Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Wszyscy już powinni wiedzieć, że kiedy tu przychodzę, próbuję nie planować, o czym będę mówił. I faktycznie z reguły nie wiem, o czym będę mówił. To ważne, bo znaczy, że mówisz z serca, a nie według scenariusza. Oznacza to także, że możesz wprowadzić innowacje i powiedzieć coś nowego – co dla mnie jest dość trudne, ponieważ w Internecie jest ponad tysiąc moich nauk. Tysiąc, więc bardzo trudno powiedzieć coś, czego się nie mówiło wcześniej. Ale tego wieczoru ktoś zadał mi pewne pytanie. Pomyślałem, że nigdy o tym nie mówiłem. A przynajmniej przez dość długi czas, o ile dobrze pamiętam.

Chodzi o buddyjskie pojęcie bodhisatty. Możecie myśleć, że wiecie, co to znaczy, jednak gdy uczę, zawsze udaje mi się dodać coś nowego, innego i głębszego, żeby uczynić wasze życie lepszym, żeby uczynić świat bardziej harmonijnym miejscem i żeby rozszerzać pokój i pogłębiać zrozumienie. Zawsze myślimy, że mądrość jest drogą do pokoju. Nie wojna, nie siła, ale zrozumienie. Więc dzisiejszego wieczoru będę mówił o dwóch typach bodhisatty. Pierwszy jest teoretykiem, drugi – praktykiem. Teoretyczne podejście związane jest z tym, co ludzie czytają w tekstach i z tym, co możesz usłyszeć od mnichów i mniszek, którzy uczą jedynie tego, co mówią sutty. To te rzeczy, o które się kłócimy – kto właściwie rozumie pojęcie bodhisatty – i niektóre z nich są sprzeczne. Praktyczna część to bardziej interesujące rzeczy, bo wiążą się z pytaniem, jak nie wywoływać kontrowersji, a użyć tych pomysłów, żeby kształtować bardziej zharmonizowaną, spokojną i mądrą istotę ludzką, która będzie mogła działać w harmonii z innymi. Wcześniej ktoś przyszedł do mnie i zapytał o prawdziwość idei, która mówi, że bodhisatta to ktoś, kto odkłada swoje oświecenie, opóźnia je do momentu oświecenia ostatniego źdźbła trawy. Ktoś, kto chce być tą ostatnią osobą.

Przypomina mi to historię, którą opowiedział mi ojciec. To było wiele lat temu, zanim odkryli ultradźwięki. Ludzie z kraju mojego pochodzenia, czyli z Anglii, byli bardzo pruderyjni i porządni. To historia kobiety, która zaszła w ciążę, a wywodziła się z bardzo wysokiej klasy. Nie chciała o tym nikomu powiedzieć, bo seks to coś, czego Anglicy nie robią. Przyszedł dziewiąty miesiąc, tak, miała spory brzuszek, ale nie miała zamiaru rodzić. Dziesiąty miesiąc, nadal nie urodziła, cały rok – nadal nic nie wyszło. Nie dała nic po sobie poznać i pogodziła się z tym. Dopiero dwadzieścia pięć lat później, kiedy musiała iść na jakąś operację do szpitala i kiedy rozcięli jej brzuch, wyjaśniło się, dlaczego nadal nie urodziła po tylu latach. Otworzyli ją i zobaczyli, że były tam bliźniaki. Było to dwóch angielskich dżentelmenów w średnim wieku z melonikami na głowie, w ładnie wyprasowanych garniturach i nawet z parasolkami, i jeden mówił do drugiego: „– Proszę, idź przodem, Percy. – Nie, nie, nalegam, ty pierwszy. – Nie, nie, ja po tobie. – Nie, nie, nie, ty pierwszy”, co było powodem, że żaden z nich się nie urodził. To stary kawał, ale zawsze go sobie przypominam, kiedy mówię o pojęciu bodhisatty: „Nie, nie, ty pierwszy, ty osiągnij oświecenie, ja po tobie”. Wyobrażam sobie ten wielki korek na końcu świata ze wszystkimi wielkimi bodhisattami: „– Powiedziałem, że będę ostatni. – Ale ja też powiedziałem, że będę ostatni”, stąd ogromny korek i nikt nie pójdzie pierwszy, tak jak Percy i Claude, którzy utknęli w łonie kobiety, więc dla mnie nie ma to większego sensu.

Tak naprawdę w suttach – autentycznych naukach Buddhy, tych wczesnych – zawsze podają, że bodhisatta to jedynie słowo dotyczące osoby, która miała stać się Buddhą. Od momentu ostatnich urodzin tzn. od czasu, kiedy Buddha Gotama się urodził, do czasu, kiedy osiągnął Przebudzenie pod drzewem Bodhi, nazywa się go bodhisattą. Zwróćcie uwagę: „nieprzebudzony bodhisatta”, te dwa słowa zawsze były razem. „Nieprzebudzony bodhisatta” jeszcze nie osiągnął Przebudzenia, jeszcze nie był Buddhą. Więc był nieprzebudzony. To ktoś, kto jest na ścieżce do zostania Buddhą. Jednak później zaczęto uznawać, że bodhisatta również był Przebudzony, co było dość trudne i zrodziło sporo kontrowersji, ponieważ Buddha nigdy tego nie powiedział. I to również była różnica w poglądach dwóch odłamów buddyzmu. Nazywano te części hīnayāną i mahāyāną. Hīnayāna to ci samolubni: osiągniemy oświecenie i zostawimy wszystkich w bagnie. A ci z mahāyāny mówią: „Nie, my wstrzymamy się z oświeceniem i wszystkich uratujemy”. Który z tych dwóch to prawdziwy buddyzm? Odpowiedź brzmi: ani jeden, ani drugi. Tak właśnie się dzieje, gdy stajemy się zarozumiali w religii. Czy widzieliście kiedykolwiek zarozumiałość w religii? „Moja religia jest lepsza niż twoja, wyznając moją religię idziesz do nieba, a twoją – do piekła”. Zbaczam tutaj odrobinę z tematu, ale wiecie, co powinno się odpowiedzieć.

Jest taka klasyczna historia, opowiadałem ją wcześniej, ale już jakiś czasu temu. Był sobie ksiądz, tuż przed świętami wielkanocnymi odprawiał mszę w kościele, pod koniec ktoś podniósł rękę, żeby zadać pytanie. Z reguły nie można zadawać pytań w kościele. Jednak ta osoba była bardzo bogata. Mogę to zrozumieć, czasem starasz się zdobyć dotację na jakiś cel, więc: „OK, zadaj pytanie”, i osoba ta zapytała. Chodziło o to, że jedyni ludzie, którzy idą do nieba, to ci wierzący w Jezusa Chrystusa. Jednak w historii byli też inni ludzie, naprawdę dobrzy ludzie, tacy jak Sokrates, który był bardzo mądrą i dobrą osobą, jak rzymski cesarz Marek Aureliusz, który napisał bardzo inspirujące refleksje, był również Voltaire, który był bardzo bystrym i bardzo zabawnym dobrym człowiekiem. A co z dawniejszymi czasami… Ominąłem jedną osobę, a co z Buddhą? On był dobrym człowiekiem, jednak nie wierzył w Jezusa, Jezus wtedy jeszcze się nie urodził. A co z Mahatmą Gandhim? To niesamowita, bardzo moralna osoba. Co miało się z nim stać? Czy to oznacza, że wszyscy ci ludzie mieliby iść do piekła, mimo że to tacy wielcy ludzie?

Ale ksiądz był mądry, więc powiedział: „Nie mamy dzisiaj za dużo czasu, odpowiem w przyszłym tygodniu”. Jeśli nie wiesz, odwlekaj, to również jedna z metod. Msze są w niedziele, więc na drugi dzień, w poniedziałek, księża odpoczywają. We wtorek przejrzał wszystkie książki w swojej biblioteczce. Próbował znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nie znalazł żadnej zadowalającej, w żadnej z książek. Zadzwonił więc do jednego ze swoich kolegów, który był odrobinę starszy, i zorganizował spotkanie w środę. Jego kolega powiedział: „To dla mnie zbyt głębokie, musisz iść do biskupa”. Więc w czwartek poszedł do biskupa, który powiedział: „Nie, nie, to sprawa dla arcybiskupa”, więc w piątek poszedł zobaczyć się z arcybiskupem. Arcybiskup powiedział: „Idź do teologa na uniwersytecie”. Więc w sobotę poszedł na uniwersytet do teologa, do doktora teologii, a ten mu odpowiedział, ale ksiądz nie mógł nic z tego zrozumieć – tak się zdarza na uniwersytetach. No i w sobotę wieczorem nadal nie miał odpowiedzi, więc prawie nie spał tej nocy. Obawiał się, bo nie wiedział, co zrobić, gdy następnego dnia pojawi się człowiek, który zadał przed tygodniem pytanie. Publicznie. W końcu obiecał, musiał dotrzymać obietnicy, musi odpowiedzieć.

Kiedy wstał następnego ranka po bardzo niekomfortowej nocy, zrobił to, co każdy by zrobił: poszedł rano do kościoła, żeby się pomodlić o pomoc. Być może dlatego, że nie spał tej nocy, zasnął. Gdy zasnął, przyśnił mu się sen. Jeden z tych świadomych snów, które czasami się miewa i pamięta. Śniło mu się, że był na stacji kolejowej i że stał tam pociąg, który zaraz miał odjechać, i on wiedział intuicyjnie, że to będzie odpowiedź na jego pytanie. Więc kiedy zobaczył konduktora zapytał: „Czy ten pociąg jedzie do nieba?”, a konduktor odpowiedział: „Tak, tam właśnie jedzie, a w związku z tym, że jesteś człowiekiem religijnym, możesz pojechać za darmo”. Więc wsiadł do pociągu i, jak to we śnie, nastąpiło zagięcie czasu i w moment dotarli do stacji, na której widać było nazwę „Niebo” – był w niebie.

Wysiadł z pociągu i chciał kogoś znaleźć. Zobaczył osobę ubraną w białe szaty i z aureolą nad głową. Powiedział:
„– Chcę zadać ci dwa pytania. – OK, jakie masz pytania? – ten ktoś odpowiedział. – Po pierwsze, jak się nazywa to miejsce? – To jest Niebo. Witaj – tamten odpowiedział. – Świetnie, więc właściwie to mam trzy pytania”.
Wy mi to zawsze robicie, chcecie zadać jedno pytanie, ale zaraz macie następne. To były trzy pytania. „– Numer dwa. Ile czasu już tu mieszkasz? – O, tysiące lat, jestem tu od bardzo dawna – odpowiedział tamten. – Świetnie. Jesteś dokładnie tym, kogo chciałem spotkać. Powiedz, czy jest tu ktoś o imieniu Buddha? – powiedział ksiądz. – Jakim imieniu? – Buddha. – Nigdy nie słyszałem tego imienia. – A Sokrates, ten Grek? Bardzo bystry. – Nie, nie ma tutaj takiego. – Jesteś pewien? – Tak, znam tu wszystkich. – A może Marek Aureliusz? – Nie. – A czy jest tutaj Gandhi, mały śniady gość, niedawno tu przybył? – Nie, o nim też nie słyszałem, takich tutaj nie ma”.

Miał więc swoją odpowiedź, nikogo tam nie było oprócz katolików. Kiedy wracał, czując się dość usatysfakcjonowany, zauważył następny pociąg, przy innym peronie. Intuicyjnie wiedział dokąd ten będzie jechał, zapytał jeszcze tylko konduktora, czy ten pociąg, tam, przy tamtym peronie, jedzie do piekła? On odpowiedział, że tak, w związku z czym ksiądz kupił bilet powrotny! Trzeba uważać! Wsiadł do pociągu i chwilę później znalazł się na stacji, na której był napis „Piekło”. Ale wszystkie litery były w innym kolorze! I były balony przyczepione do liter. A gdy wyszedł ze stacji, nie musiał nigdzie iść, żeby kogoś spotkać, bo już ktoś do niego podszedł i go przytulił: „– Witaj! Dziękuję, że przyjechałeś do Piekła! Na co masz ochotę? Herbatę, może kawę? Masz ochotę na coś do jedzenia? Lubisz chińszczyznę? Czy może wolisz zachodnią kuchnię? Jakie jedzenie lubisz? – Słuchaj, zjem później. – Jesteś pewien? Wyglądasz na bardzo zmęczonego, usiądź sobie – powiedział ten ktoś, był taki miły. – Dziwne! Coś tu nie gra! Czy to na pewno Piekło? – zapytał ksiądz. – Tak, to jest Piekło. Jesteś pewien, że nie chcesz nic do jedzenia? Mamy bardzo dobre curry. Prawie tak dobre jak to, które można dostać tam, w recepcji społeczności buddyjskiej, naprawdę dobre rzeczy! – OK, więc to jest Piekło. Jak długo już tu jesteś? – Tysiące lat – odpowiedział ten ktoś. – Czy na pewno nie chcesz nic do picia? – Zaczekaj chwilę – powiedział ksiądz – nie bądź taki szybki! To naprawdę dziwne! Powiedz, czy jest tu ktoś o imieniu Buddha? – O, Buddha! Mmm! Jakże mądry! Tak bardzo współczujący! Jest jednym z najsłynniejszych ludzi tutaj. – A czy jest ktoś taki jak Sokrates? – O, powinieneś zobaczyć rzeczy, które pisze, są takie… takie głębokie! – Voltaire? – O, taki zabawny! – Gandhi? – O, tak miło, że ten gość tutaj przybył. To nowy przybysz, jest po prostu taki czysty w swojej cnocie, to świetny człowiek! Znamy ich wszystkich! – Coś tu naprawdę nie gra! – powiedział ksiądz. – Bardzo, bardzo dziwne! Więc moja religia mówi, że wszyscy ci ludzie powinni tutaj być, ale mówi również, że to powinno być miejsce tortur i mąk, a nie miejsce dobroci, współczucia i szczęścia! – Aaa, tak – odpowiedział tamten. – Tak tu było kiedyś, zanim przybył Buddha”.

To stara opowieść, oczywiście nie jest prawdziwa, ale co oznacza? Oznacza, że to ludzie tworzą miejsca. To nie miejsce, ono nie tworzy ludzi, to ludzie je tworzą. Gdziekolwiek dobrzy ludzie pójdą, powodują, że to miejsce staje się miłe, wspaniałe, piękne i przyjemne, pełne współczucia i dobroci. Więc czasami książki mogą mówić swoje. Mogą w przybliżeniu mówić, o co chodzi, w tym wypadku o bodhisattach, o poświęcaniu swojego Przebudzenia dla kogoś innego, jednak to nie do końca pasuje do prawdziwego życia. Jeśli chodzi o szkoły hīnayāny i mahāyāny, to obie są w błędzie.

Oto przykład, który z reguły podaję, żeby objaśnić, co tak naprawdę znaczy termin bodhisatta. Zwykle, gdy ludzie biorą ślub, gdy są w związku, to jedno z partnerów jest hīnayāną, a drugie mahāyāną. Wiecie, co mam na myśli? Jedno z nich jest samolubne, koncentruje się na tym, czego chce, czego potrzebuje i kiedy tego chce, a drugie jest mahāyāną – poświęca się dla partnera. Zapewne wielu z was było w takich związkach. Są dysfunkcyjne. Nigdy nie działają. Jeśli jesteś samolubną osobą, to jest oczywiste, dlaczego związek nie działa, a jeśli jesteś osobą, która się poświęca, wkrótce się wypalasz i nie ma nic, co zostałoby dla ciebie w tym związku. Dałeś tak dużo, nie dostając nic w zamian. To niszczy związek, nie działa. Dlatego żadna z tych dróg nie prowadzi do szczęścia, prawdy czy wolności.

Zamiast poświęcać siebie lub być kimś samolubnym, możesz zobaczyć, że istnieje trzecia droga, buddyjska droga. W związku nigdy nie chodzi o mnie, nigdy nie chodzi o niego ani o nią, zawsze chodzi o nas. To jest związek. Dlatego kłótnie hīnayāny z mahāyāną nie mają żadnego sensu. Bodhisatta to nie osoba, która poświęca siebie dla innych, to ktoś, kto pracuje z wielkim współczuciem w każdym związku, tworząc radość, budując szczęście, spokój i dobroć. W każdym związku, w którym akurat jest: czy to w pracy, czy to w korku, gdy wraca do domu z pracy, czy to nauczając. Cokolwiek robisz, wkładasz w to współczucie, a część tego to służenie. Jednak nie tylko służysz, żeby pomóc innym, ponieważ za każdym razem, kiedy komuś pomagasz, bardzo dużo dostajesz w zamian.

Dlatego w naszych klasztorach nie mamy rozkładu dnia, no niby mamy, ale nie śledzimy kolejności. Innymi słowy, może zadaniem tego mnicha jest sprzątać toalety w tym tygodniu, ale jeśli ja tam będę pierwszy, wtedy ja posprzątam. Chcemy służyć, chcemy dawać, chcemy pomagać. Mamy to wspaniałe współczucie, bo – jak już powinniście wiedzieć – kiedy oferujesz pomoc, szczególnie w społeczności, gdzie nikt ci za to nie płaci, wtedy stajesz się bardziej szczęśliwy, masz więcej przyjemności, czujesz więcej radości, kiedy służysz, niż kiedy myślisz tylko o sobie. To świetna rzecz, której się nauczyłem. Nauczyłem się tego.

A oto przykład. W naszej tradycji szaty, które się nosi, to właściwie trzy szaty: dwie wierzchnie i jedna pod spodem. Kiedy byłem młodym mnichem, musieliśmy je robić sami z białego płótna, a potem je zszywać, co zajmowało parę dni. Używaliśmy brązowej farby z pni chlebowca, których jest tam dużo. Kiedy drzewo chlebowca usycha, odcina się niektóre gałęzie. A żeby zrobić farbę, trzeba wiadrem czerpać wodę ze studni oraz wziąć metalową miskę, nalać do niej wody i sypać popiół pod spód. Trzeba się upewnić, że to wszystko się trzyma, po czym rozpalić ogień pod spodem, zagotować wodę, wziąć maczetę i pociąć drewno na malutkie kawałki. Wygotować, ile się da z tych kawałków drewna, żeby wydobyć żywicę, zrobić z niej koncentrat, rozlać na biały materiał, ubijać, ubijać i ubijać, zawiesić na linie, ciągle przesuwać, żeby farba się nie zeschła… to była naprawdę bardzo ciężka praca. Z reguły trwała kilka dni, sam musiałem robić swoje szaty. Pewnego razu czterech nowych mnichów robiło razem swoje szaty, pracowali przez prawie dwa dni bez żadnego snu, ponieważ ten proces musi trwać nieprzerwanie przez dzień i noc. Tak, mieli herbatę i kawę, ale nawet jeśli pijesz kawę, to po paru nocach czujesz się bardzo niezdrowo i jesteś spięty, i po prostu marzysz o śnie. Tego wieczoru złamałem zasady i po spotkaniu wieczornym poszedłem im pomóc. Podszedłem do nich i powiedziałem: „Słuchajcie, idźcie się przespać kilka godzin, a ja zaopiekuję się kotłem z farbą”. Wiecie, że w ogóle się nie sprzeciwiali? Natychmiast czmychnęli. Mogli wreszcie odpocząć, wiecie, jak to jest, kiedy się nie śpi przez kilka dni – czujecie się strasznie. Więc zająłem się robieniem farby. Zwykliśmy wstawać o trzeciej nad ranem, gong zabrzmiał o trzeciej, a jakieś dziesięć minut później wszyscy przyszli. Mieli nieco odpoczynku, podziękowali. A ja poszedłem na poranną medytację.

W dżunglach Tajlandii jest zwykle bardzo gorąco, jest duża wilgotność, przez to często czuje się senność. Jednak tego poranka nie byłem wcale śpiący, miałem tyle energii, byłem taki świeży, miałem świetną medytację i nie byłem zmęczony. Kiedy poszliśmy po jałmużnę, zapytałem jednego ze starszych mnichów: „Co się dzieje? Nie spałem całą noc… Proszę przyjmij moje przeprosiny, złamałem zasady, pomogłem tym mnichom, współczułem im i chciałem być miły. I mam tak wiele energii”. A on powiedział, że tak się po prostu dzieje, kiedy współczujesz i jesteś miły, kiedy bezinteresownie służysz innym. Nigdy nie tracisz i nie stajesz się zmęczony, dostajesz duży zastrzyk energii, energii współczucia: czystej, szczęśliwej i potężnej. Kiedy się pod nią podłączyłem, zdałem sobie z tego sprawę. Kiedy jesteś mnichem buddyjskim, robisz to cały czas, dajesz coś innym i dostajesz z powrotem – na tym polega związek, każdy wygrywa, kiedy jesteście w tym razem. To już nie jest poświęcenie, to jest wielka przyjemność, energetyzująca, to rdzeń każdego religijnego życia: służyć, pomagać, współczuć, być miłym, a nie tylko mówić o współczuciu i dobroci, trzeba to robić.

Zobacz, czy możesz komuś pomóc, a kiedy pomagasz, inni to widzą. Świat staje się dzięki temu dużo piękniejszy, dostrzegasz, że twoje serce staje się dużo szczęśliwsze – każdy wygrywa. To nie jest żadne poświęcenie, im więcej myślisz o innych, pomagasz innym osiągnąć Przebudzenie, tym szybciej osiągasz własne, nigdy go nie odkładasz. Właściwie to wspomaga Przebudzenie.

Naturalnie byłem bardzo miłym mnichem i przez lata pobytu w klasztorze pomagałem innym, szczególnie z wizami w Tajlandii. Niektórzy mnisi byli w lesie, dżungli, medytowali w jaskiniach, a ja pomyślałem: „Nie mam nic przeciwko, mogę to dla was zrobić, idźcie medytować”. Moja medytacja szła wystarczająco dobrze, a kiedy wracali po kilku latach, byłem bardzo zdziwiony, bo moja medytacja była dużo głębsza niż ich. Co wy tam robiliście? Mieliście cały ten czas, a ja tu ciężko pracowałem… Zdałem sobie sprawę, że to nie dzięki ciężkiej pracy, a dzięki pięknemu uczuciu bycia miłym, dzięki współczuciu, dawaniu, służeniu. Byłem bodhisattą, ale w tym samym czasie przyspieszałem drogę do głębokiej medytacji.

Tak się właśnie dzieje. Ścieżka bodhisatty nie polega na odkładaniu swojego Przebudzenia. Przyspiesza proces. To praktykowanie współczucia i miłującej dobroci. Jak powiedziałem parę tygodni temu: dobroważność. Więc nie myśl: „Nie chce mi się pomagać tym wszystkim ludziom, ja po prostu chcę własnego rozwoju, chcę iść i stać się głęboko medytującym, pójdę na trzymiesięczne odosobnienie, na sześciomiesięczne, na cały rok, i nikt mi nie będzie przeszkadzać”. Gdy tak robisz, zawsze coś ci przeszkodzi, ponieważ nie współczujesz, nie jesteś delikatny, jesteś zatwardziały, i zauważysz, że wszystko ci przeszkadza. Jednak kiedy jesteś delikatny, delikatny jak puszysta gąbka, nic ci nie przeszkadza, nic się nie obija, możesz przyjąć wszystko. Rozmawiałem dzisiaj na odosobnieniu z kobietą, która miała problemy z mężem. Powiedziałem: „Jeśli naprawdę chcesz pracować nad swoim mężem, nie próbuj go naprawiać, nie próbuj do niczego zmuszać, nie próbuj go zmieniać, ponieważ jeśli będziesz w ten sposób działać, stanie się zatwardziały. Dbaj o niego, daj mu ogrom współczucia, bądź bodhisattą, aż stanie się tak miękki jak modelina i wtedy będziesz mogła go uformować w kształt, jaki ty chcesz. W ten sposób możesz zmienić swojego męża”.

Ale my tego zupełnie nie rozumiemy, sprawiamy, że jest tak zatwardziały, że niemożliwa jest zmiana. To samo nastawienie powinno się mieć do żony, w ten sam sposób powinieneś traktować samego siebie. Czasami jesteśmy tak zatwardziali, że niemożliwe jest, żeby nas wymodelować. Czasami jesteśmy tak zatwardziali, że niemożliwe jest siedzieć tu i medytować, to wręcz absurdalne. Czasami jesteśmy zatwardziali wobec ludzi, z którymi pracujemy, więc oni się nie zmieniają. Nie zauważyłeś, że coś jest nie tak ze sposobami, jakich używamy, żeby rozwiązać problemy życiowe? Przede wszystkim bądź miły, pełen współczucia, delikatny. Do takiego stopnia, że cały świat stanie się po prostu miękki, tak że będziesz mógł go wygiąć w kształty, jakie tylko zapragniesz. To jest to, co robi bodhisatta, to jest rezultat miłującej dobroci. Rozmiękcza wszystko, żebyś mógł to wymodelować w kształt, jaki chcesz. Jeśli chcesz się rozwijać, bądź miły, służ innym w takim stopniu, w jakim wykonujesz własną praktykę. Nie myśl: „Jestem sam, sam potrafię wszystkiego zrobić”.

Czasami to bardzo interesujące, gdy ludzie, którzy nie mają za bardzo pojęcia, czym jest buddyzm, którzy stykają się z nim pierwszy raz, a szczególnie z klasztorami, pytają: „Czy produkujecie własne jedzenie?”. Wy już wiecie, że nie, mimo że moglibyśmy, mamy wystarczająco dużo ziemi i wody. Nawet nie gotujemy. Byłem dość dobrym kucharzem, zanim stałem się mnichem, jak i wielu innych mnichów, którzy byli na przykład szefami kuchni w restauracjach, ale nie, nie gotujemy, nie produkujemy własnego jedzenia. Celowo jesteśmy zależni od was. Jeśli nie przyszlibyście nas nakarmić, głodowalibyśmy. Nie tylko musicie nam gotować, ale również musicie nam dać pożywienie do rąk. Wiecie, we wczesnych latach, chyba że nie było was wtedy, czasami zostawałem w jednym z domów, na północy Perth, razem z innym mnichem. Ponieważ nie mieliśmy wiele wsparcia, czasami ludzie przychodzili poprzedniego wieczora i zostawiali nam posiłek na następny dzień. Ale ktoś musiał jeszcze przyjść i go nam zaofiarować, i czasami, w niektóre dni, zapominali. Pamiętam wiele takich dni, dziesiąta trzydzieści, nikogo nie było, jedenasta, o rany, mogliśmy otworzyć lodówkę, widzieliśmy, czuliśmy, ale nie mogliśmy nic zjeść, to było niezgodne z zasadami… Jedenasta trzydzieści, proszę, no dalej, przyjdź, za pięć dwunasta, dwunasta – musieliśmy pościć. Tak było wiele razy.

Dlaczego u licha robimy takie rzeczy? Jeśli byśmy nie potrzebowali waszej pomocy, bylibyśmy samowystarczalni w zamkniętym klasztorze i mówilibyśmy: „Nie potrzebujemy was”. To Buddha ustalił ten sposób, gdy powiedział: „Mnisi, musicie wszystkim oznajmić, że ich potrzebujecie, że nie możecie bez nich istnieć”. Pamiętajcie, jeśli myślicie, że jesteście samowystarczalni, stajecie się samotni, zimni, zatwardziali, ponieważ zaniedbujecie ważną część bycia człowiekiem, czyli celową zależność od drugiej osoby.

Do tych z was, którzy próbowali być samowystarczalni: czy faktycznie możecie tacy być? Wszyscy potrzebujemy kogoś innego, więc Buddha ustalił strukturę zakonną w taki sposób, że musimy być zależni, tak jak wy jesteście zależni od mnichów i mniszek, i od innych ludzi. Samowystarczalność powoduje, że stajesz się samotny, jesteś z dala od innych ludzi, nie masz żadnych związków. Zauważcie, że tacy ludzie stają się bardzo zatwardziali. Zwykle nie medytują, nie mają żadnej delikatności ani współczucia, a gdy jesteś z innymi ludźmi, musisz się tego nauczyć.

Często powtarzam, że jednym z problemów naszego społeczeństwa, jednym z powodów, dla których istnieje pijaństwo, zbrodnie, agresja, egoizm w naszym nowoczesnym środowisku, jest to, że żyjemy w domach, które są zbyt duże. Prosta rzecz, ponieważ pamiętam życie w małym mieszkaniu, tak małym, że nigdy nie można było uciec, właściwie to mój brat mieszkał w tym samym pokoju, co ja, nigdy nie mogłem uciec od niego. Mama i tata – oni również nie mieli żadnej prywatności, byliśmy wszyscy razem, bez miejsca, żeby się ukryć, kiedy było ci przykro. Jakakolwiek kłótnia – i trzeba było spojrzeć sobie w oczy. Musiałeś się nauczyć, jak odpuścić, wybaczyć, naprawić, nie było innego wyjścia. Dziś w waszych wielkich domach czasami jedno z partnerów siedzi w jednym pokoju, drugie siedzi w innym, dzieci w osobnych pokojach. Rzadko się w ogóle widzą, nie uczą się umiejętności wybaczania, miłości, radzenia sobie razem.

Gdybym był premierem, nalegałbym, żeby wszystkie domy były małe. Tak, nie mielibyście, aż tyle miejsca dla siebie, ale przynajmniej nauczylibyście się kochać i dogadywać między sobą. Nauczylibyście się zasad bodhisatty. Zamiast żyć tylko dla siebie, musielibyście nauczyć się pracy z innymi. Nawet w edukacji… Gdy jesteś mnichem, masz inną perspektywę, dostrzegasz dziwne rzeczy, które idealnie mogłyby działać w systemie edukacyjnym. Dlaczego tak trudno znaleźć partnera? Albo chociaż współpracowników? Nawet jeśli znajdziesz partnera, nadal jest rywalizacja. Kiedy idziesz do pracy, ludzie z tego samego biura rywalizują, zamiast nauczyć się, jak współpracować. Pamiętam kogoś, kto wyemigrował przed upadkiem muru berlińskiego, przed zjednoczeniem, kiedy ekonomia zachodnich Niemiec była prawdopodobnie najsilniejsza na świecie. Powiedział mi, że kiedy przyjechał do Australii, przyjaciele zapytali go, czemu niemiecka ekonomia tak świetnie sobie radzi? A ponieważ nauczył się pracować w zachodnich Niemczech, gdzie trzeba było dążyć do wspólnego celu ze współpracownikami z tego samego biura, odpowiedział: „Tutaj, w Australii, pracujecie przeciwko sobie, jest zbyt wiele współzawodnictwa, a za mało współpracy”.

Kiedy to powiedział, zdałem sobie sprawę, że jednym z powodów tego jest szkoła, w której musimy rywalizować podczas egzaminów nawet z najlepszymi przyjaciółmi. Żeby się dostać na dobre uniwersytety, żeby się dostać na dobre kursy, rywalizujemy, rywalizujemy, rywalizujemy, więc nasz system edukacyjny kładzie nacisk na rywalizację. I naprawdę jesteśmy w tym bardzo dobrzy. Jedno, na co nie kładzie nacisku, a co jest najważniejszą ludzką umiejętnością warunkującą bycie szczęśliwym i odnoszącym sukcesy w życiu – to współpraca. Sugeruję zatem, żebyśmy w szkołach nagradzali współpracę. Wtedy to będzie coś, czego dzieci będą się musiały nauczyć. Jest na to jedna metoda. Każdego roku w klasie, do której należysz, może 60% twojej ostatecznej oceny jest wynikiem egzaminu, tego, co sam osiągnąłeś na egzaminie. Kolejne 40% jest średnim wynikiem klasy, do której należysz, więc jeśli inne dzieciaki źle wypadną, ty też źle wypadniesz, jeśli innym dzieciakom dobrze pójdzie, tobie też dobrze pójdzie, więc zostajesz nagrodzony za współpracę. Zatem bystre dzieci będą współpracować ze słabszymi, żeby im pomóc. To odzwierciedla, co jest konieczne w prawdziwym życiu – zdolność do współpracy, dla wspólnego dobra. Gdyby istniało nagradzanie współpracy w naszym systemie edukacji, również na uniwersytetach, wtedy nie mielibyśmy wyłącznie tych, którzy potrafią świetnie współzawodniczyć. Mielibyśmy również ludzi, którzy potrafiliby współpracować, pracować w zespole. Mieliby odpowiednie umiejętności do tego, żeby być w związku, kiedy się pobiorą, którzy nauczyliby się współpracy w biurze, zamiast polityki w biurze i ciągłej rywalizacji. Odnosilibyśmy więcej sukcesów, ponieważ współpraca jest częścią bycia bodhisattą. Nie ja, nie oni, ale zawszy my.

Kiedy uczymy się współpracy, idziemy do Przebudzenia razem, nie ma czegoś takiego: „Ja poczekam, ty idź pierwszy”. To nie jest już: „Ja po tobie Claude, nie, po tobie Percy”, mówimy: „Idziemy razem, wychodzimy wtedy, o właściwej porze”. To właśnie znaczy bycie miłym. Rozpoznajesz, że ta dobroć, to współczucie jest ważne na wszystkich drogach duchowych. Czasami nie jest to wystarczająco mocno podkreślane, że trzeba umieć współczuć nie tylko naszym przyjaciołom, ale też innym. Czy potraficie współczuć islamskim terrorystom, którzy wysadzili w powietrze wasze dzieci? Czy potraficie obdarzać ich miłującą dobrocią? Ludzie ciągle mnie o to pytają. Musi być jakiś limit współczucia. Muszą być ludzie na tym świecie, którzy nie zasługują na współczucie, którzy powinni być ukarani. Pytają mnie: „Ajahn Brahm, czy znasz kogoś, komu nie trzeba wybaczać?”. Widziałem naprawdę złych ludzi w więzieniach, ale oni wszyscy zasługują na wybaczenie – współczucie działa, karanie nie działa.

W zeszłym tygodniu wygłosiłem mowę w UW, szkole prawa. To są przyszli sędziowie i prawdopodobnie politycy, dlatego lubię tam jeździć, uczyć tam co roku. Opowiedziałem im pewną anegdotę, która zmieniła mój sposób patrzenia na system prawa, bardzo karzący system. To z książki, którą przeczytałem jako student, napisał ją Samuel Batler, jej tytuł brzmiał „Erewhon”, co po angielsku znaczy „nigdzie” czytane od tyłu. Napisana była ponad 100 lat temu jako satyra. Tak jak przygody Guliwera, który trafił do miejsca, gdzie toczyła się wojna o to, od którego końca powinno się zacząć jeść ugotowane jajko – poszli przez to na wojnę. Wiecie, czasami wojny religijne rozpoczynają się nawet przez mniejsze rzeczy, co jest po prostu niedorzeczne. W tej konkretnej satyrze gość wybrał się do jakiegoś miejsca, to miało być w Nowej Zelandii, nie było jeszcze odkryte. Tamtejsze społeczeństwo było bardzo różne od naszego, zachodniego, ponieważ tam, jeśli popełniłeś coś, co my nazywamy zbrodnią, byłbyś wysłany do lekarza. Jakakolwiek zbrodnia, taka jak kradzież czy przemoc, była traktowana jak choroba psychiczna, więc szedłeś do lekarza, żeby ci pomógł. Nigdy nie byłeś więziony. Jednak zbrodnią było zachorować, więc byłeś wsadzany do więzienia za bycie chorym. Argumenty na to były takie… To było w jednym z fragmentów tej książki: poszli do sądu, zobaczyć, co się dzieje, i był tam ktoś posadzony na ławie oskarżonych, a oskarżony był o to, że ma katar. W tym społeczeństwie to przestępstwo. A sędzia powiedział do tego gościa, który kichał i leciało mu z nosa: „To zupełnie oczywiste, że jesteś przeziębiony, więc musisz być winny. To nie pierwszy raz, kiedy stoisz przede mną. Ostrzegałem cię ostatnio, że jesteś zagrożeniem dla innych! Rozsiewasz zarazki, obniżając produktywność naszego społeczeństwa, jesteś złym człowiekiem i to twoja wina, że jesteś przeziębiony! Nie ćwiczysz, nie jesz odpowiedniego jedzenia, nie troszczysz się o swoje zdrowie”.

Czy to nie jest twoja wina, kiedy się przeziębisz lub jesteś chory? Czy nie jest faktem, że przez to, że nie opiekujesz się swoim ciałem, masz te choroby? Czy nie jesteś winny, kiedy zachorujesz? To całkiem dobry argument, nieprawdaż? Świetny argument na izolowanie ludzi, kiedy mają grypę, bo można powiedzieć: „Przestań zarażać innych, jesteś niebezpieczeństwem dla społeczeństwa, idź stąd”. To była jedynie satyra. Innymi słowy, przez odwrócenie sytuacji, przez zamianę zbrodni na chorobę, możemy zobaczyć, dlaczego karzemy jedno, a leczymy drugie. W buddyzmie leczysz obie rzeczy, nie karzesz niczego. Stosujesz leczenie. To oczywiście jest choroba, jeśli ktoś jest agresywny i niebezpieczny dla otoczenia. Poddaj go kwarantannie, ale nazwij więzienia miejscami kwarantanny, a nie miejscami kary. Niektórzy mogą się wyleczyć i stać lepszymi ludźmi. To właśnie robi bodhisatta, to jest współczucie.

To niesamowite, że kiedy masz dużo współczucia dla innych ludzi, nawet dla zwyrodnialców, to następuje niewiarygodna zmiana. Tak jak powiedziałem tu wcześniej, za każdym razem, kiedy jeździłem do więzień na świecie, do Broadmoor w Wielkiej Brytanii, spotkać się z ludźmi, którzy popełnili naprawdę straszne zbrodnie, z obłąkanymi przestępcami, do więzienia w Changi, gdzie w sekcji A są ludzie, którzy ledwo uniknęli kary śmierci, do więzień w Australii, gdzie spotykałem niekiedy naprawdę strasznych ludzi, którzy popełnili okropne zbrodnie, nigdy nie widziałem kryminalisty, nigdy nie widziałem mordercy lub złodzieja. Widziałem ludzi, którzy popełnili przestępstwa, ludzi, którzy są czymś więcej niż ich zbrodnie. Gdy to zauważyłem, wiedziałem, że im współczuję. Jeśli wszystko, co dostrzegasz, to jedynie zbrodnie, nie możesz wtedy współczuć. Jeśli wszystko, co widzisz, to to, co zrobił twój mąż, co cię tak mocno skrzywdziło, nie możesz już współczuć. To kłamca! Nie ma czegoś takiego jak kłamca, są ludzie, którzy mówią kłamstwa, ale nie przez cały czas. Nie ma czegoś takiego jak terrorysta, jest osoba, człowiek, istota ludzka, która zorganizowała atak terrorystyczny. To nie czyni z nich terrorystów – gdy dostrzegasz ich drugą stronę, możesz okazać współczucie. I to działa.

Z mojego długiego, mnisiego doświadczenia wynika, że jeśli tym naprawdę strasznym ludziom okażecie współczucie – a takie traktowanie z szacunkiem i miłującą dobrocią, jak normalnego człowieka, jest dla nich prawdziwą rzadkością – to zmieniają się, odczuwają to znacznie mocniej niż wy tutaj, ponieważ dla nich to prawdziwa rzadkość. Kiedy traktujesz ich ze współczuciem, to ta ich część rośnie. Gdy podlewasz kwiaty, a nie podlewasz chwastów, to, które z nich rosną? Rosną kwiaty, jeśli podlewasz kwiaty. Okaż komuś współczucie i miłującą dobroć, a ta ich część wzrośnie, staną się dużo lepszymi ludźmi.

Jeśli dbasz o męża, staje się cały miękki i wtedy może wzrosnąć i się zmienić. Jeśli okazujesz brak współczucia, każdy się staje zatwardziały i nikt się nie zmienia. Idea bodhisatty polega na tym, że gdy robisz cokolwiek, gdziekolwiek w życiu jesteś, proszę, okazuj miłującą dobroć i współczucie. To nie tylko przyjemne, ale czyni też świat dużo szczęśliwszym miejscem. Jeśli ktokolwiek popełnił błąd, proszę, ze współczucia ofiarujcie ludziom domniemanie niewinności, nie bądźcie zawsze tak skorzy do oskarżeń, nie mówcie: „Jesteście źli”. Wiecie, że czasami inni są w tarapatach, między młotem a kowadłem, mają trudną decyzję do podjęcia, i podejmują złą. Jeśli jednak utrzymujecie domniemanie niewinności, zwykle ludzie ci starają się nie być dłużni waszemu współczuciu, tej dobroci, którą okazaliście. Dlatego idea bodhisatty nie jest jedynie częścią buddyzmu, nie jest jedynie częścią buddyjskiej tradycji mahāyāny, nie jest jedynie częścią jednej religii, jest częścią wszystkich prawdziwych ścieżek duchowych – piękna miłująca dobroć. Tak, możemy się nie zgadzać co do innych rzeczy, ale właśnie miłująca dobroć wnosi piękno do tego świata.

Ktoś opowiedział mi wcześniej historię swojego psa, który był bardzo chory, trzeba było iść z nim do weterynarza: nie widział, nie słyszał, nie mógł stać, zbliżał się koniec jego życia. Właściciel pytał, czy powinno się go uśpić, ale weterynarz ciągle powtarzał: „Daj mu jeszcze jeden dzień, jeszcze jeden dzień”, powtarzał to ciągle, tak długo, aż pies zaczął czuć się lepiej. To właśnie jest współczucie, dobroć, dawanie ludziom szansy, to jeszcze jeden dzień. Ile razy mam wybaczać? Jeszcze jeden raz. Czasami bardzo trudno to zrobić, bo myślimy, że to nie zadziała, jednak z mojego doświadczenia wynika, że zawsze działa. Jeśli komuś wybaczysz, ta osoba za każdym razem staje się lepsza. Chcielibyście, żeby wam wybaczono? Czy chcielibyście doświadczyć tej pięknej dobroci i współczucia? To jest część ścieżki wiodącej do Przebudzenia. Wszystkie zasady moralne, których ludzie przestrzegają, wszystkie cnoty, czyż to wszystko nie składa się z bycia miłym, powstrzymywania się od robienia czegoś, co mogłoby zranić inne istoty lub was samych? Współczuć innym ludziom, zwierzętom, wszystkim istotom. Czyż nie po to mamy psy i koty, żeby się nauczyć od nich odrobiny współczucia? Czy to nie czyni naszego życia pięknym?

Jest jedna dziwna rzecz w buddyzmie, szczególnie w buddyzmie theravāda. Zawsze jesteśmy pełni współczucia dla wszystkich, ale nie dla siebie. Gdy siedzimy w medytacji, wtedy myślimy: „Siedź i się nie ruszaj przez dwie godziny, wytrzymaj ból”. To wcale nie jest buddyjska medytacja. Współczucie, o którym mówiłem, działa wtedy, gdy masz współczucie dla swojego ciała, a nie gdy je zmuszasz i kontrolujesz. Współczucie jest odwrotnością kontrolowania. To jak w tym porównaniu obowiązków lekarza – nie chodzi o to, by leczyć, lecz dbać. Wiecie, to jest mała wielka nauka. Do wszystkich lekarzy: proszę nie myślcie, że wasza praca polega na tym, żeby rozprawić się z chorobą, z psychozą, i pozbyć się jej. To nie jest wasz główny cel, waszym celem jest dbać o tę osobę stojącą przed wami. Gdy ktoś przychodzi do mnie ze swoimi problemami, moja praca nie polega na rozwiązywaniu ich, polega na dbaniu. Zauważysz, że jeśli najważniejszą częścią związków z innymi uczynisz współczucie, uzdrowienie będzie rezultatem współczucia, rezultatem troski. Ludzie mają problem, słuchasz ich z miłującą dobrocią, i większość problemów znika. Współczucie jest czymś, co działa i wszyscy ci, którzy chcą pogłębiać medytację, proszę, bądźcie mili dla swojego ciała i umysłu. Nie zapominajcie o tym, ponieważ jeśli jesteście wymagający w stosunku do umysłu, macie wszystkie te cele, żeby się czegoś pozbyć lub coś osiągnąć, znaleźć spokój w życiu, i zbyt ciężko pracujecie, to jak zamierzacie osiągnąć spokój bez współczucia? To współczucie jest czynnikiem uspokajającym.

Miałem pewne doświadczenie, gdy odwiedziłem wspaniałego mnicha w Tajlandii, to było wiele lat temu. Chciałem mu zadać tyle pytań na temat buddyzmu, medytacji, filozofii… A kiedy wszedłem do jego pokoju, wszystkie te pytania zniknęły. On był tak spokojny, że chciałem jedynie tam usiąść. To z tego doświadczenia rozwinęła się nauka o ludziach z kolcami. Niektórzy ludzie mają bardzo długie kolce, bardzo ostre. Jeśli wejdą do pokoju, w którym jesteś, czujesz się bardzo niewygodnie, czujesz się jakby duchowo podrapany. Nikt nie chce być blisko nich, są bardzo twardzi i szorstcy. Większość ludzi ma średniego rozmiaru kolce, niewidzialne kolce wychodzące z ich ciał. Tak, możecie do nich mówić, jeśli jednak zbliżycie się za bardzo, czujecie, że to bolesne, jesteście podrapani. Niektórzy ludzie mają niemalże niewyczuwalne kolce, jeśli jednak podejdziecie zbyt blisko, zranią was. Jest bardzo niewielu ludzi na tym świecie, którzy nie mają żadnych kolców. Nigdy, przenigdy nie zostaniecie przez nich zranieni, nigdy nie poczujecie się poniżeni, nigdy na was nie nakrzyczą. Jesteście przez nich całkowicie akceptowani, nieważne, kim jesteście, nieważne, jacy jesteście, na tym świecie są takie współczujące istoty, a ten mnich był jedną z nich. Był tak współczujący. Czułem, że nigdy by mnie nie zranił, nie skrytykował, nie skrzyczał, nie zawstydził, czy też cokolwiek innego. Był po prostu niesamowicie miły i poczułem, że nie chcę się stamtąd ruszać – chciało się zostać tam do końca życia.

Tak również działa medytacja, jeśli masz współczucie dla swojego umysłu i ciała. Ciało i umysł będą chciały zostać z tobą, tak długo, jak to tylko możliwe. Bez rozbieganych myśli, bez zapadania w sen, bez myślenia o tym i o tamtym, i kto wie, o czym jeszcze. Jesteście tak dobrzy dla swojego ciała, tacy mili dla umysłu, że chcecie ze sobą zostać, żyjecie w pokoju ze sobą, po prostu chcecie ze sobą spędzać czas i wyluzować się. Jesteście uspokojeni. To współczucie jest niezwykle ważne, tym jest bodhisatta – to nie jest istota, to jest podejście. Nie chodzi o poświęcanie się ani o bycie samolubnym, tym bodhisatta nie jest. To współczucie, które przynosi spokój, które przynosi wolność, które rozwiązuje problemy, które pomaga w rozwoju tego świata. Nie można mieć wystarczająco współczucia. Nie chodzi o współczucie dla kogoś albo dla siebie, zawsze chodzi o nas. Manifestuje się to w służeniu, w zwyczajnym dawaniu radości, a nie w byciu samemu i w samowystarczalności. Chodzi o pozostawanie z czymś, czego właśnie teraz doświadczasz – z miłym i radosnym sercem. O tym się nie czyta w książkach, to jest coś, co się praktykuje w życiu i to właśnie znaczy słowo bodhisatta. Dziękuję wszystkim za wysłuchanie.

Sadhu, sadhu, sadhu!

OK, jakieś komentarze, pytania lub skargi? Są pytania z Internetu, zza mórz, no to zaczynamy. Mark z Anglii, Bogdui z Australii i Stefano z Francji. Bardzo dobrze, mamy pytania z całego świata.

Mark z Anglii: Czy mógłbyś dać nam kilka wskazówek co do Właściwego Poglądu? Gubię się w tym.

O Właściwy Pogląd byłem zapytany niedawno podczas odosobnienia, na którym nauczałem. Więc co to jest Właściwy Pogląd? To jest to, co prowadzi do spokoju, do ciszy, do harmonii, do szczęścia. Poznajesz to po osiągnięciach. Jeśli chcesz sprawdzić, jest mowa Buddhy do Māpajāpatī, pierwszej mniszki oraz do Upāli, który stał się jednym z wielkich Przebudzonych w czasach Buddhy.

To nie jest wiara w to czy tamto lub jeszcze w coś innego, to jest pogląd – wiesz, ponieważ działa, ponieważ tworzy spokój, szczęście i wolność. Czasami ludzie mówią: „Nie, to jest Właściwy Pogląd!”, i się kłócą. Właściwym Poglądem nie może być coś, przez co się kłócisz z innymi, niszcząc harmonię, wywołując wojny. W przeciwnym wypadku moglibyśmy powiedzieć: „Chrześcijanie mają właściwy pogląd. Nie, buddyści mają właściwy pogląd. Nie, hindusi go mają. Nie, ateiści mają właściwy pogląd”. I potem mamy różne tradycje buddyjskie o właściwych poglądach, i innych ludzi, którzy nie mają właściwych poglądów. Ajahn Brahm ma właściwy pogląd, a Ajahn Sumedho nie ma. Tamten ma właściwy pogląd. Czy to prowadzi do pokoju i wolności? Oczywiście, że nie. Wtedy coś jest nie tak, więc jeśli pogląd ma w sobie takie czynniki jak współczucie i spokój, to to prowadzi do Właściwego Poglądu.

Poznajesz to po tym, jak działa. Ale druga część Właściwego Poglądu, o której mówiłem – i to jest potężna nauka – związana jest z dwoma rodzajami religii na świecie. Pierwsza to religia, która nagina prawdę, tak żeby pasowała do wiary – to religia z błędnym poglądem. Wierzysz w coś, bo nauczyciel tak powiedział, tak jest napisane w książce, i nieważne, że wszystkie dowody wskazują na coś zupełnie innego. Nie, ja nagnę fakty tak, żeby pasowały do mojej wiary. Świat jest płaski, bo tak jest napisane… Drugi rodzaj religii nagina wiarę, żeby pasowała do faktów – to jest prawdziwa religia, to jest Właściwy Pogląd. Nieważne, w co wierzysz, nieważne, co czytasz, nieważne, co mówi ulubiony mnich – jeśli nie jest to zgodne z faktami, nie idź za tym. Więc to również Właściwy Pogląd. Bo pasuje do faktów, ale niekoniecznie do tego, co jest napisane w książkach. Pasuje do dowodów. Rzeczywiście buduje spokój i harmonię. Praktykujesz i to działa, i właśnie dlatego staje się Właściwym Poglądem, to już nie jest teoria, to jest doświadczenie oparte na dowodach i praktyce.

Następne pytanie, od Bogdui z Australii. OK, to jest ciekawe: Jak sobie radzić z „delikatnym” rasizmem w Australii. Mam azjatyckie imię, moje umiejętności i doświadczenie wydają się dyskryminowane przez ludzi z HR. Na przykład, gdy rozmawiamy przez telefon, słyszą, że mój angielski jest płynny, przyjacielski i ciepły, ale sprawy stają w miejscu, kiedy dowiadują się, że jestem Azjatą. Poprzedni klient, z którym rozmawiałem tylko przez telefon, założył, że jestem osobą pochodzenia angielskiego, więc kiedy poszedłem na spotkanie, patrzył tylko na osoby pochodzenia angielskiego, dopóki prezes nie wskazał na mnie. Mam nadzieję, że Ajahn podzieli się swoim zdaniem, dziękuję.

Pamiętam taki dom, zaraz za naszym budynkiem. Mieszkał tam Włoch, wiele lat temu. Zrobił zdjęcie wszystkich liści, które spadły do jego ścieku, a potem powiedział, że to spadło z naszego drzewa i że musimy dać mu dwa lub trzy tysiące dolarów, żeby to naprawić. Po pierwsze, tak naprawdę to nie były liście z naszego drzewa, on prawdopodobnie sam je zebrał i tam wrzucił, żeby potem zrobić zdjęcie. Po drugie, czyszczenie ścieku nie kosztuje trzy tysiące dolarów. Pamiętam, że gdy do niego zadzwoniłem – zdobyłem jego numer i zadzwoniłem – powiedział: „– Co? Jesteś Anglikiem?? Nie jesteś Azjatą? – Tak, jestem Anglikiem – powiedziałem. – A to przepraszam!”. Okazało się, że był rasistą, więc pomyślał, że buddyjska społeczność oznacza, że to Azjaci, i pomyślał, że skoro Azjaci, znaczy głupi, czyli można zedrzeć z nas dużo pieniędzy. Nie ma mowy! Są tacy ludzie. Na szczęście to było wiele, wiele lat temu. Mawiam, że w dzisiejszych czasach w Australii wszyscy jesteśmy Azjatami, azjatyckimi Azjatami albo pochodzącymi z Kaukazji, więc jest to Azja, po prostu inny rodzaj Azjaty.

Jednak jedynym sposobem, żeby sobie z tym radzić, Bogdui, jest iść dalej, ponieważ gdy idziemy dalej, po chwili ludzie się uczą. Musieliśmy nauczyć ludzi, czym jest buddyzm, kiedy tu przybyliśmy. Na początku ludzie myśleli, że jestem dziewczyną, skoro jestem tak ubrany. Myśleli, że jestem mentalnie niestabilny, bo jestem mnichem. Buddyzm był dla nich tym samym co voodoo, myśleli, że wbijamy szpilki w kukiełki. To, co należy zrobić, to się otworzyć. Musisz troszeczkę wytrzymać, przez krótką chwilę, ale zobaczysz, że kiedy wyjdziesz naprzeciw, poznasz kilku przyjaciół. Nie obawiaj się. Bądźcie dumni ze swojej kultury, ze swojego pochodzenia, a po chwili zobaczycie, że ludzie zaczną mówić: „O, jesteście tacy sami jak my”. Oczywiście, że jesteśmy, nieważne kim jesteśmy. Ja już nie wiem, z którego kraju pochodzę, urodziłem się w Anglii, spędziłem tyle lat w Azji, jeżdżę dookoła świata, ucząc ludzi i nauczycieli w różnego rodzaju buddyjskich społecznościach, więc nie należę do rasy. Bo wiesz, po prostu utożsamiasz się z tymi wszystkimi ludźmi.

Pojechałem na tę dużą konferencję, była tam malezyjska delegacja, zobaczyli mnie, gdy przechodziłem obok i powiedzieli: „Ajahn Brahm, prosimy wejdź”. Powiedziałem, że przecież nie jestem Malezyjczykiem, nie powinienem reprezentować Malezji – właściwie to miałem reprezentować Singapur – odpowiedzieli: „To nieważne, jesteś jednym z nas, zapraszamy”. Byłem naprawdę dumny, że należałem do jakiegoś kraju, byłem w oficjalnej malezyjskiej delegacji, mimo że powinienem reprezentować Singapur. A mieszkam w Australii i urodziłem się w Anglii – można dostać kręćka. Więc po drugie, istnieją uprzedzania i zawsze będą istnieć, to jest fakt. Jedynym sposobem, żeby to przezwyciężyć, jest otworzyć się, zdobyć przyjaciół i pracować wszędzie.

Jeśli jest jakiś problem, idź pogadać z szefem, że to dyskryminacja. Właśnie przypomniała mi się historia tej firmy, która miała politykę zupełnego braku dyskryminacji, więc kiedy pies przyszedł starać się o pracę, nie mogli go dyskryminować tylko dlatego, że należy do innego gatunku. To nie miało znaczenia. Chodziło o pracę sekretarki, więc na rozmowie kwalifikacyjnej powiedzieli, żeby poszedł i przygotował list na komputerze. Pies podszedł do komputera, pomerdał ogonem i napisał perfekcyjny list bez żadnych pomyłek. „O niebiosa! To będzie ciężka sprawa. Zrób arkusz kalkulacyjny!”. Pies podszedł do komputera, wcisnął kilka przycisków, wyszedł perfekcyjny arkusz kalkulacyjny. „Jak możemy pozbyć się tego psa? Aa, częścią tej pracy jest to, że musisz znać drugi język”. Więc pies powiedział: „Miau, miau”, i dostał pracę. To nie jest dyskryminacja, to jest stary kawał, ale bardzo go lubię. Co do ludzi pracujących w HR, to naprawdę dziwne, że robią takie rzeczy. Powinni lepiej się na tym znać, są wyszkoleni, znają psychologię. Zawsze powinna to być najlepsza osoba do danej pracy, nieważne, czy mężczyzna, kobieta, stary czy młody. W Australii mamy prawa antydyskryminacyjne, proszę użyjcie ich, musimy zmienić kulturę, nie wystarczy narzekać, zróbcie coś z tym. Jedno z moich ulubionych powiedzeń brzmi: lepiej zapalić świeczkę, niż narzekać na ciemność, zrób coś. Masz wsparcie większości ludzi, nieważne, kim jesteś.

Ja miałem szczęście, bo wyrosłem w biednym domu w zachodnim Londynie, więc nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy. Chodziłem do szkoły podstawowej, do której chodzili wszyscy imigranci: Jamajczycy, dzieci z Afryki, Polacy i ludzie z każdego zakątka świata. Pakistańczyk był jednym z moich najlepszych przyjaciół i nie dbałem o to. Tak, ze Sri Lanki też. Nie interesowało mnie to, kim byli, jeśli byli dobrzy w piłkę. Grali w mojej drużynie i wszystko, co mnie interesowało, to jak dobrzy byli w piłce nożnej. Graliśmy, a każdy był z innego kraju, ponieważ była to społeczność imigrantów w biednej części Londynu. I to wtedy nauczyłem się nie rozróżniać kolorów i lubię to określenie: ślepy na kolory. Nie dbam o to, jakiego koloru są ludzie, jakiej są rasy albo nawet, w co wierzą. Jestem mnichem buddyjskim, ale nie dbam o to, w co wierzysz, jeśli jesteś dobrą osobą, jesteś jednym z moich przyjaciół. Tak powinni działać ludzie z HR.

„Wszystko się zmienia, kiedy dowiadują się, że jestem Azjatą” – więc pokaż im gorący uśmiech, rozgrzej ich, po chwili może staną się zimni, ponieważ są ignorantami, ale ty tam zostań, a po niedługim czasie nauczą się: „Ee, dopóki dobrze wykonujesz swoją pracę, nieważne skąd jesteś”. I to jest wspaniałe. Jeśli naprawdę chcesz coś powiedzieć, powiedz: „Spójrzcie, rynek australijski jest mały, rynek azjatycki jest ogromny, a ja jestem Azjatą, mam kontakty, mogę zrobić dla waszego biznesu coś, czego ci biali goście nie mogą” – więc spróbuj tego, nie wiem, czegokolwiek, ale używaj swoich przymiotów.

OK, ostatnie pytanie, Stefano z Francji: Doceniam, co mówisz o hojności w mnisim życiu, jednak w książce piszesz, że starsi mnisi wybierają lepsze jedzenie dla siebie, nadużywając swojej władzy.

To było, kiedy ja byłem młodym mnichem. Wtedy wszyscy starsi mnisi dostawali lepsze jedzenie, teraz ja jestem starszym mnichem. Ostatnio nauczałem podczas odosobnienia w Jhana Grove i nie mogłem znieść jedzenia. Wszyscy inni mnisi w klasztorze jedzą te pyszne rzeczy, a ja ciężko pracuję i dostaję banana. Myślę sobie: „O, to takie niesprawiedliwe! Kiedy byłem młodym mnichem nie dostawałem najlepszego jedzenia, teraz jestem starym mnichem i nadal nie dostaję najlepszego jedzenia…”. Nie, odpuszczasz te rzeczy! Mam wystarczająco dużo jedzenia. Jeśli nie zjem do syta, zawsze trzymam troszkę zapasów, to jest moja metoda. Wiecie, trzymam odrobinę zapasów w brzuchu, więc jeśli nie dostaniesz tego, co chcesz jeść tego dnia, to nieważne, możesz pościć, bo nadal masz wystarczająco, żeby działać. Zawsze trzymaj trochę ekstrapaliwa w zbiorniku, zwykłem mówić.

Kiedyś, w tamtych czasach, tak robili. Czasami Ajahn Chah, tego nauczał też Buddha, czasami wysyłał najlepsze jedzenie na koniec kolejki, do młodych nowicjuszy, więc wtedy nie wybierasz pierwszy. To była piękna rzecz: „Ty pierwszy”, więc tak też się robiło w tamtych czasach. Prawdziwi mnisi, prawdziwi dobrzy ludzie, prawdziwie dobre mniszki lub ktokolwiek, zawsze dbają o innych ludzi. Więc często pytamy: „Czy macie wystarczająco jedzenia na końcu kolejki, czy potrzebujecie więcej?”. Czasami są tylko dwie porcje lodów, więc biorę jedną, bo jestem starszym mnichem, a drugą oddaję komuś na końcu kolejki. Przyjemnie jest robić takie rzeczy, bo stajesz się dużo szczęśliwszy, gdy oddajesz porcję lodów komuś innemu. Zdarzyło się, że ktoś przyjechał na odosobnienie, zostawił swoje torby na zewnątrz, bo mógł unieść tylko jedną. To byli Tajowie, a ja jestem „chao kun” w Tajlandii – tak nazywają wysoko postawionych mnichów – wziąłem te torby i wnosiłem. „Aaa, nie możesz tego robić” – spróbuj mnie zatrzymać! Uwielbiam bawić się w ten sposób, robić rzeczy, których nie powinienem. To nie jest łamanie zasad, ale czy na Sri Lance pozwoliliby mi na to? Czy pozwolilibyście mnichowi nosić swoje torby, musielibyście być szybcy, żeby mnie zatrzymać, bo ja to robię. To jest ta zabawna część, służyć innym, opiekować się innymi, być miłym dla innych, być współczującym, to jest o wiele ważniejsze, niż cokolwiek innego.

Jeśli którekolwiek z was pojedzie do klasztoru, w którym ja mieszkam… Stefano, jeśli kiedyś przyjedziesz tutaj do Perth, do klasztoru Bodhinyana, poproszę cię o przeczytanie książki z zasadami dla mnichów. To są wszystkie drobne zasady klasztoru Bodhinyana, co możesz, a czego nie możesz robić, i to nie jest dowcip. Pierwszą i najważniejszą zasadą jest: bądź współczujący. Bez tej zasady, co znaczyłyby wszystkie inne? Musisz wstawać o tej porze, musisz myć swoją mnisią miskę w ten sposób, musisz kłaść swoje szaty tak, musisz robić to, więc co by to wszystko tak naprawdę znaczyło bez miłującej dobroci? Wszystkie zasady zaczynają się od dobroci, współczucia. Nieważne, gdzie kto siedzi, nieważne, kto pierwszy dostaje jedzenie – najistotniejsze jest współczucie. Właśnie dlatego mamy bardzo szczęśliwy klasztor, do którego możecie przyjechać i to sprawdzić. Dlatego mamy szczęśliwą społeczność buddyjską. Tak, są zasady, zasady dotyczące ubioru, zasady mówiące, jak się zachowywać, kiedy trwa mowa, ale jeśli się źle zachowujesz, zawsze będę współczujący. Wiecie, kiedyś podczas piątkowej mowy i medytacji gość siedział w tamtym rogu, właściwie to była dziewczyna, i zasnęła, zaczęła chrapać podczas medytacji. Bardzo głośno chrapała. Ktoś ją obudził i naprawdę skrytykowałem tę osobę, która obudziła dziewczynę. Powiedziałem: „Pozwól jej spać”, bo, wiecie, ona była ofiarą przemocy domowej i nie spała od jakiegoś czasu, a jeszcze nie zadzwoniła do odpowiednich ludzi. Powiedziała, że kiedy tu przyszła, pierwszy raz od wielu dni poczuła się bezpieczna i po prostu nadrobiła braki w spaniu. Czuła się tutaj bezpieczna, czuła się szanowana, to było naturalne, po prostu bardzo potrzebowała snu. Zasnęła – proszę, pozwólcie jej spać, czy to nie jest ważniejsze od zasad? To zasada numer jeden: bądź miły, bądź współczujący. Więc pamiętajcie proszę, że cokolwiek robicie: czy jesteś mnichem, czy pracujesz w biurze, bądź miły. To zasada numer jeden, bo wtedy tworzysz piękny świat i nigdy, przenigdy nie przegrywasz. To jest ścieżka bodhisatty, którą jako mnich theravādy podążam, najszybsza droga do Przebudzenia.

Czy są jakieś pytania tutaj?

Pytanie: Zgadzam się w pełni z tym, co powiedziałeś, że powinniśmy być współczujący…

AB: W pełni się zgadzasz z tym, co mówię, uff… to ulżyło mi…

Pytanie: …ale mam pytanie związane z tym, co powiedziałeś, że kara nie działa. Jeśli cofniemy się o 2500 lat, do czasów Buddhy, to był wtedy mnich zwany Devadatta. Buddha współczuł mu, mimo że Devadatta próbował go zabić. Gdy wrócimy do dzisiejszych czasów i jeśli nie będziemy karać kryminalistów, a jedynie im współczuć, bez karania, to co się wtedy stanie?

Co wtedy będzie? Po prostu byłoby dużo więcej szczerości na świecie. Jakiś czas temu wygłosiłem mowę o tym, czemu ludzie kłamią, czemu tak trudno o prawdę? Dlaczego w polityce jest tyle kłamstwa? Dlaczego w rodzinie mężowie i żony okłamują siebie nawzajem, dzieci okłamują rodziców, dlaczego? Jest tak dlatego, że gdy kłamiesz i ukrywasz prawdę, unikasz kary. Jeśli powiesz prawdę, będziesz miał kłopoty. Po pierwsze, karanie, lub raczej strach przed karą, wpycha prawdę pod ziemię i zachęca do kłamstwa. Komisje prawdy i pojednania, takie jak ta utworzona przez Desmonda Tutu, doszły do wniosku, że tylko jeśli nie ma kary – jest amnestia – dopiero wtedy prawda może wyjść na jaw. Prawda goi rany sama z siebie, karanie ukrywa prawdę i opóźnia gojenie.

Jesteś ze Sri Lanki. Co się stało po zakończeniu wojny z Tamilskimi Tygrysami? Teraz jestem całkowicie przeciwko ONZ, które chce stworzyć komisję, żeby karać ludzi po obu stronach, tych, którzy łamali prawa człowieka. W ten sposób nigdy nie dowiedzą się prawdy i nic się nie zagoi, to znowu będzie zemsta. Mówią tak: „Ludzie robili sobie obrzydliwe rzeczy. Musi być za to kara”. Jeśli tak to będzie wyglądać, prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, nic się nie zagoi, a obie społeczności będą to sobie pamiętać jeszcze wiele lat. Komisja prawdy i pojednania, bez karania.
Jak wiecie, ta wojna ciągnie się od wieków. Jak możemy zapoczątkować gojenie? Proszę, niech każdy będzie szczery: kto komu co zrobił, bez żadnego karania. Kiedy jest karanie, prawda zawsze znika. Dlaczego ludzie robią sobie nawzajem te wredne i okrutne rzeczy? Kary we wszystkich więzieniach świata – czy to kiedykolwiek powstrzyma zbrodnie? Czy liczba więźniów się kiedykolwiek zmniejszy? Czy właściwie rozwiązujemy problem? Zapytajcie któregokolwiek psychologa, szczególnie psychologa więziennego – więzienia nie działają. Zwykle tworzą więcej kryminalistów. Może jest jakieś inne rozwiązanie, zamiast podążania ciągle w tę samą stronę, rok po roku, dekada po dekadzie, stulecie po stuleciu, z przekonaniem, że karanie jest metodą gojenia – to nie działa. Dlatego Buddha nigdy nie ukarał Devadatty, dlatego w regule mnisiej nie ma mechanizmów karania. Powiedział, żeby odłożyć na bok kije i chłostę, bo one nie działają.

To dla mnie ważna rzecz, ponieważ chciałbym zostawić ten świat lepszym. Oczywiście to nie jest kwestia ignorowania. Podstawową sprawą, jaką musimy się zająć, jest poznanie prawdy. Jak trudno jest sądom dowiedzieć się, kto co zrobił, dowiedzieć się prawdy? Kiedyś przyszedł tu chłopak, który był w więzieniu dwadzieścia czy trzydzieści lat, zupełnie źle osądzony, był niewinny, jednak został wsadzony do więzienia. Inni ludzie powinni iść do więzienia, w tym sensie, że oni popełnili tę zbrodnię, ale udało im się tego uniknąć. Trudno dowiedzieć się prawdy, gdy istnieje strach przed karą. Trudno dowiedzieć się od dzieci, co się stało, kiedy przychodzą i mówią: „Ojciec by mnie zabił, gdyby się dowiedział”. A dzieci naprawdę potrzebują powiedzieć o tym tacie, żeby mógł im pomóc. Kara chowa prawdę. Kiedy chowasz prawdę, ona gnije i staje się toksyczna.

Wszystkie kary to po prostu średniowieczna odpowiedź na trudności i problemy świata. Jeśli naprawdę chcemy gojenia i podążania naprzód, zakończmy to całe karanie. Wystarczy, że spojrzycie na to, ile wojen motywowanych jest chęcią zemsty. Wysadziliście bliźniacze wieże, więc my zaatakujemy Irak, wysadziłeś mojego przyjaciela, więc ja wysadzę ciebie, obraziłeś islam, dlatego my wysadzimy ciebie – to jest karanie. To podtrzymuje przemoc, rozpacz, ból i łzy płynące jak rzeki w naszym świecie. Musi być inna droga. I jest inna droga, ale nie jest nią karanie, lecz prawda. Gdy jest jakiś problem, gdy kogoś zabito, zgwałcono, cokolwiek, to bez karania trzeba się dowiedzieć, co było powodem problemu. Uzdrowienie, a jeśli się nie da uzdrowić, wtedy tak, kwarantanna, ale z szacunkiem i godnością. Jeśli są niebezpieczni – tak jak ktoś, kto ma SARS, ptasią grypę – to oczywiście kwarantanna, bo mogą być niebezpieczni dla innych, ale nie z okrucieństwem i bez kary. To jest dla mnie zupełnie oczywiste, nie rozumiem, dlaczego inni tak nie robią. Ale właściwie dzięki temu, że wam o tym mówię, że mówię o tym w szkole prawniczej, przez Internet, może się znajdzie region, który to wypróbuje i sprawdzi, czy to działa?

Pozostałe rozwiązania nie działają. System sądowy jest zawsze kontrowersyjny: prawo i porządek, zwiększyć karę za zbrodnie – czy to powstrzymuje zbrodnie? Przez to, że próbuje się karać ludzi, wojna z narkotykami jest całkowitą porażką. Jest dziś więcej narkotyków, niż kiedykolwiek wcześniej, jest większe zapotrzebowanie, niż kiedykolwiek wcześniej, więcej krzywdy społecznej, niż kiedykolwiek wcześniej. To były trzy cele Georga Busha w wojnie z narkotykami: zmniejszyć zapotrzebowanie, zmniejszyć zaopatrzenie, zmniejszyć krzywdę społeczną. Porażka na trzech frontach. To nie działa, wszyscy o tym wiecie, widzicie, co się dzieje w Perth. Czy jest inna droga? Oczywiście, że jest inna droga. Nie traktujcie tych rzeczy jak zbrodni, traktujcie je niemal jak choroby. Nie takie, które należy karać.

Pamiętam dzieciaka, który z kolegami ze szkoły przedawkował w domu heroinę. A jego koledzy bali się zadzwonić po karetkę, bo tamten mógł zostać ukarany i wsadzony do więzienia. Miał szczęście, że przeżył. Niektórym dzieciom się nie udaje przetrwać, ponieważ boją się kary za branie heroiny, i umierają.

Więc uważajcie z tym całym karaniem – ono ukrywa prawdę oraz powstrzymuje gojenie. Wybaczcie, proszę, że mówię o tym z taką pasją, ale widziałem to zbyt wiele razy, byłem w zbyt wielu więzieniach, widziałem zbyt wielu złamanych przez to ludzi. Widziałem ludzi wychodzących z więzienia i popełniających te same zbrodnie. Byli ukarani, a nadal robili tę samą rzecz. Co tak naprawdę się tu dzieje?

OK, możecie się ze mną nie zgadzać, ale tak czy inaczej pomyślcie o tym proszę. Dobra, naprawdę jest już późno, więc jeśli się ze mną nie zgadzacie, proszę, przyjdźcie ponownie, możemy o tym porozmawiać później, ale teraz złożymy szacunek Buddzie, Dhammie i Sandze.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK
Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: Dawid Gorczyca
Redakcja polska: Alicja Brylińska
Czyta: Kai Szuwar

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/