Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Przed dzisiejszym wykładem o Dhammie zapytałem kilku z was, o czym powinienem mówić. Ale szczerze mówiąc, nie podobał mi się żaden z pomysłów, więc z nich nie skorzystam. Niektóre pewnie są dobre, ale mniejsza o to.

Pomyślałem o temacie, na który wygłaszałem już wykład w Bodhinyanie w zeszłym tygodniu, a mówi się, że jeśli masz nauczać Dhammy, powinieneś opowiadać o czymś, co znasz z własnego doświadczenia, i o czymś, co uważasz za inspirujące. Dlatego będę dziś mówił o „naturze zła”. Ponieważ to coś, co znam z własnego doświadczenia. Może nie jest to inspirujące, ale… interesujące, prawda? To coś, czego uczyłem się w szkole, na zajęciach z literatury – uczyliśmy się o Johnie Miltonie, który, jak wiecie, był poetą. Napisał dwa wielkie poematy: „Raj utracony” i „Raj odzyskany”, ale nikt nie czyta tego drugiego, bo jest zbyt nudny. Za to „Raj utracony” jest interesujący, ponieważ diabeł, który w nim występuje, jest fascynującą postacią. Istnieje jakaś fascynacja złem, złymi ludźmi i złymi postaciami – zwykle kiedy robi się film albo program telewizyjny, trzeba mieć złą, charyzmatyczna postać, dzięki której całość staje się interesująca.

W buddyzmie także mamy swojego „złego”, tak jak chrześcijanie mają Judasza – u nas jest to mitologiczny „zły”, czyli Māra. To bardzo interesujący temat. Nie będę dzisiaj mówił zbyt wiele o Mārze, ale jeśli chodzi o człowieka, przykładem „złego” był mnich o imieniu Devadatta. A Devadatta jest bardzo szeroko znany w tradycyjnej buddyjskiej wspólnocie jako symbol najgorszego mnicha, jakiego można sobie wyobrazić. Buddyści mówią, że jeśli spojrzy się na historie, które są opisywane w tekstach buddyjskich, można zauważyć, że nie wszyscy, którzy żyli w czasach Buddhy, byli perfekcyjni, czyści i święci. Oczywiście było wielu wspaniałych i inspirujących mnichów i mniszek, ale są też tacy zachowujący się bardzo źle. Jak zwykle najciekawsze są historie o tych, którzy zachowują się najgorzej.

Wśród nich Devadatta jest zawsze postrzegany jako najgorszy, jako najgorsze możliwe zło w buddyzmie. Uważam to za ciekawe, ponieważ z jednej strony można uznać, że nie był on aż tak zły. Czytałem o nim sporo historii, ale można pomyśleć, że mnóstwo osób dopuściło się o wiele gorszych uczynków niż to, co zrobił Devadatta, więc to interesujące, dlaczego w tradycji buddyjskiej jest on uważany za kogoś szczególnie niegodziwego. Jest to interesujące również z tego względu, że, jak wiecie, w czasach współczesnych mamy bardzo krytyczne i rewizjonistyczne podejście do religii. Ludzie starają się na nowo zinterpretować różne kwestie. Jedna dość popularna wśród zachodnich badaczy teoria zakłada, że Devadatta nie był wcale takim złym człowiekiem, ale był oświeconym świętym, leśnym mnichem, który został niesłusznie zniesławiony przez późniejszą tradycję z powodu zazdrości o jego ascetyzm, moce i zdolności medytacyjne. Starano się więc zszargać jego dobre imię. Naukowcy starali się znaleźć teksty, które pomogłyby to udowodnić. Nigdy nie byłem przekonany do tych twierdzeń, ale kiedy ostatecznie zwróciłem się do źródeł, nie znalazłem niczego, co by potwierdzało te teorie. Było to bardzo interesujące przypatrzeć się temu i lepiej zrozumieć, kim był Devadatta i jakie miał znaczenie w tradycji buddyjskiej.

Teraz opowiem o podstawach historii Devadatty. Należał do Sākiyów, krewnych Buddhy (zwykle mówi się, że był Jego kuzynem, chociaż nie jest łatwo dojść do szczegółów buddyjskich związków rodzinnych, niemniej był z tego samego klanu co Buddha). Oczywiście tradycyjne przekazy mówią o strasznych rzeczach, które robił już w dzieciństwie. Był okrutny, zazdrosny i tak dalej. Ale jeśli zajrzymy w źródła, pierwszą wzmianką będzie to, że został mnichem prawdopodobnie w połowie okresu nauczania Buddhy, to jest około 19–20 lat po Przebudzeniu, oraz to, że posiadał coś, co tekst nazywa mocami nieoświeconej osoby (puthujjanika iddhi). Nie był więc oświecony, ale miał pewne moce nadprzyrodzone, jakieś nadnaturalne zdolności. Jednym z przekazów tej historii i istotną częścią swego rodzaju reformacji, którą wprowadził Buddha, jest to, że nadprzyrodzone moce to nic nadzwyczajnego. Buddyzm zawsze przyznawał, że istnieją autentyczne moce psychiczne osiągalne przez umysł, będące ponad tymi, do których umysł jest zdolny normalnie. Zgodnie z buddyzmem są one zyskiwane poprzez zgłębianie medytacji, chociaż wydaje się, że mogą pochodzić również z innych źródeł.

Oczywiście w czasach współczesnych moce nadprzyrodzone są podważane, przynajmniej przez naukowców, ale istnieje wiele interesujących badań, które mówią o takich mocach (ale nie będę mówił o nich tego wieczoru). Jeśli chcecie spojrzeć na to z naukowego punktu widzenia, sięgnijcie po książkę opublikowaną dwa lata temu, która nosi tytuł „Irreducible mind”. Nie wiem, czy ją znacie, albo przynajmniej o niej słyszeliście, ale jest to absolutnie fantastyczna lektura. Jest gruba, napisana małym drukiem i zawiera setki badań, studiów na wszystkie fascynujące tematy: o mocach psychicznych, zdolnościach medytacyjnych i wielu tego typu kwestiach. Jeśli będziecie mieli możliwość ją przeczytać, to bardzo wam ją polecam. Wracając do Devadatty – miał on pewnego rodzaju nadnaturalne moce, nie wiemy dokładnie, jakie konkretnie to były zdolności. Z wyjątkiem jednego przykładu, który podam za chwilę.

Jednym z filarów nauk buddyzmu jest to, że nie medytujemy po to, żeby osiągnąć nadprzyrodzone zdolności. Warto o tym pamiętać. Jeśli popatrzycie wkoło, jest tylu różnych nauczycieli, tak wiele podejść do medytacji. Zapamiętajcie jedną rzecz: jeśli ktoś zaoferuje wam naukę medytacji w celu zdobycia jakichś nadnaturalnych zdolności psychicznych, to nie będzie to zgodne z tym, czego nauczał Buddha. Z buddyjskiego punktu widzenia to może się czasami zdarzyć jako produkt uboczny medytacji, ponieważ wasz umysł staje się bardziej wrażliwy i potężny. Ale nie to jest celem praktyki. Oczywiście jedna z klasycznych historii na ten temat mówi, że kiedy Buddha dotarł nad rzekę, spotkał tam ascetę, który powiedział, że usilnie praktykuje od 20 lat. Buddha zapytał: „Po co to robisz?”, a on odparł: „Aby móc chodzić po wodzie”. Buddha na to odrzekł: „Ale tam jest łódź, możesz przepłynąć nią na drugą stronę rzeki i zaoszczędzić sobie czasu”.

Więc z buddyjskiego punktu widzenia nadnaturalne moce nie są celem. Zapewne fajnie jest je mieć, ale mogą też być zwodnicze. Jest to pierwsza z lekcji o naturze Devadatty, o naturze zła w historii o Devadatcie – warto się temu przyjrzeć, ponieważ w rzeczywistości moce psychiczne nie są niczym złym. Jeśli możecie czytać w czyichś myślach – świetnie, macie powody do zadowolenia. Może to być czasami denerwujące. Ale nie jest z gruntu złe. Może być użyte w złych celach. Na przykład stoicie w kolejce w banku i nagle uświadamiacie sobie, że znacie numer PIN faceta przed wami – można sobie wyobrazić rozmaite niewłaściwe sposoby używania tych zdolności. Ale oczywiście moce same w sobie są raczej neutralne.

Zatem Devadatta miał moce psychiczne. Został mnichem wraz z grupą innych osób z klanu Sākiyów: czcigodnym Ānandą, czcigodnym Anuruddhą i kilkoma innymi. Wszyscy oni osiągnęli oświecenie – z wyjątkiem Devadatty. Niemniej jednak uważano go za bardzo potężnego mnicha. Jednym z ciekawszych aspektów tej historii jest to, że Devadatta był bardzo charyzmatyczny, miał to „coś”, zapadał w pamięć. Jeśli przeczytacie historie z jātak, przeszłych żywotów Buddhy, czarnym charakterem w przeszłych wcieleniach był zawsze Devadatta. A więc był on wrogiem Buddhy dosłownie życie po życiu. To nasuwa pytanie: w jaki sposób miał tę dobrą kammę, aby narodzić się w czasach Buddhy, stać się mnichem i rozwinąć nadnaturalne moce, skoro czynił tyle zła w poprzednich żywotach? Musiał przecież być wtedy kompletnym draniem, prawda? Daje to nam jakąś nadzieję: skoro on mógł robić takie okropne rzeczy i mimo to zajść daleko, to może nas nieco podbudować. Obiecywałem, że będzie to inspirująca historia.

Zatem o co tu chodzi? Oczywiście tak naprawdę nie wiemy, ile z tych historii poprzednich żywotów było prawdziwych. Jednak w księdze Milindapañha pojawia się później pewne pytanie, na które odpowiedzi udzielił czcigodny Nāgasena. Powiedział: „Tak, [Devadatta] popełnił wiele złych uczynków w przeszłych wcieleniach, ale czynił także dobro. Urodził się, posiadając bogactwo, i rozdawał je biednym ludziom. Później urodził się, posiadając władzę, i traktował ludzi dobrze, więc też zgromadził dobrą kammę”. Myślę, że to jest druga ważna lekcja wyciągnięta z historii o Devadatcie. Nie ma czegoś takiego jak zło absolutne. Ludzie są mieszanką dobra i zła. I nawet kiedy spróbujemy przypatrzeć się motywacji, naturze i charakterowi ludzi, którzy czasami wydają się zupełnie niereformowalni, zawsze będą oni mieszanką dobra i zła. Jeśli przyjmiemy koncepcję o przyszłych i poprzednich wcieleniach, to o ile bardziej jest to prawdopodobne? Jeśli nawet w jednym życiu nie ma nikogo, kto czyni tylko zło od urodzenia aż do śmierci, to co dopiero w ciągu wielu egzystencji, w trakcie których robimy tyle dobrych rzeczy i tyle złych. A ktoś taki jak Devadatta? Jeśli spojrzymy na pozytywy, ciągle popełniał złe uczynki, a odrodził się w dobrym życiu. W pewien sposób daje to nadzieję. Ale przyjrzyjcie się też sobie. Macie całkiem dobre życie, urodziliście się w dobrym wcieleniu, w bogatym kraju. Mieliście szansę dołączyć do buddyjskiej społeczności, możecie słuchać Dhammy i praktykować, cieszyć się wieloma błogosławieństwami, w tym rodziną i tak dalej. Więc musieliście mieć dobrą kammę, żeby móc otrzymać te błogosławieństwa. Ale to nie znaczy, że nie macie także złej kammy. Tak jak w przypadku Devadatty, może to, czym się cieszycie w tym życiu, jest ostatnim małym kawałkiem dobrej kammy w waszym banku kammy, a jest tam również ogromne tsunami złej kammy, oczekującej tylko na to, żeby was zalać w chwili waszej śmierci. Więc lepiej pośpieszcie się, żeby nazbierać tyle dobrej kammy, ile to możliwe, teraz, kiedy macie szansę, bo nigdy nie wiadomo.

Dalej historia Devadatty staje się coraz bardziej skomplikowana. Największe wykroczenie, o które Devadatta jest obwiniany, to to, że próbował podzielić Saṅghę. Nazywa się to saṅgha-bheda. Próbował spowodować schizmę w Saṅdze. Oskarża się go też o wiele innych zbrodni, chociażby to, że próbował zabić Buddhę. I nie jest dla mnie jasne, czy te zbrodnie są rzeczywiście historyczne, czy są wytworem późniejszych opracowań. Z pewnością kwintesencją zła Devadatty było to, że próbował podzielić Saṅghę. Sekwencja zdarzeń jest trudna do ustalenia, ale pewne jest, że chciał on zastąpić Buddhę.

Uznał, że Buddha nauczał już wystarczająco długo. Że starzeje się i powinien udać się na odpoczynek, a Devadatta powinien zostać kolejnym Buddhą. Możecie to sobie wyobrazić? Ile w tym myśleniu jest zarozumiałości. Jaki zaskakujący poziom niezrozumienia tego, co oznacza bycie przywódcą duchowym. Devadatta pomyślał, że wystarczy przejąć obowiązki Buddhy i będzie Buddhą. Więc poszedł do Buddhy i powiedział do niego: „Panie, czas odpocząć. Starzejesz się. Tyjesz…”. Nie, tego ostatniego oczywiście nie powiedział. „Powinieneś zamieszkać w spokojnym miejscu, a ja będę kierował Saṅghą zamiast ciebie”. Na to Buddha odpowiedział: „Devadatta, nie przekazałbym Saṅghi nawet Sāriputcie i Moggalānie, moim głównym uczniom, a co dopiero kawałkowi flegmy1 takiemu jak ty”. Nie wymyśliłem tego, to dosłowny cytat z kanonu pāḷijskiego. To wczesny epizod tej historii, w którym Buddha powiedział, że Devadatta jest kawałkiem flegmy. To dość niegrzeczne, prawda? Devadatta był tym bardzo rozzłoszczony. Wyobraźcie sobie, jak bardzo został, biedak, poniżony. Co się stało?

Niektórzy mówią, że Buddha okazał swój gniew i niechęć – no bo jak można powiedzieć coś takiego, jeśli nie czuje się gniewu? I jak ma się to do właściwej mowy? Może gdyby Buddha wyraził się nieco łagodniej, mógłby powstrzymać Devadattę przed wszystkimi tymi złymi uczynkami, które ten popełnił później. Nie wiem, co o tym myśleć. To wszystko jest dla mnie dziwne. Musimy zrozumieć, że historie, o których czytamy, były wcześniej wielokrotnie przekazywane z ust do ust. Nie wiemy dokładnie, co Buddha tak naprawdę wtedy powiedział, ale z pewnością nie spodobało się to Devadatcie.

Przed tym lub po tym Devadatta próbował zabić Buddhę. Zamierzał to zrobić, używając swoich mocy psychicznych. Stanął przed królem Ajātasattu – wtedy księciem, bo był on pretendentem do korony królewskiej jednego z najpotężniejszych królestw tamtych czasów, Rājagahy. Pojawił się przed nim i… to jest moja ulubiona część tej historii: pojawił się jako chłopiec przepasany wężami. Czy to nie interesujące? Więc Ajātasattu siedzi w swoich komnatach, zabawiając się, jak to królewicz, a tu nagle: puff! Objawia się przed nim chłopiec przepasany wężami. Całkiem zaskakujące, prawda? W rzeczywistości jest to bardzo typowy motyw, który można odnaleźć w indyjskiej ikonografii – pas z węży. Znajdziecie wiele takich obrazów bogów, szczególnie tych mroczniejszych, Śiwa i Kali są często przedstawiani jako przepasani wężem. Wracając do naszej historii: Ajātasattu był tym zdarzeniem bardzo zaskoczony, nie rozumiał, kim ta postać jest. I dowiedział się, że to Devadatta.

Bardzo interesująca jest tu symbolika. Możemy się zastanawiać nad jej znaczeniem i interpretować ją na wiele sposobów. Jest jedna sutta, w której Buddha mówi o czterech rzeczach, którymi nie należy wzgardzać tylko dlatego, że są młode. Pierwsza to wąż – ponieważ nawet młody wąż może być bardzo jadowity i was ukąsić, więc należy czuć przed nim respekt. Druga to książę, ponieważ prędzej czy później zostanie on królem, więc niemądrym pomysłem byłoby obrażanie go. Numer trzy to ogień, ponieważ nawet mały pożar lasu może rozprzestrzenić się i stać się bardzo niebezpieczny i potężny. A numer cztery to bhikkhu, mnich lub mniszka – ponieważ jeśli ich obrazisz, może okazać się, że są oni Przebudzeni lub mają wielkie nadprzyrodzone moce, zatem musicie uważać, co do nich mówicie. Ktoś może być świeżo wyświęcony, ale jednocześnie bardzo silny i potężny duchowo. Interesujące jest to, że trzy spośród wymienionych czterech rzeczy pojawiają się w jednym miejscu, w naszej historii o Devadatcie: wąż, młody książę i mnich. Myślę, że to rodzaj sugestii, że jest to przedstawienie pokoleń, wymiany starej generacji na nową. Devadatta był z nowego, wyłaniającego się pokolenia. Ajātasattu także był z nowej generacji i zamierzał zrzucić z tronu swego ojca – króla. A Devadatta miał zamiar pozbawić pozycji Buddhę i stać się nowym Buddhą. Dlatego mówi do Ajātasattu: jeśli zabijesz swego ojca, króla Bimbisārę, staniesz się prawdziwym królem. Jeśli zabijesz go, będziesz królem, a ja zabiję Buddhę i stanę się Buddhą. Ma to sens?

Jak więc widzicie, Devadatta jest logiczny. Korzysta z tej ziemskiej logiki, odnosząc się do sfery duchowej. Nie rozróżnia jednej sfery od drugiej. Ajātasattu udaje się zabić króla [swojego ojca]. Ta historia jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających historii ze wszystkich buddyjskich przypowieści.

Devadatta próbował zabić Buddhę wiele razy. Pierwszy raz miał wziąć od króla Ajātasattu największego słonia bojowego, upić go i wypuścić na ulice, gdy Buddha będzie szedł po jałmużnę. Wydaje się to mało przemyślanym wyborem, prawda? Wypuścić pijanego słonia – wściekłego, rozszalałego, szerzącego zniszczenie i mieć nadzieję zabić w ten sposób Buddhę. W każdym razie to właśnie zrobił. Gdy wszyscy się o tym dowiedzieli, zaczęli uciekać z ulicy. Biegali i krzyczeli, ostrzegając się nawzajem przed niebezpieczeństwem, ale Buddha powiedział: wyluzujcie. Oczywiście nie powiedział tak dosłownie, w pāḷijskim to: sīti bhūta, co znaczy stawać się spokojnym. Wyszedł na ulicę, gdzie słoń siał spustoszenie. Wszyscy mnisi się rozpierzchli, tylko jeden mnich, Ānanda, rzekł: „Proszę, nie idź tam, słoń cię zabije”. Buddha na to: bądź spokojny. I ten siejący zniszczenie, rozwścieczony słoń zaczął galopować w jego kierunku, trąbiąc, po czym owładnięty potęgą metty Buddhy pokłonił się przed nim, teraz już spokojny. To był pierwszy z planów Devadatty, który się nie powiódł.

Oddajmy mu sprawiedliwość – Devadatta miał ambicję. Przyznajmy to. Myślę, że to była pozytywna cecha. Przejawiał inicjatywę i był wytrwały w dążeniu do celu. Nie poddał się po pierwszej czy drugiej próbie. Najął zabójców, żeby zamordowali Buddhę. Ale ci, kiedy przyszli wykonać zadanie, zaczęli rozmawiać z Buddhą i nawrócili się, zostali jego uczniami.

Ostatnią próbą zamachu Devadatty było stoczenie ogromnego głazu po zboczu wzgórza. Jeśli pojedziecie do Rājagahy, na Sępi Szczyt, wciąż możecie zobaczyć miejsce, w którym Devadatta stoczył głaz. Mimo że nie zabiło to Buddhy, to zraniło jego stopę i musiał on przez jakiś czas dochodzić do siebie w klasztorze Jīvakambavana, w Wielkim Parku doktora Jīvaki, który też możecie zobaczyć w ruinach Rājagahy.

Wszystkie te plany spaliły na panewce, więc Devadatta intensywnie zastanawiał się, co jeszcze może zrobić, żeby stać się nowym Buddhą. „Gdybym mógł przejąć jego uczniów, ten zdziecinniały starzec zaprzestałby pracy. Co jeszcze mogę zrobić? Podzielę Saṅghę”. To kolejna lekcja dotycząca wymiany pokoleń. Myślę, że jest w tym coś subtelnego i głębokiego. W ziemskim rozumieniu idea, że zabijesz króla i sam zostaniesz władcą, jest prawdziwa i do tego całkiem powszechna. Nie różni się to tak bardzo od tego, co się dzieje na przykład w australijskim parlamencie. Zapytajcie Kevina [Rudda, byłego premiera Australii – przyp. tłum.].

Tak się dzieje, to ziemska kolej rzeczy. Ale nie ma to zastosowania w przypadku Devadatty: Buddha nie starzeje się, nie słabnie, nie dotyczy go cykl narodzin, starzenia się i śmierci. Owszem, jego ciało starzeje się, ale duchowo jest On od tego odseparowany. To nie jest kwestia tego, że ktoś stanie się Buddhą i osiągnie tę pozycję, ale raczej kwestia nieprzywiązywania się, wolności, odnalezienia tego samego przebudzenia i tej samej mądrości we własnym sercu, tak jak uczynił to Buddha. Nie oznacza to zajęcia jego miejsca.

Więc myślę, że to jeden ze sposobów spojrzenia na zło Devadatty. Nie chodzi tylko o to, że starał się on zabić Buddhę, ale o to, że był kimś zdeprawowanym i miał całkowicie błędne pojęcie o tym, jaka jest natura drogi duchowej. Więc kiedy zdecydował się podzielić Saṅghę, zastanawiał się, jak to zrobić. I ułożył całkiem sprytny plan. Znowu należy tu docenić jego upór i pomysłowość: opracował zbiór reguł ascetycznych, wiedząc, że Buddha ich nie zaakceptuje. A kiedy je odrzuci, Devadatta będzie mógł skrytykować Buddhę za niedbalstwo, zbytnią pobłażliwość – wtedy można będzie wprowadzić w życie główną część planu.

Ascetyczne reguły, które zaproponował, były zbiorem pięciu punktów. Pierwszym z nich był wegetarianizm, kolejnym było spanie wyłącznie pod drzewami, następnym przyjmowanie jałmużny tylko z wioski, czwarty punkt to posiadanie tylko trzech szat… i nie pamiętam, jaki był piąty. Mniejsza o to. Powinniśmy te zasady postrzegać jako dozwolone w buddyzmie, a nawet godne pochwały. Wszystkie te praktyki same w sobie są dobre, ale problemem było to, że Devadatta próbował je narzucić wszystkim. To tak jak z mocami nadprzyrodzonymi: same w sobie moce te nie są złe, ale mogłyby być użyte w celu czynienia zła. Tak samo jest z tymi praktykami – nie chodzi o to, że one same są problematyczne, ale o to, jak się ich używa.

Oczywiście najistotniejsza spośród tych pięciu punktów jest zasada wegetarianizmu. To jest coś, co współcześnie wiele osób, w tym i ja, uważa za coś dobrego, do czego warto zachęcać innych – ponieważ jest różnica między zachęcaniem a narzucaniem z góry. Wierzę, że takie podejście często może być mylnie interpretowane i nadużywane w buddyzmie. Przykładem jest Tajlandia, gdzie w ostatnich kilku dziesięcioleciach ruch reformatorski, który zaczął tam działać, nazywany Santi Asok, propagował wegetarianizm. Oczywiście kiedy to się wydarzyło, inni mnisi mówili: „oto są uczniowie Devadatty” – tak jakby było coś złego w wegetarianizmie, tylko dlatego, że nakłaniał do niego Devadatta. A to nie jest wcale istota rzeczy, wcale nie o to w tym chodzi. Sama zasada była dobra, ale Devadatta używał tej dobrej zasady, aby stworzyć coś złego. Myślę, że to także wyjaśnia, dlaczego Devadattę uważa się za tak niegodziwego. Brał te czysto duchowe przykazania i pozbawiał je kształtu, czynił złym coś, co samo w sobie powinno być dobre.

Wiedział więc, że Buddha nie nakaże tego wszystkiego Saṅdze, dlatego poszedł do Niego i zaproponował, żeby wspólnota przyjęła te pięć punktów. Buddha odrzucił je, więc Devadatta odszedł i przeciągnął na swoją stronę pięciuset mnichów. Historia mówi, że kilku z nich było jego przyjaciółmi, jego stronnikami, którzy po prostu poszli za nim. Liczba 500 jest umownym określeniem dużej grupy ludzi, więc prawdopodobnie była to po prostu jakaś grupa mnichów. Nie jest pewne, jak wielu spośród nich z nim odeszło, ale na pewno jakaś część to zrobiła. Stąd idea, że Devadatta miał charyzmę, która przyciągała ludzi. Miał cechy przywódcze, ale zniekształcone. Przeciągnął na swoją stronę pięciuset mnichów, a robiąc to, podzielił Saṅghę. I to jest to główne przestępstwo, które popełnił Devadatta. I to przestępstwo rozbicia Saṅghi jest często nierozumiane i źle interpretowane. Trzeba wiedzieć, że to, co zrobił Devadatta, było umyślne i świadome – nadużył Dhammy, tego, czego nauczał Buddha. Celowo rozbił Saṅghę i stworzył jej dwa różne odłamy.

W tradycji buddyjskiej istnieje wierzenie, że jeśli stworzy się schizmę w Saṅdze, idzie się za to do piekła. Nie oznacza to, że jeśli dwie grupy mnichów i mniszek idą swoimi drogami, to od razu stworzyło się schizmę w Saṅdze. Należy mieć intencjonalne, pełne złej woli nastawienie, by zniekształcić i zakłócić Dhammę poprzez podziały w Saṅdze i stworzenie dwóch różnych grup. Musi się to także faktycznie udać, by można było stworzyć schizmę w taki sposób, w jaki udało się to Devadatcie. Dlaczego ten konkretny uczynek jest tak haniebny? Devadatta został zapamiętany bardziej za stworzenie podziału niż za próbę zabójstwa Buddhy. Interesujące, nieprawdaż? Wydawałoby się, że próba zabójstwa Buddhy to najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Dla samego Buddhy była to sprawa niewielkiej wagi, ponieważ On uspokajał wszystkich, mówiąc: „Spokojnie, nie zginę”. Podział Saṅghi to coś potężnego, wartego przyjrzenia się.

Badałem ten temat i myślę, że nie było w późniejszej historii Saṅghi takiego rodzaju schizmy, w sensie, o którym się mówi w przypadku Devadatty. Myślę, że wszystkie późniejsze generacje buddystów tak bały się pójścia do piekła, że nigdy nie zrobiłyby czegoś takiego. Co najwyżej powstawały w Saṅdze dwie grupy, które oddalały się od siebie, dzieliły, szły w różnych kierunkach, bo jest wiele dróg, ale nie była to formalna i celowa schizma, którą stworzył Devadatta. Był to naturalny, ewolucyjny proces. Sądzę, że czasami mogły pojawiać się i złe zamiary, nieporozumienia, ale myślę, że był to normalny rozwój. Żyjemy obecnie w świecie, w którym istnieje wiele różnych form buddyzmu. W każdym buddyjskim kraju Saṅgha podzielona jest na różne nikāye, różne szkoły, różne praktyki, i nawet te grupy podzielone są na inne podgrupy i kolejne pod-podgrupy, więc buddyjska wspólnota jest ekstremalnie różnorodna. Ale nie uważam, że powinniśmy tę różnorodność postrzegać jako złą samą w sobie, jako problematyczną. Myślę, że to coś dobrego – ludzie są różni, więc mają różne sposoby praktykowania buddyzmu.

To, czego powinniśmy unikać, to sekciarstwo, mówienie: „Moja grupa ma rację, a wszystkie inne są w błędzie”, „Nasza droga jest dobra, a wszystkie inne są złe”. Prawda lub błąd nie mają związku z grupami. Nie ma jednej świątyni, która robi same dobre rzeczy, a pozostałe nie. Nie ma jednej buddyjskiej społeczności, która robi wszystko dobrze, a inne postępują niewłaściwie. Podróżując po różnych krajach na świecie, zobaczycie różne praktyki Dhammy. Gdzie bym nie pojechał, widziałem ludzi w dużym stopniu takich samych. Są szczerze oddani i starają się, zmagają, próbują medytować, a zamiast tego dużo myślą. Tak jest wszędzie, gdzie byście nie trafili. Myślę, że ludzie chcą być przyzwoici, próbując działać we właściwy sposób. Więc myślenie tego typu, że praktykujemy najlepszą lub najczystszą formę buddyzmu, że nasz nauczyciel jest bardziej oświecony niż wasz nauczyciel, to coś, na co musimy bardzo uważać. Jest tego sporo w buddyzmie. Jest to dość niezdrowe i destruktywne, więc dobrze, że istnieją różne grupy. Cieszmy się tym, że ludzie praktykują Dhammę na różne sposoby.

Wracając do Devadatty – odszedł on więc z pięciuset mnichami i nauczał ich przez jakiś czas Dhammy (nie jestem pewien, jakiej Dhammy chciał ich nauczać; może mówił, że trzeba być wegetarianinem i nie można spać pod dachem, należy mieć tylko trzy szaty i tak dalej, nie wiem nawet, czy on sam to praktykował, czy tylko chciał, żeby inni to robili). Wtedy Sāriputta i Moggalāna, główni uczniowie Buddhy, przyszli go odwiedzić, bo chcieli przyprowadzić z powrotem pięciuset mnichów. Chcieli, żeby wrócili oni do Saṅghi, ponieważ wiedzieli, że ci, którzy odeszli, nie byli źli, ale po prostu popełnili błąd. Kiedy Devadatta zobaczył nadchodzących Sāriputtę i Moggalānę, powiedział: „Ha! Zobaczcie wszyscy, nawet główni uczniowie Buddhy przyszli, żeby stać się moimi uczniami”. Gdy ci dwaj podeszli, Devadatta zwrócił się do Sāriputty: „Nauczaj Dhammy. Ja jestem zmęczony, bolą mnie plecy, muszę się położyć”.

To niepozorny, acz interesujący szczegół. Ponieważ jeśli zaczniecie czytać sutty, dowiecie się, że Buddha miał problemy z plecami. Wiedzieliście o tym? Tak, Buddhę bolały plecy. To najbardziej w Nim lubię, oczywiście poza byciem Przebudzonym. Czasami, kiedy nauczał Dhammy, mówił: „Przepraszam, bolą mnie plecy, muszę się położyć”. Szedł więc i kładł się z boku w sali do nauczania, a inny mnich zaczynał wtedy nauczać Dhammy. To bardzo luźna postawa, prawda? Nie mogę sobie wyobrazić, jak On to robił. Wyobraźcie sobie, że ja teraz mówię: „O, trochę bolą mnie plecy” i oddaję mikrofon, żeby ktoś skończył nauczanie za mnie, a ja kładę się w kącie. Ale to właśnie robił Buddha. Myślę, że to bardzo luźne podejście, ale podoba mi się. Więc Devadatta postąpił jak szakal, który próbuje naśladować lwa, i zrobił to samo. I to są bardzo realistyczne detale. Jest w historii Devadatty mnóstwo takich realistycznych szczegółów. Nadużywanie praktyk ascetycznych, aby wydać się bardziej twardym i duchowo zaawansowanym, to bardzo charakterystyczna cecha we wspólnotach monastycznych. Ciągle to widać. Ludzie próbują współzawodniczyć, próbują być bardziej ascetyczni niż inni. „Ach! Ten mnich jest taki dobry, jada tylko raz na 40 lat”. Okazuje się potem, że żyje tylko na mleku zbożowym i serze. Nie w tym rzecz, bo jest to tylko uzewnętrznianie duchowych właściwości, oceniamy tylko po tym, co widać na zewnątrz. To, że ktoś może się wydawać najlepszym mnichem lub najlepszą mniszką, bo praktykuje surowe reguły, nie oznacza, że musi być najbardziej oświecony. Często to widać, kiedy poznajecie tych ludzi nieco lepiej – okazuje się, że wiele z ich praktyk tak naprawdę jest na pokaz, tak jak w przypadku Devadatty.

Powinniśmy być ostrożni i przyglądać się temu uważnie, ponieważ łatwo ulec czarowi powierzchownego ascetyzmu. Ale nie dowiemy się dzięki temu, co się dzieje w środku danego człowieka. Buddha powiedział, że można stosować tego rodzaju praktyki, jeśli się ich potrzebuje. Kiedyś podróżowałem po Tajlandii i odwiedziłem Ajahna Maha Bua, wielkiego mistrza leśnego. Ma on reputację bardzo rygorystycznego, ascetycznego mnicha. Tak naprawdę nie rozmawialiśmy z samym Ajahnem Maha Buą – to znaczy rozmawialiśmy, ale krótko, a on tylko się z nas śmiał, mówiąc, żebyśmy zmykali. Więc to było nasze doświadczenie z wielkim mistrzem leśnym. Było tam pięćset osób, które śmiały się z nas, więc poszliśmy porozmawiać z angielskim mnichem, jego uczniem, Upapaññavado. Byliśmy grupą młodych zachodnich mnichów, i jak to bywa wśród zachodnich mnichów, staraliśmy się być bardzo gorliwi (taką postawę można zaobserwować szczególnie w klasztorach w Tajlandii, wszyscy mnisi próbują być lepsi jeden od drugiego). Upapaññavado powiedział coś całkiem sensownego, nawet jeśli nikt tego tematu nie poruszył. Powiedział, że praktyki ascetyczne są użyteczne tylko wtedy, gdy stosujesz je, żeby przeciwdziałać pewnym własnym tendencjom i problemom. Jeśli zmagasz się sam ze sobą w jakiejś sferze, to wtedy musisz zrobić coś, co pozwoli ci to pokonać. Na przykład: jeśli się objadacie, powinniście sięgnąć po jakiś rodzaj praktyki, żeby to ograniczyć, żebyście jedli tyle, ile potrzebujecie. Kiedy jest się mnichem, czasami nie ma zbyt wiele do zrobienia, więc pojawia się pokusa, żeby spać za dużo. Jeśli odkryjecie, że śpicie cały dzień, musicie zrobić coś, żeby to przełamać. Możecie pomieszkać na zewnątrz kilka tygodni, możecie podjąć praktykę ascetyczną. Przez niewygodę nie będziecie mogli spać zbyt wiele, więc łatwiej będzie wam pokonać te skłonności do lenistwa. Praktyki ascetyczne to nie jest coś na pokaz, żeby zrobić wrażenie na ludziach. One są po to, żeby rozwiązać jakiś szczególny problem lub nad czymś się pochylić i zmienić swoje postępowanie.

A więc Devadatta powiedział Sāriputrze, żeby ten kontynuował nauczanie Dhammy, a on położy się na chwilę. Jednak zamiast położyć się i pozostać uważnym, tak jak Buddha, Devadatta położył się, zasnął i zaczął chrapać. Może to prawdziwy powód, dlaczego mnisi się nie kładą, podczas gdy nauczanie Dhammy jest kontynuowane przez kogoś innego. Niemniej Sāriputta przekonał wszystkich mnichów, że popełnili błąd, i zabrał ich z powrotem do Buddhy. Kiedy Devadatta się obudził, zobaczył, że wszyscy mnisi odeszli. Był tym dość rozzłoszczony, według przekazów „wymiotował gorącą krwią z ust”. Chyba był więc kapkę zdenerwowany, jak mniemam.

Nie jestem do końca przekonany, czy końcówka życia Devadatty była dokładnym opisem historycznym, ale mówi się, że ostatecznie miał wyrzuty sumienia i wyruszył z powrotem do miejsca, gdzie przebywał Buddha, mając zamiar prosić o przebaczenie i pogodzić się z Nim, ale nie udało mu się. Kiedy był w podróży, otworzyła się ziemia i go pochłonęła, zabierając do gorącego i nieprzyjemnego miejsca. W obecnych czasach nie wierzymy w dosłowne „piekła”, stopione żelazo pod nami. Co ciekawe, geologowie mówią nam, że pod ziemią jest de facto gorące, płynne żelazo.

W każdym razie Devadatta przebywa tam już od jakiegoś czasu, ale zgodnie z tradycją odrodzi się w przyszłości, kiedy wyczerpie się jego kamma. Odrodzi się i stanie się przyszłym Buddhą. I znowu – myślę, że trzeba przyjąć fakt, że miał on dużo dobrych cech. Niektóre tradycje mówią, że zostanie paccekabuddhą, samotnym, oświeconym mędrcem. Zgodnie z innymi będzie całkowicie Przebudzony. Tradycja buddyjska, chociaż z jednej strony bardzo krytyczna w stosunku do Devadatty, z drugiej przyjmuje, że miał on zalety, robił dobre rzeczy w przeszłości, ale ostatecznie otrzyma odpuszczenie w przyszłości.

Ciekawe w tej historii jest to, że zgodnie z tradycyjnym przekazem, kiedy Devadatta podróżował do Buddhy, szukając ostatecznego wybaczenia, nie dostał tej szansy, jego kamma zablokowała mu ją, co nie wydaje się w porządku. Jeśli odwiedzicie Sāvatthi w Indiach, gdzie jest wielki klasztor, w którym przebywał Buddha, [ludzie] pokazują wgłębienie w ziemi, niedaleko klasztoru i mówią: to jest miejsce, gdzie Devadatta został pochłonięty [przez ziemię]. Możecie w to wierzyć, jeśli chcecie.

Ze wszystkich złych rzeczy, które zrobił Devadatta – stosował przemoc, podzielił Saṅghę, kłamał, manipulował ludźmi – najgorsza, najbardziej zapamiętana i najbardziej charakterystyczna, wyjaśniająca, dlaczego był taki zły, jest bardzo prosta: zatrzymał się w pół drogi. Miał wszystko, czego mógł zapragnąć, aby się rozwijać i praktykować. Miał możliwość zostania mnichem, miał nauczyciela w postaci Buddhy, wsparcie i warunki do medytacji. Miał wszystko i wykazywał wstępne sukcesy w swojej praktyce. Mówi się, że osiągnął swoje moce psychiczne po pierwszej porze deszczowej, gdy ledwo co przyjął święcenia. Niektórzy z nas medytują latami i nie uzyskują nic. Moce psychiczne po pierwszej porze deszczowej to wspaniałe osiągnięcie. Devadatta przejawiał więc wiele z tych obiecujących oznak. A zatrzymał się w pół drogi – z jakiego by to nie było powodu. Oczywiście, był zarozumiały, zazdrosny, ambitny i tak dalej, ale przyczyny nie są aż tak ważne, ponieważ każdy z nas ma wszystkie te cechy, prawda? Jesteśmy zazdrośni, bywamy ambitni i zarozumiali, ale to nie popycha nas do zaprzestania praktyki. To nie obecność tych cech jest problematyczna, nie ma to znaczenia. Po prostu praktykujcie dalej. To jest coś, czego nie zrobił Devadatta.

Sądzę, że właśnie to zdecydowało o tym, że Devadatta jest paradygmatem zła: zatrzymał się w pół drogi. I to przesłanie, które przekazał Buddha: nie każę ci robić nic niemożliwego. Pomyślcie o tym, to naprawdę ważne. Często myślimy o nauce Buddhy i wydaje nam się, że jest w niej tyle trudności, medytacja jest taka trudna, a oświecenie – co to w ogóle jest? I mamy wrażenie, że to wszystko jest tak daleko. Ale Buddha mówi: „Gdyby to było niemożliwe, nie prosiłbym cię, byś to robił”. Esencją nauki Buddhy jest rozpoznanie tego, co jest zdrowe, i tego, co jest niezdrowe, co niesie cierpienie, a co szczęście. Porzućcie to, co wiedzie ku nieszczęściu, rozwijajcie to, co wiedzie ku szczęściu. To wszystko, to jest naprawdę bardzo proste. Wy wszyscy to praktykowaliście. Każda osoba w tym pomieszczeniu zrobiła to wiele razy, wszyscy rozpoznaliście niezdrowe tendencje w waszych umysłach, potrafiliście je odpuścić; rozpoznaliście zdrowe cechy w waszych umysłach i byliście stanie je rozwijać i za nimi podążać. To już się stało, to już zrobiliście, możecie to robić dalej. Jedyna rzecz, której musicie unikać, to wykroczenie Devadatty – zatrzymanie się w pół drogi, poddanie się.

Na tym kończę swoją mowę o Devadatcie i naturze zła. To tylko pół mowy, ale pomyślałem, że zatrzymam się w pół drogi [śmiech]. Teraz zapraszam was do wyrażania swoich opinii i zadawania pytań.

[Pytanie od słuchacza:] Ajahnie Sujato, to, o czym chcę powiedzieć, nie jest o Devadatcie, ale powiedziałeś, że Buddha odczuwał ból.

[A.S.:] Bolały go plecy, tak.

[Pyt.:] Czytałem pewien artykuł: Buddha powiedział swoim uczniom, że czuje fizyczny ból, kiedy jego umysł jest skupiony na saṃsārze. Kiedy jego umysł znajduje się w świecie zewnętrznym, odczuwa ten ból, ale gdy umieszcza swój umysł poza saṃsārą, poza tym światem, może uśmierzyć ból.

[A.S.:] To prawda. Jeśli był w głębokiej medytacji, oczywiście mógł nie odczuwać bólu, ale kiedy był poza medytacją, wtedy jego ciało było takie jak każdego innego człowieka.

[Pyt.:] Inna kwestia: mówi się, że Buddha wiele razy czuł błogość. Że ludzkie istoty przeżywają stan błogości podobny do orgazmu, trwający bardzo krótko. Ten stan, który odczuwał Buddha, był długotrwały, tak?

[A.S.:] Błogość w tym świecie trwa bardzo krótko. Można ją porównać do przyjemności z jedzenia lodów. Pamiętam, kiedy byłem młodym mnichem i podróżowałem po Tajlandii z moim przyjacielem Ajahnem Chandako i jego mamą. I jego mama kupiła nam pewnego razu deser lodowy. Zjedliśmy go, a on spojrzał na mnie i powiedział: wiem, że te rzeczy są nietrwałe, ale czy muszą być aż tak nietrwałe? [śmiech]

[Pyt.:] Mówiłeś o praktykowaniu, o niepoddawaniu się. Wiem, że kwestia poddawania się jest dość złożona, to temat na oddzielny wykład. Ale może jesteś w stanie dać nam kilka wskazówek, opowiedzieć o tym, co to oznacza.

[A.S.:] Jest tak wiele rzeczy, które możesz zrobić, które mogą stać się częścią twojej duchowej praktyki. I naprawdę uważam, że to ważne, żeby twoja praktyka duchowa była holistyczna, powinna wpływać na każdą część twojego życia. To nie jest tylko to, co robisz, kiedy przebywasz wśród społeczności buddyjskiej. To coś, co wpływa na wszystko, co robisz. I możesz odnaleźć Dhammę we wszystkim, prawda? Możesz ją odnaleźć w swojej rodzinie, pracy i wszystkich innych aspektach życia. Z jednej strony możesz powiedzieć sobie: powinnam znaleźć Dhammę w tej sytuacji. Nie powinnam porzucać czegoś tylko dlatego, że jest trudne. Z drugiej strony istnieje wiele sytuacji, które nie są użyteczne, nie są dla nas korzystne, więc musisz nauczyć się korzystać z własnej mądrości. Jeden ze sposobów na to, który dla mnie jest najbardziej wartościowy, mówi: musisz odsunąć wszystko na bok. Na jakiś czas zdystansować się od wszystkiego i nie myśleć o tym. Właśnie dlatego jestem tu, w Bodhinyana. Tak właśnie zrobiłem. Pozostawiłem klasztor Santi, wróciłem do Sydney, spędziłem porę deszczową z moim ojcem i zupełnie nie wiedziałem, co robić dalej. Celowo wcale o tym nie myślałem. Przez 10 lat byłem opatem klasztoru, teraz nagle nim już nie jestem, więc co będę robił z moim życiem? Nie wiem. Co robią byli opaci? Są na Facebooku jakieś grupy dla byłych opatów? [śmiech] Spotykają się tam i rozmawiają o tym, jacy to młodzi mnisi są niedobrzy w dzisiejszych czasach? Więc wróciłem do Sydney, chodziłem po ulicach i nie miałem żadnej wizji, co będę robił. Pewnego wieczoru siedziałem sobie w parku na trawie, w Obserwatorium w Sydney, i zamierzałem medytować. Było cicho i spokojnie – i nagle mnie olśniło. „Powinieneś jechać do Bodhinyany”. Pomyślałem, że to dobry pomysł, więc tak właśnie zrobiłem. I stało się tak dlatego, że „zresetowałem” swój umysł, wyczyściłem go z wszelkich zamiarów, nie miałem żadnego konkretnego celu, żadnych planów awaryjnych. I dlatego myśl, która do mnie przyszła, była czysta, nie było we mnie sprzecznych uczuć. Wtedy mądrość powiedziała: „Tak, to właściwy kurs”. Towarzyszyło mi poczucie pewności. Musisz się nauczyć zaufać temu poczuciu pewności. Nie słuchać lęku i wątpliwości, które zatrzymują cię przed robieniem tego, co jest naprawdę dobre. Nie wiem, czy Devadatta miał to samo poczucie pewności co do swoich czynów.

[Ktoś zadaje pytanie, którego nie słychać]

[A.S.:] To jest kolejne dobre pytanie – dlaczego Buddha go nie wydalił z Saṅghi. To właśnie dlatego badacze kwestionują historyczność tych elementów opowieści. To, że Devadatta próbował zabić Buddhę, a potem przyszedł do niego, chcąc narzucić mnichom praktyki ascetyczne, to aspekty tej historii, które są mało prawdopodobne. Nie byłbym na tyle pewny siebie, żeby stwierdzać, co dokładnie się wówczas wydarzyło. Myślę, że sednem było to, że Devadatta próbował spowodować schizmę. A do tego czasu mógł być całkiem dobrym mnichem. Myślę też, że Buddha zawsze dawał ludziom kredyt zaufania, wierzył, że każdy może się zmienić.

[Ktoś zadaje pytanie, którego nie słychać]

[A.S.:] Nie, kiedy mówię o Buddzie, mówię o Sakyamunim Siddhatcie. A gdzie żyli poprzedni Buddhowie?

Opowiem o kilku podstawowych faktach odnośnie do tego pytania. Zgodnie z tradycją buddyjską Buddha nie jest jednostkowym fenomenem. Jest Buddha Siddhattha Gotama, o którym wiemy, że żył w określonym miejscu i określonym czasie. Możemy pojechać do miejsca, gdzie się urodził, możemy udać się do Kapilavatthu, gdzie dorastał, do Rājagahy, gdzie praktykował. Możemy pojechać do Bārāṇasī, gdzie wygłosił pierwsze kazanie, Bodhgaya, gdzie uzyskał oświecenie, do Kusināry, gdzie zmarł. Możemy powiedzieć, że te wydarzenia miały miejsce w tych lokacjach, w tym czasie. Ponadto tradycja buddyjska (i sam Buddha) zawsze mówiła, że Buddhowie pojawiają się od czasu do czasu. Buddha nie był jedyny. Można powiedzieć, że bycie Buddhą jest naturalnym zjawiskiem. Stać się Buddhą oznacza zrozumieć Cztery Szlachetne Prawdy – to jest podstawa, więc ktoś, kto je zrozumie, sam dla siebie, staje się przebudzonym, oświeconym. Cztery Szlachetne Prawdy – cierpienie, przyczyna, ustanie i ścieżka – to coś bardzo subtelnego, trudnego do zrozumienia w pełni. Ale to się zdarza. Jest to całkiem powszechne. Nie tylko w buddyzmie, ale we wszystkich indyjskich religiach są podobne koncepcje. Religia dźinijska, hindusi mają podobne koncepcje: że w toku historii od czasu do czasu pojawiali się ludzie oświeceni. W tradycji buddyjskiej, poza Siddhatthą, żaden inny z Buddhów nie jest postacią historyczną, więc nie znamy dat i miejsc z nimi powiązanych, nie wiemy, czy żyli w takim czy innym miejscu lub w takim a takim czasie. I nie sądzę, że naprawdę musimy to wiedzieć. Myślę, że oni mogą być przede wszystkim postaciami legendarnymi, pokazującymi nam, że Buddhowie mogą pojawiać się w pewnych momentach historii, ale nie jesteśmy w stanie tego umiejscowić dokładniej w czasie.

Ale zadałeś także pytanie o system światów i wymiarów. To też jest bardzo interesujące, ponieważ z buddyjskiego punktu widzenia ten świat nie jest jedynym światem. Nie jest to jedyna zamieszkała planeta. Obcy są w porządku, jeśli chodzi o buddyzm. Dobrze czujemy się z istnieniem obcych od wielu tysięcy lat. Mamy więc wiele systemów światów, wiele słońc i wiele istot zamieszkujących te układy słoneczne w całym wszechświecie – i w każdym buddyści uzyskują oświecenie. Wspaniale! Ponieważ gdzie byś się nie udał, prawda pozostaje zasadniczo taka sama. Możesz wyobrazić sobie dowolną postać czy formę obcych – czy możesz sobie wyobrazić, że obce formy życia nie mają dukkha? Że nie mają cierpienia? Nie wiem, co to mogłoby znaczyć. Więc gdziekolwiek te istoty by nie żyły, rodzą się i cierpią. Czasami rozumieją cierpienie i nie przywiązują się, tego nauczał Buddha. Z buddyjskiego punktu widzenia jest to całkiem sensowne, że istnieje wiele różnych istot czy gatunków we wszystkich galaktykach i możliwe, że wśród nich jest także wielu buddystów. Musimy więc poczekać i się o tym przekonać.

[Pyt.:] Chciałbym podzielić się czymś, co znalazłem na temat Devadatty. Są naukowcy, którzy uważają, że on istniał i czynił te rzeczy z konkretnych powodów: po to, by dać ludziom przykład zła, z którego będą mogli oni się uczyć, jak nie postępować. To także odnosi się do poprzedniego pytania, czyli dlaczego po prostu go nie wyrzucono. Istnieją teorie, które mówią, że tak naprawdę był on bardzo mądrą osobą, pomagał Buddzie nauczać Dhammy i zgodził się robić te negatywne uczynki, aby dać przykład, aby Buddha pokazał, jaka jest ta właściwa droga, by stanowić czarny charakter. W innym przypadku ta historia byłaby nudna.

[A.S.:] Nie będę komentował „nudnej historii”, ale jest to dość ciekawe i nie jestem pewien, czy faktycznie jest tu jakiś związek, ale idea ta jest również poruszona w kontekście Judasza. Istnieje ewangelia Judasza, nie wiem, czy kiedykolwiek o niej słyszeliście; są też gnostyckie ewangelie i tak dalej. Jest to późna, ale podobna koncepcja, że Judasz był najważniejszy w tej historii i jego rolą było poświęcenie siebie poprzez zdradę Jezusa. W przypadku Devadatty nie jestem przekonany co do tego rodzaju teorii, ponieważ wydaje mi się, że jeśli przyjrzycie się tej historii dokładnie, był to ktoś z klanu Buddhy, kto przyjął święcenia. Początkowo miał potencjał, ale był owładnięty zazdrością, zarozumiałością. Pod wpływem tych złych cech próbował spowodować schizmę w Saṅdze i w ten sposób uformował własną grupę, ale właściwie mu się to nie powiodło, bo nie miał duchowej potęgi, jaką dysponował Buddha. Dla mnie ta podstawowa wersja owej historii jest bardzo realistyczna i całkiem wiarygodna. Nie uważam, że trzeba szukać jakichś radykalnych reinterpretacji, ponieważ takie przypadki zdarzają się cały czas. Możecie sami to zaobserwować, a ja mogę wymienić wiele grup, jakie podpatrzyłem w trakcie dziesięciu lat pobytu w Sydney, gdzie jedna grupa oddziela się od drugiej i odchodzi, z dobrych czy też złych powodów. To jest coś, co zdarza się cały czas. To prawda, że historia Devadatty zapewne została do jakiegoś stopnia podkoloryzowana, ale nie widzę powodu, żeby jej rdzenia nie traktować całkiem dosłownie.

[Pyt.:] Ajahnie, doprecyzuj, proszę: co znaczy, że Devadatta zatrzymał się w swoich działaniach? Jeśli naprawdę się zatrzymał w połowie drogi, to jak mógł czuć wyrzuty sumienia i prosić Buddhę o wybaczenie?

[A.S.:] Tak, to dobre pytanie. On nie zatrzymał się całkowicie, ale w pewnym sensie zrobił sobie przerwę. Po pierwszej porze deszczowej rozwinął się medytacyjnie i wygląda na to, że poprzestał na tym. Ale tak, masz rację, wrócił na ścieżkę i to jest inna kwestia. Nieważne, jak daleko zajdziesz, jak zły się staniesz – zawsze jest szansa uzyskania odkupienia. Buddha nie chciał, żebyśmy cierpieli. Pomyślcie: kiedy zrobiliście coś złego, zraniliście kogoś, rozzłościliście się, a po tym czujecie wyrzuty sumienia, źle wam z tym – pomyślcie tak: Buddha nie chciałby, żebym cierpiał. Chciałby, żebym to odpuścił.

OK, są jeszcze jakieś pytania? Powoli będziemy kończyć - czy są jakieś ogłoszenia? Zatem zobaczymy się jutro po medytacji, a Ajahn Brahmali daje w niedzielę wykład o suttach, natomiast sadzenie drzewa Bodhi w klasztorze Dhammasara będzie po medytacji, wieczorem.

Przypisy:
1. Tak naprawdę nie nazywa go kawałkiem flegmy czy kulą flegmy, ale „połykaczem własnej flegmy”. Nie jest to tylko obelga, ale w rzeczywistości dyskurs nad kształtem przyszłej Saṅghi: czy ma ona współpracować z ludźmi świeckimi, czy też istnieć odizolowana w lasach. Devadatta w swojej wizji zaostrzenia dyscypliny opowiada się za brakiem takiej współpracy, za porządkiem „leśnego zgromadzenia” nieprowadzącego wymiany ze świeckimi wyznawcami, stąd połykacz własnej flegmy (przyp. tłum).

O autorze

Sujato.jpg

Sujato Bhikkhu
zobacz inne publikacje autora

Bhante Sujato (Anthony Best) urodził się 4.11.1966 r. w Perth (Zachodnia Australia). Wychowywał się w liberalnej, katolickiej rodzinie, uczęszczał do szkoły Christian Brothers. Zafascynowany naukową wizją świata, a w szczególności teorią względności, odrzucił chrześcijaństwo, gdy był jeszcze nastolatkiem.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: https://www.youtube.com/watch?v=subPhMwKvC8&list=UU6M_EhnSSdTG_SXUp6IAWmQ

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: Sylwia Gil
Redakcja polska: Katarzyna Chmielecka
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/