KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Świetnie, zatem temat mowy to „Narcyzm a poczucie braku” – o taką mowę zostałem poproszony. Właściwie to był wpis na blogu, który opublikowałem jakiś czas temu i zasugerowano, żebym użył go jako tematu mowy. To trochę nietypowy tytuł, prawdopodobnie wybrałbym coś bardziej przyjaznego, gdybym planował, że będzie to temat mowy. Tak czy inaczej, chodzi o poczucie własnego „ja”, a szczególnie o to, kiedy coś jest z nim nie tak.
Krótkie wyjaśnienie, skąd ten tytuł. Jakiś czas temu zastanawiałem się nad tym, że zwykle, gdy myślimy o problemach i trudnościach psychicznych, mówimy, że ktoś je ma, prawda? Czyli ktoś ma chorobę psychiczną, zaburzenie psychiczne, problem emocjonalny. Jest to coś dodatkowego, co dana osoba ma. O kimś, kto jest narcyzem, ekstremalnym egoistą czy egoistką, mówimy, że to ktoś, kto ma wielkie ego, jest bardzo zarozumiały. I przyszło mi do głowy, że to błędny sposób myślenia; że te sprawy nie świadczą o posiadaniu, ale raczej o braku. Ktoś z wielkim ego wcale nie posiada więcej niż inni, ale raczej właśnie czegoś mu brakuje. Brakuje np. zdolności do refleksji, empatii czy zrozumienia, że nie jest pępkiem świata. Zatem zamiast myśleć o tych sprawach jak o problemie, którego musimy się pozbyć, może moglibyśmy podejść do tego zagadnienia w inny sposób – spojrzeć poprzez cechy, które powinniśmy rozwijać, te których brakuje i zapytać, co zrobić, aby je rozwinąć?
Na razie tylko takie krótkie wyjaśnienie, dlaczego użyłem tej frazy. Rozwinę te kwestie trochę później. Oczywiście wiesz, kim jesteś, prawda? Kiedy masz wypełnić formularz, mówisz: „Jestem tym i tym, tą i tą”. Pytają cię o imię i wpisujesz swoje imię; pytają cię, kim jesteś i odpowiadasz, kim jesteś. To wszystko wydaje się dość oczywiste i nie myślisz o tym w kategorii dylematu, dopóki nie zetkniesz się z buddyzmem i nie stanie się to zagadką. Od tej pory przy wypełnianiu prostego formularza doświadczasz metafizycznego kryzysu. [śmiech] Gdy wypełniam formularz, czy mam wpisywać „Bhikkhu Sujato”, czy „Zbiór pięciu khandh konwencjonalnie nazywanych Bhikkhu Sujato?”. Co mam wybrać?
Oczywiście, jedna sprawa, której musisz się nauczyć o filozofii buddyjskiej, to to, że nie powinniśmy mylić nauki buddyjskiej o braku istoty z tym, jak radzimy sobie i odnosimy się do siebie w codziennym życiu. W buddyzmie rozróżniamy kategorię konwencjonalnej czy też empirycznej jaźni oraz jaźni metafizycznej. To rozróżnienie chcę wprowadzić na początku, ponieważ jego zrozumienie jest kluczowe.
Kiedy, w kontekście nauki buddyjskiej, mówimy o braku istoty, nie mamy na myśli, że nie jesteś osobą. Nie oznacza to, że nagle znikasz. Chodzi nam jedynie o to, że kiedy mówimy o osobie, to jest to jedynie konwencjonalna etykieta i, jak każda konwencjonalna etykieta, jest ograniczona i niewystarczająca. To, co nazywasz swoim imieniem, ulega ciągłym zmianom. Sujato, który siedzi tu przed tobą, jest inny niż Sujato, który był tu wcześniej, rok temu czy dwa, i wygłaszał mowę. Przede wszystkim, jestem tłustszy – dobrze wiem, że wszyscy tak myślicie. [śmiech] No co? Cały dzień siedzę z Ajahnem Brahmem, to i mi się udziela.
Zatem rzeczy ulegają zmianom, a imię pozostaje takie samo. I to jest jeden z powodów, dla których owo imię daje iluzję trwałości. Pomyśl o tym, jak to jest na przykład z odpowiedzialnością. Powiedzmy, że łamiesz prawo – napadasz na bank. Tydzień później policja puka do twoich drzwi: „Czy to ty obrabowałeś bank?” „Nie, to nie byłem aktualny »ja«, moje »ja« jest nietrwałe. To był zestaw saṅkhār – skłonności, intencji i działań, które są już przeszłością. Widzicie przed sobą, kogoś zupełnie innego”. A policja na to: „Wow, to takie głębokie… Ty draniu, idziesz z nami”. W konwencjonalnym, codziennym, psychologicznym sensie, wszyscy mamy własne „ja”. Nie powinniśmy robić z tego problemu, nie powinno nam się to mylić – nie należy mylić poziomów nauczania. Na przykład w buddyzmie, w głębi serca wiemy, że w pełni Przebudzona osoba całkowicie pojęła naukę o braku istoty. Ale jednocześnie jednym z epitetów opisujących Arahanta jest to, że Arahant jest osobą, która jest bhāvitatta [bhāvita + atta] – jest w pełni rozwiniętą istotą.
Ciekawe, że jeśli kiedykolwiek spotkasz bardzo głęboko praktykujących mnichów lub mniszki… Przestałem już zgadywać, kto jest Arahantem, a kto nie – bywa, że spotyka się niezwykłych ludzi w różnych tradycjach. Ludzie ci zwykle mają, jakby to ująć, wyróżniające się osobowości, są bardzo wyjątkowymi jednostkami. Nie jest tak, że kiedy stajesz się Przebudzony lub duchowo rozwinięty, tracisz swoją osobowość i stajesz się jakimś mdłym automatem czy robotem: „Jes-tem Ara-han-tem, jes-tem tyl-ko pię-cio-ma khan-dhami”. To nie tak. W rzeczywistości ludzie ci mają w sobie jeszcze więcej żywotności, ponieważ przestają się tak sobą przejmować. Mniej im zależy na tym, aby zaimponować innym albo wypełniać jakieś role. Po prostu są sobą. Moje doświadczenie jest takie, że osobowość ludzi, którzy są bardzo duchowo rozwinięci, mocno się wyróżnia. Tacy ludzie bywają pokręceni, bardzo zabawni i wyjątkowi. „Pokręceni” – chyba tego słowa szukałem. To tyle, jeśli chodzi o konwencjonalne poczucie „ja”.
Kiedy Buddha mówił o anatta, nie miał na myśli tego konwencjonalnego rodzaju jaźni. Mówił o metafizycznej jaźni. Przez metafizyczną jaźń zwykle rozumiemy coś w rodzaju duszy, która przetrwa twoje ciało i zostanie odrodzona. To coś takiego jak brahmański ātman, jīvā w dźinizmie – w tradycjach zachodnich mówi się o duszy i tak dalej. Chodzi o to, że masz jakąś trwałą, wieczną duchową esencję, istotę, która jest tobą – jesteś nią – i tak to zawsze będzie wyglądało. A kiedy się do tego przywiążesz, to będzie pewien rodzaj złudzenia, lgnięcia. Buddha mówił, że taka trwała duchowa esencja nie istnieje, więc nie jest twoją istotą. Dlatego, jeśli się do niej przywiążesz, to będzie złudzenie, lgnięcie. O to rozróżnienie mi chodziło.
Wracając do tego konwencjonalnego „ja” – w stwierdzeniach Buddhy, czy to bezpośrednio czy bardziej pośrednio, pojawia się wiele wskazówek , które uczą nas, jak się rozwijać. Kiedy Buddha mówi: „Attadīpā viharatha attasaraṇā” „Bądź dla siebie wyspą, schronieniem”, to tego rodzaju stwierdzenie jest często źle rozumiane przez tych, którzy próbują wyczytać jakąś doktrynę metafizycznego „ja” z nauk buddyjskich. Czytają te słowa: „Attadīpā viharatha attasaraṇā” i tłumaczą sobie: „Niech twoje »ja« będzie dla ciebie światłem”, myślą, że chodzi o znaczenie metafizyczne, tymczasem to nie o to chodzi. Znaczenie jest raczej takie, że powinieneś być swoim własnym schronieniem, powinieneś polegać na sobie, nie powinieneś pozwalać, aby ktoś inny podejmował za ciebie decyzje i był odpowiedzialny za twoje duchowe życie. To jest właśnie to konwencjonalne „ja”, które rozwijamy w buddyzmie. Rozwijanie siebie, posiadanie silnego poczucia własnej wartości, pewności siebie – to wszystko jest dobre według buddyzmu, nie uważa się tego za wadę, ale za zaletę. Czasami spotyka się praktykujących, którym brakuje tych cech. Pojawia się wtedy problem, polegający na tym, że ludzie, którzy potrzebują więcej pewności siebie i poczucia własnej wartości, używają doktryny braku istoty w niewłaściwy sposób, czyli, jakby powiedział Buddha, chwytają węża za ogon. To tylko pogarsza sytuację. Zatem niezwykle ważna jest wiedza, jak stosować tę doktrynę właściwie.
Pomimo tego, że zdrowe i zrównoważone poczucie „ja” jest niezbędne, czasami może się ono wypaczyć. W terminologii psychologicznej nazywa się to narcyzmem, a ściślej – zaburzeniem osobowości narcystycznej. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, więc proszę nie traktować tego, co mówię, jako porady medycznej. To tylko moje refleksje po tym, jak prowadziłem w Sydney kursy z buddyjskimi psychoterapeutami itd. Badałem te kwestie, ponieważ próbowałem zrozumieć niektóre zachowania ludzi, których spotkałem.
Jednym z moich problemów jako mnicha buddyjskiego jest to, że otrzymałem bardzo dobre wychowanie dzięki życzliwym i kochającym rodzicom, którzy byli dla mnie bardzo dobrzy, ale nie nadmiernie przywiązani. To sprawia, że trudno być mnichem, ponieważ jako nauczyciel, często spotykam się z problemami i zachowaniami, których po prostu nie rozumiem. Zastanawiam się, dlaczego ta osoba coś robi, dlaczego zawsze jest podejrzliwa, dlaczego się złości, dlaczego nie może wyluzować? Oczywiście, kiedy się temu przyjrzeć dokładniej, okazuje się, że coś jest pod spodem, jakiś rodzaj trudności emocjonalnych. Musiałem się tego uczyć, wcześniej się z tym nie spotkałem. Wśród buddystów często zauważam narcystyczne zachowania. Możecie myśleć, że ponieważ w buddyzmie chodzi o urzeczywistnienie braku istoty i tak dalej, to praktykując go, osłabia się narcystyczne tendencje. Wydaje się, że buddyzm mógłby tu pomóc, ale nic bardziej mylnego, właśnie z powodu tej różnicy między metafizycznym brakiem istoty a empirycznym brakiem istoty. Kiedy osoba narcystyczna zaczyna praktykować buddyzm, stwierdza: „Dobrze rozumiem tę ideę braku istoty. Mam największy brak istoty, jaki kiedykolwiek widziałeś. Mój brak istoty kładzie na łopatki twój brak istoty”. Odwraca więc kota ogonem i kolejny mechanizm obronny gotowy.
Starałem się to zrozumieć i myślę, że ważne jest, aby pojąć, jak to działa, ponieważ prawdopodobnie spotkamy ludzi, którzy mają takie problemy – warto wiedzieć, jak sobie z nimi radzić. Słowo ostrzeżenia: mamy naturalną skłonność do etykietowania ludzi, odrzucania ich poprzez nazywanie narcyzami. Nie o to tutaj chodzi. Nie chodzi o etykietowanie ludzi i traktowanie ich jako gorszych, ponieważ coś jest z nimi nie tak. Chodzi o to, aby lepiej zrozumieć ludzi, ponieważ czasami zachowują się oni w sposób niespójny czy niepokojący i nie wiesz, dlaczego tak robią. A jeśli poznasz pewne mechanizmy, lepiej zrozumiesz te zachowania. Będziesz w stanie przynajmniej chronić siebie i ludzi w twoim otoczeniu, a może nawet będziesz w stanie pomóc osobom z narcystycznymi tendencjami.
Zatem jaka jest istota problemu głębokiego narcyzmu? Skąd pochodzi to słowo? Narcyz to piękny biały kwiat, który rośnie w okolicach Grecji. W starożytnej mitologii greckiej Narcyz był przepięknym młodzieńcem. Wszystkie dziewczyny zakochiwały się w nim, bez wzajemności. Pewnego dnia wędrował po lesie i natrafił na bardzo czysty staw. Spojrzał w wodę i zobaczył najpiękniejszy obrazek, jaki kiedykolwiek widział: „O raju, w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego!”. Zafiksował się na swoim odbiciu i zakochał się w nim. To jedyne, co widział, jedyne, czego chciał, wszystko inne ignorował. Ostatecznie, według mitu, Narcyz umarł i przemienił się w kwiat.
Ten mit chwyta istotę tego, co dziś nazywamy narcyzmem. Oczarowuje cię twoja własna twarz. Narcyz zawsze skupia się na twarzy, na zewnętrznych aspektach. Oczywiście większość z nas trochę tak ma, nawet jeśli nie chcemy się do tego przyznać. Chcemy wyglądać dobrze, kiedy wychodzimy z domu, więc zerkamy w lustro i spędzamy trochę za dużo czasu na makijażu i upiększaniu. Ja właśnie też robiłem makijaż przed wyjściem. [śmiech]
Wszyscy mamy narcystyczne tendencje, prawda? Czasami ludzie to bagatelizują i mówią, że nie ma czegoś takiego jak narcyzm, o czym w ogóle mowa, wszyscy jesteśmy przecież narcystyczni. To nie do końca prawda, bo u większości z nas te narcystyczne tendencje są jedynie częścią nas i moderujemy, równoważymy je współczuciem czy autorefleksją. Natomiast u narcyza te tendencje dominują, występują na wysoką skalę.
Wspaniała historia, która ilustruje tę różnicę, pochodzi z jednej z najlepszych książek o buddyzmie, jaką kiedykolwiek napisano, zatytułowanej „Autostopem przez Galaktykę”. Ktoś ją czytał? Tak – to fantastycznie! Przeczytałem ją na pierwszym roku studiów filozoficznych i okazała się najbardziej przydatnym podręcznikiem do filozofii. Przydawała się na wszystkich egzaminach – można było je zdać dzięki niej śpiewająco. Jednym z bohaterów „Autostopem przez Galaktykę” jest Zaphod Beeblebrox, najbardziej cool człowiek we wszechświecie, w dodatku posiadający dwie głowy. Trochę taki Keith Richards z dwiema głowami. W pewnym momencie fabuły zostaje on prezydentem wszechświata, więc jest jak super hiper fajny gwiazdor rocka z dwiema głowami, a do tego jest prezydentem wszechświata. W pewnym momencie opracowano karę – najgorszą torturę, jaką można sobie wyobrazić, nazywaną „wirem całkowitego zrozumienia”. Takie pudełko, do którego wchodzisz i pokazuje ci twoje prawdziwe miejsce we wszechświecie, twoją nieistotność we wszechświecie. Każda osoba, która weszła do „wiru całkowitego zrozumienia”, wychodziła z niego szaleńczo obłąkana. Nigdy nie dochodziła po tym do zdrowych zmysłów, pozostawała na zawsze już bełkoczącym przygłupem. Kiedy zasłona iluzji opadała i taka osoba dowiadywała się, kim naprawdę jest, nie mogła się z tego otrząsnąć. Oczywiście, jak się pewnie domyślacie, złapali też Zaphoda Beeblebroxa – za to, że będąc prezydentem, ukradł najszybszy statek kosmiczny we wszechświecie – i umieścili go w „wirze całkowitego zrozumienia”. Chcieli dać mu nauczkę, ale kiedy Zaphod wyszedł, powiedział: „Wow, ale super – jestem naprawdę najważniejszym człowiekiem we wszechświecie”.
Właśnie na tym polega różnica między przeciętnym a patologicznie narcystycznym ego. Według patologicznego narcyza wszystko zawsze kręci się wokół niego. Nigdy nie przyjdzie mu do głowy, że coś może nie dotyczyć jego osoby. Idźmy dalej, nie tylko nigdy nie przychodzi mu do głowy, że coś może nie dotyczyć jego, ale też nigdy nie przychodzi mu do głowy, że inni ludzie mogą się od niego różnić. To istotne w kontaktach z narcyzem. Tacy ludzie mogą wyglądać na miłych i współczujących, ale to tylko gra pozorów, sposób radzenia sobie z innymi. Zaobserwowali takie zachowania u innych ludzi i widzą, że przynoszą dobre skutki, więc naśladują je. Zakładają, że wszyscy robią to samo. Nie wiedzą, że oni sami tak naprawdę nie są zdolni do współczucia. Myślą, że odczuwają współczucie i że to, co czują, jest tożsame z tym, co czują inni. A to nie to samo, bo inni odczuwają prawdziwe współczucie.
Na tym właśnie polega idea braku. Narcyzm nie jest jeszcze w pełni zrozumiany w psychologii, ale jedna z teorii na jego temat mówi, że jest to problem rozwojowy, polegający na tym, że wiele aspektów rozwoju emocjonalnego zatrzymuje się na wczesnym etapie – około szóstego, siódmego roku życia. Rozwój takich cech jak współczucie i empatia zazwyczaj następuje od tego momentu, prawda? W wieku około ośmiu do jedenastu lat dzieci zaczynają dostrzegać perspektywę innych osób, uczą się życzliwości i moralności. Te aspekty nie rozwinęły się u osoby narcystycznej. Więc to nie jest tak, że jej współczucie jest mniejsze niż u innych ludzi, ona po prostu nigdy naprawdę go nie wykształciła. Znowu mamy do czynienia z brakiem, niekompletnością.
Natomiast w narcyzmie problematyczne jest to, że jest on przyjemny, w przeciwieństwie do większości zaburzeń psychicznych. Zaphod Beeblebrox czuje się świetnie, prawda? Oczywiście, zostawia po sobie ślad zniszczenia, ale to go nie obchodzi. Według niego on sam jest w porządku. Osoba narcystyczna może być szczęśliwa i świetnie funkcjonować. Może funkcjonować wręcz doskonale, bo nie zaprząta sobie głowy troską o innych czy przejmowaniem się nimi. Oczywiście, jeśli świat osoby narcystycznej się zawali, wtedy będzie ona okropnie cierpieć, ale dopóki jej świat funkcjonuje w taki sposób, że jest ona w centrum [uwagi], czuje się szczęśliwa i nie potrzebuje żadnej pomocy. Wielu polityków to wysoko funkcjonujące osoby narcystyczne. Nie żartuję. Politycy, ludzie bogaci, celebryci – wśród nich obserwujemy wiele narcystycznych zachowań. Poznałem pewnych polityków, których oczywiście imion nie będę wymieniał, ale tak się składa, że to akurat jeden z premierów Australii, właśnie sprawujących władzę. [śmiech] Wszystko po nich spływa, jak woda po płatkach lotosu, nic ich nie dotyka. To czysty narcyzm.
Mam dobrego przyjaciela w Australii, który również był politykiem, nazywa się Geoff Gallup. Był zupełnym przeciwieństwem narcyza – bardzo współczujący i wrażliwy, niesamowicie zrównoważony. W końcu musiał zrezygnować z funkcji premiera, ponieważ zachorował na depresję. Wszystko było dla niego zbyt trudne, przytłoczyły go stres i presja. W takich bardzo stresujących zawodach związanych z ogromną presją czasami można lepiej funkcjonować, będąc trochę zaburzonym. To wcale nie jest rzadkość – przyjrzyjcie się liderom wielu państw a zrozumiecie. Na przykład przywódcy niektórych wielkich północnych krajów lubią jeździć konno z gołym torsem, a wy się zastanawiacie dlaczego to robią. Oczywiście wiadomo, że prędzej czy później natkniesz się na osoby narcystyczne. Mam nadzieję, że nie będziesz mieć kogoś takiego w swojej rodzinie, ale z dużym prawdopodobieństwem trafisz na taką osobę w pracy. Zazwyczaj pewnie to będzie twój szef albo szefowa. Będzie to ktoś, kto obiektywnie wykonuje swoją pracę bardzo dobrze, osiąga dobre wyniki, doskonale prezentuje się przed zarządem, jednocześnie będąc koszmarem dla każdego, kto dla niego czy dla niej pracuje. Współpracownicy się w ogóle nie liczą. To taka dychotomia, znów wracamy do pozorów, do twarzy narcyza.
Co więc z tym zrobić? Jak reagować? Po pierwsze należy rozpoznać, co się dzieje. Jeśli podejrzewasz, że coś takiego dzieje się w twoim życiu, po prostu poszukaj informacji na ten temat w internecie, poczytaj o tym. Dowiesz się, że istnieją pewne typowe wzorce zachowań narcystycznych. Jednym z takich typowych zachowań jest to, że narcyz otacza się ludźmi, którzy zawsze się z nim zgadzają, są ulegli, nie sprzeciwiają się mu. Każdy, kto się sprzeciwi, zostanie odrzucony. Często narcyz wchodzi z taką osobą w związek małżeński, tworząc rodzaj związku współzależnego. Dla partnera, który nigdy nie miał wysokiego poczucia własnej wartości czy dużej pewności siebie, osoba narcystyczna, która emanuje wielką pewnością siebie, jest pociągająca, bo w pewien sposób go uzupełnia. I chociaż taki związek może przetrwać, to niekoniecznie będzie zdrowy.
Także po pierwsze, należy nauczyć się rozpoznawać typowe zachowania narcystyczne. To może cię ochronić przed myśleniem o sobie jako o ofierze. Czasami jesteś po prostu zdezorientowany i zastanawiasz się, dlaczego ta osoba tak się zachowuje, może to przez ciebie? Internalizujesz to i myślisz, że to twoja wina, więc starasz się zadowolić tę osobę, wszystko naprawić. Kiedy rozumiesz narcystyczne wzorce zachowań, orientujesz się, że ty nie robisz nic złego. Po drugie, zdajesz sobie sprawę z tego, że staranie się, by zadowolić narcyza, tylko pogorszy sytuację. Masz wybór, jak sobie z tym poradzić. Są dwa sposoby. Możesz nadal starać się zadowolić tę osobę, pozwalać jej na wszystko i nic z tym nie robić. Czasami musisz tak postępować, nie ma innego wyjścia, na przykład jeśli twoja praca od tego zależy lub jeśli to bliski członek rodziny i po prostu nie masz innej możliwości. Czasami jedyne, co możesz zrobić, to przetrwać, nie wychylając się zbytnio.
Drugi, lepszy sposób – o ile to możliwe, postaw granice. Możesz powiedzieć: „Dość!”, w ten sposób zaznaczając swoje granice. Jeśli tak postępujesz, pamiętaj, że nie ma sensu negocjować granic. Narcyz nie uznaje żadnych granic, po tym się go rozpoznaje. Podam wam przykład. Kiedyś w jednym z ośrodków buddyjskich, w którym przebywałem, toczyła się dyskusja, w trakcie której zasugerowałem, że powinniśmy mieć dzień przestrzegania Ośmiu Wskazań. Pozostali nie wiedzieli, o co chodzi, więc zacząłem im je tłumaczyć i kiedy doszedłem do punktu o braku makijażu, spotkałem się z odmową. To dlatego, że w grę wchodził wygląd. Jakaś osoba nie była publicznie widziana bez makijażu od dłuższego czasu, więc pojawił się problem z brakiem makijażu. Narcyz nie stosuje się do zasad i wskazań. To on czy ona jest źródłem prawa i porządku. Osoba narcystyczna może tolerować zasady, jeśli musi, ale ich nie cierpi. Dlatego negocjowanie granic z nią mija się z celem. Najważniejsze więc jest wyznaczenie granic – to wystarczy.
Na czym polega wyznaczanie granic? Może to być prośba, aby nie wysyłać e-maili po godzinach pracy, albo prośba o przestrzeganie ustaleń dotyczących jakiegoś projektu. Kiedy zaczynasz wyznaczać jakąś granicę, osoba narcystyczna reaguje na to negatywnie, nienawidzi cię za to. Nic na to nie poradzisz. Czy starasz się być uprzejmy, na ile to możliwe, czy kierować się zdrowym rozsądkiem, narcyz i tak cię znienawidzi. To irracjonalne, bo mamy do czynienia z zaburzeniem osobowości – nie da się nad tym zapanować. Nie oczekuj niczego innego. Co najwyżej dasz się miło zaskoczyć, ale nie spodziewaj się tego. Nie da się wyleczyć narcyza. To bardzo przykre, ale nie można nic zrobić, żeby pomóc takiej osobie. Jedyne, co można zrobić, to właśnie konsekwentne wyznaczanie granic przez osoby będące w jej otoczeniu. Jeśli ty je wyznaczasz, ale ktoś inny tego nie robi, to narcyz zostawi cię w spokoju i zacznie nachodzić tę drugą osobę. Ale jeśli wszyscy konsekwentnie będą stawiać granice, to osoba narcystyczna może dojdzie do jakichś wniosków i zacznie się zmieniać. To najlepsze, co można zrobić.
Wracając do własnego „ja” i tego, że to, co robimy, świadczy o nas – jaki właściwie jest tego cel? Dlaczego mamy tożsamość, imię, dlaczego mamy „ja”? Cóż, prawdziwym celem jest po prostu to, abyśmy mogli sobie radzić, ponieważ świat jest skomplikowany i nieoczywisty. Więc konstruujemy wciąż na nowo ideę bezpieczeństwa, stabilności, trwałości i to pomaga nam jakoś sobą zarządzać. W tradycjach religijnych Indii odpowiada temu pojęcie „ahaṁkāra”, bardzo dobre, bardzo użyteczne słowo, często na Zachodzie tłumaczone jako ego lub coś podobnego, ale „ahaṁkāra” dosłownie oznacza „tworzenie »ja«” – „mamaṃkāra”, „tworzenie »mnie«”. Pokazuje nam to, że „ja” wcale nie jest czymś, co jest zostało ci dane, prawda? To nie jest coś, co się samo tworzy, nie jest to też coś nieuniknionego, ale proces, praca, którą wykonujemy, coś, co stale tworzymy. Tworzymy siebie w każdej chwili, każda myśl o sobie lub o tym, czego chcesz, to jest ahaṁkāra, prawda? Każda emocja, której doświadczasz, za każdym razem, gdy czujesz się urażony, gdy ktoś cię krytykuje, gdy czujesz się dumny, czy gdy ktoś cię chwali – wszystkie te rzeczy budują twoje poczucie siebie, budują ahaṁkārę. I, tak jak wszystko inne na świecie, jak wszystko w buddyzmie, to również jest nietrwałe.
Więc nie chodzi o przezwyciężenie problemu przywiązania do swojego „ja”, nie musimy pozbywać się siebie. Wystarczy po prostu przestać karmić ten proces, przestać karmić proces ahaṁkāra. Dlaczego osoba narcystyczna ma z tym problem? To rodzaj mechanizmu obronnego – brakuje jej tak wielu rzeczy, więc musi trzymać się swojego „ja”. W ten sposób radzi sobie z rzeczywistością, a pod spodem, gdy to się załamie, taka osoba jest jak dziecko, nie ma dojrzałych mechanizmów radzenia sobie. Zarówno patologiczne osobowości narcystyczne, jak i każdy człowiek, by zmniejszyć zależność od „ja”, od ahaṁkāra, powinien rozwijać życzliwość, współczucie, wyrozumiałość. Im bardziej rozwijamy te cechy, tym mniej polegamy na „ja”, tym mniej potrzebujemy budować mury obronne, tym mniej boimy się empatii, stajemy się miłującącymi, życzliwymi i otwartymi osobami.
W tym kontekście nie wystarczy tylko medytacja, intelektualne rozpoznanie, chodzi właśnie o zrozumienie, do czego służy to „ja”. Zamiast ciągle wytwarzać swoje „ja” można je zastąpić cechami, które będziemy rozwijać – współczuciem, miłością, radością, a one sprawiają, że nasze przywiązanie do siebie stanie się zbędne, niepotrzebne. Kiedy rozwijamy te cechy, pomagamy nie tylko sobie samym, ale także ludziom w naszym otoczeniu. Co więcej, pomagamy sobie radzić z kimś patologicznie narcystycznym, jeśli mamy nieszczęście obcować z kimś takim w naszym życiu. Przestajemy brać osobiście rzeczy, które te osoby robią i mówią. Możemy nawet nie czuć potrzeby krytykowania ich czy korygowania ich zachowania ani nawet ratowania ich. Najważniejsze jest to, że możemy pomóc chronić siebie i innych. Wydaje mi się, że kończy nam się czas.
To były moje refleksje na temat narcyzmu, poczucia „ja” i może jeszcze znajdziemy czas na kilka pytań. Jeśli macie jakieś pytania, komentarze lub dobre dowcipy, które ostatnio słyszeliście, chętnie je usłyszymy.
Pytanie: Dziękuję, Bhante. Poczucie „ja”, ale nie patologiczny narcyzm, jest w nas zakorzenione. Każdy z nas ma tak samo, nawet zwierzęta tak mają. To albo indywidualne albo zbiorowe ego. Celem naszego istnienia jest przekazywanie naszych genów. Duchowość faktycznie stara się zmniejszyć poczucie „ja”, to indywidualne lub zbiorowe ego i promowanie swojej osoby. Czy zgodziłbyś się z tym?
Bhante Sujato: Pytanie dotyczyło tego, że nawet w królestwie zwierząt da się zauważyć pewien rodzaj poczucia „ja”, nieprawdaż? Tak, przeprowadzono na ten temat kilka interesujących badań między innymi takich, które pokazują, że zwierzęta potrafią rozpoznać siebie w lustrze. Zatem występuje u nich pewien rodzaj poczucia „ja”, chociaż jest ono oczywiście znacznie bardziej prymitywne, podstawowe. My rozwijamy poczucie „ja” poprzez język, koncepcje, idee, poglądy i tak dalej. Rozwijamy teorie dotyczące tego poczucia i przywiązanie do niego na znacznie bardziej zaawansowanym poziomie.
To nie jest nic złego, w rzeczywistości to dobra rzecz, wręcz niezbędna. We wszystkich istotach czujących występuje ukryta tendencja do przywiązania do swojego „ja”, a kiedy istoty odradzają się w różnych światach, ta utajona tendencja będzie się manifestować w większym lub mniejszym stopniu, w zależności od warunków. Kiedy jesteśmy w świecie ludzkim, poczucie „ja” manifestuje się na bardzo zaawansowanym poziomie, ponieważ posługujemy się językiem i dzięki temu możemy dokonywać autorefleksji. Wraz z możliwością użycia słowa „ja” przychodzi pytanie: „Kim jestem?”. Dlatego właśnie język, teorie, koncepcje „siebie” są istotnym warunkiem wystąpienia autorefleksji, a także odpuszczenia „ja”. Zatem nie ma w tych zjawiskach nic złego, po prostu nas ograniczają. Można na przykład pomyśleć o poczuciu „ja” jako o prymitywnym przejawie tej ukrytej tendencji w kontekście zwierząt czy na przykład malutkich dzieci. Natomiast my mamy dużo bardziej wyrafinowane możliwości, które pozwalają nam pójść dalej, przekraczać te ukryte tendencje.
Pytanie: Zgadzam się z tym, czym się podzieliłeś z nami odnośnie radzenia sobie z osobami narcystycznymi Ale co jeśli ta osoba ma nad nami dużą przewagę i nie możemy wyplątać się z tej relacji? Jak sobie poradzić, jak tą sytuacją zarządzić?
BS: Tak jak powiedziałem, masz dwie opcje. Albo się dostosujesz i (chociaż to nie jest idealne rozwiązanie) jakoś przeżyjesz, albo, o ile masz taką możliwość, stawiasz jasne, rozsądne granice i konsekwentnie się ich trzymasz. Nie próbujesz nikogo zranić, tylko przekazać, że są pewne ramy, w obrębie których wszyscy się poruszamy. Dam wam przykład. Do naszego klasztoru dzwonią nieco szalone osoby, na przykład z Portugalii czy z Anglii z prośbą o mowę Dhammy. Nie robią tego raz czy dwa, tylko non stop. Każdy mnich odpowiada na to przewracaniem oczu i domyślacie się, jak chętnie reagujemy na odbieranie takich telefonów…
Rozmawiałem z mnichami o tym, że to jest narzucanie się. Ty myślisz, że jesteś miły, rozmawiając z kimś takim, słuchając takiej osoby i okazując jej współczucie, ale jeśli ktoś zachowuje się w tak przesadny, wręcz ekstremalny sposób, świadczy to o tym że, masz do czynienia z osobą narcystyczną. Nie pomagasz takiej osobie, pobłażając jej. Należy powiedzieć jej jasno: „Już z tobą rozmawiałem i – przykro mi, ale nie prowadzę terapii przez telefon. Naprawdę uważam, że powinieneś znaleźć kogoś, z kim możesz porozmawiać w swojej okolicy”. I kiedy ta osoba wróci z kolejnymi pomysłami i argumentami, po prostu powtarzaj tę formułkę. Nie próbuj dyskutować ani negocjować. Nie wyznaczaj innego terminu, tylko po prostu powiedz: “Wystarczy”. Wyznacz jasno granice i konsekwentnie ich przestrzegaj. Najprawdopodobniej ten człowiek będzie na ciebie bardzo wkurzony, będzie krzyczeć i obrażać cię. Musisz to zaakceptować, nie bierz tego do siebie. To kwestia tego, że czyjś rozwój emocjonalny zatrzymał się na poziomie sześciolatka. Co się dzieje, gdy sześciolatek bardzo czegoś chce, a ty mówisz: „Nie”? Rzuca się na ziemię i robi scenę, aby w końcu się uspokoić. Narcyz wcale nie ma lepszych umiejętności radzenia sobie z emocjami niż sześciolatek. Możesz to tak postrzegać i znaleźć w sobie współczucie dla kogoś, kto się w ten sposób zachowuje. Tak więc spodziewaj się takiego zachowania, ale nie bierz go do siebie. Gdyby narcyz potrafił radzić sobie z emocjami, nie zachowywałby się w ten sposób. Po prostu nie bądź tym zaskoczony, nie bierz tych reakcji do siebie, a po jakimś czasie pewnie narcyz się uspokoi. A jeśli czasem się nie uspokoi, wtedy powiedz: “Przykro mi, ale nie chcę już z tobą rozmawiać”. Może to niezbyt miłe, ale czasami musisz obniżyć swoje standardy – nie możesz rozwiązywać wszystkich problemów.
Prawda jest taka, że prawie wszyscy psychiatrzy odmówią leczenia osobie narcystycznej. [śmiech] Dlaczego? Ponieważ terapia jest z natury narcystyczna. „Mogę mówić, co chcę, a ta osoba będzie mnie słuchać bez oceniania”. To marzenie narcyza. „Mogę mówić o sobie przez godzinę”. W terapii zawsze jest element narcyzmu, ale można to negocjować na różne sposoby. Jednak kiedy ktoś ma tak bardzo ekstremalne objawy, nie można nic z tym zrobić. Większość terapeutów odmówi leczenia narcyzowi. Osoby narcystyczne rzadko przychodzą na terapię – głównie wtedy, kiedy są do tego zmuszone. Ale nawet wtedy większość terapeutów odmówi im terapii.
Pytanie: Co jeśli ktoś nam mówi, by odpuścić swoje granice?
BS: To co innego. Granice są ok, potrzebujemy ich, one pełnią jakieś funkcje. W sytuacjach, gdy coś idzie nie tak, czasami trzeba je wyznaczyć. Ale trzeba też wiedzieć, kiedy te granice już nam nie służą i wtedy trzeba je odpuścić. Odpuszczajcie granice mądrze. Podczas medytacji metty, oczywiście celem jest rozpuszczenie wszystkich granic – między sobą a innymi, między tymi, których lubimy, a tymi, których nie lubimy. Ale robi się to stopniowo, budując silną podstawę szczęścia, radości i zadowolenia. Fantastycznie jest odpuszczać granice dobrze i zdrowo. Ale nie bójcie się wyznaczać granic w konwencjonalny sposób, gdy pojawia się jakieś zagrożenie. Nie musicie w tym zaraz popadać w ekstrema, zachowajcie rozsądek i umiar. Najważniejsze, aby być umiarkowanym i konsekwentnym w wyznaczaniu granic. Najczęściej zauważysz, że narcyz nie będzie przestrzegać tych samych zasad, co wszyscy inni. Zawsze znajdzie jakiś powód, aby stać się wyjątkiem. Także w prosty sposób można zauważyć kogoś, kto raz za razem stwarza problemy w dostosowaniu się do panujących zasad.
Kolejne pytanie. Jedno tu, drugie tam.
Pytanie: Wspomniałeś, że poczucie własnej tożsamości zależy również od używanego języka, więc zastanawiam się, czy w związku z tym, że w niektórych społeczeństwach, w których od najmłodszych lat uczy się używania skromniejszej formy mówienia o sobie, np. używania imienia zamiast słowa „ja” w rozmowie ze starszymi – czy to pomoże w zmniejszeniu poczucia własnego „ja”? Jeśli obiektywizujesz siebie, używając formy trzecioosobowej do mówienia o sobie, jednocześnie słyszysz, że inni używają tej samej formy – to tak jakbyś widział wszystko i wszystkich z perspektywy trzeciej osoby. Czy to byłoby pomocne?
BS: Nie jestem pewien, czy mam wystarczające doświadczenie, by się do tego odnieść. Mieszkając w Tajlandii, gdzie mają bardzo zróżnicowany sposób zwracania się do siebie, czasem można się poczuć naprawdę zbitym z tropu. Młoda kobieta, która nie pochodzi ze zbyt wysokiej klasy, na przykład z klasy robotniczej, odnosi się do siebie, używając słowa, które dosłownie oznacza „mysz” czy „szczur”. Więc kiedy taka osoba z tobą rozmawia, możesz się czuć lekko zmieszany. Natomiast mnisi używają formalnego terminu [tajski], a rozmawiając z królem, użyjesz innych słów [tajski], co jest dokładnie tak wyszukane, jak brzmi. Kiedy rozmawiasz z królem, mówisz coś w stylu: „Pełzam pod podeszwami Waszych stóp, Dostojna Królewska Święta Eminencjo”. Osobiście nie zauważyłem, żeby to miało taki redukujący efekt, wręcz przeciwnie, wydaje się, że to wzmacnia różnice między warstwami społecznymi, co moim zdaniem kreuje większe przywiązanie do tożsamości.
Był raz pewien człowiek o imieniu Lumpur Khun, jeden z najsłynniejszych (ze względu na swój bardzo bezpośredni sposób mówienia) mnichów w Tajlandii. Większość ludzi prędzej by się spodziewała takiego języka u gangstera albo na targu, niż u mnicha. Spośród wielu terminów, których można używać, aby zastąpić słowa „ja” i „ty” w tajskim, najgorsze to „gu” i „mung”. Praktycznie nigdy się tych słów nie używa – to mowa rynsztokowa. Ale Ajahn zawsze używał tych słów zamiast wszystkich wyszukanych słów, których powinien używać. Pewnego razu królowa miała odwiedzić tego mnicha, więc jej doradcy powiedzieli mu: „Lumpur, to wspaniałe, że zgodziłeś się przyjąć królową, ale prosimy, błagamy, nie używaj słów »gu« ani »mung«”. Królowa przyszła do klasztoru, Ajahn ją oprowadzał, a za każdym razem, gdy królowa go zagadywała, on milczał. W końcu królowa mówi: „Martwi mnie to, że nie powiedziałeś ani słowa przez cały czas”. A on odparł: „Powiedzieli gu, żeby nie mówił do mung”. [śmiech]
No dobrze, to ostatnie pytanie.
Pytanie: Dziękuję ci za twoją oświecającą mowę. Jestem nauczycielem i chciałem cię zapytać o edukację dzieci w Singapurze. Moim zdaniem to rodzice i środowisko wpływają na dzieci w taki sposób, że wykształca się w nich narcyzm. Ostatnio zauważyłem, że niektóre dzieci są poniżane przez swoich kolegów. Uważają one, że są głupie, ale dla mnie, jako nauczyciela one nie są głupie, tylko tak myślą, bo ich koledzy o nich tak mówią. Mówię im: „Nie jesteście głupi, macie potencjał, możecie się czegoś nauczyć”. Z drugiej strony są też tacy uczniowie, których rozpiera duma, mówią: „Och, jestem taki mądry, jestem najlepszy w szkole” i tak dalej. Tak naprawdę to wcale nie świadczy o ich mądrości, ale na przykład o strachu. Proszę, udziel nam kilku rad, zwłaszcza rodzicom, na temat tego, jak motywować dzieci, dawać im pewność, że mogą dobrze radzić sobie w szkole, a jednocześnie, jak to robić, aby nie popadły w narcyzm. Dziękuję bardzo.
BS: Trudno to powiedzieć na 100%, ale myślę, że wpływ rodziców i otoczenia może mieć znaczenie. Nie możemy jednak całkowicie obwiniać rodziców, ponieważ są tylko ludźmi, prawda? Dzieci, gdy zostają poczęte, już mają swoje uwarunkowania z poprzednich żyć. Rodzice i szkoły mają pewien wpływ, tak samo jak rówieśnicy czy kultura, ale zachowujmy się zdroworozsądkowo – stawiajmy granice dzieciom, ustalajmy zasady, nie spełniajmy każdej zachcianki. Czasami zdarza się tak, zwłaszcza w społeczeństwach dobrobytu, w których liczba dzieci maleje, że rozpieszczamy je zbyt mocno. Zdecydowanie zalecam umiar w postępowaniu z dziećmi. Dawajcie im czasem smakołyki, od czasu do czasu jakieś zabawki, ale dzieci nie potrzebują ich wielu. Szczerze mówiąc, mogą się bawić patykami równie wybornie, jak drogimi zabawkami. Pozwólcie im używać wyobraźni, tworzyć rzeczy, używając papieru, nożyczek i tym podobnych. Nie trzeba im ciągle kupować drogich rzeczy.
Jest taki niesamowicie poruszający krótki film stworzony przez młodą Australijkę pochodzenia lankijskiego. Wiem, wiem, że zaraz muszę iść. Nakręciła film na temat bogactwa i biedy, zestawiając obrazy dzieci ze Sri Lanki z kadrami dzieci australijskich. Pokazuje na przykład lankijskie dzieci bawiące się w krykieta i australijskie dzieci grające w krykieta na Xboxie. Które z nich są naprawdę bogate? Także zdecydowanie zachęcam do umiaru i zdrowego rozsądku w wychowywaniu dzieci.
W latach 70. na Zachodzie pojawiła się koncepcja budowania poczucia własnej wartości u dzieci. Nie wolno było ich krytykować, zawsze trzeba było mówić, że to, co robią, jest dobre, że bardzo się starają itd. To było trochę ekstremalne i dość uproszczone podejście. Ostatnie badania pokazują, że trzeba podejść do tego rozważnie. Czasami można skrytykować dzieci, w końcu czasami coś zrobią źle i wtedy można im o tym powiedzieć. Nie ma nic złego w powiedzeniu dzieciom, że popełniły jakiś błąd, to część dojrzewania, więc nie powinniśmy ich zbytnio rozpieszczać. To zależy również od osobowości dziecka. Niektóre dzieci lepiej reagują na pozytywne wzmocnienie a inne lepiej na krytyczną informację. Różni ludzie reagują na różne sposoby.
Ja, na przykład, dużo lepiej reaguję na krytyczną informację zwrotną. Jeśli ktoś mi mówi, że wszystko jest dobrze, to chyba nie zwraca uwagi na to, co mówię. Gdyby się wsłuchał, powiedziałby mi coś wartościowego. Także mam taką tendencję, żeby ignorować pozytywne opinie, bo nic nie wnoszą. Ale kiedy ktoś poświęci czas i energię, żeby się wgryźć w to, co mówię i udzieli właściwego, krytycznego feedbacku, to będzie dla mnie cenniejsze. Oczywiście nie każdy tak ma. Nie ma jednej uniwersalnej zasady, ale zawsze warto kierować się zdrowym rozsądkiem. Nauczycielom i nauczycielkom musi być trudno, gdy widzą dzieci, które są nadmiernie rozpieszczane przez rodziców. Czasami można zauważyć problemy rozwojowe i chciałoby się coś powiedzieć, ale nie zawsze jest to łatwe.
Prowadzący: Dziękuję bardzo za podzielenie się refleksjami. Musisz już kończyć, inaczej będziesz cierpiał głód, bo przegapisz lunch.
BS:Tylko nie to! Wytworzę bardzo złą kammę, jeśli nie przyjmę jedzenia. Złóżmy trzy pokłony Trzem Klejnotom.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Ajahn Sumedho Szczeście na zawsze
- Thanissaro Bhikkhu Problem braku ego
- Ajahn Chah Rozumiejąc Dukkha
- Ajahn Sumedho Cztery Szlachetne Prawdy
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć TUTAJ
źródło: Buddhist Fellowship
Tłumaczenie: Beata Wysocka
Redakcja: Izabela Mieszała
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/