Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Po raz kolejny poproszono mnie, żebym poruszył temat, o którym wspominałem już na wcześniejszych spotkaniach. Czasami do niego nawiązywałem, ale nigdy nie był to główny przedmiot spotkania. Ten temat to zazdrość i zawiść. Czasem ludzie tęsknią za pięknem, szczęściem i za tym, żeby niczego im nie brakowało. Chcieliby podróżować po świecie i dobrze się bawić. Czyli tak naprawdę chcą być tacy jak ja: jestem piękny (chyba), niczego mi nie brakuje, podróżuję po świecie. Czego tak naprawdę chcecie? Dlaczego ludzie poświęcają szczęście i spokój przez pragnienie bycia kimś innym niż są? Jestem mnichem już wystarczająco długo, widziałem różne strony życia: mogę rozmawiać z bardzo bogatymi ludźmi i odwiedzać ich w pałacach, a kilka dni później odwiedzać kostnice albo jechać na plac budowy i układać cegły. Wszystko to robiłem w życiu. Przez wszystkie lata bycia mnichem miałem dużo ciekawych doświadczeń. Wspominałem o kostnicach… w szpitalu w Tajlandii jakieś 38 lat temu widziałem jedną z najlepszych. Jako mnich miałem prawo po prostu tam wejść, nikt mnie nie zatrzymywał i nie musiałem pokazywać dokumentów. Poszedłem do pomieszczenia, w którym wykonywano autopsje. To była sala wykładowa ze stołem pośrodku. Przyszedłem jakiś kwadrans za wcześnie, więc byłem tam sam. Okna były wysoko pod sufitem i na parapecie jednego z nich zamiast doniczki z kwiatkiem na talerzu stała odcięta ludzka głowa. Myślałem, że jest z plastiku, ale podszedłem bliżej i okazało się, że jest prawdziwa. Dotknąłem jej – to było niesamowite. Nie wiem, do kogo należała.

W każdym razie czasem przytrafiały mi się właśnie takie rzeczy, a czasem bywałem w pałacach i spotykałem bardzo ważnych ludzi. Jeżeli mi zazdrościcie, to musicie wiedzieć, że jedno nie istnieje bez drugiego: żeby bywać w pałacach, trzeba też bywać w kostnicach i oglądać odcięte głowy. Pamiętam, że jako młody mnich zazdrościłem starszym mnichom. W tamtych czasach, w północno-zachodniej Tajlandii, żyliśmy w bardzo, bardzo surowych warunkach. Nie mieliśmy miękkich poduszek tak jak teraz, nie mieliśmy dywanu na podłodze, tylko twardy, zimny beton – wylewali go miejscowi wieśniacy, którzy nie za bardzo umieli to robić, więc był nierówny. A ja nie byłem taki puszysty – żeby nie powiedzieć „gruby” – jak dziś. Byłem chudzielcem, bo jedzenie było kiepskie. Sama skóra i kości, które godzinami musiały siedzieć na betonie. Natomiast starsi mnisi mieli wielkie poduszki – większe niż ta – myślałem sobie, że ich nie potrzebują, bo mają własną, naturalną izolację, tak jak ja teraz, szczególnie z tyłu. Byli bardzo grubi, a ja byłem bardzo zazdrosny. Cały czas myślałem: „Gdybym tylko mógł dostać taką poduszkę!”. Ci starsi mnisi przecież ich nie potrzebowali, i tak już byli oświeceni. A ja dopiero zaczynałem, więc potrzebowałem trochę wygody. Ale to nie wszystko, bo starsi mnisi zawsze dostawali najlepsze jedzenie. Podawaliśmy je sobie po kolei, a oni byli pierwsi. Kiedy wreszcie przychodziła moja kolej, zostawał tylko sos, nie było nawet warzyw. Uważałem, że to bardzo nie fair. Myślałem w ten sposób: „Ci doświadczeni mnisi są wolni od pokus, a ja dopiero zaczynam, mam ich dużo, więc to mnie pierwszemu należy się jedzenie!”. Na dodatek kazali nam ciężko pracować. Musiałem załatwiać różne sprawy i pracować fizycznie, a oni siedzieli i całymi dniami rozmawiali z ludźmi, pijąc herbatę. Byłem bardzo zazdrosny.

Teraz to ja jestem starszym mnichem i to ja siedzę całymi dniami, piję herbatę i rozmawiam z ludźmi. Ja mam gruby tyłek i ja dostaję jedzenie pierwszy. Ale też ja zazdroszczę młodszym mnichom, bo po posiłku mogą po prostu iść się położyć, zamiast całymi dniami rozmawiać z ludźmi i zajmować się różnymi innymi rzeczami. Już dawno zrozumiałem, że źródłem tej zazdrości jest głupota, którą można pokonać przez uświadomienie sobie, że jako chudy, zapracowany, młody mnich doświadczałem bólu bycia młodym mnichem i teraz już mnie to nie dotyczy. Teraz jestem gruby i pierwszy dostaję jedzenie, piję dużo herbaty i nie muszę tak ciężko pracować. Teraz doświadczam bólu bycia opatem. To inne cierpienie, niż ból bycia młodym mnichem.

To mnie nauczyło, czym jest zazdrość – widzimy własne cierpienie, i tak, czasami to, czego doświadczamy, jest trudne. Patrzymy na innych i myślimy sobie: „Ach, gdybym był taki jak oni, to już bym nie cierpiał”. Ale to nieprawda. Uwalniasz się od jednego rodzaju cierpienia i wtedy zaczynasz doświadczać innego. Chcielibyście być bogaci? Chcielibyście wygrać na loterii w tym tygodniu? Jeśli tak, to jesteście głupi. Jesteście całkowicie niepoważni. Być może teraz doświadczacie cierpienia wynikającego z biedy, a gdybyście wygrali na loterii, to już byście nie cierpieli. Nie musielibyście czekać na autobus, żeby dojechać do domu. Nie musielibyście się martwić o kartę kredytową, bo stać by was było na opłacenie rachunków. Nie musielibyście wstawać codziennie wcześnie rano i iść do pracy, której nie znosicie, żeby zapłacić rachunki. Nie doświadczalibyście już tego cierpienia. Ale doświadczalibyście innego: cierpienia wynikającego z bogactwa. Zapytajcie kogoś bogatego, to potwierdzi, że doświadcza tego stanu.

Dam wam przykład. Wiele lat temu poszedłem pobłogosławić czyjś dom. Ludzie często sobie tego życzą. Nawet założyciel Facebooka – jak on się nazywa? Nie wiem, to za długie nazwisko, żebym zapamiętał – poprosił mnichów o pobłogosławienie domu, czyli pewnie jest buddystą. Współczuję im, też kiedyś błogosławiłem dom bardzo bogatej osoby. To była posiadłość nad wodą. Kiedy tam dotarłem po długiej podróży z naszego klasztoru w Serpentine, musiałem skorzystać z toalety. Zapytałem właścicielkę, gdzie jest toaleta, a ona, żeby mi to pokazać, musiała narysować mapę. Nie przesadzam. Po drodze było tyle pomieszczeń i przejść – nie tak jak w waszych domach, gdzie wystarczy powiedzieć: „To drzwi po lewej”. Nie, tam trzeba było przejść korytarzem, skręcić w lewo i zejść po schodach. To był wielki dom. Po udzieleniu błogosławieństwa zapytałem ją, ile osób w nim mieszka. A ona na to: „Tylko ja”.

Mieszkała sama w tym przeogromnym domu z 10 sypialniami. Zapytałem, dlaczego tak jest. Powiedziała, że się boi. Boi się związków z ludźmi, bo oni zawsze chcą pieniędzy, pożyczek, żeby rozkręcić jakiś biznes, to samo z przyjaciółmi. Bała się, że będą ją prosić o pieniądze. Tak się bała, że mieszkała sama. Na tym polega cierpienie ludzi bogatych. Nie mogą nikomu ufać. Pojawiają się u nich podejrzenia: „Czy ludzie, którzy chcą się ze mną przyjaźnić, przyjaźnią się ze mną czy z moim kontem w banku?”. Dlaczego przychodzą w odwiedziny? Czasami bogaci po prostu tego nie wiedzą i ogarniają ich wątpliwości, a przez to nie mogą stworzyć prawdziwej przyjaźni. Jeżeli spotykasz kogoś zamożnego, to czy rzeczywiście dostrzegasz tego człowieka, czy widzisz tylko jego bogactwo? To bardzo trudne i dlatego wielu bogaczy doświadcza dużego cierpienia. Wiele osób, które wygrały na loterii, mówiło, że to najgorsze zdarzenie w ich życiu, ponieważ stracili wszystkich przyjaciół i zaufanie do ludzi. A co jest ważniejsze w życiu: przyjaciele czy konto w banku? Istnieje takie zjawisko jak cierpienie bogatego człowieka. Jest ono tak powszechne, że naukowcy postanowili je zbadać i stwierdzili, że jeśli za dużo posiadasz, to przysparza ci to zmartwień: martwisz się o wyniki na giełdzie, martwisz się o podatki, martwisz się o to, jak zainwestować pieniądze.

Jeżeli masz za mało pieniędzy, to też doświadczasz cierpienia. Nie możesz nawet zapłacić rachunków. Psychologowie i socjolodzy stwierdzili, że optymalny dochód tutaj, w Australii, to około 50–60 tysięcy dolarów australijskich na rok. Trochę więcej i już masz problem z tym, jak inwestować i w ogóle, co zrobić z pieniędzmi; trochę mniej – pojawiają się liczne trudności i nie możesz sobie pozwolić na żadne przyjemności. Może ta kwota teraz jest inna, ale coś takiego jak optymalny dochód istnieje, więc wyższe dochody oznaczają cierpienie. Kiedy po raz pierwszy ogłoszono kwotę optymalnych zarobków, wymyśliłem pewien sposób na zapewnienie szczęścia tym, którzy zarabiają więcej. Powiedziałem: „Jeśli chcecie być szczęśliwi, to mogę wam pomóc: wszystko, co zarobicie powyżej tych 50–60 tysięcy, zostawiajcie w puszce na datki. Gwarantuję, że będziecie szczęśliwi. To udowodnione naukowo”. Nie podziałało. Widać ludzie nie dowierzają nauce.

Istnieje optymalny dochód, ale czasem zarabiamy więcej albo mniej. Niezależnie od sytuacji, nie zazdrośćcie. Czy wiecie, że wielu bogatych zazdrości biednym? Myślą: „Chciałbym żyć tak jak wy, bez żadnych zmartwień”. A jednocześnie biedni zazdroszczą bogatym. Dlaczego ludzie nie zdają sobie sprawy, że bogaci mają swoje cierpienie, a biedni swoje? Ktoś dostaje awans w pracy, a inni mu zazdroszczą, myśląc: „Dlaczego właśnie on dostał awans?”. Ale im wyżej pniesz się po szczeblach kariery, tym ciężej musisz pracować i tym bardziej się stresujesz. Nie masz już wystarczająco dużo stresu? To dlatego tu przychodzicie: jesteście zestresowani! Więc jeśli pominą was przy dawaniu awansów, powinniście być wdzięczni: „Świetnie, ominie mnie dodatkowy stres, już i tak wystarczająco się denerwuję”. Nie myślcie, że jeśli dostaniecie awans, to będziecie mieć tylko więcej pieniędzy – owszem, dostaniecie podwyżkę, ale to was nie nasyci. Kto ma wystarczająco dużo pieniędzy? Ręka w górę! Powiem to waszym szefom. Większość z was nie podniosła ręki, bo zawsze przydałoby się trochę więcej pieniędzy. Tak już jest. Nieważne, ile masz, to nigdy nie wystarczy. A ja zawsze mówię, że to, co już masz, wystarczy. Wystarczy, żeby przeżyć. I jeżeli to sobie uświadomimy, to przestaniemy czuć zawiść przez to, że ktoś inny dostał awans. Myślimy po prostu: „OK, niech się stresuje, ja się cieszę z tego, co mam”.

Kiedy pierwszy raz tu przyjechałem, byłem wystarczająco mądry, żeby czuć wdzięczność za to, że w hierarchii mnichów byłem drugi, a nie pierwszy. Wtedy opatem był Ajahn Jagaro. Planowałem, że przez resztę życia będę na drugiej pozycji, bez zbyt wielu obowiązków, i że wszystko będzie łatwe. To było jak jazda na rowerze za ciężarówką: nie trzeba tak mocno pedałować, a poza tym, to na szybie ciężarówki lądują wszystkie robaki. Ale moje plany się nie zrealizowały – on zrzucił szaty i zostałem opatem. Nigdy tego nie planowałem i nigdy nie odczuwałem zazdrości. Wiedziałem, że w tej pracy trzeba rozwiązywać dużo różnych problemów, więc nonsensem jest zazdrościć komuś, kto dostał awans. Albo ktoś zazdrości innym podróżowania. Jutro jadę do Kuala Lumpur, w przyszłym miesiącu prowadzę odosobnienie w Phuket, a miesiąc później jadę do Frankfurtu poprowadzić kolejne odosobnienie. „Ajahn Brahm, podróżujesz po całym świecie, czy to nie wspaniałe?” Dajcie spokój. Staliście kiedyś w kolejce na lotnisku, czekając na odprawę i kontrolę osobistą? Jeśli nosisz szaty, to w niektórych krajach nie są pewni, jaką religię wyznajesz, i myślą, że może coś chowasz pod ubraniem, więc cię przeszukują. W Stanach Zjednoczonych powiedzieli, że mnie przeszukają, bo noszę szatę. Odparłem, że jestem mnichem, nie noszę nic pod szatami, nie mógłbym niczego ukryć. Chyba ich to nie rozśmieszyło. Podróżowanie jest męczące. Człowiek gdzieś jedzie i nie może się doczekać dotarcia do celu. Na lotniskach widzę, jak ludzie ustawiają się w kolejce i chcą wejść na pokład jako pierwsi. Po co to robią? A potem chcą wysiąść jako pierwsi. Trzeba zachować jakiś porządek: jeśli chcesz wsiąść pierwszy, to znaczy, że nie przeszkadza ci, że wysiądziesz jako ostatni. To ma więcej sensu, przynajmniej dla mnie. Staram się wsiąść ostatni i wysiąść pierwszy, bo przebywanie w tej metalowej puszce jest złe dla dróg oddechowych i w ogóle – po co ludzie się tam tak pchają? Naprawdę lubicie podróżować upchani jak sardynki w puszce? I jeszcze dostajecie jedzenie, w którym nie wiecie co jest, i oglądacie jakieś głupie filmy. Podróżowanie jest męczące.

A gdy już dotrzesz na miejsce, musisz wszędzie się meldować i załatwiać jakieś formalności. Po co ludzie w ogóle podróżują? O wiele przyjemniej zostać w domu. Wydają tyle pieniędzy, żeby wyposażyć dom, żeby mieć piękną kuchnię i salon, kupują nowoczesne komputery i telewizory – nikt już nie potrzebuje podróżować. Wszystko można zobaczyć w internecie. Jeśli chcesz zobaczyć chiński Wielki Mur, to znajdujesz go w wyszukiwarce. Nie musisz jechać do Indii, żeby zobaczyć Taj Mahal – wystarczy, że znajdziesz zdjęcie w sieci. Dlaczego zawracać sobie głowę? Chyba chodzi o to, że ludzie czasami lubią cierpieć. A podróżowanie po świecie to ból. Ja dużo podróżuję, więc wiem, co mówię. Doświadczam cierpienia podróżującego mnicha. To moje cierpienie. Jutro muszę wstać wcześnie rano, żeby dojechać na lotnisko wystarczająco wcześnie, ustawić się w kolejce i przejść odprawę. Gdybym nigdzie jutro nie jechał, mógłbym się rano wyspać. Nie wiem, gdzie będę jutro spać, ale nic się nie równa z własnym łóżkiem. Czy nie lubicie spać we własnym łóżku? To po co z niego uciekacie i jedziecie gdzieś za granicę? Macie własne łóżko, ogród, przyjaciół, wszystko jest w porządku, ale człowiek czasami odczuwa zawiść. Dlaczego gdzieś w głębi ciągle chcemy czegoś innego niż to, co mamy? Jeżeli nie jesteś podróżnikiem, to myślisz, że gdy zaczniesz podróżować, będziesz szczęśliwy. Jeśli jesteś podróżnikiem, to myślisz, że gdy przestaniesz podróżować, będziesz szczęśliwy. Ludzie ciągle chcą czegoś innego.

Pamiętam historię pewnego rolnika z Nowej Zelandii, ledwo wiązał koniec z końcem i bardzo na wszystkim oszczędzał. Kiedy zgniło mu siano, to zamiast je wyrzucić, chciał nakarmić nim krowy. Ale one nie zjadły tego siana, mimo że były głodne. Nawet kiedy jesteśmy głodni, nie zjemy spleśniałych frytek albo ryżu. Krowy nie chciały jeść tego siana, więc rolnik zaczął się zastanawiać, jak je skłonić, żeby to zrobiły. Postanowił zmieszać zgniłe siano ze świeżym, myśląc, że krowy dadzą się nabrać. Ale one zjadły dobre siano i zostawiły spleśniałe. Rolnik dalej myślał, co z nim zrobić, aż w końcu wpadł na pomysł. Jeśli byliście kiedyś na farmie, to może zauważyliście, jak krowy wystawiają głowy przez płot, żeby skubać trawę po drugiej stronie. Rolnik wykorzystał to i położył spleśniałe siano po drugiej stronie ogrodzenia, w takiej odległości, żeby krowa mogła wystawić głowę przez barierkę i dosięgnąć go. Spleśniałe siano zniknęło w ciągu 24 godzin. To pokazuje, jaka jest natura nie tylko krów, ale też ludzi. Jeżeli coś jest po drugiej stronie płotu, to nieważne, że jest popsute – ja tego chcę! Jeśli coś jest po drugiej stronie jakiegoś płotu w życiu, jeżeli coś jest zakazane, to właśnie tego chcemy. Taka właśnie jest zazdrość: tylko dlatego, że nie możemy czegoś dostać, wydaje nam się to bardziej atrakcyjne. A tak naprawdę to tylko spleśniałe siano. Podróżowanie to spleśniałe siano. Bycie bogatym to spleśniałe siano. Sława i uroda to spleśniałe siano. Rozmawiałem z kilkoma naprawdę pięknymi kobietami, które mówiły, że bardzo trudno im z tym żyć. Ludzie, zwłaszcza mężczyźni, je obserwują i nie dostrzegają niczego oprócz urody. „Och, co za piękność!” Ale to dla nich trudne, bo nikt nie traktuje ich poważnie. Ludzie widzą tylko piękną twarz i figurę. Nie widzą ich osobowości, tylko ciało. Te kobiety mówią, że to przekleństwo, więc warto porzucić także pragnienie nadzwyczajnego piękna.

Tak samo jest z bogactwem, o czym mówiłem już kilka tygodni temu. Jeśli jesteś mężczyzną, to nie żeń się z piękną kobietą. Będziesz zazdrosny przez resztę życia, bo mnóstwo innych mężczyzn będzie chciało się z nią umówić i nie będziesz umiał jej zaufać. A jeżeli jesteś kobietą, to nie wychodź za bogatego mężczyznę, bo będzie go stać na utrzymywanie kochanek. Jeśli ożenisz się z brzydką kobietą, to przez resztę życia będziesz bezpieczny. Będzie tak wdzięczna, że znalazła partnera, że nie będziesz się musiał o nic martwić, nawet jeżeli wyjedziesz do pracy w kopalni. I tak samo, jeśli wyjdziesz za biednego faceta, to nie będzie go stać na kochankę. Będziesz bezpieczna. To moja życiowa rada: biedni chłopcy i brzydkie dziewczyny, wy tak naprawdę powinniście być rozchwytywani. Jeśli spojrzymy na to z tej strony, to widzimy, że bogaci i piękni też cierpią. Więc nie zazdrośćcie. Zazdrość bierze się z braku świadomości, że niezależnie od tego, po której stronie jesteśmy, nie wiemy, czego doświadczają inni ludzie. Dobrym przykładem jest tu polityka. Politycy to ludzie, którzy ciągle są zawistni: chcą wygrać wybory, chcą rządzić, chcą zostać premierami. Ktoś mi kiedyś powiedział, że ludzie, którzy naprawdę chcą zostać prezydentami, cierpią na niebezpieczną chorobę psychiczną. Powinno się raczej znajdować ludzi, którzy mają odpowiednie cechy, i wywierać na nich presję, żeby zgodzili się na przyjęcie tego stanowiska, bo jeśli ktoś chce to robić z własnej woli, to jest to niepokojący objaw. Kto by chciał pracować w ten sposób? Spotkałem paru prezydentów i wiem, że to okropna praca. Już wystarczająco źle jest być Ajahnem Brahmem, a co dopiero prezydentem? Musisz uważać na wszystko, co robisz i mówisz, bo ktoś może zrobić zdjęcie. Pamiętam Geoffa Gallopa, jednego z poprzednich premierów Australii Zachodniej. Ktoś kiedyś zrobił mu zdjęcie, na którym miał palec w uchu. Trafiło na billboardy podczas wyborów. Biedak. Robisz jeden mały błąd i od razu wszyscy to widzą. Ludzie rysują komiksy o politykach i zamieszczają w gazetach. Spotkałem na przykład premier Julię Gillard, która wcale nie jest taka gruba, jak w tych komiksach o niej. Biedaczka. Politycy doświadczają cierpienia – nie zazdrośćcie im.

Pamiętam, że jako student przeczytałem Państwo Platona. W ostatnim rozdziale była mowa o reinkarnacji. W starożytności wielcy filozofowie nauczali o niej, wtedy powszechnie w nią wierzono. Sokrates, Platon, Arystoteles – wszyscy wierzyli w reinkarnację, to była część kultury. Ciekawe, że w ich opisach procesu reinkarnacji była przeprawa przez rzekę Styks, gdzie traciło się – nie, wtedy jeszcze nie traciło się wspomnień. Potem trafiało się na Pola Elizejskie, gdzie można się było zrelaksować i odpocząć przed przeprawą przez następną rzekę, Lete, po której traciło się wszystkie wspomnienia. Dzięki temu, kiedy ponownie przychodzili na świat, mogli zacząć od nowa. Tak Grecy wyobrażali sobie reinkarnację. Wyjątkowe było to, że każdy mógł wybrać, w jakiej postaci się odrodzi. Wierzono, że ludzie, którzy niczego się nie nauczyli, naprawdę głupi, chcieli być bogaci i sławni. Tych uważano za głupców. Wierzono, że naprawdę mądrzy są ci, którzy chcieli być zwyczajni. Niezbyt piękni, niezbyt brzydcy, niezbyt bogaci i niezbyt biedni. Ani sławni, ani niesławni. To była najlepsza recepta na szczęście. Przeciętność. W buddyzmie nazywamy to Środkową Drogą. Więc ci z was, którzy nie są ani bogaci, ani biedni, osiągnęli stan idealny. Nie kupujcie tego kuponu na loterii. Zepsujecie swoje szczęście. Ci z was, którzy nie są ani zbyt brzydcy, ani zbyt piękni, osiągnęli doskonałość. Nie musicie zakrywać twarzy, bo jesteście postrzegani jako istoty ludzkie, a nie jako obiekty seksualne. Jako ludzie, a nie pragnienia. Ci, którzy nie są sławni ani niesławni – wy też jesteście w idealnym miejscu. Nie psujcie tego, nie róbcie czegoś, przez co znajdziecie się na pierwszych stronach gazet. Zostańcie tam, gdzie jesteście. Tam jest najlepiej.

W ten sposób wracamy do sedna naszych nauk: to, co masz, wystarczy. To, gdzie jesteś, to wspaniałe miejsce. Sposobem na pokonanie zazdrości o coś jest uświadomienie sobie, że po pierwsze, to, gdzie jesteś, nigdy nie będzie stuprocentowo tym, czego chciałeś. Zawsze będziesz doświadczać jakiegoś cierpienia. Po drugie, musimy zastąpić zazdrość wdzięcznością i umiejętnością docenienia tego, co jest. Bo to wystarczy. „Moja żona nie wygląda jak supermodelka. Nie jest brzydka, następnym razem może wybiorę lepiej, ale jest wystarczająca”. „Mój mąż nie jest najbogatszym człowiekiem na świecie, ale nie jest też najbiedniejszym – następnym razem wybiorę jeszcze biedniejszego i będę go jeszcze bardziej doceniać. Ale on wystarczy”. „Może nie odnoszę samych sukcesów, ale jestem wystarczająco dobry”. Doceniajcie to, co macie. Dzięki wdzięczności i docenieniu cała zazdrość znika. Tak, jestem grubym mnichem – byłem o to zazdrosny, kiedy byłem młodszy. A teraz marzę, żeby być młodym mnichem, który nie ma aż tyle pracy. Tak, teraz dużo podróżuję, ale marzę, żeby być tamtym mnichem, który nigdzie nie jeździł, tylko całymi dniami siedział i medytował. Ale teraz też jestem wdzięczny. Jestem szczęśliwy tu, gdzie jestem. I kiedy mam coś do zrobienia, podchodzę do tego ze spokojem, łagodnością i dobrocią. Doceniam to. Nikomu nie zazdroszczę.

Ostatnio wybrałem się do Indonezji. W 12 dni odwiedziłem 11 miast, spotkałem się z tysiącami ludzi i spędziłem wiele godzin, siedząc za biurkiem, podpisując książki i uśmiechając się do aparatów fotograficznych. Podpis – uśmiech – podpis – uśmiech. Po dwóch godzinach szczęki zastygają w tej pozycji. To boli! Ale ani razu nie złapałem się na myśleniu: „Po co ja to robię? Nie chcę tu być, niech ktoś inny tu za mnie przyjdzie. Zróbcie sobie zdjęcie z plakatem albo wejdźcie na Facebooka, tam są moje zdjęcia, możecie wstawić swoje zdjęcie obok mojego. Dzięki Photoshopowi można mieć zdjęcie z Obamą”. Ale zamiast marudzić i myśleć negatywnie – z tego bierze się zazdrość – myślałem, że to szczęście tu być i służyć ludziom, dając im radość. Tak, jest tu mnóstwo ludzi, ale ta osoba widzi mnie po raz pierwszy. Zapomnij o innych ludziach, ważny jest człowiek, z którym właśnie rozmawiasz. To mi przypomniało opowiastkę, którą zamieściłem w książce Otwórz drzwi swojego serca. To była opowieść o trzech pytaniach. Jaka jest najważniejsza pora? Teraz. To jedyny czas, który masz. Jedyny czas, który mamy, to teraz. Kiedy mówimy, że nie mamy czasu, to nieprawda. Mamy teraz. Zawsze. Nie mów, że nie masz czasu. Masz. Teraz. To jedyny czas, który masz. Kto jest najważniejszą osobą? Ta, która stoi przed tobą. Czyli teraz ty jesteś najważniejszy na świecie. Teraz ty. Teraz ty. Teraz ty jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Fajnie, nie? A teraz już nie. To bardzo ważne: wiedzieć, że osoba, która stoi przed tobą, jest najważniejsza. Więc po co ta zazdrość? Najważniejszą rzeczą na świecie jest troska. Troska o tę chwilę, tę osobę, o siebie. Teraz jest najważniejszy czas, osoba, z którą rozmawiasz, jest najważniejsza, a najważniejszą rzeczą jest troska. To bardzo mocna nauka. Jeśli myślimy w ten sposób, to nie ma już zazdrości.

Twoje obecne zadanie jest ważne. Ciesz się tym. Zadanie, które masz obecnie przed sobą, jest najważniejsze. Jeżeli jesteś w podróży i siedzisz w samolocie, to to jest ważne. Okaż tej chwili troskę, ciesz się nią. Wraz z tym przychodzi brak osądu, zamiast oceniać, doceniamy każdą chwilę. Jest w tym moc. W ten sposób nawiązujemy kontakt z ludźmi. Ludzie mi mówią, że łapią ze mną kontakt. Patrzę im w oczy i naprawdę myślę, że mój rozmówca jest najważniejszy. Nieważne, kim jest, i nieważne, jak bardzo jestem zmęczony, staram się okazać mu troskę. To jest droga do sukcesu. Żadna zazdrość ani zawiść nie mogą się przez to przebić, bo doceniasz każdą chwilę i jesteś wdzięczny za to, że tu jesteś.

Oto kolejna historia mówiąca o tym – nie jestem pewien, w której książce to było. Napisałem ich tyle, że już nie wiem, co napisałem, dlatego czasem się powtarzam, ale nieważne. Często opowiadam tę historię na odosobnieniach, czasem tutaj. To historia o tym, jak być wdzięcznym i jak chcieć być w chwili obecnej. Opowiada o mnichu, który odwiedzał więzienie, żeby uczyć więźniów medytacji. Pewnego wieczoru więźniowie zapytali go, czy nie mógłby zostać trochę dłużej, chcieli z nim porozmawiać. Poczęstowali go herbatą i czekoladą – mnisi zgodzą się na wszystko za herbatę i czekoladę – i zaczęli mu zadawać bardzo proste pytania typu: jak to jest być mnichem. Więc opisał im, jak wygląda dzień z życia mnicha z klasztoru Bodhinyana w Serpentine. – Wstajemy o czwartej nad ranem. – O czwartej nad ranem?! – więźniowie na to. – Nawet mordercy w więzieniu mogą pospać do szóstej! Za co was tak karzą?! A co jeszcze robicie? Oglądacie filmy wieczorami? – Nie, w klasztorze nie ma telewizorów. Medytujemy. – OK, po to są mnisi. A co jecie na śniadanie? – Na śniadanie jemy miseczkę owsianki. – I to wszystko? W więzieniu w Australii można dostać boczek, jajka, naleśniki, płatki do mleka, można wybierać. Jest pełne mleko, odtłuszczone, sojowe, ryżowe. – Nie w klasztorze. My jemy to, co dostaniemy. – A co robicie po śniadaniu? – Pracujemy. Ja też muszę pracować. Dziś rano pracowałem na dachu, naprawiałem sufit z innym mnichem. Naprawdę ciężko się napracowaliśmy. – My byśmy tak nie harowali. Gdyby nam kazali, zastrajkowalibyśmy. A co jecie na obiad? – Mamy pyszne obiady. Dostajemy wszystko w jednej misce. Ostatnio jadłem sałatkę z bananów i kokosa z cukrem, to naprawdę pyszne. Wstawili to w małym kubeczku do talerza z resztą jedzenia, ale ktoś to potrącił i wszystko wymieszało się ze spaghetti. To było chyba w zeszłą środę. Trudno, zdarza się. – Obrzydliwe! – stwierdzili więźniowie. Bo oni dostają jedzenie w tackach z przegródkami. My nie mamy przegródek w naszych miskach. Zdarzyło mi się dostać curry z lodami na wierzchu. Powinniście spróbować, smakuje obrzydliwie. Więźniowie pytali dalej: – Co robicie potem? Czy uprawiacie jakiś sport?

Mnisi nie mogą uprawiać sportu i nie bez powodu. Wiele lat temu myślałem o założeniu buddyjskiej drużyny piłkarskiej. Moglibyśmy grać z chrześcijanami. To byłby dobry sposób na interakcję z innymi religiami: gralibyśmy razem, poznali się trochę lepiej, byłby pokój na świecie. Ale pomyślałem, że skoro byłaby to buddyjska drużyna, to musielibyśmy grać po buddyjsku. Zasada numer jeden: nie przywiązuj się. Jeśli ktoś inny chce piłkę, może ją wziąć. Zasada numer dwa: współczucie i dobroć. Jeżeli nie mogą strzelić gola, to my strzelimy za nich. A gdybyśmy grali w krykieta, rzucalibyśmy piłkę wysoko w powietrze, zamiast ją złapać, upuszczalibyśmy ją celowo, bo druga drużyna byłaby zawiedziona, gdybyśmy ją złapali. I właśnie dlatego nie ma buddyjskich drużyn sportowych.

– Po południu medytujemy. – A co z kolacją? – Mnisi i mniszki nie jedzą kolacji. Lunch to ostatni posiłek dnia – to ich naprawdę zaskoczyło. – Nie karmią was po południu? – Nie. Lunch i na tym koniec. – Okropne! To, co robicie wieczorami? Gracie w ping-ponga albo w karty? Możecie grać w pokera? – Nie, po prostu medytujemy. – Nie męczy was to medytowanie? – Tak, czasem męczy. – O której idziecie do łóżka? – Do łóżka? Nie mamy łóżek, śpimy na podłodze. Jestem opatem i też śpię na podłodze. – To straszne. To okropne. Niewyobrażalne – odpowiedzieli. Lubili tego mnicha. Jeden z więźniów tak go lubił, że powiedział: – W waszym klasztorze jest okropnie. Może chciałbyś zamieszkać z nami?

Coś w tym jest. Więzienie jest bardziej komfortowe niż klasztor Bodhinyana lub Dhammasara. Trzy posiłki dziennie, telewizja, można wybrać, co się je, nie trzeba tak ciężko pracować. Nie trzeba prowadzić spotkań w piątkowe wieczory. Jeśli ma się ochotę na odosobnienie, wystarczy uderzyć innego więźnia i dają ci dziewięciodniowe odosobnienie. Można pomedytować, fajna sprawa. Ta historia uzmysłowiła mi, jaka jest różnica pomiędzy więzieniem a klasztorem buddyjskim: ludzie są w klasztorze, bo tego chcą, ale nikt nie chce być w więzieniu. Taka jest różnica pomiędzy wolnością a niewolą. Jeżeli jesteś w miejscu, w którym nie chcesz być, to jesteś w więzieniu. Jeśli jesteś w związku, w którym nie czujesz się dobrze, nie chcesz w nim być, to czujesz się jak więzień. Jeżeli masz pracę, której nie znosisz, to tak, jakbyś co poniedziałek szedł rano do więzienia. Jeśli twoje ciało jest stare, chore, umierające – to też jest dla ciebie więzieniem. Ale bardzo łatwo jest uciec z więzień życia. Nie musisz zmieniać partnera, pracy albo uleczyć ciała, żeby być wolnym. Wystarczy, że zmienisz podejście. Zapragnij być tu, gdzie jesteś, a będziesz wolny. Nie musisz żyć w komforcie, żeby czuć się wolnym, inaczej ludzie w klasztorze Bodhinyana nie czuliby się wolni. Wolność polega na tym, żeby chcieć być tam, gdzie się jest. Jeżeli chcesz być gdzieś indziej, to jesteś więźniem. Na tym polega różnica. Teraz możecie zrozumieć, czym jest zazdrość. Pragnieniem, żeby być gdzieś indziej, robić coś innego. Właśnie stworzyłeś dla siebie kolejne więzienie i więcej cierpienia. A wcale go nie potrzebujesz.

Wystarczy zmienić postawę na „chcę tu być”, i chcieć być w miejscu, do którego właśnie dotarłeś. Chcieć zostać w tej pracy, w tym ciele, w tym kraju, tutaj. Wtedy poczujesz się naprawdę wolny. Tak człowiek staje się wolny. Tak pozbywa się zazdrości i zawiści. Jesteś w swoim starym ciele, w swojej pracy, jesteś biedny, jesteś zdrowy albo chory, nieważne. Czy można nie chcieć tu być? Żadnej zazdrości. Tylko radość z tego, gdzie się jest. I wtedy zdajesz sobie sprawę, że jesteś wolny. To koniec zazdrości i zawiści, i jednocześnie koniec cierpienia. Ciekawe, że jeśli chcemy być tam, gdzie jesteśmy, jeżeli trochę w tym miejscu zostaniemy, to okazuje się, że nie jest takie złe. Całe życie uciekałeś, chciałeś być gdzieś indziej. Zawsze chciałeś znaleźć się gdzieś indziej, osiągnąć coś więcej, nigdy nie doceniałeś tego, gdzie właśnie byłeś. Im bardziej chcesz być tam, gdzie jesteś, tym bardziej wolny się czujesz. To jest tajemnica wolności. Nieważne, czy jesteś w klasztorze, gdzie musisz wstać o czwartej nad ranem, czy jesteś opatem, który musi poprowadzić spotkanie, a potem wstać rano i wsiąść do tego głupiego samolotu, pozować do zdjęć i odpowiadać na głupie pytania, jak również mądre pytania, nieważne, po prostu pytania – tak możesz poczuć się całkowicie wolny. Zapragnąć być właśnie tu, gdzie jesteś, i być tym, kim jesteś. Szczęście płynące z tego, gdzie się jest, to koniec zazdrości. Dziękuję za uwagę.

Sādhu, sādhu, sādhu!

OK, teraz czas na pytania z zagranicy. No, nie do końca, jedno jest z Melbourne. Jedno z Melbourne, jedno z Anglii, jedno z Christchurch.

Evelyn z Melbourne: „Jak przeciwstawić się ludziom, którzy kontrolują naszą wolność?”.

AB: Trzeba określić, kto dokładnie ogranicza twoją wolność. I powiem ci, kto to jest: ty jesteś tą osobą. Jesteś jedyną osobą, która kontroluje twoją wolność. Nikt inny nie może tego zrobić. Tylko ty. Dlatego jedną z najważniejszych rzeczy jest uświadomienie sobie, żeby nigdy nie pozwolić nikomu na kontrolowanie twojego szczęścia. Twoje szczęście jest w twoich rękach. Ludzie mogą mnie krytykować, krzyczeć na mnie, mówić, że jestem głupi, a mnie to nie rusza. Nie pozwalam innym na to, żeby odebrali mi szczęście. Tak samo jak nie pozwalamy ludziom okradać domów. Mamy zamki w drzwiach i alarmy po to, żeby nikt nie mógł ukraść tego, na czym nam zależy. Dlaczego pozwalasz innym na okradanie cię ze szczęścia przez reagowanie na to, co mówią? Ludzie mogą mówić, co chcą. A ja nie pozwalam im odbierać mi szczęścia. Postanowiłem, że będę szczęśliwy i już. Mów, co chcesz, rób co chcesz – ja i tak będę szczęśliwy.

Dobrze jest uświadomić sobie, że nikt poza tobą nie może kontrolować twojego szczęścia. Już nie masz, o co się martwić albo złościć. I tak samo jest z wolnością. Tylko ty kontrolujesz swoją wolność. Nawet kiedy jesteś w więzieniu, nikt nie może zabrać ci wolności. Nelson Mandela stworzył wiersz pt. Invictus, w którym napisał, że nawet w więzieniu człowiek może być wolny. Nakręcono też film pod tym tytułem. „Invictus” znaczy niepokonany. Nikt nie mógł Mandeli kontrolować, mimo że przez 26 lat był w więzieniu. To dlatego był wielkim człowiekiem: nigdy nie pozwalał innym na zabieranie jego wolności. Mogą wsadzić do więzienia twoje ciało, ale wolność jest w umyśle. Wolność i szczęście. Wolność myśli. Kto może ci to zabrać? I najważniejsze: wolność trwania w pokoju. Nikt nie może wam tego zabrać. Jeśli rozumiecie, o czym mówię, to rozumiecie ważny aspekt funkcjonowania ludzkiego umysłu.

O, teraz mam inną wiadomość – od Paula z Lancaster w Anglii. Czyli czyjaś wiadomość zniknęła, przykro mi. „Jak trwać w równowadze, kiedy jesteśmy bezrobotni, a nasi znajomi pracują? To jedyna sytuacja, w której odczuwam zazdrość”.

Jeżeli nie pracujesz, to jesteś wolny. Odwiedź ich w poniedziałek rano, kiedy szykują się do pracy. Przekonasz się, że bezrobotni mają o wiele więcej wolności. OK, masz mało pieniędzy – ale ja też nie mam pieniędzy. Można nauczyć się żyć bardzo prosto. Poza tym to Lancaster w Anglii, gdzie jest całkiem dobry system opieki społecznej, więc nie grozi ci głód ani bezdomność. A to tak naprawdę jest najważniejsze. Poza tym masz dużo wolnego czasu – możesz się uczyć albo medytować. Inni ludzie tego nie mają. Nie pracujesz? Świetnie! Wykorzystaj ten czas. Idź na jakiś kurs. Jako osoba bezrobotna pewnie nie będziesz musiał płacić. Medytuj, chodź do biblioteki – wykorzystaj czas. W przyszłości pomyślisz, że to był świetny moment i że naprawdę dobrze go wykorzystałeś. Ale jeśli spędzisz go na martwieniu się i frustrowaniu z powodu braku pracy, to go zmarnujesz. Doceń ten czas, póki go masz. Nawet choroba to błogosławieństwo: możesz się wyspać, zrelaksować, ludzie przychodzą cię odwiedzić. Czasem dobrze poudawać, że jest się chorym, żeby ludzie, których kochasz, przyszli w odwiedziny.

Mówisz: „Mają stałą pracę i dobrze im się wiedzie” – pamiętaj, nie ma czegoś takiego jak stała praca. Chyba że taka praca jak moja. Ale we współczesnym świecie nie ma czegoś takiego jak stała praca. Jest tylu ludzi, którym „dobrze się wiedzie”, a potem popełniają samobójstwa. Ileż jest takich historii? To, że dobrze ci się wiedzie na zewnątrz, nie określa twojego szczęścia. Ważne, czy dobrze ci się wiedzie wewnątrz, w sercu i w umyśle. Jeśli w tej sferze wszystko jest w porządku, to odniosłeś sukces w życiu. I nieważne, czy masz pracę czy jesteś bezrobotny. Dobrobyt oznacza spokój w sercu. Jest wiele niepracujących osób, a dobrze im się wiedzie. Żyją w spokoju, są szczęśliwi. Prowadzą bogate życie.

Ostatnie pytanie, z Christchurch: „Czytałem książkę, w której ktoś opisał doświadczenie śmierci jako niezwykle radosne, pełne pokoju i szczęścia. Inni opisują to jako przebywanie w mroku. Czy ma to związek z kammą danej osoby?”.

Zdecydowanie. Wszystko zależy od tego, jak podchodzimy do różnych doświadczeń. Do bezrobocia: „Nie chcę być bezrobotny”, albo: „Nie chcę spędzać tyle godzin, pozując do zdjęć”, albo: „Nie chcę tu siedzieć i słuchać wykładu”, albo: „Nie chcę słuchać żony”, „Nie chcę mieć takiego męża”. Jeśli masz negatywne podejście do tego, co się dzieje w twoim życiu, to zabierzesz to ze sobą, kiedy umrzesz. Jeżeli zamiast szukania winy i negatywności, ktoś ma pozytywne podejście do życia, jest radosny i nikogo nie ocenia, to oczywiście jego doświadczenie śmierci również będzie pełne pokoju i miłości, dlatego, że zawsze miał taką postawę.

Jeden z naszych mnichów miał książkę na temat doświadczeń śmierci. Utkwiła mi w pamięci historia małego chłopca, który prawie umarł na stole operacyjnym. Kiedy przywrócono go do życia, opisał, że umierając, miał doświadczenie wędrówki przez las. Spotkał podczas niej jakiegoś człowieka stojącego obok szopy z narzędziami, trzymał on książkę. Ów człowiek zajrzał do książki i powiedział do chłopca, że nie ma w niej jego imienia, więc musi wrócić. Umysł często tworzy metafory dla tego rodzaju doświadczeń. Człowiek przy szopie powiedział: „Skoro już tu jesteś, to możesz trochę zostać i zobaczyć, jak to działa”, więc chłopiec został na chwilę. Następną osobą, która przyszła, był niemiecki rolnik. Człowiek z książką zanotował jego imię i zapytał: „Czy kiedykolwiek kłamałeś?”. Rolnik odpowiedział: „Nie, bardzo rzadko, prawie wcale”. Człowiek z książką odwrócił się do chłopca i powiedział: „Widzisz? Nawet teraz kłamie jak z nut. Był strasznym kłamcą”. Wtedy chłopiec zauważył kolejnego człowieka przechodzącego obok szopy. „Czy jego nie osądzisz?” – zapytał. „Ten człowiek przez całe życie nikogo nie osądził, więc my też nie będziemy go osądzać”.

To piękna część tej historii: jeśli żyjecie w piękny sposób, to po śmierci zabieracie to ze sobą. Jeżeli kłamaliście, dalej będziecie kłamali. Jeśli nie osądzaliście, sami nie będziesz osądzani. Jeśli okazywaliście ludziom dobroć, wam też będzie ona okazana. Jeżeli macie pozytywne podejście do tego, co was spotyka i doceniacie to, jeżeli cieszycie się tym, gdzie jesteście, to oczywiście doświadczenie śmierci też będzie przyjemne. Jeśli zawsze szukacie winy i myślicie negatywnie, to nieważne, gdzie pójdziecie, nigdzie nie będziecie szczęśliwi. Sami tworzycie własne doświadczenia. Ważne, żeby to sobie uświadomić. To wasza postawa buduje doświadczenie. Z właściwą postawą wszystko, czego doświadczacie, jest piękne, pełne spokoju i miłości. Dlaczego? Bo wy jesteście pełni piękna, spokoju i miłości.

To były pytania z zagranicy. Czy są jakieś pytania z sali? Mamy ludzi, którzy mogą szybko podbiec do was z mikrofonem – młodych ludzi, bo starzy nie mogą za szybko biegać. Żadnych pytań?

Pytający: „Czy mogę o coś zapytać?”.

AB: Proszę bardzo, Eddie.

Pytanie: „Wspominałeś o ludziach na wysokich stanowiskach, którzy kontrolują innych. W buddyzmie mamy 31 poziomów egzystencji…”.

AB: Minęło 25 wieków, pewnie teraz jest ich więcej.

Pytający: „No, ale my, ludzie jesteśmy na piątym z tych poziomów. Poniżej jest poziom czwarty, na którym są zwierzęta. To jest poziom Asurów uwielbiających podbijać i kontrolować innych. I kiedy widzę ludzi, którzy mają podobne tendencje, zastanawiam się, czy nie są jakoś połączeni z tym poziomem. Z drugiej strony mamy wysoki poziom jhān, na którym są ludzie tacy jak ty”.

AB: Jutro w samolocie będę na bardzo wysokim poziomie.

Pytający: „W Google’u można znaleźć informacje o wszystkich poziomach: od najszczęśliwszych do tych, w których się najbardziej cierpi. Zastanawiam się, czy jest jakiś związek pomiędzy tymi ludźmi, którzy lubią walczyć, a tamtym poziomem egzystencji”.

AB: Tak, ci, którzy chcą podbijać innych i zwyciężać, zawsze w końcu przegrywają. Jest taki angielski poeta, William Blake. Jeden z moich ulubionych wierszy tego autora mówi:

Zemsta dosięgła tyrana.
Dosięgła go w łożu, kiedy spał,
I po krwawej rzezi
Stanęła tam, gdzie tyran stał.

Ten wiersz ma około 200 lat, a nadal jest prawdziwy. Mówi o tym, że tak, możesz pozbyć się przemocą tyrana, możesz wykopać ze stanowiska złego szefa, ale potem sam stajesz się złym szefem. To nie jest ścieżka do zwycięstwa, to zawsze droga do przegranej. To nigdy nie rozwiązuje problemu. Zawsze jest inna droga, a jest nią wybaczenie, pokój, współczucie. I tak, ta droga jest długa, ale przynajmniej na końcu czeka coś dobrego, a nie ciągłe powtarzanie tego samego błędu.

W buddyjskiej kosmologii wrogiem numer jeden, istotą najbardziej zbliżoną do chrześcijańskiego diabła jest Mara. Może część z was wie, że Mara próbował nie dopuścić do Przebudzenia Buddhy. Naprawdę bardzo się starał. W buddyjskiej kosmologii jest przywódcą poziomu egzystencji, bardzo wysokiego poziomu, na którym kontroluje się twórczość i kreatywność ludzi. Mara ma obsesję na punkcie kontroli. I dlatego jest wrogiem numer jeden. Jeśli chcecie osiągnąć w medytacji spokój, bezruch, jhāny i Przebudzenie, to wiedzcie, że kontrola jest wrogiem numer jeden waszej medytacji. Związek z kimś mającym obsesję na punkcie kontroli jest przykry. W biznesie podobnie, i w klasztorach. Jeżeli opat chce wszystko kontrolować, to w klasztorze nie będzie wielu mnichów ani mniszek. Jeśli spytacie o mnie tutejszych mnichów, to myślę, że nie powiedzą, że wszystko kontroluję. Raczej mówię: „Tak, proszę, zrób, co chcesz”, a potem tego żałuję. Może jednak powinienem więcej kontrolować? Chyba mam jakiś kryzys.

Kontrola jest wrogiem buddyzmu. To bardzo ważne, żeby być tego świadomym. Nie próbujcie kontrolować. To przynosi dużo cierpienia. Pozwólcie pojawiać się wydarzeniom i popłyńcie z nimi. Wiecie, co jest przeciwieństwem kontroli? Miłość. Jeśli kochasz swoje dziecko, to go nie kontrolujesz. Doceniasz je takie, jakim jest. Jeżeli kochasz swojego partnera, to nie próbujesz go zmienić ani kontrolować. Mówisz: „Kocham cię tak bardzo, że daję ci wolność, przychodź i odchodź, kiedy chcesz. Chcę tylko, żebyś był szczęśliwy, nieważne, dokąd pójdziesz i co zrobisz”. To piękny opis bezwarunkowej miłości: moje serce jest dla ciebie otwarte niezależnie od tego, co zrobisz. Zawsze będę cię kochać i się o ciebie troszczyć. To przeciwieństwo kontroli i to jest piękne. Kontrola czy miłość? Wybierz. Nie bądź Asurą, bądź Buddhą.

Eddy, dziękuję za pytanie. A teraz ogłoszenia: w przyszłym tygodniu jest Vesak, największe święto w roku buddyjskim, kto przyjdzie tego dnia do świątyni, będzie miał podwójną zasługę. Kamma, którą wytwarzacie, zostanie pomnożona, a złe uczynki zostaną podwójnie wybaczone. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu, po moim powrocie z Kuala Lumpur i Singapuru. Teraz wyraźmy szacunek dla Buddhy, Dhammy i Saṅgi.


Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: bswa.org

Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja: P.B.,Alicja Brylińska
Czyta: Aleksander Bromberek - http://lektor-online.pl/

Image0001%20%281%29.png


Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/