POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Porozciągajcie się i wykaszlcie, ile dacie radę. Nikomu teraz nie będziecie przeszkadzać. Podrapcie się w kolano, poruszajcie nogami, powierćcie się. Zajmijcie wygodną pozycję przed kolejną częścią uroczystości: mową Dhammy.

Świetnie. Miałem różne pomysły na to, o czym powiedzieć w dzisiejszej mowie. Tak naprawdę niewiele ich było, ale to chyba oczywiste, o czym powinienem mówić – o problemie, który dotyczy wielu ludzi. Właśnie go dziś doświadczałem i przezwyciężałem podczas tej medytacji. Jest nim zmęczenie.

Jakieś trzy, może cztery czy pięć lat temu, nie pamiętam dokładnie kiedy… To dlatego, że jako mnich żyję w teraźniejszości. My, mnisi, nie mamy demencji, tylko teraźniencję [śmiech]. Ponieważ nie myślimy za dużo o przeszłości czy przyszłości, kiedy ktoś nas pyta: „Kiedy to się stało?”, odpowiadamy: „Kiedyś”. Nie pamiętamy dokładnych dat, nie dlatego, że nie chcemy ich pamiętać, po prostu tak działa mózg żyjący teraźniejszością, a nie przeszłością.

Kilka lat temu, gdy uczyłem za granicą, co często robię, zostałem zaproszony do seminarium młodzieżowego w Kuala Lumpur. To była doskonała okazja do poznania 400–500 młodych ludzi w wieku 15–25 lat. Zajmowali się wieloma ciekawymi sprawami, a jedną z nich była odpowiedź na pytanie o najtrudniejsze dla nich uczucie. Tych młodych ludzi przebywających w Kuala Lumpur, w Malezji, z których większość stanowili chińscy buddyści, zapytano, co jest dla nich najtrudniejsze w życiu. Nie spodziewałem się, że odpowiedzią będzie zmęczenie. Ale kiedy tak odpowiedzieli, zdałem sobie sprawę, dlaczego ludzie są zmęczeni nawet już w wieku 15 czy 25 lat. Przypomnijcie sobie czas, kiedy byliście nastolatkami – tę presję ocen, oczekiwań rodziców, nauczycieli, tego, co powiedzą o was znajomi.

Pewnie rodzicom się nie spodoba to, co teraz powiem, ale ja zawsze stoję po stronie młodzieży. Otóż oceny wcale nie są aż tak ważne. Daniel Goleman, ekspert w dziedzinie inteligencji emocjonalnej, udowodnił, że oceny szkolne nie mają zbyt dużego wpływu na sukces w życiu. Dobre wyniki w szkole nie gwarantują życiowego powodzenia. Ważniejsze jest coś zupełnie innego. Właśnie wczoraj w podróży powrotnej z Tajlandii, w Singapurze, pytałem ludzi, czy kiedykolwiek zastanawiali się, co oznacza jedynka jako szkolna ocena. Byłem nauczycielem, więc dobrze to wiem. Jedynka oznacza pierwsze miejsce. Jeśli wasze dzieci dostaną dwójkę, to znaczy, że zajęły drugie miejsce. Ale jeśli dostaną piątkę, to znak, że brak im piątej klepki. Wszystkie te osoby, które są takie dumne ze swoich piątek i szóstek – naprawdę coś musi być z nimi nie tak, nieprawdaż? Są takie wyniosłe. Powtarzają: „Dostaję same piątki…” Wolę tych z pierwszym i drugim miejscem.

Nie ma więc sensu ta presja na osiąganie dobrych wyników, ta rywalizacja o dobre oceny czy o miejsce na dobrej uczelni. Popatrzcie na mnie – dostałem się na jedną z najlepszych uczelni, a na kogo wyrosłem? Nie mam żadnych korzyści z tego, że poszedłem na Cambridge. Równie dobrze mogłem studiować na jakiejś innej uczelni albo w ogóle nie studiować. Prawdę mówiąc, gdybym nie poszedł na Cambridge, prawdopodobnie dużo wcześniej zostałbym mnichem. Tak byłoby lepiej, ale takie jest życie, ciągle się czegoś uczymy.

Z tym tematem związane jest jedno z ważniejszych wydarzeń w moim studenckim życiu. Dzięki niemu wybrałem drogę mnicha zamiast kariery akademickiej. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy ze znaczenia tamtego wydarzenia, ale gdy spojrzę wstecz, odkrywam, że to było dla mnie kluczowe doświadczenie formujące. W czasach studenckich miałem kilku kolegów buddystów, ale jeden z moich najlepszych przyjaciół był chrześcijaninem, i to praktykującym. Później stał się hipisem, ale w tamtych czasach był mocno wierzący. Pewnego dnia powiedział mi, że razem ze swoimi dwoma kolegami z grupy biblijnej raz w tygodniu pomagał jako wolontariusz w lokalnym szpitalu dla osób z niepełnosprawnością umysłową. Kiedy mi zaproponował dołączenie, nie chciałem iść, ale poczułem, że jeśli tam nie pójdę, to zawiodę swoich buddyjskich braci i siostry. Tak więc jedynym powodem, dla którego zgłosiłem się na wolontariusza, było ego, duma. „Jeśli chrześcijanie mogą to robić, to buddyści też!". Tak właśnie. Mówię szczerze – poszedłem tam, bo on tam chodził.

Ale wydarzyła się przedziwna rzecz! Jak z wieloma sprawami w życiu, robicie coś z jakiegoś powodu, a potem odkrywacie dodatkowe wartości i wasze życie się zmienia. Ci chrześcijanie chodzili do szpitala przez dwa czy trzy tygodnie, a potem zrezygnowali. Ja chodziłem tam każdego popołudnia przez dwa lata. Studiowałem, więc musiałem zmieniać terminy zajęć, żeby móc dalej być wolontariuszem. Uwielbiałem to, nie wiedziałem dlaczego. Czemu właściwie lubiłem tam chodzić? Pomagałem w dziale terapii zajęciowej osobom z zespołem Downa. Niesamowite było obserwowanie emocjonalnej inteligencji tych dzieci… nie, nie dzieci, tylko młodych mężczyzn i kobiet. Tyle tylko, że wtedy nie znałem określenia „inteligencja emocjonalna”. To było w latach 1969–1971. Ci ludzie byli niezwykle wrażliwi na świat uczuć, na którym ja zupełnie się nie znałem. Pamiętam dobrze, jak parę razy jako młody mężczyzna rozstawałem się z dziewczyną, a oni od razu to wyczuwali! Nie musiałem im nic mówić, przybiegali i przytulali mnie.

„Dlaczego to robicie?”
„Coś się stało, prawda?”
„Skąd, do diaska, wiedzieliście?”

Byli niesamowicie wrażliwi na moje uczucia, znali mnie i kochali. Mieli niezwykłą wrażliwość emocjonalną. Natomiast kiedy siedziałem obok laureatów Nobla, z którymi w tamtych czasach miałem styczność, okazywali się oni tak emocjonalnie zimni, jakby nie mieli nawet jednego neuronu emocji w mózgu. Trochę przesadzam, pewnie mieli. Ale doszło do tego, że wolałem spędzać popołudnia z ludźmi z zespołem Downa niż z profesorami. Uczyłem się od nich dużo więcej. Dzięki nim się rozwijałem. Musiałem się uczyć empatii. Kiedy byłem w towarzystwie profesorów, wykładowców lub nawet swoich przyjaciół, wszyscy mówili… to słowo brzmi „gomayaṃ". Długo mi zajmuje powiedzenie tego słowa, które w pāḷijskim oznacza „bzdury” [dosł. krowie odchody]. Ciągle byli w swoich głowach, zero dostępu do własnych uczuć. Chłopaki i dziewczyny nie potrafili się zrozumieć ani dogadać, żyli tylko fantazjami, marzeniami, ideami i filozofią. Kiedy przebywałem z ludźmi z zespołem Downa, dało się wyczuć, że oni doskonale rozumieli emocje. Nie radzili sobie dobrze w szkole, na pewno beznadziejnie im szło z matematyką, ale jeśli chodzi o umiejętność wczucia się w to, co ktoś czuje, i okazywania dobroci, byli geniuszami. Wolałem spędzać czas z nimi niż z profesorami. Nie wiedziałem wtedy dlaczego, ale właśnie to doświadczenie tak naprawdę rozwinęło mnie w obszarze inteligencji emocjonalnej.

Na ogół nie jesteśmy wrażliwi na nasz wewnętrzny świat emocji, wciąż myślimy za dużo, robimy za dużo. Dlatego właśnie jesteśmy zmęczeni. I właśnie zmęczenie było największym problemem tych młodych ludzi, których odwiedzałem. A dzieląc się tym problemem, pokazali nam ogromne obszary do poprawy współczesnego życia, zarówno od strony fizycznej, jak i emocjonalnej oraz relacyjnej. Ilu i ile z was narzeka, gdy wracacie do domu z pracy? Albo wkurza się? Wiele osób radzi się mnie: „Mój mąż jest zawsze w złym nastroju po pracy, krzyczy na dzieci, aż ciężko z nim żyć. Dlaczego? Czy możesz mu zorganizować jakieś szkolenie z kontrolowania złości albo coś w tym stylu?”. Odpowiadam: „Naucz go, jak dobrze się wysypiać, jak odpowiednio odpoczywać. Zobacz, czy pomoże mu to poradzić sobie ze zmęczeniem”. To zmęczenie jest tak głęboko zakorzenione w dzisiejszym stylu życia. Mówię to tylko dlatego, że tak sobie tłumaczę te sprawy. Nie ma badań, które mnie w tym wyjaśnieniu popierają. Jestem pewien, że gdyby takie badania przeprowadzono, prawdopodobnie dowiodłyby one, że to właśnie zmęczenie jest przyczyną wielu rozwodów. Tak wiele związków się rozpada z powodu zmęczenia. I takie choroby jak nowotwory czy choroby serca również wynikają ze zmęczenia. Także inne choroby – jak wszechobecna depresja – to przecież bardzo głębokie zmęczenie. To oczywiste, że jest ogromnym problemem na całym świecie.

Być może zdarzyło wam się być tak bardzo zmęczonym, że życie zdawało się zbyt dużym ciężarem. Trzeba naprawdę ciężko się starać, żeby przeżyć. Ta walka zabiera tyle energii, że z czasem stajecie się całkowicie wyczerpani, i wtedy wpadacie w tę czarną dziurę depresji. Odczuwacie ogromne zmęczenie, nie macie energii, nic z siebie nie możecie dać, czasem nawet ciężko jest wstać z łóżka. Nie chce wam się jeść ani nic robić. Po prostu dlatego, że nie macie absolutnie żadnej energii, jesteście ogromnie przemęczeni. Mamy nawet coś takiego jak zespół przewlekłego zmęczenia. Nie pamiętam, żeby coś takiego występowało, kiedy byłem dzieckiem. Dlaczego? Oczywiście, odpowiedzią jest zmęczenie, a jego przyczyną ilość rzeczy do zrobienia w dzisiejszych czasach.

Powód, dla którego muszę się spieszyć po tej mowie, jest związany z bardzo sławnym, przemiłym mnichem – Bhante Gunarataną. Był tutaj już kiedyś. Ma 88 lat. Miał prowadzić odosobnienie medytacyjne w Jhana Grove w najbliższy weekend. Kiedy dowiedzieliśmy się, że jest w okolicy, ruszyliśmy niebo i ziemię, żeby sprowadzić go do nas i móc skorzystać z jego nauk za darmo, rozpropagować je, nawet kupiliśmy mu bilety. Ale wtedy mnich się rozchorował, a jego lekarz nie pozwolił mu podróżować. I jak myślicie, kto wziął to na siebie? Tak więc muszę go zastąpić na tym odosobnieniu. Powinienem się relaksować, dopiero co wróciłem z Tajlandii, gdzie przez tak wiele godzin nauczałem. Tymczasem w poniedziałek wylatuję do Korei, żeby tam nauczać. Nie mogę odpocząć, więc jestem przemęczony. Mógłbym być wyczerpany, ale jako mnich z wieloletnim doświadczeniem medytacyjnym umiem sobie radzić z przemęczeniem w taki sposób, żeby nie doprowadziło do depresji, gniewu czy różnych chorób fizycznych i psychicznych.

Jak radzić sobie ze zmęczeniem w dzisiejszych czasach? Musimy teraz robić znacznie więcej, niż robili nasi przodkowie. Więc jak sobie radzić z tym zmęczeniem?

Po pierwsze, jeśli jesteście zmęczeni, nie możecie sobie pozwolić na luksus martwienia się o przyszłość. Nie macie zbędnej energii do marnowania. Czasami, gdy jestem bardzo zajęty, odmawiam nawet zajrzenia do kalendarza. Gdybym zajrzał do niego, pomyślałbym: o rany, nikt by się z tym wszystkim nie wyrobił. Niektórzy mnisi zaglądają do mojego kalendarza i pytają: „Jak ty to robisz, Ajahnie Brahmie?”. Odpowiadam, że po prostu nie zaglądam do kalendarza. Żyję w teraźniejszości, bo ileż energii zmarnowałbym na martwienie się, że nie będę w stanie się z czymś wyrobić. Nigdy tego nie robię, bo wiem, jakie to byłoby okropne. Dziś powiedziałem jednemu z mnichów – a byłem naprawdę wyczerpany – że pamiętam czasy, kiedy jako młody mnich w Tajlandii jeździłem od klasztoru do klasztoru, ciesząc się wolnością. Ale pewnego razu podróżowałem w ukropie przez cały dzień od samego posiłku, a nasz główny posiłek jest około dziewiątej rano, aż znalazłem się w tajskim autobusie. Nie był taki jak współczesne tajskie autobusy – ludzie mi nie chcą uwierzyć.

40 lat temu byłem w autobusie, w którym było gorąco, mnóstwo ludzi – po dwie–trzy osoby na miejsce plus kurczak albo świnia, albo jeszcze coś, sam nie wiem co. Wszyscy ściśnięci, i tak jechaliśmy godzinami. Wreszcie dotarłem do tego klasztoru, do którego zmierzałem – pamiętam, że to była 17.45 – i przywitałem się z dwoma mnichami. „Witamy, możesz u nas zostać, ale masz 15 minut na krótką toaletę, bo o 18.00 zaczynamy czterogodzinną medytację”, powiedzieli. „Co? Byłem w podróży cały dzień, jestem tak zmęczony, że nie dam dzisiaj rady”.

Ale… mądrość mojej praktyki zaczęła działać. Chyba opowiadałem kilka tygodni temu historię o wożeniu ziemi taczką. Jeśli nie znacie tej historii, to jest w książce „Opowieści buddyjskie dla małych i dużych. Otwierając wrota Twojego serca” – jednej z pierwszych książek, które napisałem. To historia o tym, jak jako młody mnich przez trzy dni, od dziewiątej rano do dziewiątej wieczorem, musiałem przenosić ziemię na zlecenie mojego nauczyciela. To naprawdę ciężka praca, prawdziwa harówa, ale nie buntowałem się przeciwko niej. Byłem wtedy zdrowy i w dobrej formie, tak jak teraz. Praca dobiegła końca, a tamtej nocy Ajahn Chah przeniósł się do innego klasztoru. Wtedy inny mnich (który teraz jest już głównym mnichem) powiedział: „Przeniosłeś ziemię w niewłaściwe miejsce, przenieś ją tam”. Kolejne trzy dni ciężkiej pracy. To jest do wykonania, ale… strasznie się brudzisz, pocisz, do tego komary, których nie możesz odgonić, bo trzymasz taczkę obiema rękoma. Ty się pocisz, a komary świetnie się bawią twoim kosztem. Po sześciu dniach wreszcie skończyłem. Tego wieczoru mój mistrz, Ajahn Chah, wrócił i powiedział: „Dlaczego przeniosłeś ziemię tam? Powiedziałem ci, abyś przeniósł ją w inne miejsce. PRZENIEŚ JĄ Z POWROTEM!”. Kolejne trzy dni ciężkiej harówki w pocie czoła w dżungli pełnej komarów. Wiem, jak się czuli ci, którzy pracowali dla Japończyków podczas drugiej wojny światowej. Serio, to naprawdę ciężka praca, a oni byli, tak samo jak my, niedożywieni. Gdybyście zobaczyli moje zdjęcia z tamtych czasów, nie rozpoznalibyście mnie. Tak więc to, że jestem teraz lekko grubawy, to po prostu przeciwwaga dla tego, jak wyglądałem, kiedy byłem młodszy. To się nazywa równowaga. [śmiech]

W każdym razie to była naprawdę ciężka praca, więc kiedy już minęło sześć dni, a przede mną były jeszcze trzy dni takiej pracy, zacząłem narzekać. Byłem wyczerpany, zmęczony, miałem dość. Więc narzekałem. Zawsze mówię, że na szczęście w tamtych czasach nie było tam nikogo z Zachodu, sami tajscy i laotańscy mnisi, tak że można było przeklinać po angielsku do woli. Myślałem, że nikt mnie nie rozumie. Ale mimo że nie znali angielskiego, potrafili wyczytać z języka ciała, że cierpiałem katusze. I wtedy jeden z mnichów – zapomniałem, kto to był, ale kimkolwiek był, dziękuję mu po stokroć – powiedział mi: „Pchanie taczki jest łatwe. To myślenie o tym jest trudne”. Trafił w samo sedno. Właśnie myślenie o pchaniu taczki było najtrudniejsze przez kolejne trzy dni. Samo pchanie taczki jest dużo łatwiejsze, więc dziękuję, dziękuję, dziękuję! Przestałem o tym myśleć i znów miałem z tego frajdę. Ścigaliśmy się z innymi mnichami, kto pierwszy gdzieś dobiegnie. Albo ktoś wrzucał ziemię z troszeczkę zbyt dużym rozmachem i – ojejku, przepraszam, za mocno rzuciłem? Oczywiście specjalnie. To była po prostu zabawa, wygłupy. Lubię dobrze się bawić.

Kilka lat temu byłem na konferencji w Wietnamie, a na dużych konferencjach organizatorzy chcą, żebyś trochę pozwiedzał. Nie lubię być turystą, ale nie ma wyboru. Byłem gdzieś w centrum Wietnamu, oglądałem jeziora, podziemne tunele, pływałem na barce – fascynujące, piękne miejsce. Ale w drodze powrotnej… To było dość dziwne, bo reprezentowałem Singapur, nie Australię, więc byłem na singapurskiej łodzi, a była jeszcze druga singapurska łódź. W naszej łodzi byli mnisi theravādyjscy, a w tej drugiej mnisi mahāyāny. Popatrzyłem na nich i powiedziałem: „Dobra, ścigamy się – kto jest szybszy: mnisi mahāyāny czy theravādy?” [śmiech]. Mahāyāna i theravāda to dwie odmiany buddyzmu, więc to był wyścig między dwoma szkołami buddyjskimi. Byłem na łodzi theravādy, wiosłowałem ile pary w rękach, a i mnisi mahāyāny wkładali ogromny wysiłek w wiosłowanie. Było jednak oczywiste, że theravāda wygra. To oczywiste, jeśli wiesz cokolwiek o buddyzmie, ponieważ mahāyāna to bodhisattvy, pomagają innym osiągnąć oświecenie, zanim sami je osiągną. Więc pozwolili nam na dotarcie do mety przed nimi – to zgodne z ich tradycją [śmiech]. Po prostu wygłupialiśmy się. Mnisi świetnie się bawią. Czasami robimy naprawdę głupie rzeczy, ale to po prostu dobra zabawa. Religie bywają zbyt poważne, buntuję się przeciwko takiemu podejściu. Zatem tam właśnie nauczyłem się, jak dobrze się bawić. Byłem wyczerpany wożeniem taczek, ale zamiast myśleć o tym, zająłem się robieniem i całe zmęczenie zniknęło.

To tak jak tego wieczoru, całe zmęczenie znika, gdy przestajecie o nim myśleć – o przyszłości, o zmartwieniach z nią związanych. Większość energii tracimy na rozmyślanie. Jeśli jesteście zmęczeni, jeśli mieliście naprawdę pracowity dzień, rany Julek, nie możecie sobie pozwolić na myślenie! I narzekanie… i martwienie się… i przerażanie… i planowanie tego… i tamtego… Wasz umysł jest wyczerpany, dajcie mu odpocząć! A co robią ludzie, kiedy są zmęczeni? Stają się rozdrażnieni, nie pozwalają sobie po prostu być. Zwykle za dużo myślą i właśnie dlatego są zmęczeni. Za dużo myślą, zamiast po prostu coś robić. Nie wiem, co zamierzacie robić w ten weekend, ale nie myślcie o tym, po prostu to zróbcie. Powiedzcie to swojemu mężowi, który musi posprzątać garaż i narzeka, że jest bardzo zajęty. Powiedzcie: „Nie myśl o tym, mężu, po prostu to zrób” [śmiech].

Albo kiedy macie biopsję. Nie myślcie o niej, bo naprawdę się zmęczycie, myśląc: „Och… czy to rak? Na pewno umrę!”. Nie myślcie o tym, po prostu to zróbcie. Nawet umieranie samo w sobie to nic wielkiego, po prostu nie myślcie o tym, tylko to zróbcie [śmiech]. Właśnie myślenie o tym jest największym problemem. Ale nie umierajcie celowo, tylko wtedy, gdy przyjdzie na to czas. To jeden z powodów, dla których zrozumiałem, że chociaż wyczerpanie fizyczne jest bardzo męczące i niewiele można z nim zrobić, dużo bardziej potężne jest zmęczenie psychiczne, emocjonalne. Zmęczenie emocjonalne wynika z tego, że staracie się za bardzo. Nie wiem, dlaczego tak się staracie. Czasami ludzie starają się, bo wydaje im się, że muszą, a wcale nie muszą. „No tak, ale przecież szefowa wymaga ode mnie jakiejś pracy”. Szefowej wystarczy, że wydaje jej się, że wykonujecie jakąś pracę. [śmiech]

Ilu z was zna komiks o Dilbercie? Uwielbiam czytać komiksy. Pamiętam z tego komiksu postać Wally'ego. Wally to gość pracujący w biurze, zawsze z kubkiem kawy, przenosi go tam i z powrotem, praktycznie nie wykonując żadnej pracy. Ale stwarza pozory, że pracuje, dlatego wciąż go nie zwolnili. Może dlatego i ja mam pracę – dzięki pozorom. [śmiech] Parę dni temu czytałem inny cudowny komiks. Ktoś przesłał mi komiks, który doskonale nadaje się do rozmowy o tym, dlaczego ludzie obawiają się śmierci. Nie martwcie się, to jeszcze się nie wydarza, nie myślcie o tym, nie martwcie się o to, co się kiedyś stanie. To był jeden z serii Fistaszki, znacie pewnie jego wspaniałe postacie – Snoopy’ego i Charliego Browna. Szczerze polecam lekturę tych komiksów. Są często dużo mądrzejsze niż niejeden artykuł czy książka. Mają dużo więcej ciekawych spostrzeżeń. W tym odcinku Fistaszków Charlie Brown i jego pies Snoopy byli na wakacjach. Usiedli na molo i spędzali tam popołudnie, podziwiając piękne widoki – góry, jeziora, rzekę. W pewnym momencie Charlie Brown zwrócił się do swojego psa: „Wiesz co, Snoopy, pewnego dnia wszystkich nas czeka śmierć.” Snoopy, ten wspaniały pies filozof – jest naprawdę mądrym psem, mądrzejszym niż ludzie – odpowiada na to: „To prawda, pewnego dnia wszyscy umrzemy, ale przez większość dni nie umieramy” [śmiech]. Co za mądre słowa. Tak, pewnego dnia umrzemy, ale przez większość nie przychodzi nam umierać. [śmiech] Więc po co się martwić?

Zatem nie myślcie o zmartwieniach, bo to męczy dużo bardziej niż cokolwiek innego. Jeśli wasze dzieci starają się o dobre oceny, żeby dostać się na studia, nie przejmujcie się tym! To nie ma znaczenia. Jeśli wam coś łatwo przychodzi, to super, jeśli jesteście w jakimś obszarze uzdolnieni – w porządku. Ale nie zmuszajcie się do wysiłku ponad siły, na litość boską! Niektórzy rodzice nie lubią mnie za ten pogląd, ale mnie bardziej zależy na inteligencji emocjonalnej ich dzieci, na ich poczuciu szacunku do siebie i miłości, niezależnie od wyników egzaminów. Zawsze powtarzam, że połowa z waszych dzieci, wszystkich obecnych tu osób, będzie poniżej średniej, jeśli chodzi o inteligencję. No cóż, tak będzie – to logiczne, właśnie na tym polega pojęcie średniej w statystyce! Gdyby wszyscy byli Einsteinami, to połowa Einsteinów musiałaby być poniżej średniej. [śmiech] Pewnie pomyślicie: „O nie, to nie o moje dzieci chodzi, tylko o dzieci innych!”. Odpuśćcie swoim dzieciom, pozwólcie im po prostu być sobą. Jeśli nie będziecie wywierać na nie presji, to będą miały siłę, żeby rozwijać inteligencję emocjonalną, jaką dostrzegłem u tych ludzi z zespołem Downa, o których wam mówiłem. To wspaniali ludzie. Nie znają się na matematyce, nie mogliby być elektrykami, ale za to mogą być mnichami. Odczuwają emocje, są wrażliwi i budują między sobą piękne relacje. Bracia i siostry, choć zamknięci w różnych placówkach, to jednak pełni życzliwości i dobroci. Doświadczyłem tego.

Jakimi ludźmi chcecie być? A wasze dzieci? Nie chcecie, żeby były zmęczone, tylko żeby dobrze się bawiły. A kiedy akceptujemy siebie za to, kim jesteśmy, zamiast… Ale wracając do dzieci: nie wywierajcie na nie presji, pozwólcie im się po prostu rozwijać, wychowujcie je, zachęcajcie, inspirujcie. Kto wie, kim będą w tym życiu? Nie wszystkie pójdą na studia. To straszne, że każdy „musi” studiować – na świecie jest tyle innych ciekawych rzeczy do roboty! Tak wielu ludzi męczy się, studiując. Kiedyś obok wydziału filozofii było takie graffiti… a nie, to właściwie było przed laboratorium fizyki w Cambridge. W tamtych czasach warto było szukać graffiti, bo były naprawdę głębokie. Był to napis: „Egzaminy zabijają stopniowo”. To wspaniały żart, że egzaminy zabijają stopniami. Zabijają naukę, ekscytację dociekania wiedzy, sprawiają, że poddaje się nas testom i ocenom – liczy się to, kto dostanie najwyższe stopnie. Studia zabijają też inteligencję emocjonalną, w każdym razie większość studiów. Może gdzieś jest inaczej, ale większość z nich zabija zdolność do odkrywania wiedzy i umiejętność współpracy, ponieważ wyniki są zindywidualizowane i trzeba rywalizować ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi. I oczywiście to jest bardzo męczące. Często próbujecie dorównać nieosiągalnym ideałom. Na tym polega życiowy stres.

Ja nie odczuwam stresu w związku z wygłaszaniem mów. Rozpracowałem to lata temu. Jeśli wygłoszę mowę, która się wam spodoba, to wspaniale! Czuję się szczęśliwy, widząc waszą radość i to, że mogę pomóc zmienić wasze życie. Naprawdę się cieszę, jeśli moje mowy się podobają. Ale jeszcze bardziej się cieszę, kiedy wam się nie podobają! Ponieważ wtedy jest szansa, że mnie zostawicie w spokoju, żebym sobie spędzał więcej czasu w swojej jaskini i cieszył się emeryturą. Kiedy już wam się nie będą podobały moje mowy, usłyszycie już wszystkie dowcipy, wszystkie opowieści, wtedy nikt z was już do mnie nie przyjdzie – genialnie! To taki mój trik, taka strategia. Ale chyba jednak nie działa! Postanowiłem spisać wszystkie swoje opowieści w książkach, żebyście nie musieli do mnie już przychodzić. Zamierzam je powtarzać, aż tak bardzo was nimi zanudzę, że już do mnie nie wrócicie. Chyba jesteście wszyscy masochistami! [śmiech]

Rzecz w tym, że się nie przejmuję. Jakkolwiek mi nie pójdzie, będzie dobrze. Nieważne, czy odniesiecie sukces, czy nie. Prawdziwy problem stanowi w tych czasach presja – istnieje tylko jeden pomysł na to, czym jest sukces, i bardzo ograniczone pomysły na to, kim jest człowiek sukcesu. Spróbuję podać więcej przykładów sukcesu, poszerzyć to pojęcie. Nawet jeśli jesteście bezdomni, możecie być szczęśliwi. Czy to sukces? Czasem ludzie się litują nad kimś, a kiedy zapytacie daną osobę o jej zdanie, odpowiada, że cieszy się wolnością, nie musi się niczym martwić – ewentualnie czasem jest jej zimno. Mieszkaliście kiedyś na ulicy?

Pamiętam z moich lat hipisowskich, jak spałem pod mostami. Przypominam sobie jeden z najwspanialszych momentów w moim mnisim życiu. Dotyczył opuszczania klasztoru w Tajlandii po 5 latach przebywania w nim. Dostaliśmy podstawową wiedzę i pa! Już was nie ma! I poszedłem, a wszystko, co miałem, niosłem ze sobą. Nie było tego tak dużo, dało się lekko podróżować. Wszystkie moje rzeczy niosłem na plecach, a te nigdy mnie nie bolały. I do tego to piękne uczucie wolności! Czułem się wolny jak ptak, na każdym rozdrożu mogłem wybrać dowolny kierunek. Żadnej presji, żeby dotrzeć gdziekolwiek, osiągnąć cokolwiek, żadnych terminów, żadnych spotkań – tylko „to fajny kierunek, więc tam pójdę”. Miało się tę wspaniałą umiejętność zasypiania gdziekolwiek – czy to na polu ryżowym, czy na pastwisku. Najlepszym miejscem do spania dla mnicha, które polecał mi w tamtych czasach mój nauczyciel, były miejsca kremacji. To dlatego, że Tajowie tak bardzo bali się duchów, że miałeś gwarancję, że nikogo tam nie zastaniesz. Gdzieś indziej zawsze ktoś przychodził i pytał o różne rzeczy, więc miejsca kremacji były idealną opcją noclegową. Zresztą wszyscy poza mną tam spali – te wszystkie zwłoki [śmiech]. To wymarzone miejsce na nocleg.

Ale wracając – to było piękne uczucie, nie czułeś żadnego przymusu. Pełna wolność – gdziekolwiek chciałeś iść. A rano szło się do jakiejś wioski, zdobywało trochę jedzenia z jałmużny. Nie trzeba było pieniędzy, tylko miskę na jałmużnę. Piękne uczucie wolności. Mimo że szedłem długo i było gorąco, nigdy nie czułem zmęczenia psychicznego, bo prawie w ogóle nie myślałem, nie było o czym myśleć. O czym zwykle myślicie? O zmartwieniach. Gdzie trzeba być, jak tam się dostać. Marnujemy tyle czasu i energii na martwienie się o przyszłość. Dlatego jeśli macie naprawdę duży problem ze zmęczeniem, to ważne, abyście nauczyli się tej jednej rzeczy – jak utrzymywać swoje myśli w dobrej kondycji. Życie jest łatwe, myślenie o nim to ta trudna część. Samo życie z partnerem jest łatwe, ale kiedy zaczynasz o tym myśleć, doprowadza cię to do szaleństwa.

W Tajlandii mówili: „Och, mój mąż ciągle na mnie krzyczy, jest naprawdę niemiły”. Powtarzam, jeśli twój mąż wraca do domu i ciągle jest niemiły, mówi różne nieprzyjemne rzeczy, przypomnij sobie, dlaczego urodziłaś się z dwojgiem uszu – jedno wpuszcza do środka, drugie wypuszcza na zewnątrz. Nic nie zatrzymuj! A kiedy trzymasz coś w sobie, czyli myślisz o tym, puść to jak najszybciej. Tajemnica pokonania zmęczenia polega na zdolności do puszczania rzeczy, które nie są niezbędne. Przestań myśleć, po prostu działaj. Porzuć myślenie o przyszłości, martwienie się o nią jest wyczerpujące. I porzuć myślenie o przeszłości.

Nie wiem, czy wam to opowiadałem, ale jakiś czas temu otrzymałem przemiły komplement podczas mojej corocznej wizyty w Stowarzyszeniu Pomocy w Chorobach Nowotworowych. Stowarzyszenie rozpoczęło działalność od starego domu w Cottesloe, a władze Australii Zachodniej, słusznie zresztą, wpompowały dużo pieniędzy w budowę ogromnego kampusu do kompleksowej obsługi pacjentów z nowotworami. Jest tam Stowarzyszenie Pacjentów z Nowotworem Skóry, Prostaty, Piersi czy ogólne dotyczące dobrostanu pacjentów nowotworowych. Wszystko w jednym miejscu – genialne. I jeżdżę tam co roku. A kiedy tam byłem ostatnio, przypomniano mi, że przyjeżdżam tam już 26 lat. Dowiedziałem się, dlaczego zawsze mnie zapraszają zazwyczaj na pierwszy wykład sezonu, pierwszy wykład roku, żeby rozpocząć go w dobry sposób. Poznałem historię dziewczyny, która była tam 26 lat wcześniej: miała raka, a potem weszła w remisję, ale cały czas się martwiła, co będzie, jeśli nastąpi nawrót i nie będzie nikogo, kto by jej mógł pomóc. I wtedy jeden mnich opowiedział jej historię o wspaniałym filozofie. Opowiedziałem wam już o Snoopym, amerykańskim filozofie zeszłego wieku, ale jeszcze wcześniej istniał angielski filozof, którego też bardzo szanuję. Jeśli lubicie filozofię, poznajcie jednego z najlepszych filozofów, o których kiedykolwiek napisano – Kubusia Puchatka. [śmiech] Pozostali filozofowie, którzy uczą na uczelniach, mówią tak strasznie dużo, że nie docierają do sedna! I mamy takiego Kubusia Puchatka, jedną z moich ulubionych opowieści. Chciałem go włączyć do jednej z moich książek, nawet napisałem do Disneya, który obecnie ma prawa autorskie do Kubusia Puchatka, ale kategorycznie się nie zgodzili. Disney jest tak komercyjny, że nie pozwoli wykorzystać niczego, nawet jeśli to miałaby być malutka część książki o Kubusiu Puchatku.

W każdym razie historia, którą opowiadałem 26 lat temu w Stowarzyszeniu Pomocy w Chorobach Nowotworowych, dotyczyła Kubusia Puchatka i Prosiaczka spacerujących przez las, gdy nagle rozpętała się burza. Zaczęły spadać gałęzie, drzewa były wyrywane z korzeniami. Burze są niebezpieczne. Nie powinno się wychodzić do lasu podczas burzy, więc Prosiaczek bardzo się bał, a jego strach stał się tak ogromny, że zwrócił się do Puchatka: „Nie mogę iść dalej! Jestem taki przerażony”. „Dlaczego?” – zapytał Kubuś. „Tak bardzo się boję, że drzewo spadnie na nas, kiedy pod nim będziemy!” Było to w końcu prawdopodobne. Kubuś Puchatek odpowiedział coś, co świadczy o tym, jak wielkim jest filozofem. Gdyby nie miał tylu włosów, mógłby być nawet mnichem buddyjskim [śmiech]. Odparł: „A co by się stało, gdyby drzewo spadło, gdy akurat pod nim nie będziemy?”. Koniec ze strachem Prosiaczka. Strach polega na patrzeniu w przyszłość z negatywnym nastawieniem, myśleniu o wszystkim, co może pójść źle, z umysłem, który szuka katastrof. Przeciwieństwem jest nadzieja, patrzenie w przyszłość z pozytywnym nastawieniem, skupienie na tym, co może pójść dobrze. Pewnie zauważyliście w swoim życiu, że jeśli się czegoś boicie, to jest duże prawdopodobieństwo, że to się wydarzy. A jeśli macie nadzieję, że zdarzy się coś dobrego, to zwiększacie szansę, że właśnie tak będzie. Dlatego kiedy opowiedziałem tę historię 26 lat temu tej dziewczynie, odpowiedziałem jej na pytanie: „Co by się stało, gdyby rak wrócił?” pytaniem: „A co by się stało, gdyby nie wrócił?”. Nigdy nie wrócił – i dlatego wciąż mnie tam zapraszają. Ja wracam, a rak nie. [śmiech]

Możemy to przeanalizować, spojrzeć nieco głębiej. Oczywiście jeśli się stresujecie rakiem i powtarzacie: „Co by się stało, gdyby wrócił?”, to stajecie się bardziej spięci, zaniepokojeni, a to właśnie ten rodzaj stresu, który powoduje raka – właśnie sobie taki stres fundujecie. A kiedy pomyślicie o tym, co by było, gdyby nie wrócił, czujecie się bardziej zrelaksowani, zdrowsi i maleje prawdopodobieństwo, że wróci. Zwiększacie swoje szanse na udane życie, zdrowie, szczęście, do tego nie męczycie się zamartwianiem o przyszłość.

Idąc dalej: mamy nauki dotyczące medytacji, znakomite nauki o dwóch częściach ludzkiego umysłu. Docieramy do powodów tego, dlaczego ludzie są zmęczeni. Nazywam te części reagującą i świadomą. Jeśli znacie moje nauki, to wiecie, że to bardzo mądry sposób obserwacji ludzkiego umysłu. Umysł reagujący reaguje na to, co mówię, myśli o tym, ocenia, że coś jest mądre, a coś głupie – to właśnie reagowanie. Planowanie, zapamiętywanie, rozwiązywanie problemów, podejmowanie działań, decydowanie, gdzie pójdziecie, co zrobicie po wyjściu stąd, czym się zajmiecie w weekend – to wszystko zajęcia umysłu reagującego. Druga część umysłu to świadomość. Pasywna świadomość, po prostu bycie świadomym, odczuwanie swędzenia na ramieniu, poczucie chłodu w pokoju, usłyszenie dźwięku z oddali. Po prostu świadomość. Teraz, gdy już umiecie odróżnić te dwie właściwości ludzkiego umysłu, nie zajmie wam długo odkrycie, że większość waszej energii umysłowej, ponad 90%, pochłania reagowanie. To oznacza, że prawie nic nie pozostaje na świadomość, odczuwanie. Dlatego tak wielu ludzi nie potrafi nawet dostrzec gwiazd świecących w nocy, bo po prostu za bardzo zajmują się reagowaniem, ciągle coś robią. Nie potrafią poczuć wiatru, zauważyć deszczu, bo są zbyt zajęci robieniem czegoś innego, są jakby nieżywi, a do tego ogromnie zmęczeni – za dużo robią, a za mało po prostu są.
Co się stanie, jeśli zamiast myślenia po prostu będziecie, po prostu poczujecie – wiatr, zimno, upał, kamienie czy trawę pod bosymi stopami? Poczujecie, że żyjecie, ale nie tylko fizycznie – poczujecie, jak karmicie świadomość energią uzyskaną dzięki zmniejszeniu działania. Gdy przywracacie energię do świadomości – wiedzy, uważności – zmęczenie zaczyna znikać. Budzicie się do świadomego życia, ponieważ zmęczenie psychiczne jest związane z bardzo niską energią. Przywrócenie energii do świadomości budzi nas do życia. Dobrym przykładem jest kawa. Pomyślcie, jacy marudni jesteście, zanim wypijecie kawę. Po kawie czujecie się lepiej, budzicie się do życia, lepiej widzicie, słyszycie, szybciej myślicie. To nie jest naturalna energia, ale to nadal energia. Wyobraźcie sobie, że macie taką energię nawet bez kawy. Budzicie się ożywieni. Gdy umysł jest pobudzony, pobudza ciało. Dlatego właśnie robię to, co robię, przez 10 minut po nauczaniu w trakcie sesji medytacyjnej. Z tego właśnie powodu zwykle stosuję medytację prowadzoną. Powinienem być taki wyczerpany, taki zmęczony. Jeśli chcecie wiedzieć dlaczego, powiem wam, co robiłem przez ostatnie dwa tygodnie. Powinienem być wyczerpany, ale nauczałem was przez 20 minut, a potem przestawałem robić cokolwiek, utrzymywałem umysł w bezruchu, przywracając energię do świadomości. W ten sposób budzicie się pełni życia. Wow, to niesamowite, czujecie wiatr… Słyszycie to? Czujecie? Wow… Większość ludzi nie byłaby w stanie tego usłyszeć, ale wy byliście. Energia zaczyna wracać, zmęczenie znika.

Słyszałem raz historię pewnego psychologa na międzynarodowej konferencji. To dobry psycholog, chociaż trochę szalony. Wprost nie do wiary, że ludzie płacą, żeby im takie rzeczy mówił. Jego metoda terapii, która jest bardzo popularna, polega na tym, że płacicie mu kupę pieniędzy, a on wam mówi, żebyście poszli na spacer na łono natury. I to działa! Problemy ludzi znikają. On zarabia kupę kasy, a ich problemy znikają. Sprytny gość. Ale o co chodzi z tym całym spacerowaniem w otoczeniu przyrody, przebywaniem nad wodą? Nie chodzi o pływanie ani o surfowanie, ale po prostu o przebywanie. Co jest terapeutycznego w spacerze po lesie i w nicnierobieniu? Rzecz w tym, że energia wraca do uważności, do świadomości. Nie robicie prawie nic, więc zmęczenie znika, a kiedy ono znika, poprawia się wasze zdrowie psychiczne, emocjonalne i fizyczne. Wasze zdrowie poprawia się tylko dlatego, że w otoczeniu przyrody nie ma zbyt wiele do roboty. Wypróbujcie to na sobie w najbliższym czasie. Macie wybór – możecie pójść na zakupy albo udać się do lasu. Sprawdźcie, jak się potem poczujecie. Jedna aktywność polega na robieniu wielu rzeczy, co sprawia, że wracacie zmęczeni. A kiedy pójdziecie do lasu, na plażę, w jakieś ciche miejsce, do parku, na spacer nad rzekę, wtedy nie dzieje się prawie nic. Wtedy okazuje się, że wasze zmęczenie znika. Błagam! Dajcie sobie odpocząć.

Za dużo jest chorób nowotworowych, za dużo rozstań. Za dużo dzieci nie ma kontaktu z rodzicami, bo rodzice nie są w stanie go z nimi nawiązać, kiedy są zbyt zmęczeni. Nie potrafią słuchać, bo są zbyt otępiali. Zrozumcie, że zmęczenie jest jedną z największych plag naszych czasów, podczas gdy istnieje wiele sposobów, aby je przezwyciężyć – zwłaszcza ten sposób, o którym usłyszeliście dzisiaj. Udowodniłem to zresztą, wygłaszając tę mowę przez 50 minut, mimo że wydawało się to niemożliwe. Dziękuję za wysłuchanie. Sādhu! Sādhu! Sādhu!

O! To jest ta energia! Bardzo dobrze. Co my tutaj mamy? Irlandia, Francja i Londyn! Wow, Europa.

Pytanie: Jak radzić sobie ze zmęczeniem wynikającym z tego, że ludzie wmawiają nam, że jesteśmy w błędzie albo że nasze przekonania są błędne?

AB: Po prostu przyznaj komuś takiemu, że ma rację, a ty się mylisz. To częsty problem w Malezji, gdzie sporo bywałem. Jest tam wielu chrześcijan, w szczególności ewangelików, którzy bardzo chcą nawracać innych…

Zdarzało się w Malezji, ale i w Singapurze, że był jakiś starszy człowiek, który całe życie wyznawał buddyzm, a jego wnuk albo syn stawał się ewangelikiem. Wszyscy inni byli buddystami albo nawet hinduistami. Więc ten syn bał się, że jego ojciec pójdzie do piekła, jeśli się nie nawróci, i chodził do niego z przyjaciółmi i pastorem, ślęczał nad łożem chorego, umierającego człowieka i dręczył go, aż ten się nie nawrócił. To było naprawdę bolesne przeżycie. Wydaje mi się, że rząd Singapuru wprowadził przepisy przeciw czemuś takiemu. Ale kiedy ktoś zapytał mnie, jaka byłaby moja rada, to odpowiadałem, że jeśli ja umieram, a mój syn czy wnuk przychodzi z pastorem, z przyjaciółmi i zaczynają mówić „Alleluja”, opowiadać o Biblii i o tym, że pójdę do piekła, jeśli się nie nawrócę, i że tylko Jezus jest drogą, to co mam zrobić? Nie próbuję ich przekonywać, że są w błędzie. Nie mogę. Nawracam się! Mówię im: „Tak, to ma sens, wnuku. Dobrze, przyjmuję Jezusa jako swojego zbawiciela”. I oni odchodzą z „Alleluja” na ustach i zostawiają mnie w spokoju. A gdy tylko wyjdą za drzwi, mogę się znowu nawrócić [śmiech], przejść na buddyzm. To jest moja rada.

Więc jeśli ktoś mówi: „Jesteś w błędzie”, to odpowiadam: „Tak, masz rację, zgadzam się z tobą, to prawda”. A kiedy zostawi mnie w spokoju, mówię sobie: „A w życiu, co za bzdury, miałem rację od samego początku”. [śmiech] Inaczej nie da rady. Mówię tu nawet o relacjach, w których jesteście, już powinniście się zorientować.
[dzwoni telefon]
Proszę bardzo, muzyczka jako odpowiedź. W porządku, to się zdarza, w każdym razie to nie twoja wina. To wszystko przez twój telefon, więc nie gniewaj się na siebie, ukarz swój telefon, albo na przykład pozbaw go wolności.

O czym to ja mówiłem? A, tak, o byciu w błędzie. Nie ma takiej możliwości, aby przekonać swojego partnera, że jest w błędzie, nie ma szans. I powinnaś to już wiedzieć – ile już żyjesz z tym gościem? Nie da rady go przekonać. Nawet jeśli byś była, powiedzmy, panią kanclerz Niemiec, jak ona się nazywa? Angela Merkel! Niewiarygodnie mądra kobieta, bardzo wpływowa. Nie jestem pewien, czy jest mężatką, ale założę się, że jeśli nawet, to zawsze przegrywa w kłótniach z mężem. Nie ma szans, żeby przekonała męża, że on nie ma racji. A prezydent Obama w życiu nie przekona Michelle, swojej żony, nie ma szans. Nie ma znaczenia status czy inteligencja – nie da rady. Nawet nie próbujcie. Wielu mężów stosuje strategię przytakiwania żonom, a potem robią, co im się tylko podoba. [śmiech]Taka prawda, więc lepiej to zaakceptować.

Nie wiem, czy już to słyszeliście, zawsze to opowiadam na ślubach, a jutro kolejny. Nie ma szans kogoś przekonać, że nie ma racji, więc jak podejmować decyzje i dogadywać się tak, żeby nie zawsze się podporządkowywać? To słabe, prawda? On zawsze chce mieć rację, czemu mam się ciągle z nim zgadzać? Czemu to jej racja zawsze ma być na wierzchu? Jest na to metoda kalendarza – to rozwiązanie, które pozwala partnerom żyć w harmonii. Polega na tym, że kiedy się kłócicie, nie musicie decydować, kto ma rację, a kto jest w błędzie. Pozwólcie zadecydować kalendarzowi! W dni nieparzyste rację ma ona, a w parzyste – on. To sprawiedliwe. Dzisiaj jest dziewiętnasty, więc dzisiaj dziewczyny górą! Hurra! Ale uwaga, jutro to on ma rację! [śmiech] W ten sposób nie musicie już się kłócić. Kalendarz podejmuje decyzję, kto ma rację, bez kłótni. Da się czasem przeżyć to, że inna osoba podejmuje decyzję zamiast ciebie, przynajmniej to sprawiedliwe. Ludzie już to odkryli – wy, dziewczyny, na pewno już odkryłyście, że macie więcej dni racji w roku niż mężczyźni. Tylko około czterech lub pięciu więcej, ale, chłopaki, dajcie im to – naprawdę warto. Pojawia się problem: „Co ze związkami jednopłciowymi?”. I tu mnie macie, w tym przypadku ta metoda nie działa. Obie osoby mają rację jednego dnia, a drugiego obie są w błędzie. [śmiech] Tak więc gdy ludzie mówią wam, że jesteście w błędzie, po prostu to zignorujcie. Pozwólcie im tak mówić i róbcie swoje. Nie myślcie o tym, a potem zdacie sobie sprawę, że mogą mówić, co chcą, to i tak wszystko bzdury.

Pytanie: Czy sądzisz, że istnieje związek między zmęczeniem a tlenem, którym oddychamy, zanieczyszczeniem powietrza czy sposobem oddychania?

AB: Trochę się to łączy, ponieważ tlen daje wam energię fizyczną, a jeśli jest go mało albo jest zanieczyszczony, to oczywiście wpłynie to na ilość tlenu, który wdychacie, ale zazwyczaj płuca to równoważą. Tak że jeśli wdychacie mniej tlenu, to bierzecie więcej wdechów.
Doświadczyłem tego w Bhutanie. Powietrze było tam bardzo czyste, ale w miejscach takich jak klasztor Gniazdo Tygrysa jest bardzo mało tlenu, ponieważ są one bardzo wysoko położone. U podnóża tej góry ktoś miał baton energetyczny, taki mały batonik, jakie można kupić i tutaj – Mars albo coś w tym stylu – ale kiedy dostał się na szczyt, batonik spuchł. Pokazali mi go – był jak balon, bo różnica temperatur między dołem i górą była tak duża, że ciśnienie wewnątrz opakowania batonika na dole było zwyczajne, ale gdy dotarliśmy na szczyt, baton wyglądał jak balon. To dlatego, że było wysoko i mało tlenu. To samo dzieje się z płucami – wciągają więcej powietrza. Więc owszem, jest pewne połączenie między zmęczeniem a wdychanym tlenem, ale niewielkie, ponieważ ciało dąży do równowagi. Chyba że się za dużo myśli…

Pytanie z Londynu: drogi Ajahnie, co może zrobić osoba, która straciła wszystko w życiu i zamartwia się o przyszłość?

Przypomnijcie sobie o mnie – straciłem wszystko w życiu. Straciłem swój stopień naukowy, nic już nie znaczy. Straciłem wszystkie pieniądze, nie mam ani grosza. Trochę pieniędzy miałem, kiedy byłem młody. Co jeszcze straciłem? Straciłem dziewczyny, pieniądze, dobytek, wszystko. Straciłem całą moją przeszłość, wszystkie moje wspomnienia. Straciłem wszystkie moje lęki. Straciłem bezpieczeństwo. Nie mam emerytury. Zgodnie z zasadami życia mnichów nie należy mi się emerytura. Nie mam nic. Co by się stało, gdybyście mnie nie nakarmili jutro albo pojutrze? Ach!

To, że straciliście wszystko, nie jest problemem. Czasami daje to wiele wolności, możesz żyć prostym życiem, nauczyć się nim żyć. Problemem jest ta męcząca was niepewność. Straciliście jakieś dobra, ale teraz pozwalacie sobie odebrać spokój. Ostatnio mieliśmy włamanie w klasztorze Bodhinyana. Ukradli kilka pił łańcuchowych. Powiedziałem, że mogą sobie kraść piły, ale nie pozwolimy im ukraść naszego spokoju i współczucia. Nie będziemy się tym zamartwiać. Okazało się, że to nam wyszło na dobre, bo te piły były przestarzałe, a ubezpieczenie pozwoliło nam odkupić znacznie lepsze. [śmiech] Tak że jeśli kiedykolwiek ten złodziej pojawi się w okolicy, niech do nas zawita, żebyśmy mu mogli podziękować. [śmiech] Nie powinienem tego mówić, ale wszystko się dobrze skończyło. Ktoś może wejść do waszego domu i ukraść wasze rzeczy, ale dlaczego mielibyście pozwolić mu ukraść wasze szczęście? Nie powinniście na to pozwalać. Być może straciliście jakiś majątek, może żonę albo dzieci, ale to nie znaczy, że musicie tracić szczęście. To utrata nadziei. Zatem tym, co możecie zrobić, jest przywrócenie nadziei. Otwórzcie się na innych ludzi. Czasami w takich małych grupach, jak one się nazywają – terapeutyczne czy wsparcia – gdy słyszymy, co przeżyli inni ludzie i że to podobne do tego, przez co my przechodzimy, to zamiast strachu i niepokoju pojawia się nadzieja. Nadzieja jest szalenie ważna w życiu.

Nawet jeśli nie udało wam się znaleźć partnera czy partnerki, nie poddawajcie się, próbujcie dalej. Jeśli się obawiacie, że nikogo nie znajdziecie, to nie znajdziecie. Możecie też wykrzesać z siebie nadzieję, że coś jest możliwe, wtedy otwieracie się na dobre rzeczy. Więc patrzcie w przyszłość z pozytywnym nastawieniem i wtedy żadne doświadczenie nie odbierze wam nadziei. A nadzieja jest warunkiem powodzenia.Dziękuję za te pytania. Jest już dwudziesta pierwsza. Czy są jeszcze jakieś pytania od was? Dobrze. Świetnie. Pa, pa! [śmiech]

Teraz oddamy pokłon Buddzie, Dhammie i Saṅdze. Niestety nie mogę dziś z wami pogawędzić, bo spieszę uczyć na odosobnieniu w Jhana Grove.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: Beata Wysocka
Redakcja polska: Katarzyna Chmielecka
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/