KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Mówiliśmy głównie o metcie, najpierw jako o rodzaju nastawienia, sposobie, w jaki odnosimy się do naszych umysłów, ciał, oddechu i ogólnie do życia. Mówiliśmy też o metcie jako o rodzaju samodzielnej praktyki. Praktykowaliśmy z mettą do bliskiej osoby i do samych siebie.

Dalej mówiliśmy o metcie jako rodzaju praktyki, z którą można przejść całą Ścieżkę do samego końca poprzez rozwijanie stanów głębokiego samādhi. Kolejnym ważnym aspektem metty jest jej moc wyzwalania radości, ogromnego zachwytu. Ma ona również wyjątkową moc otwierania serc, zmiękczania umysłów i serc, by otwierały się na innych, eliminowania barier, które stawiamy między sobą i innymi, a nawet wewnętrznych barier i ograniczeń, przez które trudno nam zaakceptować samych siebie.

Mettā może także posłużyć nam, gdy osiągamy już głębsze stany medytacyjne. Dzięki niej możemy pojąć, że stany samādhi też są uwarunkowane – a ta wiedza prowadzi do mądrości. Dalej mówiliśmy także o metcie jako sposobie patrzenia na świat, jako treningu postrzegania świata w sposób, który zmiękcza serce i pozwala odnosić się do innych z życzliwością i szczodrością.

I wreszcie mettā to także przygotowanie do medytacji z oddechem – głównie nad tym tu pracowaliśmy. To przygotowanie, ale także pryzmat, przez który możemy przyglądać się oddechowi – gdy ten już do nas przyjdzie. Czyli mettā nie istnieje w próżni – nie powinno się jej nauczać jako czegoś osobnego czy tylko dodatku do Ścieżki.

To nie jest „łatwiejsza medytacja” dla ludzi, którym „nie wychodzi »prawdziwa vipassanā«”. Mettā to integralna część Ośmiorakiej Ścieżki. Właściwe intencje, chęć zwiększania w sobie życzliwości, łagodności, odpuszczania są wynikiem mądrości. Reakcje te powstają naturalnie, kiedy rozumiemy i pojmujemy cierpienie obecne w świecie i cierpienie w nas samych. Umiejętność właściwego reagowania na cierpienie to coś wspaniałego. Jest to także oznaka mądrości – bo trzeba wiedzieć, jak reagować i jak najlepiej pomóc.

Czyli mettā to część Ośmiorakiej Ścieżki, a także – jako komponent Właściwego Nastawienia – stanowi ona przeciwwagę dla niewłaściwych intencji: chciwości, nienawiści i ignorancji. Mettā jest odtrutką na niechęć i awersję, na – można powiedzieć – nienawiść. To mocne słowo, ale chodzi o sytuacje, gdy umysł chce od czegoś uciec, coś odrzuca, chce odepchnąć od siebie coś, kogoś czy jakąś negatywną emocję. Czyli chodzi tu o niechęć i negatywne podejście do wszystkiego, co się nam nie podoba. Częścią tego jest też ignorancja.

Mettā przejawia się także jako sīla; rzadko cytuję kogokolwiek poza Buddhą, i poza naukami buddyjskimi oraz nauczycielami, których szanuję, ale jest taki ładny cytat – chyba z Khalila Gibrana, moim zdaniem można go odnieść do posługi jako części Ścieżki: „Praca to miłość, która widzialny przybrała kształt”. Bardzo mi się to podoba i uważam, że można to samo powiedzieć o posłudze – że to miłość, którą widać.

Tak więc mettā przejawia się nie tylko w aktach dobroci, posłudze i dokładaniu wszelkich starań, by pomóc innym. To także rodzaj sprawdzianu, czy kieruje nami prawdziwa mettā, prawdziwe współczucie i dobroć. Buddha na określenie tego, co motywuje go do nauczania, używał słowa anukampa. Jest to również nazwa naszego projektu, „anu–kampa” oznacza współodczuwanie i empatię wobec świata, które popychają nas do działania na rzecz i dla dobra wszystkich istot.

Czyli coś w nas musi się uaktywnić, musi zacząć budzić się szczera chęć dawania z siebie. Mettā może także zmienić nasze zastałe schematy myślenia, może pomóc przeprogramować myśli, żebyśmy z myślenia w sposób niezbyt życzliwy przestawiali się na myślenie o niesieniu dobra innym i byciu dobrym dla samych siebie, na myślenie o niewyrządzaniu krzywdy, uwalnianiu się od pożądania, odpuszczaniu, wyzbywaniu się przywiązania, potrzeby kontrolowania. Wielu z nas tutaj ma takie aspiracje.

Ciekawe, że sporo osób wzięło sobie za cel [jako noworoczne postanowienie] coś związanego z odpuszczaniem kontroli i nieocenianiem innych, odpuszczaniem chęci naprawiania innych i siebie. Jest mi to bliskie jako aspekt metty – żeby przestać wsadzać innych i siebie w ramki, a zamiast tego starać się naprawdę akceptować i przyjmować takimi, jacy jesteśmy. Dotyczy to także emocji, które są dla nas trudne do zniesienia, jak również bolesnych stanów umysłu.

Czasem ludziom się wydaje, że ponieważ są buddystami, czy też „ponieważ my jesteśmy buddystami”, jeśli tak się określamy… Ja sama długo tak o sobie nie mówiłam. Jak opowiadałam wcześniej Marianne, gdy zgoliłam głowę i przywdziałam zakonne szaty, nie mogłam już dłużej zaprzeczać, że jestem buddystką. Ale tak naprawdę nie „jestem” niczym; to proces, a ja tylko najlepiej jak potrafię staram się przestrzegać nauk Buddhy, tak, by było to dla mnie dobre i przynosiło mi szczęście. Taaak… Zapomniałam, o czym mówiłam, zgubiłam wątek… Ktoś coś? A, tak!

Ktoś na Zoomie mówił, że ktoś inny mu powiedział, że jako buddysta nie powinien odczuwać żałoby ani smutku – czy jakoś tak. Ale przecież nieważne, jaką sobie przykleisz etykietkę, nie zmieni to naturalnego biegu rzeczy, gdzie wszystko, co istnieje, ma swoją przyczynę. Jeśli stracę coś, co bardzo lubię, albo stracę ukochaną osobę, a nie jestem w pełni przebudzona, będę odczuwała żal. Są to naturalne stany i w praktyce metty nie próbujemy ich od siebie odpychać, ale wręcz przeciwnie – staramy się przyjmować. Daje nam to poczucie, że damy radę, poczucie, że mamy wewnętrzne zasoby, które pozwalają nam sobie z takimi uczuciami radzić z życzliwością, mądrością i łagodnością wobec siebie.

Mettā uczy nas sterować umysłem bez zmuszania go, by reagował tak czy siak. Mettą możemy nie tylko przeprogramować umysł na pożyteczne działanie, ale możemy też nią warunkować i pielęgnować umysł, jak odżywką do włosów – wygładzać poplątane myśli i uczucia. Nie wiem czemu, ale lubię w ten sposób myśleć o metcie. Może dlatego, że pomaga ona rozprawić się z różnymi supłami i kołtunami, jak z tymi we włosach. Mettą możemy usuwać różne cierniste krzaki i przeszkody, by unikać wpadania na nie. Z mettą Ścieżka staje się gładsza.

Kolejnym aspektem metty, który chcę krótko omówić, zanim dam wskazówki dotyczące codziennej praktyki, jest to, jak miłująca dobroć może nam pomóc odpuszczać. Wiele osób tu dzieliło się tym, co chciałyby odpuścić, zostawić, rozwiązać, z czym chciałyby się pogodzić, i mettā może nam tu bardzo pomóc. Może niektórzy z was znają nauki Buddhy i wiedzą o Czterech Szlachetnych Prawdach – według Buddhy przyczyną cierpienia jest pragnienie, przywiązanie, a zakończyć cierpienie można różnymi odtrutkami.

Buddha wymienił cztery sposoby odpuszczania. Pierwszy to cāga, czyli dawanie, szczodrość, oddawanie, wyrzeczenie. Bardzo podoba mi się ta koncepcja, ponieważ nie chodzi w niej o samo odpuszczanie. Bo właściwie co dalej? Odpuszczam i gdzie ląduję? Cāga to bardziej aktywne dawanie, w którym jest jakieś ciepło, i moim zdaniem, jak już mówiliśmy, mettā może w tym pomóc. Mettā może być siłą motywującą do służenia innym, do aktów dobroci i życzliwości. Mettā wzbudza w nas chęć ofiarności: możemy ofiarować siebie oddechowi, ofiarować oddechowi umysł, naszą ufność, ofiarować oddechowi tę chwilę.

Czasem, gdy medytuję, wyobrażam sobie, że ofiarowuję tę konkretną medytację Buddzie lub mojemu nauczycielowi. Są chwile, gdy wydaje się, że nie mogło być gorszego momentu na praktykę: myśli się kłębią, jestem bardzo zmęczona, właściwie to ta medytacja nic mi nie da. Dlatego nie staram się niczego uzyskać. Zamiast tego myślę o dawaniu: „Ofiaruję ten czas, bo to coś dobrego” – sama taka intencja może wywołać w sercu radość. W ten sposób uwalniamy się od oczekiwań, od potrzeby ciągłego zdobywania, osiągania. W osobach, które w dawaniu znajdują radość, łatwiej wyzwala się poczucie szczęścia. A ponieważ mamy tak wiele okazji do dawania, mamy dostęp do niewyczerpanego źródła szczęścia.

Kolejny sposób odpuszczania to paṭinissagga, pojęcie bardzo podobne do tego, co nazywa się nekkhamma i oznacza wyrzeczenie, odpuszczanie – to właściwie to samo słowo. Chodzi o oddawanie, odpuszczanie, porzucanie, a szczególnie o wyzbywanie się negatywnych stanów umysłu, w tym przywiązania. Paṭinissagga jest częścią czwartego etapu ānāpāny – muszę chociaż o tym wspomnieć, żebyście mieli kompletną „Ānāpānasati Suttę”. Według niej paṭinissagga to rezultat tego, że dostrzegliśmy i pojęliśmy nietrwałość wszystkiego dzięki głębokiej medytacji. I ta nietrwałość, zrozumienie tej nietrwałości, prowadzi do następnego etapu, którym jest zanikanie pewnych aspektów nas. Kiedy ja na przykład zaczęłam dostrzegać nietrwałość ciała, podczas praktykowania vipassany, to ono zaczęło się stawać dla mnie coraz mniej odczuwalne, to, co stałe, znikało, zacierało się. Podobnie w medytacji z oddechem: w pewnym momencie oddech zaczyna zanikać, zaczynamy dostrzegać jego nietrwałość – przychodzi, odchodzi… a potem, oczywiście, znów się zmienia, staje się subtelniejszy, może też bardzo zwolnić i na jakiś czas właściwie ustać. Czyli oddech zanika, a potem ustaje – to drugi i trzeci etap tej tetrady.

Świadomość nietrwałości prowadzi zatem do zanikania, które prowadzi do całkowitego ustania, a stąd do odpuszczenia. Które jest oczywiście zupełnie naturalne – co innego można zrobić z czymś, co zanikło i przestało istnieć? W medytacji z oddechem oddech może w ten sposób zupełnie się zatrzymać, nawet odczucia w ciele mogą zaniknąć i ustać – wtedy wkraczamy w świat umysłu. I jak mówiłam wcześniej, z doświadczenia zanikania możemy wynieść wiele mądrości, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że nawet stany głębokiej medytacji kiedyś się kończą. One także są uwarunkowane i nie są celem samym w sobie – to nie do nich dążymy. Co więcej, można nawet powiedzieć, że głębokie medytacje same w sobie niewiele znaczą, jeśli nie prowadzą do odpuszczania, nie prowadzą do mądrości i coraz bardziej otwartego serca. Prawdziwym celem praktyki nie jest osiąganie, ale wyzbywanie się.

Trzeci rodzaj odpuszczania to mutti – wolność. O wolności można myśleć również w kontekście miłości, w sensie uwalniania innych od naszych oczekiwań i uwalniania samych siebie od własnych oczekiwań, które często są kompletnie nierealistyczne i o wiele większe niż to, czego oczekujemy od innych. Nie wiem, czy też tak macie, ale ja na pewno tak. Miłość to dawanie wolności, bez chęci kontroli i posiadania. Możemy mówić, że kogoś kochamy, ale jeśli wynikiem tego jest chęć kontrolowania – może się to przerodzić w przemoc. Ludzie potrzebują być wolni, by się rozwijać w zgodzie ze sobą. Podobnie nasza praktyka potrzebuje przestrzeni, by rozwijać się we własnym tempie. Czyli uwalniamy innych i siebie – a łatwiej to robić, gdy rozumiemy, że wszystko ma swoją przyczynę i skutek, że to, co się dzieje w tej chwili, jest wynikiem czegoś, co wydarzyło się wcześniej – nie może być inaczej.

Tak możemy się uwolnić od nadmiernych oczekiwań, od chęci naprawiania wszystkiego, i po prostu czuć się dobrze z tym, co jest. Tak też dajemy wolność oddechowi: niech sobie płynie. Czasami w medytacji denerwujemy się, gdy oddech nas „opuści” i umysł zaczyna znów błądzić. Ale jeśli jesteśmy wypełnieni mettą, zmieniają się nasze priorytety – celem staje się, by każdą sytuację przyjmować z życzliwością i bez oceniania, by przez praktykę gromadzić dobrą kammę.

Czwarty typ odpuszczania to anālaya – bardzo ładne słowo powiązane z terminem „ālaya”, które oznacza „siedzibę, miejsce”. Jest ono także częścią nazwy Himalajów: „himālaya” to „siedziba śniegów”, od „hima” – „zima, śnieg”, oraz „ālaya” – „siedziba”. Z kolei „an-ālaya” to „brak siedziby”, brak miejsca, w którym coś mogłoby osiąść i do którego mogłoby przylgnąć. Ajahn Brahm ma na to bardzo ładne określenie: „teflonowy umysł”, czyli umysł, do którego nic nie przywiera: nie chowasz uraz ani pretensji, wszystko odpuszczasz. I mettā oczywiście może pomóc to osiągnąć; dzięki niej poszerzamy umysł i obejmujemy życzliwością wszystkie istoty, nieważne, co robią ani kim są.

Można tu też użyć metafory kwiatu lotosu, często spotykanej w buddyzmie. Lotos ma kwiaty, w które nie wsiąka woda – jeśli polać je wodą, ona po prostu spłynie. Czy czasem w hrabstwie Derbyshire… teraz jesteśmy w Yorkshire, ale ja pochodzę z Derbyshire… nie mówi się: „Spływa to po mnie jak po kaczce” czy jakoś tak? Może to jednak w Yorkshire, ale nie będę się tu silić na sheffieldski akcent (choć pewnie jest podobny do mojego). W każdym razie to tak, jak byśmy byli kaczką i mogli, tak jak ona wodę, po prostu strząsać z siebie rzeczy, które czasami „wylewają” na nas ludzie.

Jest w nas gotowość do wybaczania, do zaczynania od nowa z czystym kontem. Może to być dla nas zaproszenie – szczególnie dziś, w Sylwestra – byśmy wzięli z mijającego roku to, co było dobre i piękne, i naprawdę to docenili i się tym ucieszyli, a puścili w niepamięć błędy i urazy – na ile się da. Możemy sobie postanowić, żeby nie przenosić ich w nowy rok, lub obiecać ich nie powtarzać. Ale już samo skupienie się na rzeczach dobrych wystarczy, żeby naprowadzić umysł na właściwe ścieżki.

Zakończę kilkoma wskazówkami dotyczącymi codziennej praktyki. Moim zdaniem w przypadku osób, które prowadzą intensywny tryb życia, osób dopiero zaczynających odosobnienie medytacyjne, ogólnie będących na początku Ścieżki, ważniejsze jest skupienie na wypracowywaniu właściwej motywacji, właściwego podejścia do samych siebie i swojej praktyki, niż przechodzenie od razu do medytacji z oddechem czy do koncentracji na jakimś konkretnym obiekcie. Na początku niech to będzie dla nas najważniejsze, bo gdy mamy odpowiednią motywację, reszta z czasem sama się układa. Starajmy się przekładać tę motywację na codzienne życie – poprzez to, jak odnosimy się do innych i do własnej praktyki.

Nie silmy się za bardzo – szczególnie jeśli jesteśmy zabiegani – żeby z marszu osiągać wyciszenie czy przechodzić do medytacji z oddechem itd. Jeśli twoje serce jest przepełnione życzliwością, już kroczysz po Ścieżce. Możesz tę dobroć łączyć z uważnością i kierować do ciała, jak okład przy chorobie czy zmęczeniu: „Teraz czuję się tak – i to jest OK”. Gdy tylko możesz, dajesz sobie spokój. Mettā może okazać się szczególnie pomocna w momentach, kiedy w ciągu dnia mamy trochę czasu, ale nie aż tyle, żeby zasiąść na poduszce do dłuższej praktyki – i nie wiemy, co z tym czasem zrobić.

W takich chwilach kusi nas, by wziąć telefon… I nagle jest dwie godziny później, a my się czujemy kompletnie wyczerpani i w dodatku rozbolała nas głowa. Zamiast tego w wolnej chwili możemy na przykład zauważyć: „Czuję niepokój i podenerwowanie. Obym była szczęśliwa, obym była bezpieczna, obym się dobrze czuła i była spokojna”. W ten sposób możemy sobie przez kilka chwil dobrze pożyczyć. Albo możemy nawet tylko zauważyć, co się z nami dzieje, i skierować do siebie empatyczne słowa: „W tej chwili jestem zestresowana, czuję się przytłoczona, będę dla siebie wyrozumiała i dobra”. I nawet nie trzeba wypowiadać tego na głos, „Och, och, niechaj będę dla siebie dobra!”, bo niektórzy mogą zareagować: „Że co?”.

To tylko słowa, którymi możemy wyrazić intencję, byśmy w przyszłości w takich momentach pamiętali, by być dla siebie bardziej wyrozumiałymi i łagodnymi; by nie pędzić od razu do kolejnego zadania. Nie jest to łatwe, ale dzięki temu, gdy przychodzi czas, by usiąść do medytacji, a my w trakcie dnia kilka razy wcisnęliśmy hamulce, to nasze auto nie jest aż tak rozpędzone. Sama nie znam się na autach, to raczej mężczyźni używają takich porównań, na przykład Ajahn Brahm dość często przyrównuje ciało do auta… Chociaż faktycznie coś w tym jest, mówimy o „rozpędzonych myślach”. Więc kiedy siadamy do medytacji, a w trakcie dnia używaliśmy naszych hamulców i jednocześnie nakierowywaliśmy umysł mądrze i umiejętnie na dobre myśli, życzliwe myśli, pierwsze chwile na poduszce nie będą aż tak dużym szokiem.

Jeden z moich nauczycieli ładnie to porównał do stopniowego sprzątania w szafkach: w ciągu dnia sprzątasz półka po półce. Inaczej, jeśli na jedną półkę wepchniesz brudne ciuchy razem z czystymi, wyprasowanymi rzeczami – u mnie na przykład byłaby to jedna część habitu skłębiona z inną – potem, gdy otworzysz drzwiczki do szafki, to wszystko na ciebie wypadnie.

Z kolei, jeśli w trakcie dnia poskładasz rzeczy i porządniej poukładasz, na przykład brudy na dolnej półce, czyste ubrania na środkowej, a pościel na górnej, możesz bez obaw otworzyć szafkę, bo wiesz, gdzie co leży. Podobnie z dobrymi myślami: jeśli będziemy do nich raz po raz wracać, wtedy, siadając do medytacji, może sobie przypomnimy: „Tu mam półkę z mettą, mogę teraz sięgnąć i sobie ją wziąć” – zamiast zderzać się z wielkim bałaganem. Nazywa się to powściąganiem lub powstrzymywaniem zmysłów – tak się mówi, chociaż osobiście raczej nie używam słowa „powstrzymywanie”. Tak to jest tłumaczone, ale bardziej chodzi o pilnowanie umysłu – pilnowanie, w jaki sposób go używamy, jak postrzegamy wydarzenia w naszym życiu i jak się do nich odnosimy: możemy dopatrywać się samych negatywów albo zauważać, że dzieje się coś, za co możemy być wdzięczni. Czyli jeśli będziemy na co dzień umiejętnie używać umysłu, to z takim uporządkowanym umysłem o wiele łatwiej będzie nam usiąść do praktyki.

Kolejną rolą metty jest zapewnianie urozmaicenia: jeśli zwykle praktykujemy z ciałem lub oddechem, dla odmiany możemy też od czasu do czasu „zrobić” mettę. Sama często, a właściwie zawsze, praktykuję mettę rano po wstaniu – gdy sobie przypomnę, bo zwykle chcę już wstać i zacząć medytować. Nie powtarzam za każdym razem fraz o miłującej dobroci, ale wieczorem przed snem już tak. To sposób na miłe zakończenie dnia, pomaga dobrze spać – choć czasem organizm z różnych przyczyn nie chce spać. Ale ogólnie, jeśli zrobimy z metty poranny nawyk, albo jeszcze lepiej wieczorny, to jest szansa, że będziemy mieć przyjemne sny. Buddha wymienia to jako jedną z korzyści metty: lepiej śpimy i budzimy się wypoczęci.

Mimo że dziś niezbyt dobrze spałam, to czuję się całkiem dobrze, mam dużo energii, bo miło jest rozmawiać na takie tematy, jak mettā i medytacja, czuć, jak w naszej grupie rozprzestrzenia się ciepło. Mettā ożywia nasz umysł podczas snu, ale także w codziennym życiu. Negatywne emocje, które drenują nas z energii, szczególnie złość – dzięki praktyce nie aktywują się aż tak szybko. Czyli mettā jest odtrutką na złość, strach i wydaje mi się, że też na lęk. Wiele osób przeżywa stany lękowe, a może nie dla wszystkich jest oczywiste, że to emocja wynikająca ze strachu, odrazy. Kiedy ogarnia nas lęk, czasem trudno to wytrzymać, a mettā może pomóc złagodzić napięcie, przyjąć lęk z większą łagodnością, a także z pewnością, że on minie.

Bo główną cechą lęku jest to, że powoduje w nas… lęk! Gdy nas dopada, uważamy, że to normalne i uzasadnione jakąś przyczyną. Kierując mettę do siebie, nie chcemy temu zaprzeczyć – mettā jest po to, żeby wokół lęku zrobiło się więcej przestrzeni, która da nam poczucie uwolnienia i może nawet sprawi, że będziemy funkcjonować w świecie, nie bacząc na lęk. Niektórzy uważają, że w życiu trzeba być nieustraszonym, na przykład bez strachu i tremy nauczać Dhammy, ale moim zdaniem nie chodzi o to, żeby się nie bać, tylko żeby oswoić lęk i – mimo niego – robić to, co jest do zrobienia.

Opowiadałam tu już o tym, co się ze mną działo [podczas odosobnienia] w Perth. Przez kilka tygodni przeżywałam tam stany lękowe, co jest zupełnie do mnie niepodobne. W ciągu tych tygodni bywały okresy, gdy zdarzało się to codziennie. Przychodził atak lęku, a jednocześnie musiałam przebywać wśród ludzi – przynajmniej przez część czasu. Ale wtedy już wiedziałam, że to nic, że to mija; poza tym przestałam ukrywać to, co przeżywam, a im bardziej byłam autentyczna, tym sytuacja stawała się bardziej znośna, a sam lęk stopniowo przestawał być problemem. Dlatego jednym z aspektów metty jest też to, że może nam ona pomóc szybciej podnosić się z kryzysów. Jest to też trochę powiązane z aspektem metty jako praktyki rozszerzającej umysł, dającej poczucie przestrzeni we wszystkich wymiarach: szerokości, długości i głębokości, by umysł stawał się jak wielkie jezioro – woda w nim nie stanie się słona, jeśli wrzucić do niego pojedynczy kryształek soli.

Podsumowując, życzę wam, żeby praktyka metty stała się częścią waszego życia. Tak, jak mówiłam, dla niektórych jest to główna praktyka, ale nawet gdy tak nie jest, to moim zdaniem dobrze czasem poświęcić chwilę na trenowanie życzliwości, na przykład na początku medytacji jako przygotowanie do innych praktyk lub po prostu, by nasycić umysł radością. Można nawet robić całe odosobnienia poświęcone metcie. Sama mam za sobą co najmniej dwa czy trzy takie wydarzenia i dla mnie taka ciągłość metty to coś cudownego – człowiek zaczyna dostrzegać pełen potencjał tej praktyki, a dodatkowo zaczyna się to przekładać na inne rodzaje praktyk.

Dzięki praktykowaniu metty nabieramy życzliwszego usposobienia, a przez to łatwiej nam zachować przyjazną postawę wobec świata. Jak mawiał Buddha, to, o czym często myślimy, czemu poświęcamy uwagę, staje się skłonnością naszego umysłu, a potem cechą charakteru. To, jak kierujemy umysłem, będzie wyznaczać, jak się rozwijamy i kim się stajemy. Z czasem mettā staje się naturalnym aspektem naszego funkcjonowania w świecie. Oczywiście nie znaczy to, że zupełnie przestaniemy się denerwować i złościć, ale będzie to trwało krócej i nie zostawi aż tak wielkiego śladu w umyśle wypełnionym mettą.

W Anukampie mamy także medytacje online w ramach naszej zoomowej grupy – wielu z was jest tu też dziś – część online, a część fizycznie w sali. Jeśli mam czas, medytujemy razem zwykle w soboty rano. Można też znaleźć inną grupę medytacyjną do praktykowania metty. A może okaże się, że wasze umysły są już tak przepełnione spokojem, życzliwością i dobrem, że bez problemu możecie medytować z oddechem – czy jak tam lubicie. Mam nadzieję, że to, co dziś powiedziałam, komuś się przyda. Ode mnie na dziś to wszystko.

O autorze

Ven-Canda-close-up-150x150.jpg

Candā Bhikkhuṇī
zobacz inne publikacje autora

Czcigodna Candā spotkała się z Dhammą w 1996 roku w Indiach. Mieszkała w Indiach, Nepalu i innych częściach Azji przez prawie trzynaście lat, medytując i służąc podczas licznych odosobnień Vipassany w tradycji S.N. Goenki, zanim przyjęła święcenia w Mjanmie (Birmie) w 2006 roku, gdzie spędziła kolejne cztery lata ze swoim nauczycielem Sayadaw U Pannajotą. Głęboko zainspirowana przypadkowym spotkaniem z Ajahnem Brahmem poprzez niektóre z jego wczesnych nagranych mów o Dhammie, poczuła się zobowiązana do przeprowadzki do Australii w 2012 roku i odnalezienia go jako swojego nauczyciela medytacji i mentora.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: https://anukampaproject.org/

Tłumaczenie: Katarzyna Kubiak
Redakcja polska: Aneta Miklas (liczesiezeslowami.pl)
Czyta: Agata

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/