Na podstawie mowy wygłoszonej w Amaravati w 1996 roku.

Posiadasz ciało obdarzone zmysłami,
żyjesz w świecie, z którym się kontaktujesz;
ten kontakt powoduje przyjemne,
nieprzyjemne i obojętne odczucia.

Pracę zaczyna się tu i teraz. W buddyzmie mówi się o dwóch poziomach kontemplacji. Pierwszy, konwencjonalny poziom „ja” jako osoby i „ty” jako osoby. Na przykład jest „Viradhammo” – po pięćdziesiątce, szybko tracący formę, posiadający obowiązki, starszy mnich w Amaravati, ma matkę w Kanadzie i bliznę z trzema szwami na głowie. To „ja” jako osoba. Jest pewne wyobrażenie osoby, jej społecznej odpowiedzialności, stanowiska społecznego, wieku, genetycznej i kulturowej konstrukcji. To jest ogół wyobrażeń o „ja”, z jakim przeciętna osoba pracuje i który jest jak najbardziej istotny. Na tym poziomie nauki dotyczą moralności, właściwego źródła utrzymania, odpowiedzialności za środowisko, działań społecznych, ekspresji i twórczości. To jeden poziom na jakim funkcjonujemy i na którym możemy znaleźć wszelki rodzaj spełnienia; jest to bardzo budujące móc pracować, wyrażać siebie i coś tworzyć. Nie prowadzi to jednak do wyzwolenia, ponieważ rzeczy się zmieniają. Można wyraźnie zobaczyć, jak nie jest to wyzwalające, gdy tylko ktoś skrytykuje to, co robimy. Może nam się wydawać, że robimy coś wspaniałego, ale gdy ktoś nas „wypunktuje” widzimy jak mało nasze działania są wyzwalające – jak można być do nich przywiązanym.

Jeśli wszystko, co staramy się robić, to szukanie spełnienia na poziomie rodziny, działalności społecznej i twórczości, to oczywiście nigdy nasze serce się nie nasyci, ponieważ uwarunkowania zawsze się zmieniają i zależą od zbyt wielu czynników będących poza naszą kontrolą. Jeśli całe moje poczucie spełnienia wiąże się z rodziną, to kiedy dzieci opuszczą dom albo ktoś umrze lub moje dziecko pojawi się nagle z czerwonym irokezem na głowie – to jak wtedy sobie poradzę, gdy całe moje życie zawsze od tego zależało?! Krótko mówiąc, nie na tym polega wyzwolenie, to nie jest schronienie, chociaż nie chodzi też o potępienie tych rzeczy.

Drugi poziom, to poziom Dhammy – poziom wyzwolenia serca. Kiedy rozwijamy buddyjski tryb życia możemy zobaczyć, jak nasza rodzina, czy nasze stanowisko może być prawdziwym „klasztorem”. Są to okoliczności, w których możemy ćwiczyć wewnętrzną czujność i kontemplację. Czy jesteś artystą, lekarzem, fotografem czy bezrobotnym – to jest to twój klasztor, miejsce, w którym praktykujesz.

Gdy przez dziewięć lat mieszkałem w Nowej Zelandii, byłem zaangażowany w przedsięwzięcie budowy bardzo pięknego klasztoru. W tym czasie zaistniała potrzeba funkcjonowania na poziomie społecznym – musiałem pracować i załatwiać sprawy, ale pośród tego wszystkiego ciągle najważniejszym przedmiotem rozważań było cierpienie i niecierpienie, świat wewnętrzny. Budowaliśmy tę wspaniałą salę medytacji (połowę mojego mnisiego życia spędziłem na budowach). Jedna ze stron była cała otwarta i miała drzwi o wymiarach trzy i pół na trzy i pół metra. Całkiem spore drzwi! Stolarz, który miał je zrobić był niezbyt skuteczny. Zawsze powtarzał, że przyjedzie w następnym tygodniu i ciągnęło się to przez cztery miesiące! Na tym doczesnym poziomie trzeba mu było powiedzieć: „Słuchaj facet! Mamy umowę, a ty jej nie realizujesz”. Na wewnętrznym jednak, wszyscy musieliśmy wziąć odpowiedzialność za nasz gniew na tego majstra. Działały oba poziomy. Ta sala medytacyjna jest wielofunkcyjna. Z przodu, za tymi wielkimi drzwiami jest krużganek. Nad krużgankiem mieliśmy specjalnie zaprojektowany namiot, co miało służyć podwojeniu wymiarów sali na szczególne okazje. Zatrudniliśmy najlepszego wytwórcę namiotów w Nowej Zelandii, ale produkt był wadliwy. Musieliśmy podjąć zdecydowane kroki, żeby z nas nie zdarł, ale ciągle powstrzymywaliśmy się, żeby go nie nienawidzić. Czasem już trudno było się powstrzymać. Umysł mówił: „Ale nas orżnął! Za co my płacimy takie pieniądze?!”. Praktyka była właśnie tam. Producent namiotów był naszym klasztorem. Bez wypierania tego, co konieczne i wyzwań, jakie niesie ze sobą świat na zewnątrz, rozpoznawaliśmy też świat wewnętrzny. Jeśli postrzegamy te dwa światy w sposób rozsądny, to znajdziemy równowagę między rzeczywistością konwencji, a pracą wewnątrz. Producent namiotów staje się wtedy kimś od kogo uczysz się, jak bronić tego, co słuszne, zamiast uciekać z podkulonym ogonem. Pomaga to uczyć się być cierpliwym, bystrym i asertywnym. Wewnętrzny świat to przedmiot naszej pracy podczas odosobnienia. Chociaż nie powinniśmy zapominać świata konwencji, to jednak musimy pamiętać, że buddyzm to nie tylko dziwaczna przygoda, zwana odosobnieniem. Nie da się spędzić życia na odosobnieniu – musimy żyć na tym świecie. Dar odosobnienia polega na tym, że nie musimy tyle się starać w sferze społecznej. Jeśli grzanki się przypalą to… się przypalą, nie będziemy podawać kucharza do sądu. Pracujemy z tym, co mamy i możemy do woli obserwować. Odosobnienie pozwala przyjrzeć się cierpieniu i niecierpieniu. Piasta koła jest centrum wiedzy i istnienia; nieruchomością bytu. Tu właśnie znajduje się to, co nieuwarunkowane.

Być może w swoim życiu musicie radzić sobie z problemami – spłata czynszu, nieposłuszne nastolatki. Nie próbujcie rozwiązywać tego teraz! Sugerowałbym raczej popracować z tym uczuciem niepokoju czy zmartwienia jako obecnym uwarunkowaniem. Jest to umiejętność przejścia od konwencjonalnego, społecznego poziomu „ja”, jako osoby, do nieosobowego poziomu podstawowych elementów Dhammy. Ten poziom nauk rozbiera nasze świadome doświadczenie na czynniki pierwsze, którym możemy się przyjrzeć bez względu na społeczną sytuację w jakiej się znajdujemy. Na przykład myśl, aktywność umysłowa jest jedną z najbardziej podstawowych rzeczy, jakim się przyglądamy. Jeśli tę aktywność rozważać z poziomu osobistego, to zawsze będzie tylko: „No dobrze, co ja zrobię jutro? No, nie wiem… Trzeba zrobić to, ale jeśli zrobię tamto? Spróbujmy tego, potem tamtego…”. Wszystko to rozgrywa się na poziomie osobistym, ale na poziomie Dhammy jest to tylko planowanie, zmartwienie, myśl. Jeśli pozostaniemy na osobistym poziomie, zawsze będzie jedynie bieganie w kółko – zmaganie się. Tylko na bezosobowym poziomie świadomości możemy zrozumieć brak istoty – anattę. Nie znaczy to oczywiście, że życie jest bezosobowe – dalej mamy naszą indywidualną kammę, ale jedynie na tym poziomie możemy osiągnąć wyzwalające zrozumienie, gdy przebijemy się przez zasłonę niewiedzy. Nie unikniemy producentów namiotów czy cieśli, życie zawsze takie będzie. Jest wiele nauk, które mogą nam pomóc. Na przykład Cztery Szlachetne Prawdy albo współzależne powstawanie (paṭicca-samuppāda). Można poczuć się przytłoczonym, jeśli próbuje się to wszystko rozwikłać, ale po jakimś czasie zobaczymy, że to naprawdę piękny i atrakcyjny intelektualnie ładunek wiedzy. Co więcej, nauki zachęcają, żeby szukać we właściwym miejscu i pokazują drogę do wolności. Odciągają nas od tej osobistej sytuacji z cieślą czy ze specem od namiotów wprost ku podstawowemu zrozumieniu czym jest stres. Rozwijamy w ten sposób umiejętność sprawdzania tego w każdej chwili. Jeśli potrafię patrzeć na złość, jaką czuję z powodu stolarza i przenieść ją z wymiaru osobistego, jedynie postrzegając ją jako stres, to będę w stanie zrozumieć jakąkolwiek dokuczliwość i poradzić sobie z nią do końca mojego życia.

Ostatnio mówiliśmy o pożądaniu (taṇhā): chęci, pragnieniu stawania się, pragnieniu pozbycia się czegoś albo po prostu chęci czegoś najzwyczajniej miłego. Pragnienie jest podstawową ludzką cechą ani dobrą, ani złą – po prostu częścią „zestawu”. Trzy rodzaje taṇhā: bhava taṇhā, vibhava taṇhā i kāma taṇhā musimy dokładnie rozumieć. Bhava taṇhā jest pragnieniem bycia. Zauważcie, podczas odosobnienia, na ile jesteśmy kimś lub czymś. Czasami mamy wrażenie jakby nasze wspomnienia wręcz nas porywały – stwierdzamy, że nagle wróciliśmy do przeszłości. Może to być również jakaś możliwość w przyszłości. W myśli pojawia się poczucie bycia kimś, stawania się poprzez wybieganie w przyszłość, oczekiwanie. Jeśli nie staniemy się tego świadomi, nasza uwaga ciągle będzie zaprzątnięta tym nieustającym napięciem w umyśle. Jest też vibhava taṇhā, która jest wypieraniem. Mamy mnóstwo ideałów na temat tego, jacy nie powinniśmy być i czego nie powinniśmy mieć. Vibhava taṇhā jest pragnieniem, żeby się tych rzeczy pozbyć.

Kāma taṇhā jest pragnieniem przyjemności zmysłowej. Jest mnóstwo taṇhā, jeśli chodzi o ciało. Lubimy wygodę tego ciała, nie lubimy artretyzmu czy bólu. Niestety jedna z lekcji w tym życiu, z jakiegoś nieznanego, okrutnego powodu polega na tym, że musimy doświadczyć bólu. Jest to część życia. Na poziomie społecznym radzimy więc sobie z bólem. Znajdujemy jakieś tybetańskie zioła czy specjalistę od akupunktury, żeby nas opukał – w zależności od tego, w co wierzymy, i działamy na tym poziomie. Na poziomie Dhammy jednak, nasuwa się refleksja: jest choroba. Dlaczego jest choroba? Ponieważ są narodziny. Tak to jest – podoba się nam to, czy nie. Choroba jest czymś, czego trzeba się nauczyć, tak samo jak bólu. Podczas odosobnienia czujemy ból. Mam nadzieję, że nie rozchorujecie się z tego powodu i nie „bolejecie” za bardzo, jednak prawdopodobnie ból odczuwać będziecie – w kolanach, karku, gdziekolwiek. Jest więc ból i pragnienie ulgi – podstawowy, pierwotny instynkt i należy to rozumieć. Jeśli potrafimy zrozumieć pragnienie nie-bólu i pogodzić się z bólem, to jest to najlepsze, co możemy sobie zafundować. Próbujcie wykorzystać odczuwanie bólu, żeby przyjrzeć się pragnieniu, żeby zrozumieć pragnienie i ustanie pragnienia. To samo odnosi się do emocji i sposobu, w jaki działa świadomość. Buddha zachęcał nas, żeby rozważać, jak ludzkie ciało i świadomość zaangażowane są w przyjemne, nieprzyjemne i obojętne doznania; żeby używać doznań (vedanā) jako przedmiotu kontemplacji i zgłębiania. Gdy jesteś spragniony, pijesz szklankę soku. Jest to przyjemne. Gdy tak tu siedzisz i bolą cię kolana, jest to nieprzyjemne. Zupełnie oczywiste. Bez względu więc na to, co znajdujesz przyjemnym lub nieprzyjemnym – ciało, pogodę, osobę czy zawartość umysłu, zauważ odczuwanie przyjemnego-nieprzyjemnego-obojętnego i rozważaj te uczucia w związku z pojawianiem się przyciągania-odrazy-obojętności. Gdy nie mamy kontaktu z Dhammą, często nie bierzemy pod uwagę tych podstawowych stanów umysłu. Po prostu cieszymy się z przyjemnego i próbujemy zminimalizować nieprzyjemne, co wydaje się czymś jak najbardziej logicznym. Powoduje jednak, że ciągle jesteśmy zabiegani, ponieważ cokolwiek byśmy robili, zawsze będzie jedynie przyjemne, nieprzyjemne i obojętne. Tak działa świadomość zmysłów. Poszukiwanie przyjemnego i próby uniknięcia nieprzyjemnego to saṃsāra. Im bardziej tak robimy, tym bardziej pragniemy i musimy to robić. Stajemy się uzależnieni od takiego działania. Wikłamy się w nieustające zjawisko zwane odradzaniem się – stawanie się, działanie przez cały czas, co odciąga nas od naszego prawdziwego domu. Odwodzi nas od nieuwarunkowanego, ponieważ przyjemność i ból zawsze są uwarunkowane. Gdy się to zmienia, my też czujemy potrzebę zmiany. Gdy trzymamy się bólu i przyjemności, zaczynamy wirować w kole saṃsāry. Koło jest jednym z naszych tradycyjnych wyobrażeń. Obręcz reprezentuje doświadczenie zmysłowe – kontakty, jakich doświadczamy, przyjemne i nieprzyjemne – wszystko to wiruje. Gdy chwycimy się obręczy, koło porywa nas swoim pędem. Chwytanie się przyjemnego, próby utrzymania i lęk przed stratą – wkładamy niebywały wysiłek, żeby to zachować. Złościmy się na nieprzyjemne. W obu przypadkach wirujemy bez końca. Jednak piasta koła jest środkiem poznania i istnienia, ten nieruchomy punkt zawiera wszystko. Tu leży nieuwarunkowane. Jeśli potrafimy wzmóc uważność i być tym centrum istnienia, to mamy już schronienie, pomimo tego, że zawsze będą pojawiały się przeróżne sprawy. Ajahn Chah właśnie to nazywał „naszym prawdziwym domem”. To podstawowa struktura, której Buddha każe nam się przyjrzeć.

Nasze wrażliwe ciało wchodzi w kontakt (phassa) z przedmiotami. Kontakt daje przyjemne, nieprzyjemne i neutralne uczucia (vedanā). Stąd pochodzi pragnienie (taṇhā), przywiązywanie się do pragnienia (upādāna), cały proces stawania się (bhava) i powtórnych narodzin (jāti). Jeśli działamy tak przez dłuższy czas, staje się to nawykiem. Bardzo trudno jest wrócić potem do nieruchomego centrum istnienia, ponieważ wciąż zabiegani na skutek myśli i emocji, angażujemy się w to, co ruchome. Dlaczego tak nas to porywa? Nawet teraz, gdy tu siedzimy z postanowieniem: „Nie dam się porwać!” jest to bardzo trudne, nieprawdaż? Nie myślcie, że jesteście w tym odosobnieni. Wszyscy jedziemy na ty samym wózku! To trudne z powodu naszych nawyków, naszego uwarunkowania. Mimo że mamy dobre intencje, pojawiają się sytuacje, kiedy odczuwamy gniew czy lęk. To co tu próbujemy robić, to przerywanie tych kammicznych schematów. Można tego dokonać, gdy zacznie się patrzeć na Dhammę zamiast tkwić na poziomie osobowości. Kontemplacja uczuć (vedanānupassanā) jest jedną z czterech ustanowień uważności (satipaṭṭhāna). Potrzeba skupionej uwagi, żeby zauważyć tę podstawową – na pozór – strukturę przyciągania naszej uwagi przez jedne rzeczy i odpychania przez inne. Można wypróbować to z emocją, odczuciem płynącym z ciała, myślą czy ludźmi. Na tym odosobnieniu być może doświadczymy jakichś kłopotów w związku z kimś albo nawet się zakochamy. Zauważcie, jak niektórzy ludzie są fizycznie atrakcyjni, a inni wręcz przeciwnie. Niektórzy mają mnóstwo charyzmy, inni nie. Zauważcie, jak jesteście przyciągani lub odpychani. Patrzcie na ten prosty ruch serca. Stąd pochodzą nasze nawykowe emocje. Czasem, gdy siedzimy, umysł się nudzi, oczy szukają w koło, ktoś wam się spodoba… aha! I już zaczynacie tworzyć romans. Pojawia się tworzenie „ja” i „ten ktoś”, i co „my” będziemy robić, co się „nam” przydarzy. Czasem nazywamy to „małżeństwem vipassany” i nagle, zupełnie niespodziewanie… uderza gong! To samo może zdarzyć się z nienawiścią, gdy na przykład jest w kimś coś nieprzyjemnego. Zamiast zauważyć nasze pragnienie, by nie mieć z kimś takim nic wspólnego, zamiast siedzieć aż stanie się to obojętne, robimy się krytyczni, uwikłani w awersję i próbujemy tego kogoś usunąć. Jednak w kontemplacji uczuć możemy po prostu wzbudzić obraz tej osoby i być uważnym wobec atrakcyjności i awersji. Doprowadzi nas to do spokoju umysłu i neutralności zamiast do utożsamiania się z tym uczuciem. Jeśli potrafisz rozpoznać ruch uczuć i nauczysz się nie podążać za nimi, nie reagować pod ich wpływem, to przestaniesz w końcu cierpieć. Na przykład twoja własna psychika, sprawy, których nie lubisz w sobie, emocje, których twoim zdaniem być nie powinno, pojawią się jako bardzo nieprzyjemne. Zapytaj wtedy sam siebie: „Jak odczuwane są nieprzyjemne emocje?”. Podobnie w medytacji, być może zaczniesz odczuwać spokój umysłu, błogostan czy świetlistą poświatę albo zauważysz jak piękna jest cisza, jak wszystko to jest atrakcyjne, ale oto nagle dźwięk koparki za oknem!

Przywiązujemy się do tego, co przyjemne i wyrafinowane, a próbujemy pozbyć się brzydkiego. Czym jednak jest to, co zna przyjemne i nieprzyjemne? Bardzo często jesteśmy tak uwikłani w pragnienie przyjemności, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z istnienia neutralności, która wydaje się nudna. Jak mawiał Ajahn Chah: „Neutralne jest zwyczajne jak przestrzeń między końcem wydechu, a początkiem wdechu”. Jest bardzo odprężająca, ale nie jesteśmy skłonni jej zauważać, ponieważ pragniemy ekscytacji, pragniemy reagować na jakieś interesujące, trudne lub przerażające sprawy. Praktyka vedanānupassanā wymaga subtelnej uważności – wybieramy ten rodzaj kontemplacji po to, by rozbić całą strukturę ego. Bez względu na to kim jesteś jako ego, powiedz sobie, że dzisiaj będziesz po prostu starał się zauważyć przyciąganie i odpychanie w umyśle, zauważyć sposób, w jaki kontemplujesz Dhammę zamiast być osobowością. Zapytaj wtedy: „Czym jest to, co wie, że ja zauważam?”. Ta wiedza jest tym, w czym znajdujemy wolność. Cała struktura jest bardzo analityczna, ale w buddyzmie analiza potrzebna jest tylko do pewnego stopnia. Masz ciało wraz z jego zmysłami, żyjesz w środowisku, z którym się kontaktujesz, kontakt ten tworzy przyjemne, nieprzyjemne i neutralne uczucia. Z tym właśnie należy pracować. Pojawia się potem taṇhā – chęć przyjemnego, niechęć do nieprzyjemnego albo senność i złudzenia wokół tego, co obojętne. Gdy pojawia się ta chęć, może dojść do „chwytania się”, uwierzenia temu. Naprawdę myślisz, że jeśli za tym pójdziesz będziesz rzeczywiście szczęśliwy albo że dobrze by było się tego pozbyć.

Jest więc wiara w chęć i „chwytanie się” (upādāna). Z trzymania się pochodzi poczucie stawania się. Wikłamy się w cały proces i odradzamy w nowej sytuacji. Stąd pojawia się poczucie niezadowolenia i zaczynasz się w tym gubić: „No nie! Znowu to samo!”. Zauważcie jak „narodziny” i „śmierć” działają z chwili na chwilę. Nudzi mnie medytacja, bolą kolana, więc chcę wstać i robić coś interesującego. Nagle twórcza idea, która może zbawić świat, rozbłyska w moim umyśle. Zamiast ją zauważyć jako ideę i przyjemne uczucie, pragnę podtrzymać to zainteresowanie – pożądanie i zaangażowanie sprawia, że idea buzuje w moim umyśle. Z nudy moja uwaga „odradza się” w przyjemnych czy ekscytujących myślach. W końcu przyjemne myśli zaczynają nas nudzić i cały kołowrót trwa i trwa. Każde pojawienie się „narodzin” oznacza, że w końcu nadejdzie i „śmierć”. Ważne jest, żeby zauważyć ten moment, w którym umysł przechodzi do następnego interesującego tematu dlatego, że wtedy właśnie mamy wybór. Jeśli potrafię dostrzec pragnienie ucieczki od nudy i nie chwytać się już błyskotliwych, i na pozór ważnych idei, umysł wchodzi w ciszę i koło „narodzin” zostaje porzucone. Jeśli jednak chwytam przyjemne idee, uciekając od nudy, umysł zawsze będzie zajęty swoimi małymi cyklami „narodzin” i „śmierci”.

Stracone złudzenia, rozczarowanie i nuda doprowadzają nas do podobnego cyklicznego myślenia. Dlatego właśnie ważne jest, żeby zauważyć te stany umysłu i być cierpliwym dotąd, aż odejdą same z siebie. W ten sposób rozwiniemy uważną wytrwałość, a to doprowadzi nas do spokoju niestawania się. Wybieramy więc. Czasem udaje nam się zauważyć ruch w stronę przyjemności i możemy sobie wtedy powiedzieć: „Czy jest to konieczne? Czy doprowadzi mnie do spokoju umysłu?”. Nie reagujemy już niedbale na uczucie nudy i rozczarowania. Nasze wybory pochodzą bardziej z mądrości niż z niewiedzy. W sposób natychmiastowy możemy osiągnąć ustanie nieprzerwanych ciągów niespełnienia w naszym wewnętrznym świecie. Kroczymy teraz ścieżką pokoju i przerwania kołowrotu powtarzających się narodzin.

O autorze

Viradhammo.jpg

Viradhammo Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Viradhammo urodził się w Esslingen, w Niemczech w 1947 roku, w rodzinie łotewskich emigrantów. Wyjechał z rodzicami do Kanady, gdy miał pięć lat. Studiował inżynierię na Uniwersytecie Toronto, jednak życie akademickie go rozczarowało, więc w 1969 roku przerwał studia i wyjechał do pracy w Niemczech, by następnie rozpocząć podróżowanie, żeby poznać świat i doświadczyć innych kultur. W późniejszym czasie, kiedy mieszkał w Indiach, zetknął się z buddyzmem, dzięki temu, że spotkał sāmaṇerę Bodhesako, który zapoznał go z pismami czcigodnego Ñāṇavīry. Dotarł w końcu do Tajlandii, gdzie w 1973 roku został nowicjuszem w Wat Mahathat, a w roku następnym przyjął pełne święcenia w Wat Pah Pong od Ajahna Chaha. Był jednym z pierwszych mieszkańców w innym klasztorze – Wat Pah Nanachat.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: http://www.buddhamind.info/stillness/

Źródło: Viradhammo Bhikkhu 2005

Tłumaczenie: Zbigniew Molski
Współpraca: Maciej Królikowski
Redakcja: Alicja Brylińska

Image0001%20%281%29.png


Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/