Wersja z lektorem:
Wersja z napisami:
KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")
Do tych, którzy marzną na zewnątrz: tu jest znacznie cieplej. Wejdźcie do środka. A im bliżej podejdziecie, tym bliżej mocy i energii będziecie. W teatrze najdroższe są miejsca blisko sceny, a tutaj nikt ich nie chce.
Wszyscy już siedzą, możemy zaczynać. Jak to często bywa, temat dzisiejszego spotkania pojawił się w e-mailu, w którym ktoś pytał… To ekscytujące, prawda? Przychodzicie tu i nie wiecie, o czym będę mówił. Ja też czasem nie wiem, ale nie dziś – dziś będzie o motywacji. Dlaczego czasem wszystko idzie gładko, a czasem tracimy motywację? Wiecie, jak to jest stracić motywację, macie zły nastrój, nie możecie rano wstać z łóżka i zastanawiacie się, jaki to wszystko ma sens. No właśnie, jaki to wszystko ma sens? Dlaczego czasem nie możemy się zmotywować? W początkowym okresie życia jesteśmy motywowani przez innych, ludzie mówią nam, co mamy robić, ale w końcu przychodzi czas, kiedy musimy zacząć motywować się sami. Już nie działasz jak zaprogramowana maszynka, wykonując polecenia i trzymając się zasad, musisz sam wytworzyć motywację. Jak to zrobić?
Pamiętam, że kiedy byłem młody, motywowały mnie dziewczyny. To normalne u chłopców. Muszę przyznać, że to wykorzystuję. Bo mamy czasem w klasztorze mężczyzn, którzy wykonują jakieś prace. Kiedy budowaliśmy klasztor w Serpentine, ludzie przychodzili nam pomagać. W większości byli to mężczyźni wykonujący jakieś cięższe prace, a zgodnie z tradycją tajskie dziewczyny zawsze przychodzą do świątyni wystrojone. To zwyczaj. Kiedy przychodziły takie wystrojone, zawsze je zachęcałem, żeby podchodziły trochę bliżej do pracujących mężczyzn, bo w naturze mężczyzn jest to, że na widok ładnej dziewczyny bardziej przykładają się do pracy. Wykorzystałem obecność tych dziewczyn, żeby zmotywować facetów do cięższej pracy. I to działało! Tacy właśnie są mnisi – znamy się na psychologii, wiemy, co motywuje ludzi, na przykład, że w towarzystwie ładnej dziewczyny chłopcy będą się popisywać i kopać jeszcze szybciej. Dla mnie ważne było to, żeby wykopali dół. Chęć zrobienia wrażenia na innych jest częstą motywacją. To głupie, prawda? Człowiek przygląda się własnemu życiu i odkrywa, że żyje po to, by zadowalać innych. I co z tego ma? Krytykę: „Nie jesteś wystarczająco dobry, jesteś beznadziejny”. Staramy się, żeby wszyscy byli zadowoleni, staramy się robić wszystko jak najlepiej – a przecież wszyscy jesteśmy niedoskonali! Nikt nie jest w stanie dosięgnąć tej wysoko ustawionej poprzeczki. I w końcu tracimy przez to motywację. Mam nadzieję, że przychodzicie tu nie po to, żeby kogoś zadowolić, ale po to, żeby znaleźć sobie inne źródło motywacji.
Obawa przed tym, co powiedzą inni, naprawdę napędza nasze społeczeństwo: dlaczego ludzie mają duże samochody? To strata czasu. Wracając z zeszłotygodniowego spotkania, jechaliśmy na autostradzie za lamborghini. „O, patrzcie, lamborghini!”. Lamborghini, tak samo jak my, utknęło w korku. Po co komu lamborghini w korku? A jeśli za bardzo dodasz gazu, złapią cię radary. To bez sensu. Nigdzie szybciej nie dojedziesz takim samochodem, niż starą, dobrą hondą albo fordem. Muszę uważać, to spotkanie nie jest sponsorowane przez Forda albo Hondę, albo Hyundaia czy Toyotę. Chyba powinienem teraz wymienić wszystkie marki, inaczej wpadnę w duże tarapaty. W każdym razie, nigdzie szybciej nie dojedziesz szybkim, drogim samochodem, więc po co ludzie kupują takie auta? Wiadomo, o co chodzi: „Patrzcie na mnie! Jadę szybkim samochodem! Udało mi się w życiu”. Udało ci się? Jesteś po prostu idiotą marnującym pieniądze na szybki samochód! Muszę się przyznać, że pewnego razu bardzo spodobała mi się przejażdżka limuzyną. Jak to się stało? Jako mnich biorę udział w ceremoniach pogrzebowych. Tak, jedyna okazja przejechania się limuzyną wiązała się ze smutną okolicznością. W pewnej buddyjskiej rodzinie umarło pierwsze dziecko. Urodziło się z jakimiś wadami i mimo że lekarze robili, co mogli, nie przeżyło. Rodzice byli tak załamani, że nie chcieli iść na uroczystość pogrzebową, więc poprosili mnie, żebym pojechał do krematorium wyrecytować trochę pāḷijskich wersów nad trumną. Poza mną miało być tylko dwóch pracowników zakładu pogrzebowego i trumna z dzieckiem. Rodzice chcieli jak najlepiej pożegnać się z dzieckiem, więc wynajęli limuzynę. Nie wiem, czy kiedyś byliście w limuzynie, ale to wielki samochód z siedzeniami ustawionymi naprzeciwko siebie. Z przodu znajdowała się trumna, która była mała i nikt jej nie widział. Z tyłu siedziałem ja, a poza mną w samochodzie było jeszcze dwóch kierowców. Za każdym razem, kiedy zatrzymywaliśmy się na światłach – a to było 20 lat temu, kiedy limuzyny dopiero się zaczęły pojawiać – ludzie aż zaglądali do wnętrza przez okno, żeby zobaczyć, co to za facet jedzie limuzyną z dwoma szoferami w mundurach. Nie widzieli trumny, tylko mnie, więc machałem do nich. Jako mnich lubię tak żartować.
Ale dlaczego ludzie kupują wielkie limuzyny albo inne duże samochody? Dlaczego mają duże domy? Tylko po to, żeby się popisać. Martwicie się, co pomyślą o was inni. To wszystko jest tylko wyznacznikiem statusu. A po jakimś czasie człowiek myśli: „To kosztowało tyle pieniędzy i stresu, i wysiłku, żeby móc kupić duży dom albo samochód. Muszę teraz myśleć o tym, żeby nie zaparkować go w miejscu, gdzie ktoś go ukradnie, muszę opłacać ubezpieczenie domu, martwię się o zabezpieczenie go przed włamywaczami, no i trzeba go sprzątać!”. Pomyślcie o tych biednych sprzątaczach w wielkich domach – spędzają tyle godzin na sprzątaniu. Wyobraźcie sobie, że tak jak mnich albo mniszka mieszkacie w jednym pokoju. To mógłby być wasz cały dom, z telewizorem, łóżkiem i małą kuchenką. Przecież łatwo można teraz kupić gotowe dania, które wystarczy tylko podgrzać. Pomyślcie, moglibyście mieszkać w malutkim domu, który łatwo posprzątać, i mielibyście tyle wolnego czasu, i nie musielibyście się o nic martwić. Po co ludzie mają te wielkie domy? Tylko po to, żeby się popisać, bo przejmują się tym, co powiedzą inni. To samo dotyczy ubrań i wielu innych rzeczy. To nie jest dobra motywacja. Za dużo kosztuje i doprowadza do szaleństwa. Jak wiadomo, najbardziej przejmują się opinią innych młodzi ludzie, ulegają presji rówieśników. Nastolatkowie i ludzie po dwudziestce najbardziej ze wszystkich przejmują się tym, co myślą o nich inni. Ale po czterdziestce ludzie przestają myśleć tyle o stroju, makijażu i fryzurze – już im to przeszło, umieją się wyluzować i nie martwić o zdanie innych. Tak jest po czterdziestce i pięćdziesiątce. To jeden z etapów życia: najpierw człowiek się przejmuje, potem, po czterdziestce, ma w nosie, co ludzie pomyślą, aż w końcu po sześćdziesiątce odkrywa sekret: ludzie wcale o nim nie myśleli. I gdybyście tylko wiedzieli to w młodości, mielibyście o wiele lepsze życie. Jeśli jesteś bardzo wrażliwy na ocenę i krytykę, to bardzo cierpisz. Jeśli to jest to, co cię motywuje w życiu, to prosisz się o kłopoty. Ludzie będą cię krytykować i poniżać, a jeśli jest to dla ciebie najważniejsze, szybko wpadniesz w depresję. Zresztą często stąd bierze się depresja: ludzie tracą motywację, bo ciągle starają się zadowolić innych, a to nie działa, więc się poddają. To nie najlepsze źródło motywacji.
Jakie są więc inne źródła, poza sprawianiem radości innym? Ważną rzeczą w życiu jest przyjemność. Robimy różne rzeczy, bo są przyjemne. To nie najgorsza motywacja, o ile wiemy, co naprawdę sprawia nam przyjemność. Dlaczego ludzie wychodzą wieczorem i piją? Bo myślą, że to przyjemne. To ich motywuje. Szukają w tym szczęścia. Dlaczego uprawiają seks i oglądają filmy? Jeśli oglądasz filmy lub uprawiasz seks zbyt często, masz przesyt. Masz po prostu dosyć. I po co to wszystko było? Jeśli tym, co motywuje cię w życiu, jest fizyczna przyjemność, to po jakimś czasie doświadczysz znużenia. Jeśli tylko tego chcesz w życiu, to po jakimś czasie myślisz: „I to wszystko?”. Okazuje się, że nastawienie na osiąganie przyjemności zmysłowych nie działa. I pewnie dlatego wielu z was tu przyszło. Już to przerobiliście i na pewno jest coś jeszcze, co wyciąga was rano z łóżka. Te fizyczne przyjemności, o których mówiłem, dotyczą bardziej nas samych. Następnie mamy wyższy poziom, gdzie motywacją jest współczucie i troska o innych. To o wiele lepsza pobudka, więc po co martwić się tym, co powiedzą inni i skupiać na przyjemnościach, jeśli można wybrać współczucie, które jest o wiele lepszą motywacją? Poza tym to odnawialne źródło motywacji, chęć pomagania innym naprawdę dobrze napędza ludzi. Jednak tu również czai się niebezpieczeństwo, bo współczucie może zamienić się w negatywną formę motywacji. Na przykład: „Rząd jest okropny, z powodu empatii dla innych powinniśmy się go pozbyć!”. „Buddyści nie wierzą w Boga, to straszne, trzeba ich zlikwidować!”. Wiele wojen zaczyna się od źle pojmowanego współczucia. Od myślenia, że tych albo tamtych ludzi trzeba się pozbyć. Usunąć. Już w młodości potrafiłem dostrzec problem tkwiący w takim myśleniu. Bardzo łatwo podsycić w ludziach gniew. Jeśli kiedyś słyszeliście taką przemowę, to wiecie, że niezależnie od tematu, czy chodzi o transport żywych zwierząt, przemoc, prostytucję, dziecięcą prostytucję albo cokolwiek innego, co porusza ludzi – bardzo łatwo zmotywować ich gniewem i negatywnością. Ja próbuję tego unikać, bo częścią mojego etosu mnicha jest bycie pacyfistą i nieprowokowanie negatywnych emocji, ale pamiętam, że pewnego razu przyjąłem zaproszenie na demonstrację polityczną – Dennis też tam był – to było tuż przed inwazją na Irak. Chyba przed pierwszą albo drugą? Nie wiem. Ale zgodziłem się pójść na demonstrację pod parlamentem i przemówić. Nie chciałem poruszać żadnych politycznych kwestii, starałem się być pacyfistą i przekazać, że nie ma konieczności napadania na inny kraj, że są inne rozwiązania, które nie przynoszą tyle cierpienia. Trochę się jednak zaniepokoiłem, bo gdy tylko powiedziałem, że nie powinniśmy wysyłać oddziałów do Iraku, tłum zaczął krzyczeć: „Nie dla oddziałów w Iraku!”. Musiałem bardzo uważać, bo ludzie byli mocno zmotywowani gniewem. To była niebezpieczna sytuacja, powiedziałem kilka słów, a ludzie zareagowali wybuchem słusznego – jak sądzili – gniewu. To właśnie motywuje ludzi do przemocy. Obserwowanie tamtej sytuacji było bardzo niepokojące. Bądźcie ostrożni, nie używajcie gniewu i przemocy jako motywatora. To bardzo łatwe. Gdy się bierze udział w takiej demonstracji albo wiecu, łatwo dać się ponieść. Wiesz, że jest jakiś problem, jakaś racja, o którą trzeba walczyć, a to potrafi wytworzyć w człowieku niesamowitą energię – poprzez gniew. To duży problem.
Jest sposób na niepoddawanie się takiej motywacji, która jest wypaczoną formą współczucia, przez nią naprawdę myślisz, że robisz to, co najlepsze dla ludzi, i pomagasz światu, i że daną osobę trzeba usunąć, bo powoduje za dużo cierpienia. To naprawdę niebezpieczne. Jako buddysta mówię: nie idź ścieżką motywowania gniewem. To się zwróci przeciwko tobie. Gniew to taki demon, którego uwalniasz, a kiedy tylko go uwolnisz, zwraca się przeciwko tobie i niszczy cię. O jakąkolwiek rację walczysz, to twoją motywacją nie powinno być rozwiązywanie jakichś przyszłych problemów, problemy są tym, co jest teraz. Problemem jest właśnie gniew i przemoc. Ważne, żeby podstawą motywacji były właściwe środki, a nie tylko cel. Najważniejsze jest, w jaki sposób dążysz do celu, a nie to, jaki masz cel. Bo jeśli próbujesz naprawić coś, stosując przemoc, to zazwyczaj psujesz coś innego. Jest taki wiersz Blake’a, który pamiętam ze studiów. Chyba zacytowałem go też na tym wiecu pod parlamentem.
Zemsta dosięgła tyrana.
Dosięgła go w łożu, kiedy spał,
I po krwawej rzezi
Stanęła tam, gdzie tyran stał.
Ten fragment mówi o tym, że ludzie, których motywacja płynie ze słusznego gniewu – a przynajmniej oni myślą, że ze słusznego – i którzy dają mu upust, zazwyczaj w przyszłości sami stają się tyranami. Nie rozwiązują problemu, tylko przenoszą go z wroga na siebie. W ten sposób stajemy się własnymi wrogami. Proszę, jeśli będziecie motywować innych, nie używajcie wypaczonej formy współczucia, jaką jest gniew. Bądźcie ostrożni. Ludzie naprawdę mają wrażenie, że to, co robią, jest usprawiedliwione, bo działają w słusznej sprawie – ponieważ komuś trzeba dać nauczkę, a kogoś uratować. Nie wchodźcie na tę ścieżkę. Zamiast tego wejdźcie na ścieżkę prawdziwego współczucia i dobroci. W buddyzmie to podstawowe prawo kammy: jeśli chcesz żyć w świecie pełnym spokoju, piękna, szczęścia i harmonii, to musisz go tworzyć tu i teraz. Jeśli tworzysz chwile spokoju i dobroci i okazujesz innym życzliwość teraz, to tak właśnie budujesz piękną przyszłość. Gniew, przemoc i zła wola nie tworzą dobrej przyszłości. Droga współczucia jest dłuższa i trudniejsza, ale tylko ona działa. Gniew wybucha szybko i płonie długo – a przynajmniej jego skutki są długotrwałe. Gniew wybucha spontanicznie i łatwo prowadzi do przemocy, której skutki mogą dotykać następnych pokoleń.
Dużo podróżuję i na początku tego roku – nie, w zeszłym roku – pojechałem do Frankfurtu, gdzie prowadziłem odosobnienie. Zauważyłem – a właściwie ktoś mi powiedział – że tamta świątynia prowadzi terapię dla osób ze stresem pourazowym po drugiej wojnie światowej. Ta wojna skończyła się ponad 60 lat temu. Leczono tam ludzi, którzy urodzili się dopiero po wojnie, ale nadal nosili w sobie traumę wywołaną przez ten ogromny konflikt i wpływającą na kolejne pokolenia. Ludzie urodzeni 20, 30 czy 40 lat po wojnie cierpieli na stres pourazowy, którego była źródłem. Nie mogłem w to uwierzyć, ale poczytałem trochę na ten temat i rzeczywiście ta trauma nadal tam jest. Jak widzicie, przemoc wybucha łatwo, a potem przez wiele lat sączy się poprzez pokolenia i wciąż trwa.
Alternatywa, czyli budowanie pokoju, to trudna droga. Zajmuje dużo czasu, ale jak już uda się go zbudować, to jest uzdrawiający i zostaje na bardzo długo. Dlatego o wiele trudniej jest zmotywować się dobrocią, gdyż to nie droga na skróty. Jednocześnie czujemy jednak, że jest właściwa. Szukając odpowiedniej motywacji, musimy być o wiele wrażliwsi na własne myśli i uczucia. Jest taka anegdota, która bardzo dobrze pasuje do dzisiejszego tematu. Usłyszałem ją kiedyś w Phuket. To historia, która mówi o motywacji i uważności, czyli świadomości tego, co się robi i dlaczego. Ludzie często nie rozumieją, co nimi powoduje i żyją w ciągłym niezrozumieniu, jak w dżungli. A możemy uświadomić sobie, czego pragniemy, co chcemy zrobić i co nas motywuje. To historia o kimś, kto musiał dokonać wyboru w życiu. Jaki to wybór? Kupić hamburgera czy sushi? Co kupić na kolację? Jeśli nie możesz się zdecydować pomiędzy hamburgerem a sushi, co można zrobić? Można rzucić monetą. Orzeł – hamburger, reszka – sushi. Załóżmy, że wypada reszka, czyli sushi. Fuj. Co za rozczarowanie. W takim razie rzucę jeszcze raz. Do trzech razy sztuka. Co to znaczy? To pokazuje, że nie chcesz sushi, tylko hamburgera. Tak właśnie działa rzucanie monetą, nie pokazuje ci, co masz wybrać i nie mówi ci, co zrobić – rzucanie monetą unaocznia, czego tak naprawdę chcesz. Jeśli rzucisz i wypadnie orzeł, a ty podskakujesz z radości, to ukazuje, że właśnie tego od początku chciałeś. Jeśli się krzywisz, to odsłania twoje emocjonalne uprzedzenie do zrobienia czegoś. Albo nawet nie tyle odsłania, co pozwala przemówić intuicji, która mówi ci, czego naprawdę chcesz i co czujesz. Rzucanie monetą nie jest sposobem na podjęcie decyzji, ale na odkrycie, co tak naprawdę chcesz zrobić. To odsłonięcie ukrytej motywacji. Ujawnienie, co i dlaczego robimy. To dobry sposób na podejmowanie decyzji.
Przed podjęciem decyzji często przychodzicie do mnie: „Ajahn Brahm, czy powinienem zmienić pracę?”, „Ajahn Brahm, mam zostać z tym facetem czy go rzucić, bo zrobił to i tamto?”. Wiecie, po co chodzicie do terapeutów? Nie idziecie do terapeuty, mnicha czy mniszki po to, żeby pomogli wam podjąć decyzję. Idziecie po to, żeby się dowiedzieć, co chcecie zrobić. Ludzie często przychodzą do mnie porozmawiać o jakichś wielkich decyzjach, które właśnie podejmują, a ja odpowiadam, że już mi powiedzieli, co chcą zrobić. To widać w tym, co mówią, są na coś nastawieni bardziej niż na inną rzecz. Mówię, że właśnie powiedzieli mi, co chcą zrobić, a oni na to: „Tak, właśnie po to przyszedłem porozmawiać”. Pragną po prostu dowiedzieć się, co chcą zrobić, a nie, żeby ktoś im podpowiedział. Tak samo jest z monetą – można w ten sposób zaoszczędzić dużo pieniędzy na wizytach u terapeuty. Tak właśnie ujawniamy, co i dlaczego chcemy zrobić. Nasza intuicja często ma rację, mówi szczerze i czystym głosem. Dopiero kiedy zaczynamy rozmyślać nad danym problemem, robi się bałagan. Ludzie myślą nieraz bardzo pokrętnie, wydaje im się, że myślą logicznie, a tak naprawdę są kompletnie nielogiczni. Wierzę, że człowiek ma poczucie tego, co jest dobre i złe, co jest dobre i życzliwe – to jest w nas. Jeśli właśnie tym się kierujemy, zamiast wierzyć filozofiom, religiom czy logice, to zazwyczaj przynosi to lepsze skutki. Podobno przeprowadzono badania, które wykazały, że to rzeczywiście jest lepszy drogowskaz i podejmujemy o wiele trafniejsze decyzje, gdy czujemy, że są słuszne – a nie gdy tylko tak myślimy – i gdy podążamy za tym, co czujemy, że powinniśmy zrobić. Na tym faktycznie można polegać. Docieramy do serca naszej motywacji przez uświadomienie sobie, czego tak naprawdę chcemy. Jeśli podążysz za tym wewnętrznym głosem, to zazwyczaj okazuje się, że w rzeczywistości motywuje cię prawdziwe współczucie i dobroć i naprawdę chcesz jak najlepiej dla wszystkich. Ważne jest jednak to, żeby naszą motywacją było dobro wszystkich, bo czasem ludzie myślą, że ich motywacją jest dobroć i współczucie, a wcale tak nie jest. Czasami coś robią, ale najważniejszy aspekt jest wyrzucony poza nawias.
Jest taka historia, której nie opowiadałem już od dawna. Wiele wieków temu w starożytnych Indiach istniał system edukacji, w którym miało się jednego nauczyciela, a on miał bardzo wielu uczniów. Ten nauczyciel uczył wszystkiego. Miał bardzo rozległą wiedzę. Po zakończeniu nauki uczeń mógł sam zostać takim nauczycielem. Żył wtedy bardzo sławny nauczyciel, który miał ograniczoną liczbę uczniów. Uczył ich wielu rzeczy – nie tylko medycyny, matematyki, astronomii i innych podobnych przedmiotów, ale również tego, jak być dobrym człowiekiem. Kiedy zbliżało się zakończenie edukacji, chciał ich sprawdzić. Ale nie chodziło tylko o ich wiedzę, miał jeszcze jeden problem – córkę na wydaniu, a w tamtych czasach małżeństwa były aranżowane. Nauczyciel musiał wydać córkę za najlepszego ucznia. Zebrał ich więc i rzekł: „Moja córka jest bardzo ładna, wiem, że wszystkim wam się podoba i że wszyscy chcielibyście ją poślubić. Muszę wybrać jednego z was. Chcę się też dowiedzieć, który nauczył się najwięcej przez te wszystkie lata. Dam wam zadanie, które pokaże, kto jest najinteligentniejszy i najbardziej posłuszny. Mam też inny kłopot: kiedy ludzie biorą ślub, potrzebują domu albo przynajmniej małej chatki i jakiegoś podstawowego wyposażenia. Będę musiał dać młodej parze pieniądze, a jestem biedny. Więc żeby – powiedziałbym „upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu”, ale jestem buddystą i nie jem mięsa, więc powiem „pokroić dwie marchewki jednym nożem”, trzeba używać buddyjskiej terminologii, a nie mówić o zabitych zwierzętach, dlatego wersja z marchewkami jest lepsza – tak więc, żeby pokroić dwie marchewki jednym nożem, nauczyciel powiedział: „Dam wam zadanie, dzięki któremu zdobędę pieniądze i dowiem się, kto jest najsprytniejszy. Chcę, żebyście w nocy poszli do okolicznych wiosek i kradli. Weźcie cokolwiek. Przynieście tutaj to, co ukradniecie. Zwycięzca dostanie to, co wszyscy ukradną. Poza tym ten, który ukradnie najwięcej, dostanie moją córkę”. Wszyscy byli w szoku. Ich nauczyciel kazał im kraść! To było okropne. Nauczyciel rzekł: „Tak właśnie macie zrobić. Tylko uważajcie, żeby nikt was nie zobaczył”. Wszyscy chłopcy podkradli się w nocy do wiosek, a kiedy ludzie posnęli lub powychodzili, weszli do ich domów. Zabrali to i tamto i przynieśli nauczycielowi, który spisywał skrupulatnie, co ukradli i skąd. Po tygodniu zebrał ich wszystkich i powiedział: „Wszyscy dużo ukradliście, wystarczająco, żeby młoda para mogła się wzbogacić i wygodnie żyć”. Chłopcy czekali, aż powie, który z nich ukradł najwięcej. Nauczyciel mówił dalej: „Wszyscy dużo ukradliście, oprócz jednego z was”. Jeden z uczniów bardzo się zawstydził. – Dlaczego nic nie ukradłeś? – Bo wykonałem twoje polecenie, mistrzu. – Poleciłem wam kraść! – Tak, ale powiedziałeś też, że jeśli ktoś patrzy, mamy nie kraść. Wchodziłem w nocy do tych domów, czekałem, aż nikogo nie będzie, a kiedy chciałem zabrać to, co wartościowe, uświadomiłem sobie, że ktoś patrzy. To byłem ja! To ja widziałem, że kradnę. Dlatego nie mogłem wypełnić twojego polecenia. Nauczyciel odpowiedział: „Wreszcie mam jednego mądrego ucznia! Po wszystkim, czego was uczyłem o odpowiedzialności! To prawda, że mogą was nie widzieć inni ludzie, ale sami siebie widzicie. Oto jedyny uczeń, który wypełnił moje polecenie. Po tych wszystkich latach tylko jeden z was zyskał mądrość. Ty możesz poślubić moją córkę. A co do tych rzeczy, które ukradliście, to jestem wystarczająco bogaty, nie potrzebuję ich. Odnieście je tam, skąd je wzięliście. I nie martwcie się, bo powiedziałem wieśniakom, żeby się was spodziewali. Chciałem się po prostu dowiedzieć, ilu z was wie, co to znaczy, żeby nie kraść, gdy ktoś patrzy”.
Ilu z was zdaje sobie sprawę, że własny wzrok też się liczy? Nie tylko wzrok innych ludzi. Sami też siebie widzimy. Współczucie jest często rozumiane tak, jakby miało dotyczyć tylko innych ludzi. To nie tak. Ty też się liczysz. Motywacja wypływająca ze współczucia naprawdę działa wtedy, kiedy jest skierowana na dobro wszystkich ludzi, łącznie z tobą. Ty też się liczysz. To między innymi przez złą formę współczucia, które nie obejmuje ciebie samego, wypalasz się, czujesz, że nic nie zyskujesz w danej sytuacji, i to cię przygnębia. To następna forma motywacji, która nie działa – musimy znaleźć miejsce dla samych siebie. Ty też się liczysz. W przeciwnym razie tracisz motywację.
Przypomina mi się kolejna historia, tym razem o emigrancie, który przyjechał do Perth. Przyjechał z Bliskiego Wschodu, słyszał wcześniej dużo historii o tym, jak jest w Australii, słyszał między innymi, że ludzie tu są bogaci. I faktycznie, w porównaniu z bardzo biednymi krajami, zniszczonymi wojną albo katastrofami naturalnymi, to prawda, Australia jest bardzo bogatym krajem. I ten facet, czekając w obozie dla uchodźców na pozwolenie wyemigrowania do Australii, słyszał, że ulice w Perth są wyłożone złotem. Nie wierzył w to, ale jak tylko wylądował na lotnisku w Perth i wyszedł na zewnątrz, spojrzał w dół. Na chodniku leżała złota moneta dwudolarowa. Pomyślał: „O rety, czyli ulice Perth rzeczywiście są wyłożone złotem!”. Schylił się po monetę, ale się powstrzymał. Pomyślał, że właśnie przyjechał. Pracę zacznie od jutra. To się nazywa lenistwo.
Jeśli twoją motywacją jest współczucie dla siebie i dla innych, to to naprawdę działa. Nadaje wszystkiemu sens. Bo współczucie i troska polegają na tworzeniu spokoju i szczęścia dla siebie samego i innych. I jeśli to jest twoja motywacja w życiu, to masz kierunek. Pamiętam, że zainspirował mnie pewien fragment w starożytnych suttach, w naukach Buddhy. Pewnego dnia Buddha zdrzemnął się po południu. Wtedy dopadła go istota zwana Mārą: „Mam cię! Nie jesteś prawdziwym mnichem, jesteś leniwy. Wszyscy inni ciężko pracują, żeby cię nakarmić. Oni nie śpią w środku dnia, ty leniwy mnichu! Czemu śpisz?”. Buddha odrzekł: „Położyłem się, żeby przynieść szczęście i korzyść wszystkim czującym istotom”. Pomyślałem sobie, że to wspaniała odpowiedź. Za każdym razem, gdy ucinam sobie drzemkę, a ktoś pyta, czemu leżę, zamiast coś robić, pracować, wysyłać e-maile, radzić komuś, nauczać albo pisać książkę, odpowiadam: „Ucinam sobie drzemkę, żeby przynieść szczęście i korzyść wszystkim czującym istotom”. Ale poważnie, po co to robię? Bo czy ja również tego nie potrzebuję? Inni ludzie muszą mnie znosić, więc jeśli robię sobie przerwę, odpoczywam i relaksuję się, to korzystają na tym. Przecież kiedy jesteśmy zmęczeni, spięci, nie w humorze i brakuje nam energii, robimy się marudni i łatwo się złościmy. Mówiłem o tym kilka tygodni temu: jednym z powodów, dla których ludzie się złoszczą, jest zmęczenie. A są zmęczeni, bo nie zrobili przerwy na odpoczynek. Gdybyśmy zebrali wszystkich rozgniewanych ludzi i umieścili ich w pięciogwiazdkowym hotelu, gdzie mogliby odpocząć, to jestem pewien, że wyszliby o wiele lepsi. Mniej gniewni. Jeśli więc masz szefa z piekła rodem – a to się często zdarza – zrzuć się ze współpracownikami na wakacje dla niego. Po powrocie zacznie was chwalić i rozdawać awanse i podwyżki albo przynajmniej będzie mniej zły i humorzasty. Na pewno to rozumiecie, bo znacie to z doświadczenia. Kiedy jesteście zmęczeni, pogarsza się wasz nastrój. Dlatego czasem, jeśli leży wam na sercu dobro czujących istot, zróbcie sobie przerwę. Wy też macie do tego prawo. Nie chodzi o to, żeby spać cały dzień i całą noc, ale o to, żeby zmotywować się do zrobienia czegoś dobrego dla świata, bo możemy zrobić dużo, żeby ulepszyć świat. To powinna być twoja motywacja. Bo ty też żyjesz w tym świecie. Naszą motywacją powinno być szczęście i pokój wszystkich istot – łącznie z tobą.
Na czym to dokładnie polega? Co możesz zrobić? Nie wiem, co ty możesz zrobić, ale razem możemy zrobić dużo. Ja spędziłem większość życia, budując klasztory i centra buddyjskie, pisząc książki i przemawiając. Czasami się zastanawiam, po co to robię? Czy nie nagadałem się już wystarczająco? Podobno jest już około 250 nagranych spotkań. Co by to było, gdybym kazał płacić za udział w nich! Robię to, bo sprawia mi to przyjemność i wiem, że warto, ponieważ daje to ludziom trochę szczęścia i spokoju. A informacje zwrotne od publiczności motywują mnie, żeby starać się jeszcze bardziej. Ktoś przychodzi i mówi, że to, co mówiłem, uratowało mu życie, bo chciał się powiesić, odebrać sobie życie. Te spotkania mają wielki potencjał. Pozytywna energia naprawdę ma wpływ na świat. To jest konkretne działanie wypływające z motywacji do przynoszenia korzyści wszystkim istotom. Naprawdę możemy coś zrobić. Każdy z was może zrobić naprawdę dużo. Nawet jeśli jedyne, co robisz, to codzienne uśmiechanie się do ludzi. Chyba nie ma go dziś, ale jeden z naszych członków prowadził seminarium na temat szczęścia, kazał ludziom wyjść na zewnątrz i uśmiechnąć się do kogoś albo dać komuś dolara, mieli wykonywać drobne gesty życzliwości i obserwować, jakie przynoszą skutki. Gdy tylko wejdzie ci to w nawyk, zaczynasz zauważać, że drobne gesty dobroci wracają pomnożone. Na tym polega prawo kammy. Ten mechanizm zachęca do tego, żeby nadal wytwarzać motywację i wzmacnia ją, a dzięki temu możesz powoli ulepszać świat. Nie musisz robić wielkich rzeczy. Wystarczą drobne gesty. Ktoś potrzebuje pomocy? Ktoś potrzebuje rozmowy? Ktoś potrzebuje czyjegoś uśmiechu? To niesamowite, ile mogą znaczyć dla innych drobne rzeczy. Jeśli możesz zdobyć się na te małe gesty, jesteś zdolny wytworzyć dzięki temu wielkie ilości szczęścia w świecie, wprowadzić w życie współczucie i odczuć jego pozytywne działanie. To efekt kuli śnieżnej – im bardziej motywujesz się do dobroci, tym większa ona do ciebie wraca, a to pomnaża twoją motywację. Przyzwyczajasz się do tego, do okazywania dobroci, i staje się to dla ciebie źródłem poczucia spełnienia i szczęścia.
Pod koniec tygodnia spoglądasz wstecz i zastanawiasz się, co zrobiłeś, żeby dać innym szczęście, ulepszyć świat, uczynić go piękniejszym i bardziej spokojnym. Być może okazałeś komuś życzliwość, porozmawiałeś, ustąpiłeś komuś miejsca na drodze – cokolwiek to było, przypominasz to sobie i myślisz: „O rany, ja to zrobiłem. To było wspaniałe”.
Kiedy ludzie mnie pytają, jak poradzić sobie z depresją, mówię o pewnej bardzo prostej, ale skutecznej metodzie. Nie wymaga ona terapii, medytacji ani żadnych leków. Wystarczy zrobić coś dla społeczności. Popracować jako wolontariusz. Iść do świątyni, domu opieki, kościoła, meczetu, więzienia czy jakiegokolwiek innego miejsca i zrobić coś dla innych. To drobny gest, pójść gdzieś i pozamiatać albo popracować trochę w ogrodzie. Niesamowite, ile szczęścia do ciebie wróci. Na studiach byłem jeszcze głupi i dopiero uczyłem się życia, ale byłem buddystą. Postanowiłem zostać buddystą, kiedy miałem 16 lat. Większość moich kolegów ze studiów było chrześcijanami. Bardzo się przejmowałem tym, co myślą o mnie inni – a szczególnie tym, co myślą o buddyzmie – więc rywalizowałem z innymi w kwestiach religijnych. Gdy chrześcijanie coś zrobili, ja musiałem zrobić to lepiej. Kiedy się dowiedziałem, że kilku moich znajomych zostało wolontariuszami w szpitalu dla osób z zespołem Downa, postanowiłem zrobić to samo. To była czysta rywalizacja, nie było w tym żadnych szlachetnych pobudek, żadnego współczucia, ale w czwartki po południu zacząłem chodzić do tego szpitala na obrzeżach Cambridge. Pomagałem przy terapii zajęciowej dla dzieci z zespołem Downa. Moi chrześcijańscy znajomi odpadli po kilku tygodniach, a ja chodziłem tam przez dwa lata. Podobno w tym szpitalu byłem wolontariuszem o najdłuższym stażu. Nie mówię tego, bo czuję się przez to taki wspaniały albo dlatego, że wtedy czułem się jakoś wyjątkowo. Kiedy pracownicy szpitala mi o tym powiedzieli, odpowiedziałem, że to nic takiego, robię to, bo sprawia mi to przyjemność. Mimo że jako student miałem zapełniony grafik, to parę godzin tego wolontariatu dawało mi potężny zastrzyk energii. Budziłem się w czwartek rano i myślałem: „Dzisiaj idę do szpitala, nie mogę się doczekać!”. Tak mi się podobało, że pewnego dnia pod koniec wolontariatu, kiedy wiedziałem już wystarczająco dużo, pracownicy kazali mi poprowadzić zajęcia z grupą dzieci, a sami poszli zająć się jakąś papierkową robotą. Pewnie było to niezgodne z przepisami, ale wiedzieli, że mogą mi zaufać. Przydzielili mi jedną grupę przed przerwą i następną po przerwie. Nie zdawałem sobie sprawy, że w tym czasie podopieczni szpitala robili prezenty dla mnie. Kiedy prowadziłem zajęcia z pierwszą grupą, druga robiła prezenty, a kiedy prowadziłem zajęcia z drugą grupą, pierwsza robiła prezenty. Na koniec zrobili prezentację. Powiedzieli, że byłem studentem, który najdłużej u nich pracował – a myśleli, że już nie przyjdę, bo za tydzień mam egzaminy. To było jedno z najbardziej poruszających doświadczeń w moim życiu. Nauczyłem się szanować i kochać dzieci z tego szpitala, zaprzyjaźniliśmy się. Kiedy zbliżałem się do szpitala, wybiegały i przytulały się do mnie. To były lata 60. i 70., przytulanie przez innego chłopaka było dla mnie trudne. Jako hetero miałem kłopot z zaakceptowaniem takiego gestu innego faceta. Ale oni nauczyli mnie inteligencji emocjonalnej. To byli bardzo mądrzy ludzie, byli niesprawni intelektualnie, ale emocjonalnie? Widzieli, kiedy byłem w złym nastroju, i przytulali, żeby mnie pocieszyć. I to działało. W końcu stali się dla mnie prawie jak bracia. I siostry, bo były tam też dziewczyny. Byłem bardzo poruszony, kiedy wręczyli mi te prezenty. Robili to szczerze, myśleli, że odchodzę, więc płakali. Piękne doświadczenie. Po wszystkim powiedziałem, że mam egzaminy dopiero za kilka tygodni i zapytałem, czy mógłbym przyjść jeszcze w przyszłym tygodniu. Pozwolili mi przyjść nawet po tym zakończeniu. Bardzo lubiłem tam chodzić, ta drobna służba dała mi wielki zastrzyk energii. Dopiero później się zorientowałem, że to mnie motywowało, żeby robić więcej. Dostawałem niesamowity feedback.
Nieważne, jak bardzo jesteście zajęci, w pracy czy w domu, proszę, postarajcie się okazywać trochę więcej miłującej dobroci. Pracujcie jako wolontariusze. To nic nie kosztuje, a bardzo dużo dobra do was wróci. I zdacie sobie sprawę, że największą motywacją w życiu jest dobrobyt wszystkich istot. Szczególnie tych, które najbardziej potrzebują pomocy. Pomóżcie w świątyni, kościele, meczecie, szpitalu czy synagodze – nieważne. Pomagajcie. Wkręćcie się w to. Wróci do was mnóstwo szczęścia. Największą motywacją jest szczęście i dobro wszystkich czujących istot. To dotyczy też was. Zdałem sobie z tego sprawę, pracując z dziećmi z zespołem Downa – nie tylko one korzystały na mojej pracy. Robiłem to też dla siebie. Byłem częścią tego. Cokolwiek im dawałem, dostawałem z powrotem, i odwrotnie. To stało się sensem mojego życia. Ludzie czasem mi mówią: „Jesteś mnichem, nie żyjesz w prawdziwym świecie, nie robisz nic dla innych”. Tak, jasne. W końcu tylko pomagam i prowadzę spotkania. To mi naprawdę daje kopa. Ktoś mnie zapytał, dlaczego zostałem mnichem. Powiedziałem: „To było dawno i już nie pamiętam, dlaczego to zrobiłem. Być może – to chyba sensowny powód – przeżyłem zawód miłosny i chciałem o nim zapomnieć. Nie pamiętam, ale to całkiem prawdopodobny powód”. Ale nie, tak naprawdę zostałem mnichem, bo odpowiadał mi ten styl życia. Ważniejsze pytanie to: dlaczego nadal nim jestem? Jest tyle rzeczy, które można robić w życiu. Czemu ciągle być mnichem? Dlatego, że to daje niezmiernie dużo szczęścia. Dlaczego pracuję jak wół, prowadząc ciągle jakieś zajęcia? Mam grafik zapełniony mnóstwem godzin, tylko mnisi i mniszki tyle pracują i to za niską płacę – jedną miskę jedzenia dziennie i kubek herbaty, jeśli masz szczęście. Albo trochę czekolady. Nie mamy też funduszu emerytalnego – dlatego nie mogę przejść na emeryturę. Nie czekam na emeryturę. Nie mam na co czekać.
Dlaczego robię to wszystko? Bo to daje dużo szczęścia i radości w życiu. Nieraz ludzie mnie pytają, z czego czerpię radość. Ze służenia i niesienia pomocy albo czasem z medytacji w samotności, która daje motywację płynącą ze spokoju. Ale służenie innym również tworzy motywację i mnóstwo szczęścia. I spełnienia. Jeśli zastanawiacie się, co jest sensem życia, to właśnie to – troska. Troska o innych i o siebie samego. Nie tylko myślenie z troską, ale przekuwanie tego w czyn. To naprawdę motywuje, a ta motywacja rośnie, bo im więcej dajesz, tym więcej dostajesz, a wtedy dajesz jeszcze więcej i jeszcze więcej dostajesz. Wraca do ciebie coraz więcej energii. Tak właśnie możecie wytworzyć motywację w życiu. To nie jest tylko religia filozofów, którzy rozważają jakieś kwestie, to religia – czy ścieżka duchowa – która realnie działa, która napędza ludzi i ulepsza świat. Najpierw małe rzeczy, potem wielkie – tak tworzy się o wiele życzliwsze, cieplejsze, szczęśliwsze społeczeństwo. Czy to nie piękna perspektywa? To pomaga również, gdy się wpadnie w jakieś stany depresyjne, to wstawanie rano i myślenie: „O rany, znowu muszę iść do pracy, jak długo jeszcze mam się tak męczyć? To nie sobota, więc muszę zabrać dzieci do szkoły, a potem iść poćwiczyć i zrobić to i tamto” – depresja bierze się z braku motywacji. A brakuje nam jej, bo nie wiemy, skąd ją czerpać. Jeśli jej podstawą jest dobroć i współczucie, to wstajemy rano, myśląc: „Ale fajnie, kolejny dzień! Mogę dzisiaj poprowadzić spotkanie w Nollamara, hurra! Mogę też poprowadzić spotkanie gdzie indziej, mogę porozmawiać z ludźmi, odwiedzić kogoś. Dzisiaj rano mam ceremonię pogrzebową, ale fajnie!”.
Lubię prowadzić ceremonie pogrzebowe, śluby też. Bo robię coś ważnego. Biorę udział w ważnym wydarzeniu w życiu ludzi i wprowadzam jakąś zmianę. Nadal pamiętam jeden z pierwszych pogrzebów, które odprawiałem w Perth. To był pogrzeb młodego mężczyzny z Wielkiej Brytanii. Miał jakieś 23 lata i zachorował na raka. Przebywał w jednym z pierwszych hospicjów, przy szpitalu nad rzeką, chyba gdzieś w Nedlands. Bethesda, to chyba ten szpital. Poszedłem go odwiedzić. Nie można było mu pomóc, ale był buddystą. Kiedy umarł, jego rodzice przylecieli z Wielkiej Brytanii. To byli typowi mieszkańcy brytyjskiej prowincji – mieszkali na wsi, byli bardzo formalni, konserwatywni, bardzo chrześcijańscy. Kiedy zobaczyli, jak wchodzę poprowadzić ceremonię pogrzebową ich jedynego syna, opadły im szczęki: „Ten cudak będzie prowadził pogrzeb naszego syna?”. Widać było, że są bardzo rozczarowani. Ich jedyny syn umarł przez chorobę, a tu jakiś facet w dziwnej kiecce ma prowadzić jego pogrzeb. Pod koniec ceremonii byli pod takim wrażeniem, że wpłacili datek w wysokości 500 dolarów – bo było w nich tyle radości. Zażyczyli sobie też, że kiedy sami umrą, ja mam zająć się ich pogrzebem, a popioły mają zostać rozsypane w klasztorze Bodhinyana. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Kiedy ona umarła, jej popioły zostały rozsypane w Bodhinyana. On jest już w podeszłym wieku, ale nadal jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. To niesamowite, że można tak kogoś zmienić. I zmienić tragedię, którą przeżył, w coś, co potrafi zrozumieć, zaakceptować i iść dalej. Dzięki temu możemy stać się lepszymi ludźmi. To coś wspaniałego. Można mieć takie współczucie i mądrość, które mają realny wpływ na życie.
Wielu z was przychodzi tu od lat. Znacie wszystkie moje historie. Nie są objęte prawami autorskimi. Kilka lat temu zadzwonił do mnie facet z Południowej Australii i powiedział: „Właśnie przeczytałem pańską książkę Otwórz drzwi swojego serca. Chciałbym ją wykorzystać, ale jestem ewangelikiem i nawróciłem kilku buddystów, czy mimo to mogę wykorzystać pana opowieści?”. Oczywiście pozwoliłem mu. Nieważne, do czego ich używacie, to dobre historie, dają ludziom szczęście. Używajcie ich, nie ma problemu. Nie wiem, ile ich przeczytał, ale miałem nadzieję, że przeczyta ich wystarczająco dużo, żeby się nawrócić. Taki był plan.
W każdym razie powiększanie szczęścia i pokoju powinno być waszą motywacją. Nie przychodźcie tutaj tylko słuchać, wyjdźcie i powtarzajcie dobre historie, wykorzystujcie dobre pomysły i naśladujcie dobre postawy. Jeśli nie możecie pracować jako wolontariusze, przynajmniej zróbcie coś dla najbliższych: sąsiadów, przyjaciół czy innych ludzi, którym można pomóc. Bądźcie życzliwi. Żyjcie tak, żeby nieść radość i dobro wszystkim czującym istotom. Niech to będzie wasza motywacja do działania. Bo to naprawdę potrafi zmotywować i napędzić człowieka, tak że czuje, że żyje i że to życie ma sens. Może to nie da wam takiego kopa energii, jak pozabijanie wszystkich złych ludzi, pozbycie się skorumpowanych polityków, ale to o wiele szlachetniejsze. Taka praca jest trudniejsza i bardziej czasochłonna, ale o niebo skuteczniejsza, a jej owoce to lepsze społeczeństwo. Nadaje znaczenia porannemu wstawaniu i działaniu i jest motywacją. To właśnie motywacja: nie siedzieć bezczynnie. Właściwie to czasami powinniście posiedzieć bezczynnie. Ale nie cały czas. Posiedźcie i pomedytujcie, ale potem idźcie pomóc społeczeństwu.
Dziękuję za uwagę.
Sadhu, sadhu, sadhu!
Jakieś pytania na temat motywacji? Czy nikt nie czuje się zmotywowany do podniesienia ręki? Dla innych czujących istot? Tak? Słucham.
[pytanie z widowni]
AB: OK, brałeś udział w akcji ekologicznej w lesie, gdzie musiałeś stanąć na drodze ciężarówkom i drwalom. Nie jestem pewien, czy udało ci się na krótszą metę, ale na dłuższą metę na pewno tak. Ludzie czasem chcą szybkich rezultatów, chcą ocalić jakiś konkretny kawałek lasu. Ale nawet jeśli przegrasz jedną bitwę, nadal możesz wygrać wojnę. Dobrze jest działać ze współczuciem i asertywnością, tak że stoisz na drodze ciężarówkom, ale nikt nie stoi na drodze twojej pięści. Działaj bez przemocy i ze współczuciem. Uratowanie tego lasu przyniesie korzyść wszystkim istotom. Trzeba też zachować miejsca pracy dla ludzi, więc należy działać tak, żeby wszystko zrównoważyć. Dobrze jest być aktywnym społecznie, nawet w bierny sposób – albo raczej nie w bierny sposób, ale wolny od przemocy. Ja też się czasem angażuję w różne rzeczy i wtedy piszą o mnie w gazetach. Wspieram rzeczy, w które wierzę, czasami trochę mi się za to obrywa, ale nadal myślę, że warto wspierać bhikkhuni i ordynację kobiet czy prawa gejów. To też część mojej pracy. Nie robię tego dla siebie, robię to ze względu na współczucie i dla szczęścia wszystkich istot. Ktoś jeszcze? Nie. Czyli to koniec.
O autorze
Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora
Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Thanissaro Bhikkhu Papañca i ścieżka ku kresowi cierpienia
- Ajaan Sumedho Niedwoistość
- Bhikkhu Bodhi Przebywając pośród mądrych
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: bswa.org
Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja polska: Alicja Brylińska
Czyta: Aleksander Bromberek
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/