Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")

Jak dawać, nie biorąc nic w zamian?
Chciałbym poprosić, żebyście przez następny miesiąc albo dwa nie przysyłali e-maili z sugestiami co do tematu prelekcji, bo mam ich już sporo.

Na ten tydzień wybrałem temat, który stanowi powszechny problem, a na który jest piękna odpowiedź. Ktoś ostatnio napisał, że ciągle daje, próbuje pomóc innym ludziom, ale w zamian dostaje tylko syf; nikt tego nie docenia, wręcz odwrotnie. Więc, Ajahnie Brahmie, czy możesz powiedzieć, co zrobić, żeby nie zniechęcić się do dawania, dzielenia się i niesienia pomocy? Jeśli nie dostajemy nic w zamian, to czy mamy dalej pomagać? Co z tą dobrocią i hojnością, to chyba nie działa, więc czy mam być egoistyczny jak inni? Pomocy!

Był też e-mail, pokazywałem go już kilku osobom; to był e-mail od pewnej kobiety z USA. Może nas dzisiaj słucha, jeśli tak, to dziękuję za ten e-mail, bardzo nas rozbawił. Jakiś czas temu mówiłem o tym, jak słuchać ludzi z życzliwością, jak być życzliwym przez słuchanie, zamiast słuchać po to, żeby znaleźć dziurę w całym. Przypomina mi się też historia mnicha, którego bracia chrapali, a jemu udało się nauczyć słuchać tego chrapania tak, jakby było piękną melodią, i zasnąć przy tej melodii.

Tamta kobieta narzekała, że w pracy – a pracowała w biurze podzielonym na małe boksy – miała w sąsiednim boksie kogoś z dużą nadwagą, kto zawsze głośno oddychał i miał negatywne podejście do wszystkiego, i działał jej na nerwy. Jedyną jej rozrywką w pracy było dogryzanie tej osobie. Powiedziałem: proszę, bądź dla niego życzliwa, a ona na to: ale to mi odbierze jedyną przyjemność z pracy. Niektórzy ludzie lubią być niemili dla innych. Ale na pewno stać ich też w życiu na życzliwość i współczucie, i dawanie, i otwartość, bez obawy, że to będzie nieprzyjemne i że zostaniemy wykorzystani.

Historia, którą chcę opowiedzieć i na której oprę tę mowę, to historia, którą słyszałem wiele lat temu. Miałem zamiar umieścić ją w mojej książce „Good? Bad? Who Knows?” i znalazła się w wydaniu singapurskim, ale usunięto ją z amerykańskiego, bo podobno ta historia jest bardzo znana w Stanach, przynajmniej przez osobę, która redagowała amerykańskie wydanie mojej książki. To piękna historia, jedna z moich ulubionych, bo ma nie tylko piękne, ale też inspirujące przesłanie.

To historia o dziecku i drzewie. Było sobie wielkie drzewo. Dojrzałe, ogromne, z mnóstwem zielonych liści. Rosło w lesie, a nieopodal mieszkało dziecko. To dziecko spędzało wiele dni, wspinając się na drzewo, bo miało nisko rosnące gałęzie i łatwo było się wspiąć. Dziecko wchodziło na drzewo i bawiło się, a jako że robiło to bardzo często…

…Lubię pozować. Dziękuję.

Wiecie, prowadzę spotkania medytacyjne i czasem przychodzą na nie supermodelki. Naprawdę. Kiedyś prowadziłem takie spotkania w Kuala Lumpur i ktoś mi powiedział, że przyszła na nie sławna modelka. Była bardzo piękna, ale pod koniec miała już dosyć i zaczęła się skarżyć, bo nikt nie robił jej zdjęć, tylko mnie. Nie wiem, czemu miała o to żal. Nie rozumiem, dlaczego ludzie chcą mi robić zdjęcia, ale nieważne, wracajmy do drzewa.

Było drzewo, dziecko lubiło się na nie wspinać i pewnego dnia pomyślało: fajnie by było, gdybym mógł zrobić coś jeszcze na tym drzewie. A drzewa to żywe istoty – nie można powiedzieć, że nie mają żadnej świadomości – więc to drzewo powiedziało dziecku: weź kilka moich gałęzi i zbuduj domek na drzewie. Dziecko zaczęło myśleć o wybudowaniu domku na drzewie. I mimo że to oznaczało, że odłamie gałęzie z drzewa, to drzewo kochało swojego przyjaciela i było szczęśliwe, że on zbuduje na nim domek i dzięki temu będzie spędzał na nim jeszcze więcej czasu.

Dziecko zbudowało domek i bawiło się w nim, ale po jakimś czasie musiało zacząć chodzić do szkoły i spędzało w swoim domku coraz mniej czasu. Domek zaczął się rozpadać i drzewo było smutne. Pewnego dnia dziecko wróciło, ale teraz był to już nastolatek. Drzewo powiedziało: „Dziękuję, że wróciłeś. Stary domek się rozleciał, ale jest dużo gałęzi, możesz zrobić nowy, większy, bo przecież urosłeś”. Ale jego przyjaciel odpowiedział: „Nie, nie chcę budować domku, jestem już na to za duży. Niedługo idę na studia, ale nie mam pieniędzy, nie wiem, co mam zrobić”. Drzewo powiedziało: „Niedługo będę mieć dużo owoców. Weź je, idź je sprzedać, a za zarobione pieniądze będziesz mógł zapłacić czesne na uniwersytecie”.

Drzewo włożyło dużo wysiłku w wyprodukowanie owoców; chłopak pozbierał je wszystkie, co do jednego, i poszedł je sprzedać, i dzięki temu udało mu się przeżyć pierwszy rok na uniwersytecie. I tak było co rok: drzewo dawało coraz więcej owoców, bardzo się starało i dzięki temu jego przyjaciel mógł zostać na uniwersytecie. Po tych czterech latach drzewo było już bardzo zmęczone i kiedy chłopak przyszedł ponownie, drzewo zapytało: „Chcesz więcej owoców?”. Chłopak odpowiedział: „Mam problem: niedługo się ożenię i nie wiem, skąd mam wziąć na to pieniądze”. Drzewo powiedziało: „Jesteśmy przyjaciółmi, znam cię od dziecka. W tym roku dam dwa razy więcej owoców. Wróć za kilka tygodni, to zobaczysz”.

I biedne drzewo włożyło całą swoją energię w wydanie tylu owoców, że aż prawie je to zabiło. Chłopak wrócił, zebrał te wszystkie owoce, sprzedał je i miał pieniądze, żeby się ożenić. Drzewo było w złym stanie, wyczerpane po dawaniu takiej ilości owoców, ale było szczęśliwe, bo pomogło swojemu przyjacielowi. Ten za to nie wrócił przez dwa albo trzy kolejne lata. A kiedy wrócił, powiedział: „Teraz potrzebuję czegoś więcej; niedługo urodzi mi się dziecko i potrzebuję domu”. Drzewo odparło: „Nie mogę dać więcej owoców, już nie mam siły przez to, że tak dużo owoców wyprodukowałem ostatnio. Ale mam grube gałęzie: weź je i zbuduj sobie dom”. „Nie chcę cię zniszczyć”. „Nie, nie, chcę, żebyś wziął te gałęzie. Wróć jutro z piłą i weź te gałęzie, są grube, dadzą dużo mocnego drewna, z którego będzie piękny dom”. Chłopak wrócił następnego dnia i obciął większość grubych gałęzi. Bez tych gałęzi drzewo nie mogło wypuszczać liści ani dawać owoców; prawie je to zabiło. Ale było szczęśliwe, bo dzięki temu jego przyjaciel miał drewno na dom dla swojej rodziny.

Chłopak nie pokazał się przez następnych kilka lat. Drzewo już i tak było na wpół martwe. Ale w końcu chłopak wrócił – teraz był już trzydziestoletnim mężczyzną – i powiedział: „Głupio mi to mówić, ale znowu czegoś potrzebuję. Otwieram własną firmę stolarską, będę robić meble. Czy mogę wziąć twój pień?”. Drzewo powiedziało: „Został mi tylko pień, ale dam ci go z radością. Jesteś moim przyjacielem i chcę, żeby ułożyło ci się w życiu. Masz dziecko, rodzinę, musisz coś robić, żeby nakarmić to dziecko, wysłać je do szkoły, więc weź mój pień, jest bardzo dobry i mocny”. Następnego dnia chłopak wrócił i ściął pień, zabrał go i otworzył swoją firmę. I drzewo nie zobaczyło go przez następnych trzydzieści albo czterdzieści lat. A to, że ścina się pień, nie znaczy, że drzewo umiera. W Bodhinyanie mieliśmy pewne drzewo; w 1991 roku był pożar, po którym myśleliśmy, że drzewo jest martwe. Przez trzy lata nic się nie zmieniało. I po trzech latach w uśpieniu zaczęło wypuszczać nowe pędy. Mimo tego, że zostało zniszczone w pożarze, gdzieś w głębi była jeszcze jakaś iskierka życia, energia, która zbierała się przez trzy lata, żeby potem wypuścić nowe pędy. I do dziś rośnie.

Wiele lat później chłopak wrócił do drzewa. Teraz był już w podeszłym wieku. Powiedział: „Przyszedłem w odwiedziny, bo tęskniłem. Wspominałem te wszystkie piękne dni, które spędziłem tutaj jako mały chłopiec; pamiętam, jak się wspinałem i jak pomogłeś mi z tyloma różnymi rzeczami: jak dałeś mi gałęzie, żebym zbudował domek – tyle miałem zabawy w tym domku – pamiętam owoce, które mi dałeś, kiedy szedłem na uniwersytet, owoce, które mi dałeś w takiej ilości, że prawie cię to zabiło, kiedy się żeniłem, i gałęzie, z których zbudowałem dom, a nawet pień, dzięki któremu otworzyłem swój biznes i odniosłem sukces. Ale teraz już nie chcę cię o nic prosić”.

Drzewo odpowiedziało: „To dobrze, bo nie mam już nic, co mógłbym dać”. „Chciałbym ci tylko podziękować, bo dzięki tobie miałem wspaniałe życie”. Stare drzewo odpowiedziało: „Właściwie to nadal mam coś, co mogę ci dać. Jesteś stary, musisz odpocząć. Połóż głowę na moich korzeniach. Możesz się jeszcze raz o mnie oprzeć”. Więc chłopak, teraz stary mężczyzna, położył głowę na korzeniach drzewa, które wspierało go przez całe życie, i spokojnie zasnął. I drzewo było szczęśliwe.

To metafora. Drzewo symbolizuje rodziców. Mamę i tatę, którzy zrobią dla ciebie wszystko. Tak jak drzewo oddało gałęzie, żeby dziecko mogło zbudować sobie domek. Kto z was ma małe dzieci? Wspinają się po was, ciągną za włosy, wkładają stopy do ust, a wam to nie przeszkadza, bo cieszy was, że macie dzieci i możecie się z nimi bawić. A kiedy idą na studia, pracujecie ciężko, bierzecie pożyczki, na które właściwie was nie stać. Potem biorą ślub. W ostatnią niedzielę udzielałem dwóch ślubów; rodzice byli tacy dumni. Oddaliby wszystko, żeby ich dzieci były szczęśliwe. To drzewo dało dwa razy więcej owoców niż mogło sobie pozwolić, bo chciało, żeby jego przyjaciel był szczęśliwy.

A kiedy budujecie dom, to skąd bierzecie na to środki? Od mamy i taty. Robią wszystko, żeby pomóc wam poradzić sobie w życiu, i jedyne, czego chcą, to żebyście położyli im głowę na kolanach, bo zawsze będą was kochać. Nieważne, o co poprosisz, dadzą ci to, nawet gdyby miało ich to zabić. To drzewo to rodzice, a ty jesteś tym chłopcem, tym studentem, tym chłopakiem, który chce się ożenić, który potrzebuje domu, pracy, odpoczynku. Twoi rodzice są szczęśliwi, jeśli tylko mogą się z tobą zobaczyć.

To wspaniała metafora. Co drzewo miało z tego wszystkiego? Zostało ścięte i zabite. Ale czy chciało czegokolwiek innego? Chciało tylko móc dawać. To moja odpowiedź, kiedy ludzie mówią, że dają i dostają w zamian syf. To dokładnie dlatego dajemy. Dla radości dawania. To jest piękno w ponoszeniu ofiar dla ludzi, na których ci zależy. Nie oczekuj, że dostaniesz coś w zamian. Jeśli dostajesz coś w zamian, to już nie jest dawanie. To handel.

Jesteśmy dużą organizacją – klasztor mniszek, mnichów, to miejsce – i niektórzy, zostawiając datki, proszą o potwierdzenie, żeby odliczyć sobie to od podatku. „Ale ja muszę zapłacić podatek!” No tak, ale dlaczego wpłacasz te datki? Po to, żeby dostać coś w zamian? Nie wiem, czy zauważyliście, ale w żadnym z naszych klasztorów nie wiszą informacje o tym, kto ile wpłacił. Kto dał pieniądze na tę salę, w której teraz siedzimy. Kto tyle dał? Dla mnie to nie jest dawanie. To kupowanie powierzchni reklamowej dla twojego ego. Wyobraźcie sobie: „Sala Ajahna Brahma. Tę salę sponsorował Ajahn Brahm”. To nie jest piękny akt dawania, to ego. Daję dlatego, że jest taka potrzeba. To daje tyle radości.

Za kilka tygodni odbywa się ceremonia Vesak. To już trzydziesty drugi raz, kiedy będę obchodził tę ceremonię w Perth; służę tu od trzydziestu jeden lat. Co z tego mam? Jestem tak samo biedny jak wtedy, kiedy tu przyjechałem. Nic z tego nie mam. Siwe włosy, połamane zęby, tłusty brzuch – to z tego mam. Materialnie nic się z tego nie ma. Ale nie o to chodzi. Służenie przez tyle lat daje mnóstwo radości i szczęścia i dlatego to robię, i będę robić aż do śmierci. Mnisi nie odchodzą na emeryturę, mniszki też nie. Odpoczywamy dopiero w trumnie. I to jest wspaniałe. Nikt nie chce, żeby było inaczej.

Kiedy zaczynasz rozumieć, czym jest dawanie, czym jest służenie i ktoś pyta, dlaczego to robisz: bo na tym polega człowieczeństwo. Na tym, żeby służyć i dawać. I wiem, że jeśli patrzymy wstecz na to, jak przeżyliśmy życie, to tak jak to drzewo czujemy satysfakcję z tego, że nasze gałęzie i owoce do czegoś się przydały, i że nasze drewno przysłużyło się dobrej sprawie.

Pod koniec życia zadajemy sobie pytanie, co zrobiliśmy z naszym życiem – i nie chodzi o jakieś wielkie rzeczy, jak założenie fundacji pomagającej ubogim krajom, nie chodzi o bycie Nelsonem Mandelą, wielkim politykiem, który uratował tysiące ludzi w RPA – chodzi o zwykłe, drobne rzeczy, które robiłeś w życiu. Rzeczy, o których nie dowie się nikt poza ludźmi, których dotknęły i którym pomogły, którym się przysłużyły. To jest twoja spuścizna; to jest powód, dla którego tu jesteś. Nie po to, żeby zostać wielką gwiazdą, ale po to, żeby być piękną istotą, która pomogła tak wielu. Jak to drzewo, które oddało wszystkie liście, gałęzie i owoce po to, żeby zapewnić szczęście ludziom, których kocha. Po to tu jesteś.

To z tego powodu, kiedy masz dzieci, doświadczasz czegoś fantastycznego, czegoś, co uczy ważnych rzeczy na temat życia, na temat dawania i służenia. I kiedy odwiedzasz rodziców, albo matkę w dzień matki – kiedy jest dzień matki? W tę niedzielę? Nie, w sobotę. Bądźcie czujni. Dlaczego opiekujecie się mamą? To przez to wszystko, co ona zrobiła dla was. Oczywiście, że są matki, które mają problemy – ale bez przesady, nie ma ich wiele – jednak większość cieszy się na widok swoich dzieci. Macierzyństwo robi na mnie niesamowite wrażenie: czasem widzę matki, które przychodzą w odwiedziny do swoich synów siedzących w więzieniu. Mówią: „Mój syn nie jest jakimś tam zwykłym włamywaczem, jest jednym z najlepszych w Perth”. Są dumne ze swoich dzieci. Zauważyłem to, kiedy po raz pierwszy pojechałem w odwiedziny do mojej mamy w Londynie – opowiadałem już tę historię, ale nie pamiętam gdzie. Pojechałem odwiedzić mamę w Londynie, to było chyba w 1981 roku. Przez siedem lat mieszkałem w Tajlandii. Oczywiście trzydzieści lat temu na ulicach Londynu nie widywało się zbyt często mnichów buddyjskich, więc myślałem, że kiedy tam pojadę, moja mama będzie się mnie wstydzić. Nosimy te szaty, w których wyglądamy jak dziewczyny. Może w Australii ludzie mają luźniejsze podejście, ale to było w Anglii.

A zwyczaje w Anglii były takie: ponieważ moja mama pracowała pięć dni w tygodniu, to w sobotę był dzień zakupów. Wtedy nie było galerii handlowych; zakupy robiło się w różnych sklepach na jednej ulicy, więc moja mama w każdą sobotę chodziła na zakupy na główną ulicę na swoim przedmieściu. Przejechałem kawał drogi, żeby spędzić z nią trochę czasu. Skoro więc wybierała się na zakupy, to powiedziałem, że pomogę jej coś nieść. Poszliśmy zatem razem na zakupy w sobotę rano, na tę zatłoczoną ulicę. Myślałem, że będzie szła kilka kroków przede mną albo za mną i udawała, że nie zna tego dziwaka. Ale nie, szła razem ze mną, nie ukrywając, że jesteśmy razem. I to zrobiło na mnie wrażenie. Kolejną rzeczą, która zrobiła na mnie wrażenie… Jak być może wiecie, główne ulice w Londynie są bardzo wąskie; były zbudowane dla koni, nie dla samochodów, i żeby chronić pieszych przed samochodami, chodniki są oddzielone od jezdni słupkami. Służą one też do tego, żeby zostawiać przy nich wózki i przywiązywać do nich psy, kiedy wchodzi się do sklepu. I myślałem, że moja mama zostawi mnie przy tych słupkach, z dziećmi i psami. Byłem bardzo zaskoczony, kiedy powiedziała: „Nie, wejdź do środka” i w ogóle, ani trochę się mnie nie wstydziła. Jak tylko wszedłem do sklepu, zawołała: „To mój syn, jest mnichem!”, obwieszczając to wszystkim, nawet zupełnie przypadkowym klientom. I wtedy poczułem dumę matki z syna. Nieważne, kim jesteś i jak wyglądasz. Miłość matki jest niesamowita. Matki są z nas dumne, nieważne, co się robi w życiu. Kiedy z nimi rozmawiamy, ciągle krytykują: „Za mało pracujesz, za mało się starasz, zrób to, zrób tamto, blablabla…” – ale kiedy rozmawiają o tobie z innymi, to się tobą chwalą.

To mi przypomina stary żart, jeden z moich ulubionych. Jest o dumie matek. Były cztery matki. Spotkały się na kawie. Jedna z nich powiedziała: „Stawiam tę kolejkę, bo dziś świętuję coś ważnego. Dziś rano mój syn został katolickim księdzem. Jestem z niego bardzo dumna”.

Ten żart by nie wypalił, gdyby nie był o katolikach; nie mam nic do katolików, ale inaczej żart nie będzie śmieszny.

Pierwsza matka powiedziała: „Teraz wszyscy w kościele mu się kłaniają i mówią mu »wielebny«. Jestem bardzo dumna z syna”. Druga matka prychnęła i powiedziała: „To nic, to tylko ksiądz. Mój syn został księdzem dziesięć lat temu. Teraz jest biskupem. Na jego widok ludzie klękają na jedno kolano i całują jego pierścień, i mówią mu »Wasza Ekscelencjo«. Jestem z niego bardzo dumna”. Trzecia matka przełknęła łyk kawy i mówi: „Co tam biskup! Mój syn był biskupem pięć lat temu. Teraz jest kardynałem. Kiedy przychodzi do swojego kościoła, ludzie klękają na obu kolanach i mówią mu »Wasza Eminencjo«. Jest kardynałem. Jestem bardzo dumna z syna”. Wszystkie spojrzały na czwartą matkę, a ona dopiła kawę i mówi: „To nic. To nic! Mój syn nigdy nie należał do żadnego kościoła. Mój syn należał do Freemantle Dockers. Ma metr dziewięćdziesiąt pięć, jest zabójczo przystojny i kiedy wchodzi do pomieszczenia, wszystkie dziewczyny padają na podłogę i mówią »O mój Boże, o mój Boże«. Jestem z niego taka dumna!”.

Dla tych, którzy słuchają nas z zagranicy: Freemantle Dockers to drużyna piłkarska. Przepraszam wszystkich fanów Eagles.

Matki zawsze są z nas dumne, to bardzo miłe; ciągle nam coś dają. A o co proszą dziecko w zamian? One niczego nie oczekują. Chodzi tylko o to, żeby móc dawać – to wszystko, czego się pragnie. To samo dotyczy ojców. Ojcowie ciężko pracują, bo chcą dobrze dla swoich dzieci; często znajdują się gdzieś za kulisami. Oni też chcą dawać i jeśli dzieci są szczęśliwe, to oni również. Dziecko czegoś chce? Ojciec pomarudzi, a potem da mu to, o co prosiło. Zawsze ci pomogą. Tacy ojcowie i takie matki – a nawet tacy przyjaciele, bo są też tacy przyjaciele. Mam nadzieję, że macie kogoś takiego, do kogo możecie się zwrócić, a on chętnie da wam to, czego potrzebujecie: „Będę szczęśliwy, wiedząc, że mogłem ci pomóc i jakoś się przysłużyć. Zależy mi na tym, żeby dawać”. To dlatego nie prosimy tutaj o datki. Chcemy po prostu się z wami dzielić. Nie obchodzi mnie, czy wrzuciliście coś do puszki. Nie ma tutaj kamer, przez które podglądamy i mówimy: „Ten to przychodzi od trzydziestu lat i jeszcze nigdy nic nie zostawił”. Nie o to nam chodzi. Chodzi o radość dawania, bo na tym polega człowieczeństwo: na dawaniu i służeniu innym. W zamian można dostać tyle radości.

Ale jeśli oczekujesz czegoś w zamian, choćby tylko tego, że nie dostaniesz w rewanżu syfu, to znaczy, że jeszcze nie rozumiesz, na czym polega bycie człowiekiem. Ludzie czasem nie rozumieją, kim jesteś i co robisz, albo są w bardzo kiepskim stanie. Przypomina mi się historia opowiedziana przez kogoś, kto przychodził na nasze spotkania wiele lat temu. Był nauczycielem sztuki, chyba w Claremont. Mówił, że jeden z jego kolegów z pracy był złym człowiekiem. Ten nauczyciel z kolei był dosyć uduchowionym człowiekiem. Pewnego dnia uśmiechnął się do tego współpracownika i dostał pięścią w nos. Za uśmiech. Musiał przez to odejść z tej szkoły. Spotkał tego człowieka wiele lat później i usłyszał: „Byliśmy wtedy takimi dobrymi kumplami”. On na to: „Co??? Uderzyłeś mnie!”. „A, zapomniałem o tym”. Postrzegał tę relację zupełnie inaczej niż druga osoba. Ten człowiek przechodził wtedy trudny okres w życiu, ale umiał zrozumieć, że ten nauczyciel sztuki próbował być wobec niego życzliwy. I mimo że nie umiał wyrazić, że to rozumie, a zamiast tego sprawiał wrażenie, że był na niego zły, to ta życzliwość i tak do niego jakoś dotarła i została z nim przez te wszystkie lata. I nadal myślał o tym nauczycielu jako o jednym ze swoich przyjaciół.

To ciekawe. Czasem wydaje nam się, że dajemy i dajemy i nic z tego nie wynika, a zamiast tego dostajemy po nosie albo jesteśmy krytykowani; wydaje nam się, że dostajemy tylko więcej krytyki, więcej cierpienia, więcej problemów, ale prawda jest taka, że to, co robimy, dużo znaczy dla drugiego człowieka. Spójrzcie na samych siebie. Kiedy ludzie są dla was życzliwi, czy to nie rozświetla waszego dnia, nie podnosi was na duchu? Może nie podnosi was wystarczająco, żebyście odwzajemnili tę życzliwość, ale i tak was podnosi, dodaje wam energii. A jeśli wiesz, jakie to uczucie, kiedy ktoś ofiaruje ci życzliwość, pomoc, kiedy ktoś ci służy; jakie to uczucie, kiedy ktoś poświęca czas, robiąc coś dla ciebie – gdy poczujesz, jaką to ma wartość, wtedy zrozumiesz, dlaczego powinieneś pomagać i być życzliwym dla innych. To jest coś ważnego, co czyni życie pięknym; to waluta życia – nie dolary i centy. Powinniśmy mierzyć gospodarkę według tego, ile okazujemy sobie życzliwości, ile sobie nawzajem służymy, ile się uśmiechamy i ile dzielimy się radością. To jest o wiele ważniejsze niż dolary i centy, to jest właśnie sens życia.

To tak jak z tym drzewem: ono to rozumiało i oddało wszystko, i umarło bardzo, bardzo szczęśliwe i spełnione. Nie zostało mu już nic materialnego, ale miało tyle wspaniałych wspomnień szczęścia i miłości. Moim zdaniem to jest sens życia. Nie tylko pieniądze.

Niedawno, w Nowy Rok, nasze Towarzystwo Buddyjskie zostało okradzione. Ktoś wszedł tu, kiedy byliśmy zajęci odprawianiem noworocznych ceremonii, i zabrał pieniądze z puszki z datkami. To niemiło z jego strony, ale mam nadzieję, że dobrze się bawił za pieniądze, które zabrał. Ludzie się przejmują i złoszczą, a ja mówię: „Nie złośćcie się i nie przejmujcie. Nie po to tu jesteśmy”.

Przypomina mi to o innej historii, która pojawia się w „Good? Bad? Who Knows?”, o starym mnichu, który obudził się wcześniej rano, bo usłyszał jakiś hałas w świątyni. Najpierw pomyślał, że to mnisi, którzy powstawali wcześniej, żeby recytować sutty, ale potem stwierdził, że nie, nie w tej świątyni. Tutejsi mnisi na pewno jeszcze śpią. Wstał i zorientował się, że hałas robił złodziej, który wszedł do sali medytacyjnej i właśnie otwierał nożem puszkę na datki. Co zrobił mnich? Sięgnął do kieszeni. Złodziej zawołał: „Przestań! Jeśli czegoś spróbujesz, zadźgam cię”. Mnich wyjął z kieszeni klucz i powiedział: „Jeśli chcesz otworzyć tę puszkę, to proszę, oto klucz”. „Czy to jakaś sztuczka?” „Nie. Po co ludzie dają pieniądze? Żeby pomagać. Ty jesteś bardzo ubogi, więc weź, ile potrzebujesz”. Złodziej wziął klucz, zaczął otwierać puszkę, ale nadal patrzał na mnicha i celował w niego nożem, na wypadek gdyby się okazało, że to sztuczka. Mnich zauważył, że złodziej jest bardzo chudy. Powiedział: „Kiedy ostatnio coś jadłeś?”. „Nie twój interes!”

Opowiadam tę historię właśnie dlatego, że mogę pokrzyczeć. Jest wiele rzeczy, których nie mogę robić jako mnich, ale jeśli opowiadam jakąś historię, mam prawo krzyczeć.

„W szafce nad tą puszką jest jedzenie, które zostało od wczoraj. Poczęstuj się”. „Czy to jakaś sztuczka?” „Nie, poczęstuj się”. Złodziej opróżnił puszkę na datki, schował pieniądze w kieszeniach, a później otworzył szafkę i poupychał po kieszeniach jedzenie. Napełniwszy kieszenie pieniędzmi i jedzeniem, wycelował nożem w mnicha i powiedział: „Nie wzywaj policji”. „Czemu miałbym to zrobić? Nic nie ukradłeś; daję ci to wszystko. Idź w pokoju”. Złodziej uciekł.

Następnego dnia, kiedy rada mnichów dowiedziała się o wszystkim, o tym, co zostało skradzione, kiedy stary mnich opowiedział, co się stało, inni mnisi byli z niego bardzo dumni. Czy wy bylibyście dumni? Może skarbnik nie był szczęśliwy, bo miał dodatkowe zajęcie. Nie, na pewno też był dumny. Czy to nie jest piękna, inspirująca postawa? Tak powinni się zachowywać religijni ludzie. Nie wchodzimy w to dla pieniędzy, tylko żeby czynić dobro.

Stary mnich bardzo zainspirował innych. Kilka dni później, przeglądając gazetę, mnich przeczytał, że złodziej został aresztowany. Okradał inny dom, gdzie ludzie nie byli aż tak życzliwi. Poszedł do więzienia na dziesięć lat. Dziesięć lat i kilka dni później mnich nadal mieszkał w tym samym klasztorze – bo mnisi nie przechodzą na emeryturę, pracujemy, aż padniemy trupem. Dziesięć lat później mnich usłyszał hałas w świątyni. Poszedł to sprawdzić i zgadnijcie, kogo znalazł. Złodzieja, który dopiero co wyszedł z więzienia. Jak tylko wyszedł, przyszedł do świątyni i znowu miał nóż, którym otwierał puszkę z datkami. Na widok mnicha zapytał: „Pamiętasz mnie?”. Mnich na to: „O tak, pamiętam, proszę, oto klucz”. Złodziej odłożył nóż, uśmiechnął się i powiedział: „Nie chcę tego klucza. Przez ostatnie dziesięć lat codziennie o tobie myślałem. Jesteś jedyną osobą w moim całym życiu, która okazała mi życzliwość. Okradałem twoją świątynię, a ty myślałeś tylko o tym, że byłem głodny i potrzebowałem jedzenia. Nigdy kogoś takiego nie spotkałem. I siedząc w celi, zdałem sobie sprawę, że muszę tu wrócić i znowu was okraść. Ale zrozumiałem, że ostatnim razem próbowałem ukraść nie to, co powinienem. Teraz przyszedłem ukraść tajemnicę twojego współczucia i dobroci. Proszę, naucz mnie, jak być życzliwym, kiedy ktoś cię okrada”.

Ta historia bardzo mnie inspiruje. Ludzie pytają, czy to się stało naprawdę. Nie wiem, ale co za różnica? Jest piękna. To powinna być prawdziwa historia. Co ten mnich z tego miał? Nic. Stracił datki, jedzenie, został obudzony w środku nocy. Ale zyskał osobę, która zrozumiała, czym jest życzliwość i dawanie. Czym jest bezinteresowność i piękno? To są rzeczy, które sprawiają, że warto żyć i które czynią życie pięknym. Czy stać was na to? Czy możecie być jak to drzewo, które oddaje wszystko, co ma? Oddacie wszystko swoim dzieciom; wielu z was już oddało. Oddajecie swoim partnerom. Może wydaje wam się, że tego nie doceniają – to nie ma znaczenia. Nieważne, czy doceniasz, czy nie, ja i tak się dzielę. Co, jeśli nie podziękują? Nieważne. I tak to zrobię, bo to piękny, życzliwy gest.

Na szczęście ta postawa jest powszechna w klasztorach. W moim klasztorze, gdzie już tak długo mieszkam, to część etosu; nie chodzi o to, co my z tego mamy, ale o to, co dajemy. Mnisi w zasadzie powinni pracować rano, ale często pracują też po południu – nie muszą, ale chcą służyć, bo dawanie sprawia im radość.

Przyjdźcie kiedyś na lunch do Dhammasary – klasztoru mniszek, albo do Bodhinyany; zabierzcie ze sobą talerz. Pusty talerz. Mamy mnóstwo jedzenia, możecie wziąć trochę ze sobą. Ludzie czasem tego nie rozumieją: jesteście mnichami, czemu nie możecie wyhodować własnego jedzenia albo przynajmniej go ugotować? Umyć swoich naczyń?! Nie możemy. Ludzie wstają wcześnie rano i przychodzą do klasztoru gotować pyszne posiłki. Kiedyś przychodziły tajskie kobiety, gotowały pyszne potrawy, a ich mężowie narzekali: „Dla mnie nigdy tak nie gotuje!”. A dla mnichów i mniszek przyrządzały specjalne dania i wiozły je tutaj albo do klasztoru mniszek, chociaż miały daleko. Przywoziły je, dostawały za to tylko błogosławieństwo, potem zmywały i jeszcze zostawiały datki jako wyraz wdzięczności za to, że mogły przysłużyć się mnichom. Płaciły nam za swoją usługę. Szalone, co? Czy ludzie robią to dla was? Przychodzą do waszego domu, serwują pyszne potrawy i zostawiają datki jako podziękowanie, że im na to pozwoliliście? Dlaczego one to robią? Odpowiedź jest prosta: bo kochają to robić. Kochają służyć, dawać, pomagać, dzielić się. To piękna sprawa. Co z tego macie? Szczęście, to wszystko. Szczęście, którego ludzie szukają na mnóstwo różnych sposobów, nie zdając sobie sprawy, że jest tak łatwo je znaleźć: przez życzliwość. Ustąpienie miejsca w autobusie. Przepuszczenie kogoś w ruchu drogowym. To proste, łatwe rzeczy, które generują radość w życiu.

Jutro znów wybieram się w podróż. Kiedy ostatnio podróżowałem, zobaczyłem na lotnisku kobietę, która próbowała się przespać na ławce. Wierciła się bardzo; miała nocny lot, akurat był środek dnia i chciała się zdrzemnąć, ale był taki ruch, że nie mogła zasnąć. Ja zazwyczaj mam przy sobie opaski na oczy, których używam przy medytacji; dzięki temu ludzie mogą medytować, nie widząc, co się dzieje dookoła. Miałem taką opaskę w kieszeni. Nigdy wcześniej nie widziałem tej kobiety, ale powiedziałem: „Widzę, że nie może pani zasnąć, proszę spróbować z tym”. Pamiętam jej zaskoczoną minę: ktoś jest dla mnie miły, ktoś, kto mnie nie zna? Powiedziałem: „Miłych snów” i odszedłem. Wiem, że rozjaśniłem jej dzień, może nawet tydzień albo miesiąc. Dzięki prostemu gestowi. Takie proste rzeczy mogą tyle znaczyć. Byłem bardzo szczęśliwy, że dzięki niej mogłem zrobić coś takiego. Taka życzliwość, taka dobroć – nieważne, czy potem mnie przeklęła i wyzwała od idiotów – nic mnie to nie obchodzi, chcę tylko skorzystać z okazji, żeby się przysłużyć, dać komuś coś i pomóc.

Dlatego, kiedy pojadę jutro do Melbourne, pomóc Towarzystwu Buddyjskiemu Stanu Victoria z ich świątynią… Mam już wystarczająco dużo świątyń, którymi się zajmuję, ale przydzielają mi kolejne. Czy mi to przeszkadza? Nie. To kolejna okazja, żeby służyć i dawać. Można pomyśleć, że mnie to zmęczy. Będę wyczerpany. Ci, którzy mnie znają od dawna, wiedzą, że ciężko pracuję. Mówią: „Powinieneś zwolnić, Ajahnie Brahmie. Zabijesz się. Tyle pracy, tyle podróży. Nie jesteś już młody, odpuść sobie”.

Rok temu pojechałem do Tajlandii i spotkałem starego mnicha, Ajahna Ganhę – może go znacie z „Otwierając drzwi twojego serca”, to ten, który poklepał kobrę królewską. Kobra przyszła do niego w dżungli, z podniesioną głową, sycząc przy tym groźnie. A on co? Poklepał ją po głowie: „Tak, tak, dziękuję”. To dopiero mnich. To prawdziwa historia, w stu procentach; naprawdę to zrobił.

Pojechałem się z nim zobaczyć – to dobry przyjaciel – i opowiedziałem mu o tym, jak ludzie mówią, żebym tyle nie podróżował, że za ciężko pracuję, że powinienem się zrelaksować. Odparł: „Powiedz im, że jeśli przestaniesz podróżować i pracować, to umrzesz”. Odpowiedziałem: „Dziękuję, ty to rozumiesz”. To naprawdę wspaniały mnich. Dawanie i służenie to sens życia. Jeśli tego nie robisz, to może i zarobisz mnóstwo pieniędzy, może i będziesz mieć mnóstwo czasu, ale nie będziesz mieć w ogóle energii duchowej. Nie samym chlebem człowiek żyje. Żyjesz, jeśli dajesz. Jeśli służysz. To dlatego ludzie wpadają w depresję: bo za mało dają. Nie mam na myśli dawania pieniędzy, tylko pomaganie sobie nawzajem i służenie ludziom; pomaganie w sprzątaniu, odwiedzanie domu opieki, opiekowanie się chorymi; to dlatego ludzie wpadają w depresję: bo nie dzielą się i nie służą sobie nawzajem. Brakuje im duchowej siły, którą generuje dawanie.

To dlatego tamto drzewo tyle wytrzymało, mimo że nie miało już gałęzi: ta duchowa siła tkwiła w korzeniach. Widuje się czasem starych ludzi, dziewięćdziesięciolatków, którzy nadal mocno idą do przodu. To piękni ludzie. Przyjemnie się z nimi przebywa. Wiedzą, jak dzielić się i dawać. A te historie o tym, co zrobili dla innych ludzi? To nie są sławne postacie – po prostu mają piękne rodziny, w których ludzie się dzielą i dają sobie nawzajem, nie oczekując nic w zamian. To jest siła duchowa. To potrafi powstrzymać depresję i inne choroby. Tak działa służenie. Po co służę i daję, i robię tyle rzeczy? Bo to na tym polega bycie człowiekiem. Po to tu jesteśmy. Bo po co innego? O co w ogóle chodzi z tym życiem? Tylko o to, żeby pójść do szkoły, na studia, wziąć ślub, mieć dzieci, mieć pracę, czekać na weekend, żeby się trochę rozerwać, a potem z powrotem do pracy, potem długi weekend, potem znów do pracy, i znów czekanie na długi weekend, potem dzieci dorastają i wyprowadzają się, potem przechodzisz na emeryturę, dowiadujesz się, że przesunęli wiek emerytalny do siedemdziesiątki, rany boskie, co jeszcze? Potem umierasz. I tyle? To jest życie?

Właśnie powiedziałem, co to jest życie. Życie to dawanie, po to tu jesteśmy. I nie tylko dla własnych dzieci albo rodziców. Niedługo Dzień Matki; znajdźcie jakąś matkę i złóżcie jej życzenia. Czy to nie piękny pomysł? Czcijmy macierzyństwo, niekoniecznie tylko naszych matek. Wyślijcie mi kartkę na Dzień Matki, nie jestem matką, ale co tam. Na tym polega życzliwość i dzielenie się; o to chodzi w tej historii o drzewie. Jeśli wzruszyła was ta historia o drzewie… Tak właśnie działają takie historie. Jeśli ktoś opowiada piękną historię, to ludzie ją pamiętają. Kiedy pierwszy raz ją usłyszałem, pomyślałem: wow, co za wspaniała opowieść. Dlaczego to drzewo w ogóle wyrosło? Bo jego celem było, żeby oddać swoje liście, gałęzie i korzenie innym.

Pamiętam pewne drzewo w lesie na Sri Lance. Wiele lat temu. „Drzewa są życzliwe. Dają cień nawet temu, kto je ścina”. To piękne: mimo że są ranione, ścinane, to nadal dają cień tym, którzy je niszczą. To jest dobroć. To piękne i kompletnie nielogiczne. To coś stuprocentowo wypływającego z emocji. To coś bardzo buddyjskiego. Mimo że ktoś je ścina i zabija, to nadal dają mu cień i chronią go. To jest sens życia.

Dziękuję za uwagę.

Sādhu, sādhu, sādhu!

Dziękuję. Ile mam powtarzać: jeśli coś robicie, róbcie to porządnie. OK, teraz pytania i komentarze. O, dzisiaj znowu była transmisja na żywo? Bardzo dobrze, dziękuję. Najpierw pytania z zagranicy: z Toronto i z Belgii.

Pierwsze pytanie, z Toronto: „Moja matka kochała mnie bezwarunkowo i opiekowała się mną tak, jak drzewo w historii. Kiedy zacząłeś ją opowiadać, miałam wrażenie, że mówisz o mojej matce. Chcę nadal robić coś dla niej, mimo że fizycznie już jej tu nie ma. Co mogę zrobić, żeby dusza mojej matki była szczęśliwa?”.

Co masz zrobić, żeby dusza twojej matki była szczęśliwa? Nie musisz nic robić. Jeśli twoja matka tak się tobą opiekowała, to jest bardzo szczęśliwym człowiekiem. Mimo że nie żyje, jest bardzo szczęśliwa, że mogła ci służyć i robić coś dla ciebie. Co ty możesz zrobić dla niej? Możesz kochać kogoś innego. I opiekować się nim. To nie jest tak: jeśli ja coś komuś daję, a ten ktoś daje mi coś w zamian, to koniec, transakcja dokonana. Mój mistrz Ajahn Chah mówił, że jeśli on mi jakoś pomógł, to mam nie dziękować. Jeśli on mi pomógł, to mam dług, który mogę spłacić, pomagając komuś innemu.

Więc, słuchaczko z Toronto, jeśli twoja matka tak się tobą opiekowała, to ty teraz zaopiekuj się kimś innym. I jeśli będzie chciał ci podziękować, to powiedz: nie, nie, teraz masz dług i musisz go spłacić, pomagając komuś innemu. W ten sposób dawanie się nie kończy: ja pomagam tobie, ty pomagasz komuś innemu, ktoś inny pomaga jeszcze komuś. Nie zwracaj tego, co dostałeś, osobie, która ci to dała. Podaj dalej. W ten sposób życzliwość i dawanie trwają i nigdy się nie kończą. To jak te łańcuszki: ja ci pomogłem, teraz musisz pomóc dwóm innym osobom. Podaj dalej. To drzewo kojarzy ci się z twoją mamą; mnie też kojarzy się z moją mamą i tatą. W ten sposób mogę ich uszczęśliwić. Oboje od lat nie żyją. Mogę ich uszczęśliwić przez uszczęśliwianie was.

OK, pytanie z Belgii: „Czy w ramach życzliwości wobec siebie samych powinniśmy ustanowić granice, żeby obronić się przed ludźmi, którzy nas wykorzystują, przyjmują naszą hojność, jakby im się to należało? Jaka jest różnica pomiędzy dawaniem a byciem wycieraczką?”.

Dawanie to jest bycie wycieraczką. Jestem wycieraczką i jestem z tego dumny. Drzwi mojego serca są otwarte, a przed drzwiami powinna być wycieraczka. I ludzie po niej chodzą. Ludzie nie chcą tego słyszeć, mówią o granicach, o tym, że trzeba też zadbać o siebie – i tak, do jakiegoś stopnia to prawda. Ale czasem, żeby naprawdę pomóc innym, trzeba być jak to drzewo i poświęcić życie. Dla życzliwości. Jak często ludzie to robią? To niesamowite, jaką moc ma taki gest.

Ktoś wybiega na ulicę i poświęca życie, żeby zepchnąć kogoś innego sprzed nadjeżdżającego samochodu, i sam ginie. Czy to coś głupiego? Czy raczej inspirujący gest? Jak myślicie? Ludzie mają takie negatywne podejście do tych, którzy robią coś kompletnie bezinteresownie dla innych. A jest w tym coś, co daje światu nadzieję. Nie jesteśmy tu tylko dla siebie i czasami możemy być wycieraczką. Jestem wycieraczką w Perth od trzydziestu jeden lat. Naprawdę.

Jeśli się wystarczająco zaangażujesz, nie potrzebujesz żadnych granic. To tak jak z rodzicielstwem: nie ustawiamy granic wobec naszych dzieci. Pozwalamy im się po sobie wspinać. Co to są granice? Widzieliście koty, które zlizują kupy swoich kociąt? Zjadają je. To niesamowite, co matka zrobi dla swoich dzieci. Matki w ogóle nie mają granic. Dla mnie takie rzeczy są inspirujące.

Jeśli nie stać cię na to, to bądź życzliwy dla siebie, znaj swoje ograniczenia, ale staraj się też je przekraczać, i proszę, nie ustawiaj wokół siebie takich granic, przez które nie będziesz umiał okazywać innym życzliwości. Życzliwość i kochanie innych znaczy, że zostaniesz zraniony. Tak już jest. Doświadczasz przykrości, ale to jest część życia. Część, którą powinniśmy celebrować. Dawaj, kochaj, a kiedy nie przynosi to skutku, nie zamykaj serca w betonowym schronie. Może i czujesz się tam bezpiecznie, może nikt cię już nie zrani, ale nie żyjesz. Jesteś martwy.

Masz swoje granice – wszyscy mamy. Ale proszę, poszerzaj je, aż w końcu nie będziesz mieć żadnych granic. Możecie pomyśleć, że to nierealistyczne, ale ja tak żyję. Jakieś pytania z sali?

Pytanie: „Jeśli ktoś szczerze współczuje, to nie byłoby mądrzej obdarowywać tym ludzi, którzy rozumieją, że są obdarowywani, niż tych, którzy tego nie dostrzegają?”.

AB: Tak, ale jeśli ktoś to rozumie, to znaczy, że tego nie potrzebuje. Dzielmy się z ludźmi, którzy się tego nie spodziewają. To ich naprawdę szokuje: „Ktoś jest dla mnie życzliwy? Wow!”. To tak jak z tymi chrześcijanami, którzy bardzo się starają cię nawrócić – po prostu bądźcie dla nich życzliwi.

Nie wiem, czy znacie tę historię – to prawdziwa historia, pisali o tym w gazetach na Sri Lance – o mnichu, który regularnie oddawał krew i dostał list z banku krwi, że jest ktoś, kto potrzebuje nerki. A on był też dawcą organów. Zapytali go więc, czy skoro ma dwie nerki, mógłby jedną oddać, bo akurat on najbardziej nadawał się na dawcę, a ta osoba potrzebowała tej nerki jak najszybciej. Mnich powiedział, że oczywiście, chętnie to zrobi, ale był pewien problem: osoba, której miał oddać nerkę, była chrześcijaninem, który podróżował po Sri Lance i nawracał buddystów na chrześcijaństwo. Więc zabierał mu ludzi. Mnich powiedział, że oczywiście, że odda mu nerkę; nieważne, jaką religię wyznaje ten człowiek. Gdybym był Żydem i dowiedział się, że ktoś z Hamasu chce moją nerkę, to oczywiście, że bym ją oddał. To, że mamy różnice w poglądach, nic nie znaczy: potrzebujesz nerki, ja mam jedną na zbyciu, weź ją. Więc oddał tę nerkę temu chrześcijańskiemu misjonarzowi.

Ta historia znalazła się na pierwszych stronach gazet po prostu dlatego, że była inspirująca. Nie jest ważne, czy ktoś coś docenia, czy nie, a wręcz im mniej docenia, tym ważniejsze się to staje. Ludzie potrzebują dobroci. Jeśli masz sąsiada, który zawsze jest zły i przeklina, zrób dla niego coś miłego. Wyślij mu podarunek, albo kwiaty, zrób jakiś miły gest. Pewnie poszczuje cię psami – możesz je nakarmić jakimś dobrym mięsem. Dziękuję za to pytanie.

Jeszcze jakieś pytania? OK, czas kończyć. Dziękuję za uwagę, mam nadzieję, że to, co mówiłem, zainspiruje was do bycia lepszymi ludźmi; o to tu chodzi. Na koniec okażmy szacunek Buddzie, Dhammie i Sandze.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja polska: Aneta Miklas (www.liczesiezeslowami.pl)
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/