Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Wasze pokoje są czyste, wasze umysły są czyste, wasze życia są nieskazitelne, perfekcyjne. Czy kiedykolwiek zauważyliście, że pomieszczenia przez krótką chwilę wydają się posprzątane, a potem te wszystkie rzeczy jakoś do nich włażą? Ale mamy metodę, dzięki której możemy zatrzymać porządek w pokojach między naszymi uszami na długi, długi czas. Również pokoje w waszych klatkach piersiowych, tutaj, w waszych sercach, będą promienne przez długi, długi czas. W jaki sposób? Możliwe jest to dzięki praktykowaniu metty, miłującej dobroci.

Zazwyczaj odkładam medytację metty aż do samego końca odosobnienia, z tego prostego powodu, że lubię to, co najlepsze zatrzymać na ostatnią chwilę. Zwyczaj kończenia dziewięciodniowego lub jakkolwiek długiego odosobnienia medytacją metty urósł już do rangi tradycji. Zbieramy całą swoją energię w jednym punkcie i skupiamy ją na życzeniu, na intencji, by wszystkie istoty w tym rozległym wszechświecie były szczęśliwe i wolne od cierpienia, włącznie z samym sobą. Ale żeby podjąć się praktyki medytacji miłującej dobroci – być może jakiś nauczyciel już wam tak kiedyś powiedział – trzeba zacząć od siebie. Ponieważ jeśli nie potrafisz wskrzesić miłującej dobroci w stosunku do siebie, jak mógłbyś otoczyć nią innych ludzi? Oznacza to, że nigdy nie posuwasz się dalej, zupełnie jak ten mnich, który trzy razy z rzędu oblał pierwszą klasę podstawówki i nigdy nie ukończył szkoły. Czasami tak się właśnie dzieje, kiedy ktoś rozpoczyna praktykę miłującej dobroci od siebie – nigdy nie czyni postępów, zostaje na tym pierwszym etapie, ponieważ jest to najtrudniejsza ze wszystkich rzeczy. Da się to jednak obejść.

W tym celu lubię używać porównania do wzniecania ognia. Kiedy wzniecasz ogień, nie rzucasz się z zapałką na kłodę, gdyż nie ma mowy, by zaczęła ona płonąć, jest zbyt duża! Tak jest właśnie z zaczynaniem od siebie praktyki miłującej dobroci – jest to zbyt duże wyzwanie. A więc z początku powinniśmy zająć się czymś łatwiejszym. Zaczynanie od czegoś łatwego jest niczym przystawianie zapałki do kawałka papieru. Ten bowiem podpalimy bez żadnego problemu. Kiedy już zapłonie, możemy przejść do tych drobnych kawałków drewna, zwanych podpałką, a kiedy one zaczną się palić, do grubszych kawałków drewna, a kiedy one zajmą się ogniem – do dużych kłód. Kiedy i one będą już płonąć, nadejdzie w końcu czas na mokre, nasiąknięte kłody. To właśnie my. Jesteśmy mokrymi, nasiąkniętymi kłodami. To niesamowite, że ten ogień, kiedy stanie się już bardzo, bardzo gorący, jest w stanie spalić wszystko. W tym właśnie tkwi wspaniałość praktyki metty. Zaczynamy od czegoś łatwego, by potem coraz bardziej rozwijać mettę. W końcu i trudne obiekty nie stawiają oporu naszej miłującej dobroci. Nawet wrogowie, byli partnerzy, szefowie, czy osoby, które w przeszłości bardzo nas zraniły. Kiedy płonie w nas bardzo gorąca metta, nie jest to już takie ciężkie, ponieważ najgorętszy ogień jest w stanie spalić najmokrzejszą z kłód.

Pozostawcie więc siebie samych na sam koniec, z dwóch powodów. Po pierwsze, niebywale trudnym jest pokochanie siebie w 100%, miłością bezwarunkową, bez pomijania elementów, do których nie macie dobrego nastawienia. Przypomina mi to czasy, gdy jako młody mnich miałem możliwość wypróbować tę metodę w Tajlandii. Trenowano nas w myśleniu: oby wszystkie istoty były szczęśliwe, oby były wolne od cierpienia, oby nigdy nie rozstawały się ze swoim szczęściem, oby nie czuły lęku. Nie wszystkim się to udawało. Nie było takiej możliwości. Zawsze kiedy starałem się skupić na życzeniu, by wszystkie istoty były szczęśliwie i wolne od cierpienia, pojawiało się jakieś ale. Komary, ten mnich mieszkający obok, który zawsze dawał mi się we znaki, itd., itp. Wciąż tyle wyjątków! To jedna z trudności miłującej dobroci, nie może niczego wykluczać, musi dotyczyć całego świata. A więc aby dotrzeć do punktu, kiedy nie ma już żadnych wyjątków, najlepiej zacząć od rzeczy prostych, na nich budować i rozwijać się, tak żeby docierając w końcu do was samych, nie było żadnych ale, wykluczania czegokolwiek, co kiedykolwiek zrobiliście. Oby Ajahn Brahm był szczęśliwy, pomimo jego wszystkich kiepskich żartów, oby był wolny od cierpienia i żył długo, by być w stanie opowiadać je znowu za rok.
Drzwi twojego serca są dla ciebie otwarte, zupełnie. Zmieścisz się więc w całości, bez pomijania elementów, których nie darzysz sympatią. Wiecie, że jest kilka kluczowych historyjek, które zdarza mi się opowiadać. Kilka razy w wywiadach zdarzyło mi się przytoczyć opowieść o dwóch złych cegłach w ścianie. Gdy stawiałem od zera klasztor i budowałem moją pierwszą ścianę, dwie cegły okazały się przekrzywione. Przysporzyło mi to tyle cierpienia! Nie mogłem ich wyjąć, chciałem ją nawet wysadzić, ale nie pozwolili mi załatwić żadnego dynamitu. Więc wiecie, stawiam swoją pierwszą ścianę i te dwie cegły po prostu odstają. I tak przez trzy miesiące cierpiałem z powodu tej ściany, miałem koszmary, naprawdę, potrafiłem obudzić się w środku nocy z myślą: „ty głupi mnichu, wszyscy widzą twój błąd”. To miał być klasztor, miejsce pełne uwagi, spójrz tylko na te dwie skrzywione cegły. Co za idiota z ciebie! Tak właśnie myślisz, kiedy popełnisz błąd. Rozwodzisz nad tym, dostajesz obsesji.

Po trzech miesiącach pojawił się jednak ten człowiek. Zobaczył ścianę i powiedział, że jest piękna. Zapytałem go, czy jest ślepy, czy nie dostrzega tych dwóch skrzywionych cegieł. A on odrzekł, że owszem, te dwie wady wcale mu nie umknęły, ale widzi też pozostałych 998 dobrze położonych cegieł. Było to niesamowite doświadczenie, ponieważ to ja byłem ślepy. To ja nie zauważałem tych 998 dobrych cegieł. Wszystko, co widziałem, to moje błędy i nic poza tym, mój wzrok ciągle padał na te dwie cegły – tylko je widziałem. Kiedy mi to powiedział, wiele się we mnie zmieniło. Owe doświadczenie wspomogło moją praktykę miłującej dobroci. Ponieważ, kiedy dostrzegasz siebie w całości, nie jest wcale tak trudno się docenić. Tamten człowiek miał rację, to była piękna ściana. Jednakże najciekawsza część tej opowieści miała miejsce kilka lat później. Często zdarzało mi się ją przywoływać, jest to w zasadzie pierwsza z historii w „Opowieści buddyjskie dla małych i dużych”. Kiedy więc opowiadałem ją grupie wsparcia dla ludzi cierpiących na raka, jeden z uczestników podszedł do mnie pod koniec mówiąc, że jest budowniczym. Powiedział: „nigdy nie spotkałem profesjonalnego murarza, który od czasu do czasu nie położył jednej czy dwóch cegieł krzywo”. Dodał jednak: „zdradzę ci tajemnicę. Kiedy w branży budowlanej ktoś popełni tego typu błąd, mówi swojemu klientowi, że jest to właściwość specjalna i nalicza mu kolejne trzy tysiące dolarów”.

To jest właśnie najlepsza część owej opowieści. Wszystkie wasze błędy są waszymi właściwościami, cechami, które sprawiają, że jesteście bardziej sympatyczni i interesujący. Całkowicie idealni bylibyście tylko wrzodami na tyłku! Nie bylibyście ludźmi. Oczywiście dopóki w ścianie nie ma zbyt wielu przekrzywionych cegieł… W ten właśnie sposób możecie pokochać siebie w całości, bez pomijania tych dwóch przekrzywionych cegieł, które są waszymi cechami, czymś, co sprawia, że jesteście sobą. Jest to sposób na poszerzenie swojej mądrości, aby być w stanie pozwolić miłującej dobroci zaistnieć.

Kiedy rozpalicie już ogień miłującej dobroci, naprawdę staje się on bardzo, bardzo intensywny, a więc w trakcie medytacji, do której zabierzemy się już niedługo, będę mówił niemal bez przerwy, aby pomóc wam go rozniecić. Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt medytacji miłującej dobroci, o którym zawsze wspominam; zauważycie, że każda emocja, każdy stan umysłu ma swój odpowiednik w ciele. Innymi słowy, kiedy wypełni was uczucie miłującej dobroci, odczujecie fizyczne doznanie, które będziecie mogli z nią skojarzyć. Dla mnie i dla większości ludzi jest to pewien rodzaj mrowienia w klatce piersiowej. Podobnie, gdy jesteście niespokojni, możecie wtedy dostrzec kolejne doznanie pojawiające się gdzieś w ciele. W przypadku strachu jest to inny rodzaj odczucia. W rozumieniu swoich emocji bardzo przydatną jest umiejętność rozpoznawania towarzyszących im fizycznych doznań, które pojawiają się wraz z nimi.

Kiedy metta, miłująca dobroć, wypełnia wasze umysły: „oby wszystkie istoty były szczęśliwe, oby były wolne od cierpienia”, możecie poczuć to w swoim sercu. Daje wam to znak, iż rzeczywiście, miłująca dobroć zaczyna się rozwijać. Przyzwyczajacie się do owego mrowienia, uczycie się je rozpoznawać. Możecie wtedy pozwolić mu wzrastać. Pomoże wam to rozwinąć miłującą dobroć nie tylko jako uczucie czy myśl, ale również jako coś namacalnego, czego wzrost możecie świadomie wspierać. Jest to oczywiście doznanie bardzo przyjemne. Miłość, przebaczenie i życzliwość są jednymi z największych umysłowych przyjemności. Tak więc czerpiecie z niego przyjemność, zaczynacie się nim cieszyć. Doświadczacie błogości i świetnie się bawicie. I znów, medytacja powinna być radosna, powinna być czasem, kiedy dobrze się bawicie.

A więc kiedy doznanie to zacznie się pojawiać i naprawdę stanie się ono przyjemnością, pójdźcie na całość, wypłakujcie sobie oczy, pozwólcie, żeby na waszych twarzach zagościł największy możliwy uśmiech, cokolwiek by to było. Poddajcie się całkowicie szczęściu i błogości jakie przynosi miłująca dobroć, bo ona naprawdę działa. Poza tym ma także inne długoterminowe korzyści, zdrowotne, ale nie tylko. W naszej tradycji mamy wiele wspaniałych opowieści o ludziach praktykujących mettę. Był jeden mnich, nadal żyje i jest naprawdę świetnym człowiekiem. Zatrzymał się tu kiedyś na jakiś czas; jego miłująca dobroć była nieprawdopodobna, naprawdę bardzo, bardzo potężna.

Posłuchajcie jednak o nim, pewnego razu przebywał wraz z innymi mnichami w dżungli, medytując. Wtedy pojawiła się kobra, kobra królewska. A kobry te są ogromne. Widziałem taką tylko raz i była ona długości mniej więcej połowy tego pomieszczenia. Kiedy widzi się takie rzeczy na żywo, w dżungli, oczy na wierzch wychodzą i człowiek zastanawia się, czy mu się to nie przywidziało. Jest ogromna! W tamtej części Tajlandii nadano tej kobrze przydomek, wiecie, lokalną nazwę dla lokalnego zwierzęcia. Tą lokalną nazwą był „wąż jednego kroku”. Powodem, dla którego tak ją nazwano, był fakt, że jeżeli kogoś ugryzła, właśnie tyle mu pozostawało przed śmiercią: jeden krok. Jest naprawdę jadowita! Więc jeżeli boisz się tych małych, drobnych pajączków, wyobraź sobie, że zbliża się do ciebie taki ogromny wąż. A więc ten wielki wąż się pojawił, robiąc przy okazji dużo hałasu, co sprawiło, że wszyscy mnisi otworzyli oczy. Zobaczyli jak, tuż przed nosem tego starszego mnicha, podnosi swój wielki łeb, otwiera kaptur, swój masywny kaptur. Co byście zrobili na jego miejscu? Taka sytuacja sprawdziłaby, czy zajmujecie się medytacją. Po pierwsze, nie możecie uciec. Te węże poruszają się znacznie szybciej niż my, a nawet pływają.

A pływają naprawdę szybko. Nie ma miejsca, gdzie moglibyście się ukryć, wspinacie się na drzewo, a one podążają tuż za wami. Gdziekolwiek pójdziecie, one pójdą za wami. A więc wiedział, że zerwanie się do biegu na nic się nie zda, wąż bez problemu by go prześcignął. Co zatem uczynił? Podniósł rękę i pogłaskał go po głowie. „Dziękuję, że przyszedłeś mnie odwiedzić”. Bylibyście w stanie tak zrobić? Pogłaskać kobrę królewską po głowie? On tego dokonał, wszyscy inni mnisi to widzieli, naprawdę. Mnich ten miał w sobie tyle miłującej dobroci, że wąż ten, jeżeli można by zobaczyć jego usta, kąciki z pewnością miałby uniesione ku górze. Daj mi więcej, więcej! Bo wiecie, rzadko się zdarza, że ktoś głaszcze węża po głowie. Rozkoszował się każdym momentem, chciał więcej, więcej, więcej! Po kilku minutach głaskania, kobra zwinęła swój kaptur, opuściła głowę i poszła poznać innych mnichów. Znów uniosła głowę i rozwinęła kaptur, oczekując głaskania od pozostałych. No dobra, nie ma mowy, wracaj do niego! Więc był to mnich, który mógł głaskać węże. I mnich ten pojawił się tu na samym początku, jeszcze w czasie budowy tej sali, w której byliście, w klasztorze Bodhinyana. Przybył tu, by spędzić z nami porę deszczową.

Pewnego dnia, po tym jak złożyliśmy wniosek o budowę w lokalnym samorządzie, pewien urzędnik przyszedł sprawdzić, jak sobie radzimy. Miał wyrazić zgodę na dalszą budowę lub jej nie wyrazić . Był on kimś w rodzaju australijskiego farmera, wiecie, niby przyszedł w garniturze, ale jego guziki były naciągnięte przez nacierający nań brzuszek, o wiele większy niż mój, bardzo widoczny. I ten mnich, ten tajski mnich, zanim zdążyłem go powstrzymać, podszedł do tego urzędnika i zaczął klepać, głaskać go po brzuchu. O nie, tak się nie robi tu w Australii! Okej, nici z klasztoru, nici z pozwolenia na budowę, wyrzucą nas stąd! Ale ten człowiek, to było naprawdę interesujące widowisko, zaczął się śmiać, jak dziecko. Nikt nie głaskał go po brzuszku od wielu, wielu dekad. Rozkoszował się każdą chwilą. Dostaliśmy pozwolenie na budowę, a on stał się naszym dobrym przyjacielem. Potem często przychodził, żeby ktoś pogłaskał go po brzuchu. No dobrze, nigdy tego nie zrobił.

To niesamowite ile można zdziałać odrobiną miłującej dobroci. Możesz pogłaskać czyjkolwiek brzuch, a on zacznie bulgotać z miłości. Twoja miłująca dobroć ma właśnie taką moc, stajesz się tak miły i życzliwy, że nawet zwierzęta nie będą chciały cię zranić. Jeżeli masz w sobie tyle miłującej dobroci, będą cię raczej chronić, ponieważ wiedzą, że są przy tobie bezpieczne. Jest to jeden z cudownych sposobów na rozwinięcie swego rodzaju odporności na otaczający świat. Sutty także o tym mówią, jeżeli pielęgnujesz w sobie miłującą dobroć, nie będziesz miał problemów z takimi istotami czy też innymi zwierzętami. Masz serce tak dobre, że nawet one to widzą. Z takim sercem nikt nie będzie chciał cię zranić, będziesz otaczany opieką. Jest to coś naprawdę bardzo pięknego. Dlatego właśnie zawsze, kiedy mnisi udają się do dżungli, gdzie czeka na nich wiele różnorakich istot, poucza się ich by mieli w sobie dużo miłującej dobroci, nie strachu, ale metty. Jest to bowiem ochrona skuteczniejsza niż cokolwiek innego. Ale nie tylko, może ona pomóc także w życiu codziennym. Mając w sobie miłującą dobroć, można zmiękczyć serce kogokolwiek.

Jest taka jedna historia, postaram się nie opowiadać zbyt długo, bo to miała być medytacja. Julie, moja przyjaciółka z Sydney, niektórzy z was pewnie ją znają, opowiedziała mi kiedyś tę historię, jest świetna. Nie przeszkadza jej kiedy ją opowiadam, pytałem ją kilka razy i za każdym mówiła, że to dobra historia [by się nią podzielić]. Julie prowadzi firmę odzieżową, którą sama stworzyła od podstaw. Idzie jej naprawdę dobrze. W tym czasie negocjowała zawarcie kontraktu z pewną wartą sporo pieniędzy londyńską firmą. Uzgadniali wiele rzeczy telefonicznie, aż w końcu nadszedł czas na podpisanie papierów, więc zaprosili ją do siebie, do Londynu. Mała Holy, jej córeczka, musiała więc zostać ze swoim tatą w Sydney, podczas gdy ona załapała się na pierwszy dostępny lot do Anglii. To bardzo daleka droga. Kiedy więc dotarła już na miejsce, miała niewiele czasu i zdążyła tylko zameldować się w hotelu, wziąć krótki prysznic i przebrać się po podróży. Potem musiała od razu udać się na spotkanie do siedziby głównej firmy, aby zobaczyć się z dyrektorami i prezesem.

Możecie sobie tylko wyobrazić jak wykończona była, szczególnie biorąc pod uwagę zmianę strefy czasowej. Kiedy weszła do sali konferencyjnej zastała dyrektorów, prezes jeszcze się nie pojawił. Zapytali ją kim jest i co tam robi, chwilę potem uświadomili sobie, że musiała być tą kobietą z Sydney, która miała przyjechać w sprawie kontraktu. Powiedzieli jej wtedy, że może równie dobrze od razu wracać do Australii, prezes był w paskudnym nastroju, od rana tylko na wszystkich się darł. Nie wiedzieli dlaczego. Nie było mowy, by udało się jej podpisać kontrakt tamtego dnia. Twierdzili, że tylko zmarnowała czas. Julie zdecydowała się jednak poczekać – przebyła tak długą drogę, chciała chociaż zobaczyć tego człowieka, nawet jeśli miałby nie podpisać z nią kontraktu. „Jak pani chce, prezes powinien być tu za jakieś 15-20 minut”. Co więc zrobiła? Usiadła w rogu i poświęciła ten czas medytacji miłującej dobroci. Jeżeli pozwala ona głaskać węże po głowie, może z paskudnym prezesem też się uda? Medytowała więc nad miłującą dobrocią aż do momentu pojawienia się prezesa. „Kto to?! Co ona tu robi?!” Wybaczcie mi, ale jako mnich nie wolno mi się gniewać, więc za każdym razem, kiedy opowiadam historię o kimś, kto się złości, naprawdę świetnie się bawię. Mogę wtedy grać i zobaczyć jak to jest. „Kto to?! Co ona tu robi?!” Jak było? Nieźle? Okej, dziękuję. W każdym razie, Julie wstała i, może dlatego, że dopiero wyszła z medytacji, nie do końca wiedziała jak zareagować. Ten człowiek mierzył ją surowym spojrzeniem, kiedy ona, nieco mechanicznie, podniosła się i spojrzała na niego, mówiąc: „jakie pan ma piękne błękitne oczy! Zupełnie jak moja malutka Holy”. Wtedy cały ten cyrk odgrywający się w jego głowie po prostu ucichł. Nie miał pojęcia, jak zareagować. Właśnie na kogoś naskoczył, a ona zachwyca się jego oczami? Milczał przez kilka sekund, po czym zapytał „naprawdę?”. I podpisał kontrakt.

Julie nie miała tam już nic do roboty, kontrakt został podpisany, chciała więc już tylko odpocząć i przygotować się do lotu powrotnego. Ale nie pozwolono jej wyjść! Wszyscy ci dyrektorzy otoczyli ją, chcąc dowiedzieć się, jakim cudem udało jej się tego dokonać. Musiała więc opowiedzieć im nieco o medytacji metty. Widzieli bowiem na własne oczy jej działanie. Zmieniła szalonego z wściekłości szefa w potulnego baranka, który tak bezproblemowo podpisał kontrakt. Świetna opowieść, ale tak właśnie działa miłująca dobroć. W dodatku wszystko to było naturalne, czegoś takiego nie da się odegrać, nie da się udawać. Otwierając usta, miała w sobie tą miłującą dobroć i jej słowa były strzałem w dziesiątkę. Podpisała kontrakt. To niesamowite, ile może zdziałać miłująca dobroć. Jest bardzo, bardzo potężna. Ma moc zmieniania ludzi. Możecie poczuć, kiedy ktoś ma w sobie miłującą dobroć.

Jednym z moich ulubionych mnichów jest Ajahn Thate, pojechałem go odwiedzić kilka lat temu, kiedy mieszkał w klasztorze Wat Hin Maak Peng nad rzeką Mekong. Był jedynym ze znanych mi ludzi, który naprawdę wyglądał i zachowywał się niczym święty. Wiecie, zawsze miły, spokojny, łagodny. Był człowiekiem, w którego obecności chciało się pozostać na zawsze, nigdy już się nie oddalając. Przypominał bowiem dziadka, który nigdy by cię nie skrytykował, zranił czy w żaden inny sposób skrzywdził. Dawał poczucie takiego ciepła, bezpieczeństwa. W świecie, gdzie tak wielu ludzi, z premedytacją lub nie, sprawia, że czujemy się niekomfortowo i źle, istnieje niewielka grupa ludzi, która jest do tego po prostu niezdolna, stykając się z taką osobą wiemy o tym. Czujemy się bezpiecznie, ciepło, akceptowani takimi, jakimi jesteśmy. Będąc w ich obecności, człowiek po prostu nie ma ochoty nigdzie iść. Najchętniej zostałoby się przy nich już na zawsze. To jest, dopóki nie zostanie się wykopanym przez ich asystenta, jest wiele osób, które podzielają to pragnienie.

By opisać to zjawisko, ktoś użył kiedyś dość nietypowej, aczkolwiek całkiem niezłej metafory. Metafora ta mówi o ludziach posiadających niewidoczne kolce. Wszyscy ludzie mieliby, według niej, posiadać wystające z ciała kolce. Niewidzialne. Kolce większości ludzi, wiecie, przeciętnej długości i ostrości, pozwalałyby na pewien poziom zbliżenia, na przyjaźń. Jednakże zbliżenie zbyt bliskie naruszyłoby ich przestrzeń osobistą i skutkowało zranieniem. Kolce niektórych ludzi są z kolei ogromne, kiedy wchodzą do pokoju, a ty siedzisz po przeciwnej jego stronie, już wtedy czujesz się niekomfortowo. Ich kolce są do tego stopnia długie i ostre, że nie mamy ochoty się do nich zbliżać. Niewielka ilość osób na tym świecie posiada kolce maleńkie, nie znaczy to jednak, że w ogóle ich nie mają. Możemy się z nimi przyjaźnić, możemy się do nich zbliżyć, ale przekraczając pewną granicę, znów ryzykujemy zranieniem. Są jednak ludzie kompletnie pozbawieni kolców, możemy wtedy podejść, jak blisko tylko chcemy i nigdy nie doznamy zadrapania. Tak właśnie jest w przypadku tych pięknych istot bez żadnych kolców. Ten mnich był jedną z nich. Niezależnie od tego, co zrobiłem, nigdy mnie nie skrytykował. Jak wcześniej wspomniałem, kiedy popełnialiśmy błędy w Tajlandii, ci wszyscy mnisi o wielkich osiągnięciach tylko się śmiali, myśleli, że to zabawne.

Czasami głupoty, które wy wyczyniacie sprawiają, że ja się śmieję. Prawdę mówiąc, zdarza mi się włączyć je do moich opowiadań na kolejnych odosobnieniach. Słyszeliście może o tym mnichu, który… Tak czy owak, nie musicie mnie pozywać, zazwyczaj zmieniam imiona. Jedną ze wspaniałości miłującej dobroci jest fakt, że nigdy nie jest się krytykowanym czy upomnianym. Kiedy w waszych głowach pojawiają się myśli typu: „o nie, jestem beznadziejnym przypadkiem, jestem porażką, coś jest ze mną naprawdę nie tak…”. Nie, dla nich jest to po prostu znakomite, czekają by zobaczyć was na następnym odosobnieniu, bo na ostatnim naprawdę się uśmiali.

To naprawdę piękne; kiedy zaakceptujecie swoje wady, stają się one cechami, jak te dwie przekrzywione cegły, przestają być wadami kojarzonymi bardzo negatywnie. Miłująca dobroć faktycznie może tego dokonać. Jest w stanie usunąć wasze kolce. Oznacza to, że kiedy opuścicie to miejsce, kiedy wrócicie do domu, nie będziecie już ranić otaczających was ludzi. Ludzi, których kochacie: waszych krewnych, rodzinę, przyjaciół. Bo tak się często dzieje: oni ranią nas, a my ich. Kiedy jednak rozwijacie w sobie miłującą dobroć, kolce te stają się tępe i powoli zanikają, aż do momentu, kiedy pozbywacie się ich kompletnie, stając się zupełnie jak ci cudowni ludzie, o których mówiłem. Wtedy nie ma mowy, żebyście kogokolwiek zranili. I zwierzęta nie będą widziały potrzeby was krzywdzić, będziecie w ich oczach nieszkodliwi. Ponadto, obdarzą was miłością i troską. No właśnie, medytacja miłującej dobroci, musimy się w końcu do niej zabrać, bo jak na razie tylko mówię i mówię. A więc pozwólcie, że was poprowadzę. Pamiętacie, kiedy powiedziałem, abyście rozpoczęli od kawałka papieru i zapałki? Właśnie tak, wybierzcie coś prostego. Jeszcze nie teraz, na razie nie zaczęliśmy.

Ja zawsze wybieram małego kotka, bo lubię koty. Wyobrażam sobie więc małego kotka w taki sposób, żeby był tak sympatyczny, jak to tylko możliwe. Wizualizuję go sobie jako porzuconego, głodnego, brudnego, przerażonego, zmarzniętego, niekarmionego od dłuższego czasu. Wszyscy ludzie, z jakimi kiedykolwiek miał kontakt ranili go, tylko pomyślcie, jak musi się bać. Łatwo jest mi odnaleźć w sobie miłującą dobroć dla takiego maleńkiego, bezbronnego stworzonka. Jeżeli któreś z was nie lubi kotów, może to być także piesek, a jeżeli ktoś nie lubi i psów – małe dziecko czy cokolwiek innego, co z łatwością rozbudza w was miłującą dobroć.

Nie wiem, co się z nim stało, powinienem był zapytać. Na ostatnim odosobnieniu z Ajahnem Sujato mieliśmy tu pluszowego misia. Zastanawiałem się, o co z nim chodzi i powiedziano mi, że to miś Ajahna Sujato, przywiózł go tutaj, abyśmy mogli wizualizować sobie pluszowego misia. Bardzo łatwo obudzić w sobie miłującą dobroć dla pluszowego misia. Och, mój mały misiu… Ci z was, którzy wolą króliki, mogą myśleć o króliku. Poznałem kiedyś pewną panią z Sydney, która twierdziła, że nienawidzi dzieci, kotów, psów… A pluszowe misie? Nie ma mowy! Oh, znalazł się. Proszę, przynieś go tutaj. Oto jest wasz obiekt medytacyjny, Pluszowy Miś z Jhana Grove. Dziękuję. Powinniśmy mu załatwić jakieś porządne szaty. Widzicie, jak świetnie idzie mu medytacja? Pluszowy Miś z Jhana Grove. Kiedy na niego patrzycie, czy wyczuwacie w sobie to miłe uczucie, jakie przynosi miłująca dobroć? Oczywiście że tak, przecież to pluszowy miś.

[słychać dzwoniący telefon] Oho, czy to do misia? A więc wy wyobrażacie sobie misia czy coś w tym stylu, a ta pani z Sydney miała roślinkę doniczkową. To niesamowite, nie lubiła zwierząt i tym podobnych, ale miała tę roślinkę i to właśnie jej użyła jako pierwszego obiektu medytacyjnego. Wyobraziła sobie tę roślinkę w swoim apartamencie w Sydney. Ta mała, biedna roślinka, jeżeli nikt nie będzie jej podlewał i troszczył się o nią, bez wątpienia uschnie. Obudził się w niej instynkt macierzyński, właśnie do tej roślinki. To naprawdę zadziałało i przyniosło jej przyjemność. Później mogła pójść dalej i rozszerzyć swoją miłość na dzieci, zwierzęta, mężów i tym podobne… Ale właśnie od roślinki się zaczęło.

Dlatego więc może to być cokolwiek, co z łatwością rozbudza w was miłującą dobroć; niczym nasionko, z którego potem coś wyrasta. Więc jeżeli macie z tym problem: Pluszowy Miś z Jhana Grove. To niesamowite jak nieruchomo siedzi. No dobrze, zacznijmy od miłującej dobroci dla naszych ciał, bo siedzimy tu już dobre pół godziny. Wstańcie więc i przeciągnijcie się. Nie wiem, czy mi też się uda, ale próbujemy. O, pluszowy miś też może się porozciągać. No, już lepiej. Właśnie tak, bardzo dobrze. Teraz siadaj i bądź cicho. Przeciągnijcie się. Dojdźcie do siebie, bo siedzicie już od nie wiem ilu dni, a to ma być półgodzinna medytacja. Nie miejcie oporów przed rozciąganiem się na sali. Jeżeli kiedykolwiek coś wam zdrętwieje, porozciągajcie się. To jest właśnie życzliwość, współczucie dla własnego ciała. Kiedy będziecie gotowi, usiądźcie, nie sugerujcie się mną.

Powinienem wspomnieć o tym wcześniej, kilka osób skarżyło mi się na problemy ze snem. Powinniście byli pożyczyć pluszowego misia. Na następne odosobnienie możecie zawsze przywieźć własnego. No dobrze.

Zamknijcie więc oczy i pozwólcie swojej uwadze wrócić do chwili obecnej. Wszyscy przebyliście długą drogę, wiele dni medytacji. Za niedługo każde z nas wyruszy w swoją stronę. Ale teraz jesteśmy tutaj. Jak przez większość życia, znajdujemy się pomiędzy kiedyś a wkrótce. Doceńmy więc ten przejściowy moment zwany „teraz”. Poczujcie swoje ciała, zwróćcie uwagę na pojawiające się w nich doznania. Jeżeli jakieś domaga się waszej uwagi bardziej niż inne, być może swędzi, zaczynacie się drapać. Jeśli czujecie potrzebę zmiany pozycji, zmieńcie ją. Gdy zachce wam się kichnąć – kichnijcie, gdyż jedynym celem tej medytacji jest rozwinięcie życzliwości. Bądźcie więc mili dla doznań pojawiających się w waszych ciałach. Traktujcie je z największą życzliwością.

Jeżeli poczujecie ból, spójrzcie nań, wtedy być może wasze matki przychodziły do was, kiedy byliście chorzy w łóżkach. Głaskały was po głowach, ofiarowywały tylko odrobinę miłości. Dla was znaczyło to jednak wszystko. W osamotnieniu, jakie przynosi ból, ktoś dbał o wasze dobro. Obdarzcie więc taką miłością bolesne partie ciała. Być może nie przyniesie to zupełnej ulgi, ale poczujecie troskę. Tyle wystarczy. Dopóki wasze ciała nie staną się tak odprężone jak to tylko możliwe. Wtedy pozwólcie im relaksować się, podczas gdy wy przeniesiecie uwagę na swoje umysły. Teraz spróbujemy użyć mocy wizualizacji. Umiemy wyobrażać sobie różne rzeczy. Możecie wyobrazić sobie, że coś znajduje się tuż przed wami. To coś staje się waszym głównym przedmiotem miłującej dobroci. Tym, od którego zaczniecie; kawałkiem papieru który bez problemu zapłonie. A więc ja posłużę się moim małym kotkiem. Wy możecie użyć pieska, dziecka. Może niektórzy otworzą oczy, spojrzą na pluszowego misia, ponownie zamkną je i wyobrażą go sobie lub cokolwiek innego, co pobudza was do miłującej dobroci. Dlatego, kiedy ja używam słowa kotek, wy możecie zastąpić je czymś innym.

Wyobraźcie więc sobie, że przechadzacie się w jakiejś biednej dzielnicy i słyszycie dźwięk; miauczenie. Miauczenie zawierające w sobie tyle strachu i bólu, rozpaczy. Szukam jego źródła i widzę kulącego się w jakimś ciemnym rogu, małego, wątłego, porzuconego kotka. Najpierw w ciemności dostrzegam tylko jego oczka: wypełnione przerażeniem. W każdej chwili swego krótkiego życia, to maleństwo komuś ufało – a oni je zranili. Za każdym razem, kiedy próbowało się do kogoś zbliżyć, zostawało odepchnięte. Jednocześnie nie umie ono samo o siebie zadbać, potrzebuje, by ktoś o nie dbał, karmił, dawał ciepło… Patrząc w te oczy, widzicie strach, ale nie tylko. Jest w nich także ziarno nadziei. Nadziei, że ta osoba może być życzliwa. Patrząc w te oczy, mówicie owszem, to właśnie ja. Zaopiekuję się tobą. Wyciągacie więc rękę, lecz kotek cofa się w strachu. Nie może wam jeszcze zaufać. Nie przestajecie jednak otaczać go swą miłującą dobrocią, swoim ciepłem. „Mała istotko, nigdy cię nie skrzywdzę. Zatroszczę się o ciebie. Nie mogę znieść widoku twojego bólu, cierpienia, głodu i samotności. Pozwól mi, a zatroszczę się o ciebie”.

Wyobraźcie sobie wtedy, że ponownie wyciągacie do niego rękę i w końcu ten mały kotek pozwala wam się dotknąć. Wasze dłonie napotykają same kości, zaschniętą na futerku krew, pozostałości ran zadanych mu przez inne zwierzęta. Delikatnie przyciągacie go do siebie. Kotek jest jednak nadal sztywny z przerażenia i nie jest pewien, czy powinien odskoczyć. Przyciągacie go do siebie powolutku, ostrożnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Otaczacie go troską i ciepłem, dopóki nie uda wam się przytulić go do piersi i ogrzać własnym ciałem. Czujecie wtedy jak strach rozpływa się, a kotek relaksuje się i budzi się w nim zaufanie. Trzymacie go z łagodnością i nadal patrzycie mu w oczy. Drogie stworzonko, życie było dla ciebie tak okrutne, tak ciężkie i bolesne. Ale ja zabiorę od ciebie ten ból. Dam ci zaufanie, żebyś mógł skakać wokoło tak jak inne kotki, oddając się zabawie. Już wkrótce będziesz miał pełen brzuszek, a po twoich ranach nie będzie śladu. Będziesz miał dom i ludzi, którzy będą się o ciebie troszczyć i otaczać miłością.

Mój mały kotku, obyś był szczęśliwy i zdrowy. I jest to coś więcej niż tylko myśl, dokonam tego. Nakarmię cię i podaruję ci dom. Dam ci tyle mleka, ile tylko dasz radę przełknąć. Mój mały kotku, naprawdę mi na tobie zależy. Twoje szczęście jest moim szczęściem. Obchodzi mnie twoje dobro. Podczas gdy wokół waszych serc narastają odczucia ciepła, mrowienia miłującej dobroci, fizycznego odpowiednika metty, możecie już prawie poczuć przy sobie tego kotka lub misia. Otaczacie tę małą, nieporadną istotkę tym pięknym uczuciem miłości, troski i bezpieczeństwa. Wyobraźcie sobie, jak ten kotek mruczy po raz pierwszy w swoim krótkim życiu. Uśmiecha się, otrzymał dar miłości, odwdzięcza się więc tym samym. To biedne stworzonko, zupełnie inny gatunek, a jednak serce to samo. Wyobraźcie sobie waszą miłującą dobroć jako wychodzącą z waszych serc niczym złota energia, światło, blask oblewający kotka, zmywający jego strach i ból, leczący rany.

Moje maleństwo, masz opiekuna. Wychowam cię dopóki nie urośniesz duży, będę twoim przyjacielem, kimś, z kim będziesz mógł się bawić, na kim będziesz mógł spać. Będę cię głaskać i dotrzymywać ci towarzystwa. Droga istotko, kocham cię i zależy mi na tobie. Z całą szczerością, jaką w sobie macie, oblejcie go niekończącą się miłującą dobrocią. Im jest jej więcej, tym mocniejsze staje się to błogie mrowienie w waszych sercach. Kiedy już uda wam się rozpalić w sobie płomień miłującej dobroci, kiedy podpalicie już ten kawałek papieru, możecie wtedy przenieść go na coś innego. Tym razem na prawdziwą osobę. Osobę, która jest wam prawdopodobnie w życiu najbliższa. Na kogoś, kogo bardzo łatwo wam otoczyć miłością. Może to być syn, córka. Wnuk, wnuczka. Prawdziwy pies czy kot, żywy lub martwy. Wyobraźcie sobie, że stoją tuż przed wami, możecie spojrzeć im prosto w oczy, jak często robiliście w przeszłości. Drogi przyjacielu, spędziliśmy razem wiele cudownych chwil. To takie wielkie szczęście, móc dzielić z tobą moje życie. Bardzo mi na tobie zależy. Kocham cię bezwarunkowo.

Otaczajcie tę istotę, tak dobrze wam znaną, czułym uczuciem ciepła, życzliwości i opieki, jak gdybyście obejmowali ją niewidzialnymi ramionami. Wy nie macie kolców, oni nie mają kolców. Zależy mi na tobie. Gdziekolwiek jesteś, obyś był szczęśliwy, wolny od bólu, pełen miłości i radości. Tego ci właśnie życzę. Mój drogi przyjacielu. Obyś był wolny od cierpienia. Zależy mi, naprawdę bardzo mi zależy. Głęboko. W tym momencie cała moc mojego umysłu, umysłu wyćwiczonego w medytacji, ukierunkowana jest na twoje dobro i szczęście. Drogi przyjacielu, obyś był zdrowy i szczęśliwy. Wolny od trudów życia. Oczywiście, takowe się czasem pojawiają, ale wiedz, że jestem tuż obok ciebie, gdziekolwiek na tej planecie byś nie był. Jestem tu by ci pomagać, wspierać cię, słuchać i po prostu być. Proszę, wiedz, że istnieje ktoś, komu na tobie zależy, to ja.

Rozprzestrzeniając te złote światła miłującej dobroci, wyślijcie je do tej osoby niczym laserową wiązkę. Otoczy ją ona niczym aura, wsiąknie w najgłębsze części jej ciała. Skąpcie ich w tej pięknej emocji, jaką jest miłość, wraz z towarzyszącym jej fizycznym odczuciem. Kiedy zaczniecie je rozpoznawać, kiedy stanie się ono znajome i przestanie was krępować, będziecie mogli naprawdę się nim delektować, trwale. To miłość, metta, życzliwość, troska. Wysyłacie je właśnie do osób tak dla was ważnych, do przyjaciół, towarzyszy. Obyście byli szczęśliwi. Czym szczerzej im tego życzycie, tym silniejsze staje się mrowienie, a światła zdają się być niemal widoczne.

Teraz, nie otwierając oczu, możecie wyobrazić sobie wszystkich ludzi w tym pomieszczeniu, ludzi z którymi spędziliście ostatnich 9 dni, ludzi, którzy także mają obolałe kolana i plecy, którzy podzielają wasze frustracje: ten mnich gada o jhanach i nimittach, a ja ledwie nadążam za własnym oddechem… Zależy wam na nich, z wzajemnością. Wasi przyjaciele, towarzysze na ścieżce. Bez otwierania oczu, rozszerzcie piękną, miłującą dobroć na wszystkich w tym pomieszczeniu. Na mnichów, mniszki, ludzi z przodu, z tyłu, naokoło. Na ludzi z którymi dzielicie chatkę, na ludzi którzy przyrządzali posiłki, którzy okazywali wam troskę. Niechaj wszystkie istoty uczestniczące w tym odosobnieniu będą szczęśliwe. Niech z moją pomocą znikną wasze frustracje, bóle, troski związane z przeszłością i lęki przyszłości. Niechaj znikną wszelkie przeszkody, abyście byli wolni, abyście mogli być sobą w swej całej okazałości. Szczerze wam tego życzę.

Niech wszystkie istoty w tym pomieszczeniu będą wolne od bólu i cierpienia, wolne od strachu, gniewu i poczucia winy. Niechaj będą radosne, zdrowe i szczęśliwe. To złote światło miłującej dobroci wypływa z serca każdej osoby na tej sali, łącząc się w jedną wielką sieć, przenikając nawzajem. Lśni coraz mocniej i mocniej, aż nawet puste przestrzenie zostaną wypełnione tą miłością, życzliwością, mettą, aż całe to pomieszczenie zostanie wypełnione złocistym światłem. Tą czystą miłującą dobrocią, dawaniem i braniem, mrowieniem, troską, dobrą wolą, leczeniem, tą wyzwalającą miłością.

Niechaj wszystkie istoty na tej sali, ramię w ramię, będą wolne od bólu, strachu, niech wypełnia je spokój, niech odnajdą w sobie najwyższe szczęście w tej właśnie chwili. Poczujcie tą piękną miłość, która jest wolnością, która jest spokojem. Rozciąga się ona na wszystkich tu zebranych, wsiąka bezpośrednio w wasze serca. Nie ma tu nikogo, kto nie byłby nią od stóp do głów napełniony. Aż cały ten pokój staje się pełen tej złotej energii. Możecie wyobrazić ją sobie bez otwierania oczu: potężną, kwitnącą, żywą, jaskrawą. Dopóki nie przedrze się przez ściany, przez okna, przez drzwi, docierając do każdej istoty na całym terenie należącym do naszego klasztoru, nawet do tych pełzających po ziemi, ptaków na niebie, do wszystkich istot, które dzielą z nami ten las. Zależy mi na was. Kiedy chodzę, dokładam wszelkich starań by was nie rozdeptać. Szanuję was, a wy szanujecie mnie.

Niechaj wszystkie te istoty żyją wolne od strachu, cierpienia i bólu. Moja miłująca dobroć otacza cały ten teren, dopóki nie wypełni go złote światło. Wtedy możecie przesłać ją dalej: gdzieś tam na świecie jest więzienie, gdzie żyją ludzie dręczeni przez wyrzuty sumienia związane z tym, co zrobili w przeszłości, przez poczucie winy i strach. Wszystkie istoty w tym więzieniu, wybaczcie sobie, abyście mogły być znów wolne. Pozwólcie odejść lękom, abyście mogły znów poczuć się ludźmi. Niechaj wszystkie istoty w tym więzieniu będą wolne od cierpienia, bólu, cieszące się spokojem, radością i wolnością tak samo jak my. Niechaj istoty te przyjmą od nas odrobinę tego złotego światła, niech uleczy ono rany wyrządzone im w przeszłości i ukoi ich obawy związane z przyszłością. Zależy nam na was.

Rozszerzmy ten złoty blask nieco dalej, na rolników, na kangury, na śmiejące się z nas kukabury, a więc na wszystkie istoty w tym rejonie, niezależnie od gatunku. Wiedzcie proszę, że pragniemy żyć z wami w zgodzie, gdyż zależy nam na was, nie myślimy tylko o sobie. Drzwi do naszego serca są otwarte dla wszystkich istot, szczerze, to złote światło rozlewa się po całym otaczającym nas rejonie, lecząc, chroniąc, pielęgnując. Posuwa się ono jeszcze nieco dalej; w niewielkiej odległości znajduje się wiele wielkich miast, gdzie ludzie leżą chorzy w szpitalach, kłócą się w swoich domach, przerażeni, pełni bóli i niepokoju. Są tam też ludzie, którzy w zaciszu swoich domów, cieszą się tym niedzielnym popołudniem. Niechaj wszystkie te istoty będą wolne od cierpienia i bólu, a te które nie mają obecnie większych problemów, niech cieszą się swym szczęściem jak najdłużej.

Chorzy i cierpiący, pozwólcie mi pozbyć się waszego bólu i strachu. Zależy mi na was. Wyobraźcie sobie poczekalnię, OIOM, pokój gdzie kłóci się mąż z żoną; myślą sobie, dlaczego zawsze się sprzeczamy, gdzie podziała się nasza miłość? Ludzi pełnych strachu, zagubionych na ulicach miast, udręczonych… Niechaj istoty te, oraz wszystkie inne, przyjmą nieco mej miłującej dobroci, która uleczy ich rany. Niech wiedzą, że nie są sami, komuś na nich zależy. Szerząc to uczucie dalej i dalej nie zapomnijcie o mrowieniu w waszych sercach, pozwólcie tej emocji stawać się coraz silniejszą, ze szczerością obdarowując cały świat swoją miłującą dobrocią; do miejsc, gdzie ludzie wysadzają się w powietrze dla jakiejś sprawy. Nie krytykujcie, a kochajcie ich. Do miejsc, gdzie ludzie okrutnie innych wykorzystują. Zamiast ich krytykować, otoczcie ich miłością. Do umierających w czasie polowań i łowów zwierząt…

Do każdego zakątka tej planety, rozpaczliwie jej ona potrzebuje. Jest to wasz dar, coś, co możecie ofiarować. Oby całe życie na naszej pięknej Ziemi było wolne od strachu, było pełne nadziei; ktoś może cię uleczyć i ochronić. Oby było wolne od bólu. Ofiarowując swoją miłującą dobroć, bez żadnych ograniczeń, wszystkim istotom, czym więcej jej z was wypływa, czym więcej ludzi jest w stanie ją przyjąć, tym więcej mocy nabiera. Czym mniej w niej przywiązania do konkretnych obiektów, tym potężniejsza się staje. Niechaj dotrze ona do wszystkich istot, które naprawdę potrzebują miłości, troski i przyjaźni. Obyśmy byli w stanie wybaczyć sobie nieporozumienia, spojrzeć na siebie nawzajem i dać sobie szansę na przyjaźń. Dać przeszłości odejść, aby móc zostać przyjaciółmi w przyszłości. Niechaj wszystkie istoty żyją w zgodzie, wolne od cierpienia.

Zazwyczaj w tym momencie proszę o to, abyście pomyśleli o jakieś konkretnej osobie, nieobecnej na tym odosobnieniu, być może będącej teraz w domu gdzie mieszkacie. Ponownie powinien być to ktoś, kogo łatwo wam kochać. Wyobraźcie sobie, że stoi tuż przed wami i zbierzcie całe to złote światło, aby móc im je ofiarować. Może to być wasz partner, dziecko, przyjaciel. Kochana osobo, drzwi do mojego serca są dla ciebie zawsze otwarte. Będzie mi na tobie zależało niezależnie od tego, gdzie się udasz, niezależnie od tego, co zrobisz. Kocham cię. Myśląc o niej zanurzcie ją w całej miłującej dobroci jaką uda wam się wytworzyć. Zachowując przed sobą jej obraz, skąpcie w swej życzliwości, trosce i dobrej woli. Niech moja energia uleczy twój ból. Niech moja miłość przyniesie ci natychmiast szczęście. Obyś mógł poczuć radość, jaką ci wysyłam. Obyś wiedział, że się o ciebie troszczę.

A teraz powróćcie do tej jednej, pominiętej osoby, którą jesteście wy sami. Ta mała osóbka zmagała się z życiem, dla nas wszystkich tak ciężkim i wypełnionym problemami; ludzie zawsze błędnie nas rozumieją, krytykują i wykluczają nas. Nadszedł czas byście i wy zaznali tej miłującej dobroci. Wyobraźcie sobie więc, że przeglądacie się w lustrze. Poznajecie tę osobę, to ja. Uśmiechnijcie się do niej i powiedzcie: zależy mi. Zależy mi na sobie. Zależy mi na tyle, że pragnę swojego dobra, wolności i radości. Zależy mi na tyle, by pozwolić przeszłości odejść, bym sobie przebaczył. Wyobrażam sobie siebie w lustrze wraz ze wszystkim, co kiedykolwiek zrobiłem lub zrobię; gdziekolwiek się udam, jedna osoba na tym świecie zawsze będzie mnie kochać i akceptować. Osobą tą jestem ja sam. Drzwi do mojego serca są dla mnie otwarte. Wejdź.

Uświadamiając sobie część siebie, która była zawsze krytykowana i odrzucana, część o której myślisz, że jest zła i wadliwa, pozwól jej także wejść. Jest ona częścią ciebie. Szanuj ją, kochaj i troszcz się o nią. Spójrzcie na siebie wraz z całą swoją historią i przyszłością, jakakolwiek miałaby ona nie być, i obdarzcie się bezwarunkową miłością, bez zobowiązań, po prostu kochajcie. Ofiarowuję sobie dar pokoju: zgody z moją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Obym był szczęśliwy, zależy mi. Pozostańcie z tym uczuciem na kilka chwil, podczas gdy ja zamilknę. Teraz ponownie wyobraźcie sobie tę złotą energię miłości, którą się otaczaliście; lecząc, wyzwalając, akceptując siebie takimi, jakimi jesteście, kochając się bezgranicznie. Wszystkie wasze wady stały się tylko cechami, niczym te dwie cegły. Zbierzcie tę złotą energię i przyciągnijcie ją blisko, do swoich serc. Skupiajcie ją dopóki nie zmieni się w potężną kulę złotej miłości unoszącą się tuż nad nimi. Wyobraźcie sobie wasze serca jako piękne, nieskazitelnie białe kwiaty lotosu. Pachnące, delikatne, zupełnie czyste. Spójrzcie na tą złotą kulę unoszącą się tuż nad nimi i wyobraźcie sobie, jak kwiaty te powoli zamykają swoje płatki; tylko one mogą pomieścić w sobie niewinność miłości. Wyobraźcie sobie, jak się zamykają, aż staną się kompletnie zamknięte, w środku jednak zawierać będą cudowne ziarna bezwarunkowej metty, miłującej dobroci, które będziecie mogli wykorzystać innym razem. Czujecie, że tam są. Nigdzie sobie nie idą. Teraz wyrecytuję tekst ostatniego już błogosławieństwa.

Tak więc niestety możemy uznać to odosobnienie za zakończone. Ci z was, którzy chcieliby przetestować moc metty, pamiętacie jak powiedziałem wam, abyście wybrali pod koniec tę jedną osobę? Zrobiłem to, abyście mogli później zadzwonić do niej i zapytać co robiła około piętnastej, gdyż była to właśnie ta godzina. Zdziwicie się kiedy powie: „och, myślałem o tobie!”. Chcę w ten sposób udowodnić, że to naprawdę działa. Kiedy wysyłacie do kogoś mettę, ta osoba ją otrzymuje. Powie coś w stylu: „no tak, to była piętnasta, miałem jakiś problem lub odczuwałem jakiś ból; pomyślałem wtedy o tobie i ból przeminął, byłem taki szczęśliwy”. Będziecie zdziwieni, ale to naprawdę działa. A więc, sprawdźcie to, pamiętajcie, że była godzina piętnasta.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: Alicja Ryżak
Lektor: Vivian (http://emocje.pro)

Image0001%20%281%29.png


Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/