, przez co urzędnicy zostali postawieni w sytuacji, która nie była zbyt uczciwa. Z tego powodu pełni byli niechęci w stosunku do mnie i nie przyznali mi wizy, co z powodu mego poszerzonego stanu świadomości, było dla mnie bardzo kłopotliwe. Uczucie wielkiej miłości, jakie żywiłem w stosunku do wszystkich istot, zaczęło bardzo szybko znikać.

Zanim wróciłem do klasztoru, mój umysł był całkowicie wyprowadzony z równowagi. Udałem się do mojej kuti i spędziłem następne trzy dni na uspokajaniu w sobie tego, co obudziło się w czasie tej godzinnej wizyty w Urzędzie Imigracyjnym.

Po kilku miesiącach odizolowane życie bardzo mi się spodobało. Jest coś bardzo romantycznego w takim życiu. Gdy nie narażamy się na ludzkie nieszczęścia ani na ich oddziaływania, które jedynie pobudzają zmysły stajemy się bardzo uspokojeni. Natura sama w sobie jest bardzo spokojna i bardzo przyjemnie się z nią przebywa. Nawet komary, które mogą grać wam na nerwach, nie są aż tak irytujące jak ludzie. W rzeczywistości potrzeba o wiele mniej wysiłku, aby żyć z komarami, niż z drugą osobą.

Bardzo się przywiązałem do tego sposobu życia, ale po kilku miesiącach musiałem wrócić do Bangkoku. Pamiętam, jak siedziałem w pociągu jadącym z Nong Khai do stolicy. Nie chciałem z nikim rozmawiać. Po prostu siedziałem tam z moimi szlachetnymi myślami o pomaganiu wszystkim istotom, poświęceniu swego życia dla dobra innych, rozmyślając także na temat Dhammy i Buddhy. Byłem przepełniony nieprzepartym stanem błogości. „Co za wspaniały stan!” myślałem. Ale to głośne, chaotyczne i nieprzyjemne miasto zniweczyło ów stan, w przeciągu pół godziny mój umysł pogrążył się w straszliwym chaosie.

Dzięki tym doświadczeniom zacząłem widzieć, że droga do oświecenia nie polega na byciu odciętym od wszystkiego co nieprzyjemne, ale raczej na uczeniu się rozumienia wszystkiego, co uważamy za nieprzyjemne czy trudne. Te szczególne uwarunkowania zostały ustalone celowo, aby nas uczyć. Nie ważne jak bardzo ich nie chcemy i jak bardzo wolelibyśmy, aby coś potoczyło się inaczej - w pewien sposób będą one trwały w naszym życiu, aż ich nie zrozumiemy i nie przekroczymy.

Moje pustelnicze życie skończyło się niedługo po tym. Zamierzałem zostać wyświęcony na bhikkhu i żyć z Ajahn Chahem w klasztorze, gdzie nie pozwolono by mi na luksus ascetycznej praktyki. Musiałem żyć w społeczności mnichów i wykonywać swoje obowiązki, uczyć się zasad dyscypliny, których muszą nauczyć się bhikkhu i żyć pod czyimś zwierzchnictwem. Wówczas byłem nawet chętny, aby to wszystko zaakceptować. Uświadomiłem sobie, że w rzeczywistości było to coś, czego właśnie potrzebowałem. Zdecydowanie nie potrzebowałem więcej ekstatycznych, błogich stanów, które znikały jak tylko pojawiało się coś irytującego.

W Wat Pah Pong (klasztorze Ajahn Chaha) odnalazłem nieustający strumień irytujących uwarunkowań, które na mnie spływały, co dało mi szansę nauczenia się radzenia sobie z pięcioma przeszkodami. W innych klasztorach w Tajlandii, w których mieszkałem, fakt, iż byłem z Zachodu oznaczał, że mogłem oczekiwać wszystkiego co najlepsze. Mogłem także uciec od pracy i innych prozaicznych rzeczy, których wymagało się od innych mnichów, mówiąc coś w rodzaju: „Jestem teraz zajęty medytacją. Nie mam czasu na zamiatanie podłogi. Niech ktoś inny pozamiata. Jestem poważnym medytującym”. Ale gdy przyjechałem do Wat Pah Pong, a ludzie powiedzieli: „On jest Amerykaninem. Nie może jeść takiego rodzaju jedzenia jak my”, Ajahn Chah powiedział: „Będzie się musiał nauczyć”. A gdy nie spodobała mi się chatka medytacyjna, jaką mi dano i poprosiłem o inną, która bardziej mi się podobała, Ajahn Chah powiedział: „Nie”.

Musiałem wstawać o trzeciej nad ranem i uczestniczyć w porannych śpiewach i medytacji. Czytano także teksty z Vinayi. Odbywało się to w języku tajskim, którego początkowo nie rozumiałem, ale nawet gdy już rozumiałem, słuchanie tego było niesamowicie nudne. Słuchało się o tym jak mnich, który ma rozdarcie w swojej szacie na tyle, a tyle cali nad rąbkiem, musi to zaszyć przed świtem… I myślałem: „Nie po to byłem wyświęcony!” Dałem się złapać w te drobiazgowe zasady, starając się dojść, czy dziura w mojej szacie była na cztery cale nad rąbkiem, czy też nie i czy muszę to zaszyć przed świtem. Lub też czytano o szyciu szaty do siedzenia, a mnisi musieli wiedzieć, że lamówka musiała mieć tyle, a tyle cali szerokości. I był mnich, który powiedział: „Cóż, widziałem szatę do siedzenia z inną lamówką”, a mnisi mogli się nawet zacząć o to kłócić. „Porozmawiajmy o czymś poważnym” myślałem. „O ważnych rzeczach, takich jak Dhamma”.

Czułem spore przygnębienie, gdy przychodziło zmierzyć się z codziennością i różnymi drobnostkami, zwłaszcza gdy miałem wspólnie żyć z ludźmi o różnych temperamentach, problemach i charakterach, których umysły (zdawałoby się) nie były tak natchnione jak mój. Wtedy pięć przeszkód stanęło przede mną twarzą w twarz jako twarda rzeczywistość. Nie było żadnej ucieczki. Musiałem przerobić lekcję, której udzielały.

Jeśli chodzi o pierwszą przeszkodę – chciwość – bylibyście zaskoczeni formami, jakie przybiera ona w przypadku mnichów. Jako człowiek świecki, można spędzać czas próbując odnaleźć odpowiednie cele, a ponieważ mnisi żyją z celibacie i mają niewielki dobytek, okazuje się, że nasza chciwość skupia się wokół rzeczy takich jak szaty, czy żebracze miski. Pozwalano nam na jeden posiłek dziennie, tak więc mogło się pojawić wiele chciwości i awersji w stosunku do jedzenia. W Wat Pah Pong musieliśmy mieszkać w takiej chatce, jaką nam przydzielono. Czasem więc ktoś miał szczęście i dostawał naprawdę ładną chatkę, a czasem nie specjalnie piękną. Ale wtedy mogłeś obserwować niechęć jaka pojawiała się w związku z otrzymaniem czegoś, co ci się nie podobało, lub przyjemność, gdy otrzymywałeś coś, co lubisz.

Przez pierwsze kilka miesięcy miałem swego rodzaju obsesję na punkcie mnisich szat - wierzcie lub nie - dokładniej odnośnie ich koloru! W klasztorze, w którym żyłem wcześniej, noszono szaty w jasnym, rażącym odcieniu pomarańczowego – i to nie był mój kolor. Gdy udałem się do Wat Pah Pong, noszono tam szaty w kolorze brunatno-żółtym lub brązowawym, a ja rozwinąłem w sobie wielkie pragnienie posiadania tego rodzaju szat. Na początku nie chcieli mi ich dać. Musiałem nosić jedną z tych rażących, o pomarańczowym kolorze i zacząłem odczuwać wielką chciwość, aby dostać nowe szaty, dużych rozmiarów. Szaty w Tajlandii nigdy dobrze na mnie nie leżały, a w Wat Pah Pong robili je na twój rozmiar, dostawałeś je uszyte na miarę. Ostatecznie po miesiącu, czy coś koło tego, Ajahn Chah zasugerował, aby mnisi uszyli mi te szaty, ale wtedy opętała mnie myśl o kolorze. Nie chciałem, aby były zbyt brązowe, ani nie chciałem w nich za dużo czerwieni. Przeszedłem przez mnóstwo smutku i rozpaczy, próbując uzyskać właściwy kolor!

Chociaż nie mogliśmy nic jeść popołudniu, pewne rzeczy są w Vinayi dozwolone, a jedną z nich był cukier. Dlatego odkryłem w sobie niesamowitą obsesję na punkcie słodyczy, podczas gdy wcześniej właściwie w ogóle o nie nie dbałem. Co dwa lub trzy dni w Wat Pah Pong po południu podawano słodki napój, więc człowiek zaczynał wyczekiwać dnia, gdy dadzą ci posłodzoną herbatę – lub posłodzoną kawę. A czasem robili nawet kakao! Gdy pojawiała się plotka, że tego wieczoru dostaniemy kakao, nie dało się już myśleć o niczym innym.

W tamtym czasie nie miałem żadnego problemu z pragnieniem seksualnym, ponieważ moja obsesja skupiała się na cukrze i słodyczach. Szedłem spać i śniłem o cukierniach. Siadałem do stołu, żeby włożyć do ust najbardziej lepkie ciastko i budziłem się z myślą: „Gdybym tylko mógł dostać choć kęs!”

Zanim udałem się do Tajlandii, spędziłem kilka lat w Berkeley, w Kalifornii, gdzie z grubsza chodziło o „robienie tego, co do ciebie należy”. Nie było żadnego poczucia przymusu bycia posłusznym komukolwiek, lub życia według jakiejkolwiek dyscypliny. Ale w Wat Pah Pong musiałem żyć, przestrzegając tradycji, która nie zawsze mi się podobała i którą nie zawsze aprobowałem, będąc w sytuacji, na którą nie miałem żadnego wpływu. Nie miałem nic przeciwko posłuszeństwu wobec Ajahn Chaha. Szanowałem go. Czasem jednak musiałem być posłuszny mnichom, których niezbyt lubiłem i których uważałem za gorszych ode mnie. Tajlandzcy mnisi w Wat Pah Pong byli wobec mnie bardzo krytyczni, podczas gdy ci z innych klasztorów nieustannie mnie chwalili. Mawiali: „Ależ jesteś piękny”. Po raz pierwszy w życiu poczułem się niesamowicie piękny. „I jaką masz piękną skórę”. Podobała im się biała skóra i choć wprawdzie moja skóra nie jest zbyt piękna, to jest biała. Jednak w Wat Pah Pong mnisi mówili: „Masz brzydką skórę z brązowymi plamami”. Miałem wtedy ok. trzydziestki i ciągle byłem wrażliwy na proces starzenia, a oni pytali: „Ile masz lat?” Odpowiadałem: „Trzydzieści trzy”. A oni mówili: „Naprawdę? Myśleliśmy, że masz przynajmniej sześćdziesiąt”. Potem krytykowali sposób, w jaki chodziłem i mówili: „Nie chodzisz w odpowiedni sposób. Nie jesteś zbyt uważny, gdy chodzisz”. A ja brałem torbę – dali mi torbę – po prostu ją zarzucałem i myślałem: „To nie może być takie ważne”. A oni mówili: „Odkładaj swoją torbę we właściwy sposób. Bierzesz ją w ten sposób, składasz i kładziesz obok w ten sposób”.

Sposób w jaki jadłem, chodziłem, mówiłem – wszystko było krytykowane i z wszystkiego się nabijano. Ale coś pomagało mi przetrwać i przejść przez to wszystko. Po prostu nauczyłem się, jak dostosować się do tradycji i dyscypliny, a naprawdę zajęło mi to wiele lat, ponieważ ciągle był we mnie silny opór. Ale zacząłem rozumieć mądrość dyscypliny Vinayi, która nie jest tak oczywista, gdy się czyta owe pisma. Mając swój pogląd na tradycje i na samą Vinayę, możesz pomyśleć: „Ta zasada jest niepotrzebna”. I mógłbyś spędzić godziny na racjonalizowaniu tego, mówiąc: „Jest dwudziesty wiek, te rzeczy nie są potrzebne”. I dalej obserwowałbyś niezadowolenie i wewnętrzne nakręcanie się i pytałbyś siebie: „Czy to jest cierpienie?”. Obserwowałbyś swoje reakcje na poprawianie, krytykę bądź chwalenie.

Przez lata spokój umysłu rozwijałby się. Można by było odkryć, że gniew, irytacja i awersja zaczynają znikać. Gdy twój umysł nie skłania się już w kierunku przebywania w awersji, zaczynasz odczuwać pewną dozę radości i pokoju.

W miarę jak zaczynałem wzbudzać w sobie zaufanie do praktyki, nauczyciela i klasztoru, rozwinąłem w sobie pewien rodzaj natrętnego przywiązania do nich. Nie widziałem w tym wad i czułem, że to jest coś, co wszyscy powinni praktykować. Ludzie przychodzili do klasztoru, a ja czułem, że moim obowiązkiem jest ich nawracać. Rozumiałem, jak muszą się czuć misjonarze. Czujesz się bardzo natchniony, bardzo przywiązany do czegoś, co ci pomogło i co dało ci szczęście i wgląd. Czujesz się zmuszony do opowiedzenia o tym wszystkim, czy chcą tego słuchać, czy nie.

Wszystko było dobrze, dopóki ludzie przybywający z Zachodu zgadzali się ze mną. To było przyjemne. Mogłem ich natchnąć, a oni czuli to samo poczucie poświęcenia i mogliśmy się nawzajem wzmacniać. Mogliśmy się zebrać i rozmawiać o tym, że nasza tradycja i nasz nauczyciel jest najlepszy i o tym, w jaki sposób odkryliśmy coś wspaniałego. Wtedy nieuchronnie w klasztorze pojawiło się kilku negatywnie nastawionych Amerykanów lub Anglików, którzy nie dali się na to nabrać.

Działo się to głównie w trakcie mojego piątego roku, gdy przybył pewien Amerykanin, który bywał w Centrum Zen w San Francisco. Nieustannie wynajdywał wady w Ajahn Chahu, w Wat Pah Pong, w buddyzmie theravady, w Vinayi – we wszystkim. Był dość inteligentną osobą i z pewnością miał dużo doświadczenia w chodzeniu od jednego do drugiego nauczyciela, od jednej do drugiej pustelni, od jednego do drugiego klasztoru i w odnajdywaniu różnych wad. To zasiało wątpliwości w umysłach ludzi: „Może istnieje lepszy, szybszy sposób. Może Ajahn Chah jest jedynie nic nie znaczącym, staroświeckim człowiekiem”. Był w Indiach nauczyciel, który dawał lekcje medytacji, w czasie których ludzie „stawali się sotapanna2 niemal natychmiast”. „Nie wiem czy jestem już sotapanna czy nie. Byłoby bardzo miło wiedzieć, na jakim etapie jestem w swojej praktyce medytacji, gdybym tylko mógł mieć nauczyciela, który przyszedłby i mi to powiedział, zweryfikował.” Ajahn Chah nie mówił nic. Dlatego poczułem w sobie rosnącą silną awersję wobec tego Amerykanina, czułem potrzebę zniszczenia każdego innego rodzaju buddyzmu, każdego innego nauczyciela, każdego możliwego wyboru. Stałem się bardzo krytyczny i za każdym razem, gdy ktoś mówił: „Znam lepszy system”, ja od razu – zamiast wysłuchać dlaczego jest on lepszy – wynajdowałem każdy argument, by udowodnić dlaczego był gorszy. W ten sposób rozwinąłem w sobie nawyk niszczenia innych nauczycieli i tradycji. Lecz to nie przynosiło mi żadnej radości. Zacząłem zauważać cierpienie w ciągłym przymusie bronienia czegoś i niszczenia wszystkiego, co zagrażało bezpieczeństwu, które bazowało na przywiązaniu.

Jeśli nigdy tak naprawdę nie zrozumiecie wątpliwości, natury niepewności w swoim umyśle, wtedy przytłoczy was to i gdy ktoś powie: „Znam lepsza i szybszą drogę”, zaczniecie wątpić: „Może istnieje lepsza i szybsza droga”. Wtedy ten ktoś przedstawi wam tę drogę w bardzo racjonalny sposób, a wy zaczniecie myśleć: „Cóż, tak, może to jest sposób”. Ale jeśli jesteście przywiązani do swego nauczyciela i czujecie się wobec niego lojalni, pomyślicie: „Nie mogę tego zrobić – lepiej jest to robić wolniej i być pewnym”. I wtedy zaczynacie równać z ziemią wszystkich, którzy sugerują, że jest lepsza lub szybsza droga.

Ale ważne jest, aby zrozumieć wątpiący umysł. Zobaczyłem, że nie do mnie należało rozstrzygnięcie, co było najlepszym lub najszybszym sposobem zrobienia czegokolwiek, lecz zrozumienie mojej własnej niepewności. Tak więc zacząłem badać stan psychiczny, który pojawiał się, gdy w umyśle rodziła się wątpliwość i po jakimś czasie zacząłem akceptować każdy rodzaj wątpliwości, traktując to jako zmieniające się uwarunkowanie.

Gdy pewnego razu byłem w Bangkoku, ludzie porównywali religie, a ja starałem się być bardzo tolerancyjny i akceptować to, że wszystkie religie były równie dobre, chociaż naprawdę tak nie myślałem. Zawsze starałem się powiedzieć coś dobrego o tym, że cel jest taki sam i że powinniśmy kochać chrześcijan i próbować wzbudzać wobec nich wszystkich mettę [miłującą dobroć]. Ale w istocie czułem, że buddyzm jest lepszy! Któregoś dnia męczyło mnie to, ponieważ pomyślałem: „Co jeśli ktoś zapyta cię ‘Jaka jest najlepsza religia?’ Co byś odpowiedział? Cóż, ‘Buddyzm’ - to bym powiedział”. Nagle stało się bardzo jasne, że to była jedynie opinia i że opinie nie są trwałymi uwarunkowaniami – nie są one osobowością i nie musisz mieć żadnej opinii, ani też w żadną wierzyć. Nie musiałem być autorytetem, kimś kto powiedziałby, że to jest lepsze niż tamto. Poczułem, że nie muszę już dłużej o tym myśleć, ani próbować tego zrozumieć. Stało się jasne, że wszystko co muszę zrobić, to być świadomym pragnienia wiedzy i możliwości powiedzenia: „To jest lepsze niż tamto”.

W innym czasie, kilka lat temu, opanowany byłem przez zazdrość. Jako że byłem starszym mnichem, czułem, że muszę dawać przykład doskonałego zachowania i czułem się zazdrosny, gdy chwalono innych mnichów. Ktoś mógł powiedzieć: „Ten mnich jest lepszy od Sumedho”, a ja czułem, jak straszliwa zazdrość rodzi się w moim umyśle. Jest to rodzaj współzawodnictwa, poczucia, że zawsze musisz umieć się obronić przed wszystkimi. Ale potem odkryłem, że nie lubię zazdrości; był to najbardziej nieprzyjemny ze stanów. Więc starałem się ją tłumić. Praktykowałem muditę [empatyczną radość]. Gdy ktoś mówił: „Ten mnich jest lepszy od Sumedho” mówiłem sobie: „Czyż to nie wspaniałe? On jest lepszy ode mnie”, lub „Och, jak jestem szczęśliwy z powodu tej osoby, jest lepsza niż ja”. Ale ciągle czułem zazdrość! Dlatego zdałem sobie sprawę, że muszę patrzeć na emocje i że problem polegał na tym, że zawsze starałem się ich pozbyć. Postanowiłem, że muszę je częściej przywoływać. Zacząłem się koncentrować na zazdrości i myślałem o każdej możliwej rzeczy, która mogłaby ją wywołać. Przyglądałem się uczuciu zazdrości, obserwując po prostu jej zmienną naturę i po jakimś czasie zaczęła ona znikać. Gdy uraza i niechęć znikły, mogłem zobaczyć, że był to naturalny stan umysłu i że nie był on osobowością.

Ospałość lub przytępienie umysłu jest kolejnym dobrym nauczycielem, który pojawia się, gdy nie inspiruje cię już twoje klasztorne życie. Gdy dopiero co zostajesz wyświęcony, czujesz się bardzo natchniony, przynajmniej ja tak się czułem – i masz w sobie mnóstwo energii. Potem odkrywasz, że stajesz się bardzo otępiały. Zaczynasz zasypiać w czasie siedzenia, lub słuchania mów. Siedzisz i skupiasz się na otępieniu, po prostu pozwalając umysłowi wejść w ten stan otępienia, bez wkładania w to żadnego wysiłku, lub starasz się temu oprzeć. W Tajlandii w czasie pełni musieliśmy siedzieć przez całą noc, aż do świtu. Początkowo, jako typowy, rywalizujący Amerykanin, chciałem dobrze wypaść w obliczu innych. A więc siedziałem tam i samą siłą woli, starałem się nie zasnąć przez całą noc. Widziałem jak niektórzy spośród tajskich mnichów osuwali się, a inni prawie padali i rosła we mnie pogarda: „Jestem lepszy! Nie pozwolę sobie na senność czy otępienie.” Ale po chwili siła woli znikła i odkryłem, że osuwam się i padam twarzą na podłogę. Czułem awersję do tego stanu mentalnego i chciałem zmusić się siłą woli do pozostania przytomnym.

W ten sposób popadasz w stan, w którym nie wiesz co się dzieje i zaczynasz mieć halucynacje. Tak więc zacząłem rozmyślać nad tą przeszkodą – jeśli jest to coś, co ci się nie podoba, to masz poważny problem. Próba pozbycia się czegoś, czego nie chcesz to dukkha. Pomyślałem więc: „Zaakceptuję to po prostu. Będę badał uczucie senności i otępienia”. I chociaż myślałem, że zasnę i skompromituję się w obliczu wszystkich mnichów, odkryłem, że można skupić się na samym uczuciu senności. Kontemplowałem wrażenie wokół oczu i uczucie w ciele, obserwując stan psychiczny i mój nawykowy opór w stosunku do nich. Tym sposobem owa przeszkoda szybko przestała być dla mnie problemem.

W życiu mądrość wzrasta w nas, gdy rozumiemy rzeczy, których doświadczamy tu i teraz. Nie musisz robić nic szczególnego. Nie musisz doświadczać wszelkiego rodzaju skrajnego bólu, aby go przekroczyć. Ból pojawiający się w twoim zwykłym życiu wystarczy, aby z jego pomocą osiągnąć oświecenie. Wszystkie te uczucia głodu, pragnienia, wzburzenia, zazdrości czy strachu, pożądania, chciwości oraz senności możemy uznać za nauczycieli. Zamiast czuć wobec nich urazę, mówiąc: „Czym sobie na to zasłużyłem?”, powinniście powiedzieć „Dziękuję bardzo. Pewnego dnia musiałem odrobić tę lekcję; równie dobrze mogę to zrobić teraz, zamiast to odkładać.”

O autorze

250px-Ajahn_Sumedho.jpg

Sumedho Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Ajahn Sumedho - urodzony w Ameryce, jest uznaną postacią w tajskiej Leśnej Tradycji oraz buddyzmu therawada na Zachodzie. Tajski termin „ajahn" nie jest imieniem, lecz tytułem oznaczającym „nauczyciela". Jednak równie często jest on nazywany przez studentów czułym "หลวงพ่อ", czyli „czcigodny ojcze". Przez 40 lat swojej działalności, Ajahn Sumedho wyświęcił wielu swych uczniów na bhikkhu (w pełni wyświęconych mnichów), a obecnie jest najprawdopodobniej jednym z najstarszych mistrzów therawady żyjących na Zachodzie.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: http://www.forestsangha.org/sumedho27.htm

Źródło: © 2007 Abhayagiri Foundation
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/
Tłumaczenie: Magdalena Kamińska (Maudgalyayana)
Redakcja polska: Hermit

Image0001%20%281%29.png


Podoba Ci się ten artykuł? Dołącz do nas lub wesprzyj nas finansowo.