Tytuł: Otwierając wrota Twojego serca: Opowieści buddyjskie dla dużych i małych (fragment)

O autorze: Ajahn Brahmavamso

Wersja pdf: pdf2.jpg

zobacz źródło

print

Wersja epub: epub2.jpg
01001802.jpg

Fragment tłumaczenia książki Ajahn Brahma - książka papierowa dostępna jest na stronie wydawcy - kliknij w okładkę by zamówić swój egzemplarz.

Dwie złe cegły

Po tym, jak w 1983 roku zakupiliśmy ziemię pod nasz klasztor, byliśmy zupełnie spłukani. Popadliśmy w długi. Na ziemi nie było żadnych zabudowań, nawet nędznej szopy. Przez pierwszych kilka tygodni spaliśmy na starych drzwiach, które za parę groszy kupiliśmy na złomowisku; położyliśmy je na cegłach (cegła pod każdym rogiem), by nie leżały bezpośrednio na gołej ziemi. (Brakowało materacy, no cóż – byliśmy mnichami tradycji leśnej).

Opat miał najlepsze drzwi, bo płaskie. Moje drzwi wyglądały jak sito, z dość pokaźną dziurą w samym środku, w miejscu, gdzie powinna znajdować się klamka. Byłem zadowolony, że usunięto gałkę u drzwi, ale to pozostawiło dziurę w samym środku mojego łóżka będącego drzwiami. Żartowałem, że nie musiałbym wstawać z łóżka, by udać się do toalety! Gorzka prawda jednak była taka, że wiatr hulał przez dziurę. Niewiele wówczas sypiałem nocami.

Stanowiliśmy grupę biednych mnichów, którzy potrzebowali dachu nad głową. Nie mogliśmy pozwolić sobie na zatrudnienie prawdziwego fachowca – materiały były wystarczająco drogie. Tak więc, musiałem nauczyć się budowlanki – jak stawiać fundamenty, betonować i układać cegły, stawiać dach, zakładać hydraulikę – od początku do końca. Przez całe swoje świeckie życie zajmowałem się fizyką teoretyczną i nauczałem w szkole średniej, nie przywykłem do pracy fizycznej. Po kilku latach, stałem się wprawnym budowlańcem, nazywałem nawet swoją załogę BBC (Buddhist Builiding Company – Buddyjska Firma Budowlana). Ale początki były naprawdę ciężkie.

Stawianie cegieł może wyglądać na łatwe: najpierw warstewka zaprawy, trochę przyklepać tu, trochę tam. Kiedy zacząłem układać cegły, wyrównywałem jeden róg, a drugi szedł w górę. Więc od nowa wyrównywałem z drugiej strony i cegły się wyślizgiwały z murka. Kiedy wpychałem je z powrotem, by zachować poziom, pierwszy róg znowu szedł za wysoko. Spróbujcie sami!

Jako mnich, byłem cierpliwy i miałem tyle czasu, ile było mi potrzebne. Sprawdzałem każdą cegłę, niezależnie, jak długo to trwało. Ostatecznie, ukończyłem swoją pierwszą ścianę i podziwiałem ją. Dopiero wtedy zauważyłem – o zgrozo – umknęły mi dwie cegły. Wszystkie pozostałe leżały równiutko w jednej linii, ale te dwie przechylały się w rogu. Wyglądały strasznie. Zepsuły cały mur. Prawdziwa ruina.

Zaprawa stężała na tyle, że nie dało się wyjąć cegieł, więc zapytałem opata, czy mogę zburzyć mur i zacząć od nowa – czy nawet lepiej, wysadzić go w powietrze. Narobiłem dziadostwa i byłem bardzo zawstydzony. Opat nie pozwolił, mur miał pozostać.

Kiedy oprowadzałem pierwszych gości po naszym nowopowstałym zakonie, zawsze starałem się unikać mojego murku. Nienawidziłem, jak ktoś, to „coś” zdołał zobaczyć. Wówczas pewnego dnia, około czterech miesięcy po tym, jak już go skończyłem, oprowadzałem gościa, a ten zauważył nieszczęsną ścianę.
– Jaka miła ściana – zauważył mimochodem.
– Proszę Pana – odparłem zaskoczony – czy zostawił Pan swoje okulary w samochodzie? Czy z Pana wzrokiem coś jest nie tak? Czy nie widzi Pan tych dwóch niefortunnych cegieł, które psują całą ścianę?

To, co odpowiedział, zmieniło całe moje spojrzenie na tę ścianę, na mnie samego i na wiele innych aspektów życia. Powiedział:
– Tak. Widzę te dwie złe cegły. Ale widzę także 998 dobrych cegieł.

Zatkało mnie. Po raz pierwszy od ponad trzech miesięcy potrafiłem dostrzec, oprócz tych dwóch pomyłek, inne cegły w tej ścianie. Powyżej, poniżej, na lewo i na prawo złych cegieł, leżały dobre cegły, doskonałe cegły. Ponadto, doskonałych cegieł było o całe morze więcej, w porównaniu z tymi dwiema wadliwymi. Przedtem skupiałem wzrok wyłącznie na moich dwóch pomyłkach; byłem ślepy na wszystko inne. To dlatego nie mogłem znieść patrzenia na tę ścianę, ani tego, by ktokolwiek na nią patrzył. Dlatego chciałem ją zburzyć. Teraz, gdy już potrafię dostrzec dobre cegły, ściana wcale nie wygląda tak źle. Stało się tak wówczas, gdy pewien gość powiedział: „ciekawy murek”. Wciąż tam stoi, od dwudziestu lat, a ja zapomniałem, w którym dokładnie miejscu są te niefortunne cegły. Dosłownie nie widzę już tych błędów.

Jak wiele osób kończy związek lub rozwodzi się, ponieważ jedyne, co dostrzega u swego partnera, to „dwie złe cegły”? Jak wielu z nas popadło w depresję czy nawet rozważało samobójstwo tylko dlatego, że jedyne, co w sobie dostrzegało, to „dwie złe cegły”? Prawdę mówiąc, jest wiele, znacznie więcej dobrych cegieł, doskonałych cegieł – ponad, poniżej, na lewo, na prawo – od błędów i wad ale czasami po prostu nie potrafimy ich ujrzeć. Zamiast tego, zawsze, gdy patrzymy, skupiamy wzrok wyłącznie na defektach. Widzimy jedynie wady i wydaje nam się, że tylko one istnieją, więc chcemy je zniszczyć. A czasami, niestety, niszczymy „bardzo miły murek”.

Każdy z nas ma swoje dwie złe cegły, ale doskonałe cegły w każdym z nas znaczą o wiele więcej niż niedoskonałości. Gdy już to zrozumiemy, sprawy nie wydają się takie złe. Nie tylko potrafimy żyć w zgodzie z samym sobą, z naszymi błędami, słabostkami, ale także potrafimy cieszyć się wspólnym życiem z naszym partnerem. To złe wieści dla prawników, zajmujących się rozwodami, ale dobre dla ciebie.

Opowiadałem tę anegdotę wiele razy. Kiedyś podszedł do mnie budowlaniec i zdradził tajemnicę zawodową. – My budowlańcy zawsze popełniamy błędy – powiedział – ale mówimy naszym klientom, że jest to „niepowtarzalny i wyjątkowy atut”, którego nie posiada żaden z sąsiadujących budynków. I w zamian śpiewamy im kilka tysięcy dolarów ekstra!

Tak więc „wyjątkowe atuty”, specyficzne dla twojego domu, prawdopodobnie zaistniały jako pomyłki. Analogicznie – to, co przyjąłeś za błędy u siebie samego, u swojego partnera czy ogólnie w życiu, mogą przerodzić się w unikalne cechy, które potrafią wzbogacić twoje życie tutaj na ziemi w momencie, gdy przestaniesz się skupiać wyłącznie na nich.

Świątynny ogród

Świątynie buddyjskie w Japonii słynne są ze swoich ogrodów. Wiele lat temu istniała pewna świątynia, która górowała pięknem swojego ogrodu nad wszystkimi innymi. Przybywali tam turyści z całego kraju tylko po to, by podziwiać jego wyjątkową aranżację, jakże bogatą w swojej prostocie.

Kiedyś przyjechał pewien mnich. Przybył bardzo wcześnie rano, tuż po świcie. Pragnął dociec, dlaczego uważano ten ogród za najbardziej inspirujący. Skrył się więc pod wielkim krzewem, wybierając doskonały punkt obserwacyjny ogrodu.

Ujrzał, jak młody mnich – ogrodnik – wychodzi ze świątyni, niosąc wiklinowe koszyki. Przez pierwsze trzy godziny śledził, jak młody mnich ostrożnie podnosi z ziemi nawet najmniejszy listek i gałązkę, które spadły z rozłożystej śliwy rosnącej w samym centrum ogrodu. Młody mnich, podnosząc tak każdy listek i gałązkę, obracał je w swoich delikatnych mnisich dłoniach, oglądał je ze wszystkich stron, kontemplował je i jeśli uznał za stosowne, wkładał je do jednego ze swoich koszyków. Jeśli uznał je za bezużyteczne, wyrzucał do drugiego koszyka, koszyka na śmieci. Zebrawszy i poddawszy wnikliwej analizie każdy listek i gałązkę, opróżniwszy koszyk ze śmieciami na stertę na tyłach świątyni, robił sobie przerwę na herbatę i przygotowywał się mentalnie, by przejść do kolejnego istotnego kroku.

Młody mnich spędził następne trzy godziny, układając każdy listek i gałązkę we właściwym miejscu w ogrodzie, czyniąc to rozważnie, ostrożnie, precyzyjnie. Jeśli coś mu nie pasowało w sposobie ułożenia gałązki, obracał ją delikatnie, przesuwał ją troszeczkę do przodu, aż do momentu, gdy z promiennym uśmiechem zadowolenia z właściwie wykonanego zadania, przechodził do następnego listka, wybierając właściwy kształt i kolor dla odpowiedniego miejsca w ogrodzie. Jego dbałość o szczegóły była nieporównywalna. Jego mistrzostwo w dobieraniu koloru i kształtu odznaczała się doskonałością. Miał wyśmienite wyczucie naturalnego piękna. Kiedy już skończył, ogród wyglądał nieskazitelnie.

Wówczas wyszedł do ogrodu pewien starszy mnich. Ukazując w uśmiechu nadwątlony duchem czasu stan swojego uzębienia, pogratulował młodemu mnichowi – ogrodnikowi:
– Dobra robota! Doprawdy, dobra robota, Czcigodny! Obserwowałem cię cały ranek. Twoja staranność godna jest najwyższej nagrody. A twój ogród… No cóż! Twój ogród jest niemal doskonały.

Młody mnich zbladł jak ściana. Zesztywniał, niczym ukąszony przez skorpiona. Wyraz samozadowolenia zniknął z jego twarzy, zastępując go wyrazem wielkiej niepewności. W Japonii nigdy nie wiesz, co naprawdę myślą starsi mnisi z szerokim uśmiechem na twarzy!
– Jak… mam to rozumieć? Wydusił z siebie ze strachu. Co to znaczy, że NIEMAL doskonały? – i padł na kolana przed starszym mnichem. – O Mistrzu! O Nauczycielu! Proszę, ulituj się nade mną. Z pewnością jesteś wysłannikiem Buddy i przyszedłeś, by pokazać mi, jak uczynić mój ogród w pełni doskonałym. Naucz mnie. O Ty Mądry! Wskaż mi, jak mam to zrobić!
– Czy naprawdę chcesz, bym ci to pokazał? – zapytał stary mnich, a na jego wiekowej, pooranej zmarszczkami twarzy pojawiło się szelmowskie spojrzenie.
– O tak. Proszę, bardzo proszę. Proszę Mistrzu!

Tak więc, stary mnich zamaszyście wkroczył do centralnej części ogrodu. Objął obsypaną liśćmi śliwę swoimi starymi, choć wciąż silnymi ramionami. Wówczas, ze śmiechem świętego, z całych sił zaczął potrząsać tym biednym drzewem. Wokół posypał się deszcz liści, gałązek i kawałków kory, a ów stary mnich nadal potrząsał drzewem. Kiedy liście przestały opadać, wreszcie przestał i on.

Młody mnich był przerażony. Ogród wyglądał jak ruina. Cała poranna praca poszła na marne. Miał ochotę zabić tego mnicha starucha. Ale ten stary mnich tylko rozglądał się wokół, podziwiając swoją pracę. Wówczas z rozbrajającym uśmiechem, który łagodzi wszelki gniew, powiedział spokojnie do młodego mnicha:
– Teraz twój ogród jest naprawdę doskonały.

Co zostało zrobione, uważa się za skończone

Okres monsunowy w Tajlandii trwa od lipca do października. W tym czasie mnisi przestają podróżować, odkładają wszelkie projekty i poświęcają się w pełni nauce i medytacji. Okres ten nazywany jest „Vassa” lub „Rains Retreat” (Odosobnieniem w porze deszczowej).

Kilka lat temu, w południowej części Tajlandii sławny opat budował nowy hol w swoim zakonie, należącym do tradycji leśnej. Kiedy nadeszła pora odosobnienia deszczowego, zarzucił wszelkie prace i odesłał budowniczych do domu. W jego zakonie był to okres wyciszenia.

Kilka dni później przybył pewien turysta, zobaczył rozgrzebaną w połowie budowę i zapytał, kiedy hol będzie ukończony. Stary mnich odpowiedział bez zastanowienia:
– Hol jest ukończony.
– Co masz na myśli, mówiąc „Hol jest ukończony”? – odparł turysta, zupełnie zaskoczony. – Nie ma dachu. Nie ma drzwi i okien. Wszędzie walają się kawałki drewna i worki z cementem. Czy zamierzasz to tak zostawić? Czy jesteś szalony? Co znaczy „Hol jest ukończony”?
Stary mnich uśmiechnął się i spokojnie odparł:
– Co jest zrobione, jest skończone – i wrócił do swojej medytacji.
Oto jedyna droga, by się wycofać lub zaczerpnąć oddechu. W przeciwnym razie, nasza praca nigdy nie będzie skończona.

Rady głupca, jak osiągnąć spokój umysłu

W Perth, pewnego piątkowego wieczora, opowiedziałem poprzednią historię szerokiemu gremium słuchaczy. Zaraz potem, w niedzielę, przyszedł do mnie pewien rodzic, by mnie zganić. Był na moim spotkaniu wraz ze swym nastoletnim synem. W sobotę wieczorem jego syn chciał wyjść z przyjaciółmi. Ojciec zapytał go:
– Czy odrobiłeś już synu swoje zadanie?
Syn odpowiedział:
– Tato, Ajahn Brahm ostatniego wieczora nauczał w świątyni, że co jest zrobione, jest skończone! Pa!

W następnym tygodniu opowiedziałem inną historię.

Większość ludzi w Australii ma swój przydomowy ogród, ale tylko garstka z nich wie, jak się w nim wyciszyć. Dla pozostałych, ogród stanowi tylko kolejne miejsce pracy. Więc zachęciłem tych z ogrodem, by pielęgnowali jego piękno, pracując w nim niewiele, a w zamian dbali o swoje dusze, siedząc w jego ciszy i podziwiając jego dary natury.

Pierwszy lepszy głupiec pomyśli, że to niezły pomysł. Ludzie, tacy jak on, postanawiają zatem popracować co nieco, a potem pozwolić sobie na kilka chwil wytchnienia i zadumy w swoim ogrodzie. Mimo wszystko, trawnik wymaga koszenia, przydałoby się podlać kwiaty, zgrabić liście, przyciąć krzewy, zamieść ścieżkę… Oczywiście, zabiera to im cały wolny czas, by mieć z głowy zaledwie ułamek „tych niewielkich prac”. Ich praca nigdy nie jest skończona, stąd zawsze brak im tych kilku chwil wytchnienia. Czy zauważyłeś, że w naszej kulturze, tych, którzy „odpoczywają w spokoju”, można znaleźć jedynie na cmentarzu?

Drugi głupiec pomyśli, że jest o wiele bystrzejszy niż pierwszy. Ludzie, tacy jak on, odkładają grabki i konewki, i siadają w ogrodzie, czytając gazetę – przypuszczalnie jakieś kolorowe czasopismo ze zdjęciami przyrody. Ale to jest tylko przyjemny relaks z gazetą, a nie szukanie spokoju w twoim ogrodzie.

Trzeci głupiec odłoży wszelkie narzędzia ogrodnicze, wszystkie gazety, czasopisma, odbiorniki radiowe i tylko będzie siedział, delektując się spokojem swojego ogrodu… zaledwie kilka sekund! Ludzie, tacy jak on, w takich chwilach zaczynają myśleć: „Ten trawnik naprawdę potrzebuje koszenia. I te krzewy należy jak najszybciej przystrzyc. Jeśli nie podleję kwiatów, mogą uschnąć w ciągu kilku dni. A może pasowałaby tu, w rogu, także ładna gardenia? Tak! Zdecydowanie, razem z tym ozdobnym poidełkiem dla ptaków z przodu. Dostanę takie w centrum ogrodniczym…”. Mamy tu dające przyjemność myślenie i planowanie. Nie ma w tym spokoju umysłu.

Mądry ogrodnik myśli w ten sposób: „Pracowałem wystarczająco długo, nadszedł teraz czas, by cieszyć się owocami własnej pracy, wsłuchać się w kojący spokój. Nawet, gdy trawnik wymaga koszenia i liście grabienia, i jeszcze coś tam należy zrobić! A niech tam, nie teraz”. W ten właśnie sposób odnajdujemy mądrość, jak cieszyć się ogrodem, nawet gdy nie jest on doskonały.

Być może, gdzieś tam, za krzewami ukrywa się jakiś stary japoński mnich, który tylko czeka, by z nich wyskoczyć i powiedzieć nam, że nasz zapuszczony, stary ogród jest naprawdę doskonały. Rzeczywiście, jeśli spojrzymy na pracę, która już jest wykonana – zamiast skupiać się na tym, co należy jeszcze wykonać – być może zrozumiemy, że to co zostało zrobione, jest skończone. Lecz jeśli skupiamy się wyłącznie na niedociągnięciach i błędach, na rzeczach, które wymagają korekty, tak jak w przypadku mojego murku z cegieł w świątyni zakonnej, nigdy nie poznamy spokoju.

Rozumny ogrodnik cieszy się kwadransem spokoju dla siebie, w otoczeniu doskonałej niedoskonałości przyrody, nie zaprzątając sobie niczym głowy, niczego nie planując i nie obwiniając się. Wszyscy mamy prawo, by uciec i mieć chwilę spokoju, inni zasługują na to, by odpocząć od nas, gdy tylko zejdziemy im z drogi! Wówczas, gdy doświadczymy naszego decydującego, zbawiennego kwadransu spokoju w zakątku ogrodu, powracamy do naszych ogrodniczych powinności.

Gdy zrozumiemy, jak znaleźć taki spokój w naszym ogrodzie, wówczas dowiemy się, jak znaleźć spokój – zawsze i wszędzie. Zwłaszcza, gdy potrafimy znaleźć spokój w ogrodzie naszej duszy, nawet jeśli czasami może nam się wydawać, że panuje tam straszny bałagan, wymagający wielkiego nakładu pracy.

Wina i rozgrzeszenie

Kilka lat temu pewna młoda Australijka odwiedziła mnie w mojej świątyni w Perth. Ludzie ze swoimi problemami często przychodzą do mnichów po poradę, ponieważ jesteśmy tani – nigdy nie pobieramy żadnych opłat za nasze usługi. Kobieta zadręczała się poczuciem winy. Około pół roku wcześniej pracowała w znanej społeczności górniczej w północnej części Australii Zachodniej. Praca była ciężka, ale i wynagrodzenie dobre, niemniej jednak poza pracą, za bardzo nie było co robić. Tak więc pewnego niedzielnego popołudnia zaproponowała swojej najlepszej przyjaciółce i jej chłopakowi, by zrobili sobie eskapadę po buszu. Przyjaciółka nie chciała jechać, chłopak przyjaciółki także, a samotna przejażdżka nie była atrakcyjna. Tak się im przymilała, przekonywała ich i wierciła im dziurę w brzuchu, że poddali się i przystali na jej wypad do buszu.

Zdarzył się wypadek: samochód stoczył się z drogi wysypanej żwirem. Przyjaciółka młodej dziewczyny poniosła śmierć, chłopaka sparaliżowało. Przejażdżka była pomysłem dziewczyny, a jednak ona nie odniosła obrażeń.

Powiedziała mi ze smutkiem w oczach:
– Gdybym tylko ich nie zmuszała do tej przejażdżki. Ona wciąż by żyła. On wciąż miałby swoje nogi. Nie powinnam ich była do tego namawiać. Czuję się tak strasznie. Czuję się bardzo winna.

Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, był pomysł zapewnienia jej, że nie była to jej wina. Nie planowała wypadku. Nie miała zamiaru skrzywdzić własnych przyjaciół. Takie rzeczy się zdarzają. Trudno, odpuść. Nie czuj się winna. Ale następnie pojawiła się druga myśl: „Założę się, że słyszała tę śpiewkę wcześniej setki razy i oczywiście nie działała”. Więc zastanowiłem się, przyjrzałem się głębiej jej sytuacji i wówczas powiedziałem, że to dobrze, iż czuje się tak bardzo winna.

W tym momencie smutek z jej twarzy zastąpiło zdziwienie, a zdziwienie przerodziło się w ulgę. Nigdy przedtem czegoś takiego nie usłyszała: powinna czuć się winna. Chyba trafiłem. Czuła się winna z poczucia winy. Czuła się winna i każdy mówił jej, że nie powinna. Czuła się „podwójnie winna”, winna za wypadek i winna poczucia winy. Nasze skomplikowane umysły funkcjonują w ten sposób.

Gdy tylko uporaliśmy się z pierwszym poziomem winy i ustaliliśmy, że jej poczucie winy było właściwe, mogliśmy przejść do następnej fazy rozwiązania: Co dalej należy z tym zrobić?

Istnieje takie poręczne porzekadło buddyjskie: „Lepiej zapalić świeczkę, niż narzekać na ciemność”.

Zawsze jest coś, co możemy zrobić, zamiast zamartwiać się, nawet jeśli to „coś” oznacza chwilę spokoju, zamiast narzekania.

Wina zasadniczo różni się od wyrzutów sumienia. W naszej kulturze „winny” to werdykt, przypieczętowany uderzeniem młotka sędziowskiego w drewniany stół na zakończenie rozprawy sądowej. I jeśli nikt inny nas nie ukarze, karzemy się sami, w rozmaity sposób. Wina oznacza ukaranie, sięgające głębi naszej psyche.

Dlatego też ta młoda kobieta potrzebowała pokuty, która uwolniłaby ją od winy. Powtarzanie jej, by zapomniała o wszystkim i żyła dalej, nie przynosiło rezultatu. Zasugerowałem jej, by zaczęła pracować jako wolontariuszka w miejscowym szpitalu na oddziale rehabilitacyjnym, pomagając ofiarom wypadków drogowych. Pomyślałem sobie, że tą ciężką pracą zmyje z siebie winę, a ponadto, co zazwyczaj zdarza się w pracy wolontariuszy, zyska wielką pomoc od ludzi, którym sama przyszła z pomocą.

Przestępstwo kryminalne

Zanim objąłem zaszczytne aczkolwiek uciążliwe stanowisko opata, które przytłaczało mnie nadmiarem obowiązków, odwiedzałem więzienia w okolicy Perth. Zachowałem szczegółowe zapisy wejść i godzin spędzonych na posłudze w więzieniu, by móc je wykorzystać i zaliczyć na poczet kary, gdyby kiedykolwiek mnie skazano!

Podczas mojej pierwszej wizyty w dużym więzieniu w Perth, byłem jednocześnie zdziwiony i wzruszony liczbą więźniów, którzy zgromadzili się, by posłuchać, co mówię na temat medytacji. Sala była wypełnione po brzegi. Przybyło około dziewięćdziesięciu pięciu procent więźniów po to, by nauczyć się medytacji. W trakcie mojej prelekcji, moja utrzymywana dotąd w ryzach prawa widownia coraz bardziej się rozluźniała. Zaledwie po dziesięciu minutach, jeden z więźniów, jeden z wysokich „rangą” kryminalistów w więzieniu, podniósł rękę, by mi przerwać i zadać pytanie. Zaprosiłem go, by podszedł do przodu i zapytał:
– Czy to rzeczywiście prawda – powiedział – że poprzez medytację można się nauczyć lewitacji?

No i miałem jasność, dlaczego tak dużo więźniów przyszło na moją prelekcję. Wszyscy zamierzali nauczyć się medytacji, żeby móc lewitować przez mury więzienia! Powiedziałem im, że jest to możliwe, ale tylko w przypadku wyjątkowych medytacji i po długich latach treningu. Gdy następnym razem przyszedłem z naukami do tego więzienia, na sesji pojawiło się zaledwie czterech więźniów.

Przez te całe lata, jak nauczałem w więzieniach, poznałem bardzo dobrze kilku przestępców. W pierwszej kolejności, czego się dowiedziałem, było to, że każdy ze skazanych czuje się winny za to, co zrobił. Czują to dniem i nocą, głęboko w swoich sercach. Dzielą się tym, tylko ze swoimi bliskimi przyjaciółmi. Dla otoczenia przybierają specyficzną, wyzywającą pozę więźnia. Lecz jeśli zdobędziesz ich zaufanie, kiedy uznają cię choć na chwilę za swojego duchowego przewodnika, otwierają się i wyjawiają swą bolesną winę. Często pomagałem im następną historią: opowiadaniem o dzieciakach klasy B.

Dzieciaki klasy B

Wiele lat temu, w pewnej szkole w Anglii, przeprowadzono tajny eksperyment edukacyjny. Szkoła miała dwie klasy dla dzieci w tym samym wieku. Na koniec roku szkolnego przeprowadzono egzamin, by wybrać dzieci do klas w następnym roku. Jednakże wyniki egzaminu nigdy nie zostały ujawnione. Zachowując tajność – prawdę znał tylko dyrektor i psycholog – dziecko, które zajęło pierwsze miejsce w egzaminie umieszczano w tej samej klasie, co dzieci plasujące się na czwartej i piątej pozycji, ósmej i dziewiątej, dwunastej i trzynastej, i tak dalej. Podczas gdy dzieci, które zajęły drugie i czwarte miejsce, umieszczano w tej samej klasie wraz z dziećmi, które zajęły miejsce szóste i siódme, dziesiąte i jedenaste, i tak dalej. Innymi słowy, na podstawie osiągniętych wyników egzaminów, dzieci równomiernie podzielono na dwie klasy. Starannie dobrano nauczycieli na następny rok, pod kątem ich jednakowych umiejętności. Nawet sale lekcyjne miały podobny wystrój i wyposażenie. Wszystko było, w miarę możliwości, identyczne, z wyjątkiem jednej rzeczy: były dwie klasy, „Klasa A” i „Klasa B”.

W rzeczywistości obydwie klasy miały dzieci o równych umiejętnościach. Ale każdy myślał, że dzieci z Klasy A są zdolniejsze, a dzieciaki z Klasy B mniej zdolne. Niektórzy rodzice dzieci z Klasy A byli mile zaskoczeni, że ich dziecko tak dobrze sobie poradziło i nagrodziło ich pochwałami, podczas gdy rodzice niektórych dzieciaków z Klasy B skarcili swoje pociechy za lenistwo i pozbawili je kilku przywilejów. Nawet nauczyciele w Klasie B uczyli w inny sposób, spodziewając się mniej po dzieciakach. Przez cały rok podtrzymywano złudne wrażenie. I wówczas nadszedł następny egzamin na koniec roku.

Wyniki były przejmujące, ale nie zaskakujące. Dzieci z Klasy A wypadły o wiele lepiej, niż te z Klasy B. W rzeczywistości wyniki były takie jak lepszej połówki wybranej na podstawie ubiegłorocznego egzaminu. One stały się dziećmi z Klasy A. A te, z drugiej grupy, choć na równym poziomie w ubiegłym roku, stały się teraz dzieciakami z Klasy B. Tego właśnie uczono je przez cały rok, tak właśnie były traktowane, i w to właśnie uwierzyły – i takimi właśnie się stały.

Dziecko w supermarkecie

Mówię swoim „kumplom z więzienia”, by nigdy nie myśleli o sobie jak o przestępcach, lecz jak o kimś, kto popełnił przestępstwo. Ponieważ, gdy mówi się im, że są przestępcami, jeśli traktuje się ich jak przestępców, i jeśli wierzą, że są przestępcami, stają się przestępcami. Tak to działa.

Pewien chłopiec upuścił przy kasie w supermarkecie karton z mlekiem, który pękł i mleko rozlało się po podłodze.
– Głupi dzieciaku – powiedziała matka.
W sektorze obok, inny chłopiec upuścił karton z miodem. Także pękł i miód wypłynął na podłogę.
– To, co zrobiłeś, nie było mądre – powiedziała jego matka.

Pierwsze dziecko zaklasyfikowano jako głupie na całe życie; drugiemu wytknięto tylko jeden błąd. Pierwsze z pewnością będzie głupie; drugie nauczy się przestać robić głupoty.

Pytam swoich kumpli z więzienia, co poza tym zrobili jeszcze tego dnia, gdy popełnili przestępstwo? Co jeszcze zrobili w trakcie tamtego roku? Co jeszcze zrobili w innych latach swojego życia? I wtedy powtarzam moją historię z murem.

Są też inne cegły w murze, reprezentujące nasze życie, bez naszych grzechów i win. Tak naprawdę, tych dobrych cegieł jest zawsze więcej, i to znacznie więcej, niż tych złych. Czy zatem jesteś felernym murem, wymagającym zburzenia? Czy jesteś porządnym murem, z kilkoma felernymi cegłami, tak jak każdy z nas?

W kilka miesięcy potem, jak zostałem opatem i przestałem odwiedzać więzienia, otrzymałem prywatny telefon od jednego z oficerów więziennych. Prosił mnie, bym powrócił. Obdarzył mnie komplementem, który jest dla mnie skarbem. Powiedział mi, że moi kumple z więzienia, moi uczniowie, gdy już skończą odsiadywać karę, nigdy nie wrócą do więzienia.

Wszyscy mamy coś na sumieniu

W poprzedniej historii opowiadałem o ludziach, z którymi pracowałem w więzieniu, ale ogólne przesłanie odnosi się do każdego „odsiadującego karę” w więzieniu poczucia winny. To „przestępstwo”, za które czujemy się winni – cóż poza tym robiliśmy tamtego dnia, tamtego roku, w tym życiu? Czy potrafimy zobaczyć inne cegły w murze? Czy potrafimy spojrzeć poza ten głupi czyn, będący źródłem naszej winy? Jeśli zbyt długo skupiamy się na czynach „Klasy B”, możemy stać się człowiekiem Klasy B: to dlatego wciąż powielamy nasze błędy i gromadzimy większe poczucie winy. Lecz kiedy dostrzeżemy inne elementy naszego życia, pozostałe cegły w naszym murze, kiedy nauczymy się patrzeć realistycznie oczami intuicji, dostrzegamy wspaniały widok, niczym kwiat rozkwitający w duszy: zasługujemy na przebaczenie.

Uwalnianie się od winy i to na zawsze

Najtrudniejszym do pokonania etapem podróży, zmierzającej do uwolnienia od winy, jest przekonanie siebie, że zasługujemy na przebaczenie. Historie, które dotychczas przedstawiłem, są po to, by pomóc nam, ale ten ostateczny krok poza bramy więzienia należy wykonać samemu.

Mój przyjaciel, jako chłopiec, bawił się ze swoim najlepszym kolegą na molo. Dla żartu, zepchnął go do wody. Kolega utonął. Przez wiele lat ten młody człowiek żył przytłoczony miażdżącym poczuciem winy. Rodzice chłopca, który utonął, mieszkali po sąsiedzku. Dorastał, wiedząc, że odebrał im syna. Wówczas pewnego ranka, wiem z jego relacji, zdał sobie sprawę z tego, że już nie musi czuć się winny. Wyszedł ze swojego więzienia, rozkoszując się ciepłym powiewem wolności.

Copyright © 2012 STUDIO ASTROPSYCHOLOGII


Fragment książki "Opowieści buddyjskie dla małych i dużych"

ISBN: 978-83-7377-528-2
EAN: 9788373775282
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 256


sasana_banerros.jpg

Oryginał można znaleźć na tej stronie: „Opening the Door of Your Heart. And Other Buddhist Tales of Happiness”

Źródło: WYDAWNICTWO Studio Astropsychologii - http://www.studioastro.pl

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/

Tłumaczenie: Iwona Madej