KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Przedmiot dzisiejszej mowy wyłonił się przed chwilą, gdy z kimś gawędziłem. Tuż przed wejściem tutaj padło interesujące pytanie na temat buddyjskiego stwierdzenia o byciu wyspą lub schronieniem dla samego siebie. Ale jak można takim być?

Jak można przebywać samemu przez bardzo długi czas? We współczesnym świecie wielu ludzi jest po prostu samotnych – żyją samotnie, nawet jeżeli dzielą dom z innymi, wciąż są osamotnieni. Czasem nie potrafią znaleźć partnera i dlatego czują się samotni. Albo partner zmarł lub odszedł, lub zostali sami z innego powodu – czy w takiej sytuacji można być szczęśliwym? Oczywiście, że tak. Ale jak sprawić, żeby tak było?

Powodem mojej wiarygodności, gdy mówię na ten temat… Powodem twierdzenia, że wiem, o czym mówię, kiedy opowiadam o samotności, jest to, że… Kiedy to było, jakoś między… W każdym razie w tym stuleciu… Jakoś między rokiem 2000 a 2008 spędziłem sześć miesięcy sam – nie widziałem żadnej ludzkiej istoty, do nikogo się nie odzywałem. Miałem wtedy dostać coś w rodzaju urlopu naukowego – cały rok. Jednak sprawy się skomplikowały i ostatecznie dostałem sześć miesięcy. Gdybyście mogli wybrać się w dowolne miejsce na świecie, to dokąd byście pojechali na sześć miesięcy? Mogłem trochę pozwiedzać, odwiedzić ten czy inny klasztor, ale powiedziałem sobie: „Nie”. Dlaczego ludzie zawsze muszą poszukiwać szczęścia gdzie indziej? Dlaczego nie mógłbym znaleźć szczęścia właśnie tutaj, gdzie jestem, w klasztorze, przy którego budowie tak ciężko pracowałem? Więc powiedziałem sobie: „Nie zamierzam szukać szczęścia czy zadowolenia gdzie indziej”. Mogłem pojechać, gdziekolwiek chciałem, ale zdecydowałem, że znajdę szczęście, prawdę, wolność oraz mądrość właśnie tutaj.

Miałem chatkę w lesie w Serpentine i spędziłem w niej sześć miesięcy. Nikogo tam nie spotkałem, były tylko coraz głębsze i głębsze wglądy. Ustaliliśmy, że do skrzynki, którą mieliśmy… A właściwie, gdzie jest teraz ta skrzynka? Zdaje mi się, że jest nad… OK, gdzieś tam jest. W każdym razie mieliśmy tam małą skrzynkę i każdego ranka o stałej godzinie, około 10:30, jeden z mnichów wkładał do niej moją misę z jedzeniem. Wiedziałem, o której przychodzą, więc czekałem wtedy w mojej chatce. Następnie szedłem do skrzynki, otwierałem ją, zjadałem jedzenie, myłem misę i wkładałem ją z powrotem do skrzynki, żeby czekała tam na kolejny dzień. To dużo lepsze, niż tak popularne jedzenie na wynos – to było mnisie jedzenie „na przynos”. Nigdy nie dostałem rachunku ani nigdy nikogo nie widziałem. A oni wiedzieli, że żyję, bo jedzenie znikało. W sumie to jedzenie mogły zjadać kangury, ale nie, to byłem ja.

Kangury są naprawdę, ale to naprawdę mądre i dość szybko się połapały, że mieszkam w tej chatce. Czasem zostawiałem jedzenie na zewnątrz, na werandzie tuż obok ścieżki, i tylko na kilka minut, żeby wejść po coś do chaty – lubię jeść na werandzie, jeśli mam okazję – wiecie, co się wtedy działo? Znajdowałem kangura z głową w mojej misie – jako pierwszy wybierał sobie, co zjeść, zanim ja zdążyłem się chociażby nad tym zastanowić. Postanowiłem jeść w środku, ale okno było otwarte, a kangur wychodził na ścieżkę i patrzył na mnie przez to okno, więc myślałem: „Och, ależ biedny kagur”. Wecie, współczułem temu małemu, biednemu stworzeniu, a przecież one miały tam mnóstwo trawy. Zacząłem wystawiać na zewnątrz zdrowe jedzenie. Z tego, co pamiętam, to marchewkę czy coś podobnego, ale wyobraźcie sobie, że one nie były zainteresowane czymś takim. A wiecie, co lubiły najbardziej? Pizzę! Poważnie. Nie wiem, czy to dla nich zdrowe, ale cóż, kangury zdecydowały, że właśnie to chcą jeść. No i widzisz takiego małego kangura z małym kawałkiem pizzy przy mordce. One to uwielbiały.

Ale wracając do rzeczy, widywałem kangury, więc całkiem przyjemnie sobie z nimi rozmawiałem. Czy zwierzęta potrafią mówić? Myślicie, że potrafią? Czasami ludzie myślą, że szaleństwem jest spędzić sześć miesięcy z samym sobą i skończyć na gadaniu z kangurami. Ale w lesie wydarzają się te wszystkie zadziwiające rzeczy ze zwierzętami, jeżeli zachowujesz się naprawdę spokojnie. No i oczywiście wykazują one pewien poziom zrozumienia. Nie wiem, czy nadal mam to małe zdjęcie od kogoś z Birmy… Wydaje mi się, że jest gdzieś na tyłach biblioteki. To było zdjęcie węża. Zdaje się, że dał mi je pewien birmański mnich.

To zadziwiająca historia – spisano ją po birmańsku na odwrocie tego zdjęcia – o dziewczynce mieszkającej w Rangun. Kiedy była mała, twierdziła, że w poprzednim życiu była pytonem, wężem. Powiedziałbym, że zaczyna się dość dziwnie… A następnie dodała, że najwyraźniej była jakimś wyjątkowym pytonem, ponieważ żyła na ramionach starej statuy Buddhy, znajdującej się w jaskini, gdzieś na prowincji w głębi kraju. Do tego z dwom innymi pytonami. Przez wieśniaków były traktowane z wielkim szacunkiem właśnie dlatego, że mieszkały na statule Buddhy. Jak wiecie, w Birmie buddyzm jest mocno zakorzeniony, więc ludzie czasem mówią, że to zwykły mit. Jednak rodzice dziewczynki byli na tyle zaintrygowani, że zapytali, gdzie znajdowała się ta wioska. To było naprawdę daleko, więc żeby odwiedzić to miejsce, trzeba było się wybrać w kilkudniową wyprawę. Ale kiedy już dotarli do wioski, okazało się, że wszystko się zgadza. Nadal były tam dwa pytony. W każdy dzień przypadający na pełnię księżyca wynoszono je na zewnątrz, a starszyzna wioski przeprowadzała ceremonię ich obmywania. Następnie odnoszono je do statuy, wokół której żyły. Ktoś miał zdjęcie z czasów, gdy jeszcze żyła cała trójka. Teraz pozostały tylko dwa.

Czasami sobie myślicie: „Ale to odjechana gadka… Ajahn Brahm, jesteś już zbyt długo mnichem. Jest dzisiaj bardzo ciepło, a ty zdecydowanie za długo przebywałeś na słońcu”. Jednak niestety, ja po prostu zbyt wiele widziałem. A co do mojej wiarygodności, to jestem fizykiem teoretycznym po Cambridge. Jako naukowiec eksperymentujesz, patrzysz na takie rzeczy i – na miłość boską – widzisz pewne rzeczy, których nie możesz zignorować. Ale do rzeczy, są ludzie, którzy potrafią rozmawiać ze zwierzętami. Widzieliście zaklinaczy zwierząt? Podobno można ich zobaczyć w telewizji i zadziwiające jest, co potrafią zrobić.

Cudownymi zwierzętami, jakie widziałem, była para orłów. Widziałem, jak latały popołudniami ze swoim młodym, małym orlątkiem. Kiedy zobaczyłem je pierwszy raz, postanowiłem, że będę wychodzić o tej porze po południu, żeby je obserwować. Patrzeć, jak szybują w powietrzu i uczą małego latać. Obserwowałem, powiedzmy, przez miesiąc, jak młody rośnie i rośnie, dopóki nie dorósł na tyle, że sam mógł o siebie zadbać. To było na południe od klasztoru Bodhinyana. Bardzo piękna okolica.

W każdym razie, jak można spędzić tak dużo czasu w samotności i nie zwariować? Po tym jak sześć miesięcy spędziłem w pojedynkę i z nikim nie rozmawiałem, niektórzy mówili: „Och, na pewno musiało ci tam odbijać”. I podobno, kiedy po tym przyszedłem tu wygłosić pierwszą mowę, kilkoro ludzi było rozczarowanych. Rozczarowanych, bo nie zwariowałem. Oczekiwali, że będę miał takie wielkie białe oczy, naprawdę sporej długości włosy i brodę – szalony mnich z Serpentine. Jeżeli naprawdę bym zwariował i wyglądał dziko, to prawdopodobnie oberwałoby mi się w gazetach. To by była nowinka godna publikacji. Dziwne, czyż nie? Jednak powróciłem miły, pełen spokoju i błogości, a wiecie, takie rzeczy nie są warte publikowania. Czy to nie dziwne, że ludzie uwielbiają te wszystkie pokręcone wiadomości, ale nie interesują się tymi przesyconymi spokojem?

Ale to już temat na inną mowę. No więc, jak można w ten sposób żyć przez sześć miesięcy i nie zwariować? Trzeba wiedzieć, jak przez cały ten czas być swoim najlepszym przyjacielem. A dokładniej chodzi o nauczenie się, jak zawrzeć pokój z samym sobą, z ciałem, z umysłem, o nauczenie się, jak nie prowadzić ze sobą wojny. To nie takie trudne. Wiele razy ludzie przesadnie reagują na trudności. Staramy się je zlikwidować, prowadzimy z nimi wojnę, zamiast zawrzeć pokój. Być może chciałbyś się pozbyć swojego partnera, a tymczasem ludzie samotni starają się kogoś znaleźć. Obie sytuacje niewiele się różnią. Już kiedyś mówiłem, że gdy jesteś z kimś związany lub jesteś po ślubie, to odczuwasz cierpienie osoby będącej w związku małżeńskim. A kiedy pozbędziesz się partnera, w taki czy inny sposób, to zorientujesz się, że nie czujesz już cierpienia osoby będącej w związku – dopadnie cię cierpienie osoby samotnej. No więc w końcu stwierdzasz: „Nie chcę byś samotny ani nie chcę brać ślubu. Co robić w takiej sytuacji?”. Wtedy możesz zostać mnichem lub mniszką. Wiesz, co się wtedy stanie? Dopadnie cię mnisze cierpienie.

To właśnie dlatego zawsze chcecie być kimś innym. Chcecie pójść dokądś indziej. Nie jesteście naprawdę szczęśliwi, będąc tutaj. A wy, dzieciaki, nie możecie się doczekać, żeby pójść do szkoły we wtorek czy środę? Niektórzy nie mogą się doczekać, żeby pójść do szkoły, spotkać się z przyjaciółmi. A kiedy tylko znajdą się w szkole, nie mogą się doczekać jej końca. Zauważyliście, że zawsze chcemy być gdzie indziej w życiu? Więc właściwie to rzecz o tym, jak żyć w zgodzie ze sobą, jak być dla siebie życzliwym, jak być życzliwym dla chwili obecnej, zamiast starać się naprawiać sprawy. Nie chodzi o naprawianie, lecz o opiekowanie się. Kiedy zrozumiesz, co to naprawdę oznacza, zawrzesz pokój z chwilą obecną. Nie będziesz z nią walczył. Kiedy to się stanie, będziesz życzliwy, otworzysz drzwi swojego serca dla tej chwili, będziesz współczujący wobec niej i stwierdzisz, że właściwie to ona jest bardzo piękna. A gdy poczujesz spokój w obecnej chwili, stwierdzisz, że potrafisz odczuwać spokój, gdy przebywasz z samym sobą. Z całym ciałem, z umysłem – i opowiadać czasami naprawdę głupie dowcipy. Właściwie to nie czasami, tylko non stop. W tych wszystkich momentach, kiedy próbujesz ze sobą walczyć, nie uczysz się, jak być swoim przyjacielem. Ze swoim najlepszym przyjacielem możesz spędzić mnóstwo czasu. Bardzo często ludzie mówią, że najlepszym przyjacielem jest pies. Dlatego niekiedy to powtarzam. A dlaczego? Dlatego, że pies nigdy się z tobą nie kłóci. Psy nigdy o nic nie proszą, a nawet jeżeli im powiesz coś niedobrego, nadal będą cię lizać po ręce. Niesamowite: pies jest taki współczujący i tolerancyjny. No i po prostu chce z tobą być. To dlatego niektórzy ludzie, niepotrafiący sobie znaleźć partnera w życiu, decydują się na psa – dużo prościej się nim opiekować.

Wracając do tematu, dlaczego tak się dzieje, że kiedy przebywamy z najlepszym przyjacielem – takim, który nas nie krytykuje, o nic nie prosi, jest zwyczajnie szczęśliwy, będąc z nami – to dostajemy od niego tyle miłości i tyle się o niej uczymy? Dlaczego nie potrafimy się uczyć z tego doświadczenia, jak żyć w pokoju z samym sobą? A nie tylko czegoś od siebie żądać i starać się robić coś lepiej. Na całym świecie ludzie wciąż starają się coś osiągać, nabywać doświadczenia i kwalifikacji. Zawsze starają się iść naprzód w życiu. Jednak z tym, że stale chcą być lepsi, jest naprawdę coś nie tak. Co z wami jest nie tak? Dlaczego stale musicie być lepsi? Czy już teraz nie jesteście wystarczająco dobrzy? Staram się zadawać czasami to pytanie: dlaczego próbujecie być lepsi? „No dalej, odnieś sukces w życiu”. Odnieś sukces w życiu – ale co konkretnie zyskasz? „No cóż, bardziej się przyłóż”. „Mam się bardziej przyłożyć, kiedy już robię wszystko, co w mojej mocy?” Nie da się bardziej przyłożyć, niż starać się z całych sił. Więc dlaczego nie możemy żyć w zgodzie ze sobą? Innymi słowy, jak kochać siebie tak bardzo jak kochałby cię pies? Po prostu kocha cię za to, kim jesteś. Jesteś zmęczony? A może jesteś chory? To dlatego czasem w szpitalach stosują zooterapię i ona naprawdę działa. Psy uczą ludzi, jak kochać samych siebie. Ci ludzie nie muszą być zdrowi, nie muszą być w dobrej formie, nic nie muszą, a pies ich po prostu kocha.

Tego się nauczyłem – jak kochać samego siebie, jak żyć w zgodzie ze sobą, jak siebie zaakceptować. Zatem byłem sam we własnej przestrzeni przez sześć miesięcy, jednak nigdy nie byłem osamotniony. Zawsze byłem z najlepszym przyjacielem i nie miałem psa. Psy goniłyby za kangurami i innymi zwierzętami. Las tak naprawdę nie jest naturalnym środowiskiem psów. Nie australijski las. Ale miałem przy sobie najlepszego przyjaciela przez sześć miesięcy. Byłem nim ja. Żyłem ze sobą w zgodzie i w spokoju. Właściwie to otworzyłem dla siebie drzwi swojego serca już dużo wcześniej. Powtórzę raz jeszcze, czego nauczył mnie ojciec. Oto co mi powiedział – powtarzałem to wielokrotnie, ale można to dopasować do wielu sytuacji, bo jest niesamowitym, krótkim wyjaśnieniem, co to prawdziwa miłość i zawieranie pokoju w prawdziwym życiu. Miałem 14 lat, kiedy powiedział do mnie: „Synu, cokolwiek zrobisz w życiu, drzwi mojego serca będą dla ciebie zawsze otwarte”. A moje drzwi są zawsze otwarte również dla telefonów komórkowych. Proszę nie gańcie swoich telefonów. To właśnie robią telefony. Więc drzwi mojego serca są otwarte. Och, cudownie, jest ich więcej. Dziękuję wam, telefony, za to, że odpowiadacie na moją życzliwość piękną muzyką. A więc mój ojciec powiedział: „Drzwi mojego serca będą dla ciebie otwarte, cokolwiek zrobisz”. To było coś naprawdę ważnego. Powiedział, że obdarza mnie miłością, akceptacją, nieważne, co zrobię. Właśnie to powiedział, a ja dopiero dużo później pojąłem, jaką siłę mają te słowa. I naturalnie stosuję to przesłanie w kontaktach z ludźmi, z każdym z was. Nieważne, co robicie, drzwi mojego serca zawsze będą dla was otwarte. I tak samo… dla mnie. Drzwi mojego serca zostały otwarte już dawno, więc kimkolwiek byłem, cokolwiek robiłem, zawsze mogłem zawrzeć pokój z samym sobą.

Wiadomo, że czasem jest wam ciężko kochać innych. Głównie dlatego, że nie wiecie, jak kochać siebie. Jesteśmy tacy surowi dla samych siebie. A klasyczna historia, jaką zamierzam przy tej okazji opowiedzieć, będzie interaktywna. Słuchajcie uważnie, bo na jej końcu padnie pytanie. To historia, która pokazuje, czym jest otwarcie drzwi swojego serca. Było siedmiu mnichów medytujących w głębokiej jaskini, która znajdowała się w dżungli, gdzieś daleko stąd. Posłuchajcie uważnie, kim było tych siedmiu mnichów: pierwszy był głównym mnichem, drugi był jego bratem – razem zostali mnichami – trzeci był jego najlepszym przyjacielem, czwarty jego wrogiem. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego dwu razem żyjących mnichów nie może się zwyczajnie dogadać. No wiecie, czasem zdarzają się konflikty osobowości – obaj są naprawdę dobrymi ludźmi, ale nie potrafią się dogadać. No więc czwarty mnich był wrogiem. Piąty mnich był bardzo stary. Tak stary, że w każdej chwili mógł kopnąć w kalendarz. No cóż, może nie powinienem tak tego określać, ale z pewnością był gotów opuścić ciało, umrzeć. Tak, to był piąty mnich, a szósty był tak słaby i schorowany, że nawet gdyby miał najlepszą opiekę i najlepsze lekarstwa, nie zwiększyłoby to jego szans. Nikt nie wiedział, który z nich umrze pierwszy – stary czy chory mnich. A siódmy mnich był bezużyteczny.

Twierdzę, że w każdym klasztorze jest jeden taki. Zajrzyjcie do Dhammasary i zapytajcie, który to. Kiedy śpiewamy, to oni wypadają z tonacji, kiedy medytujemy, to oni od razu zasypiają, a nawet gorzej, bo w dodatku chrapią. Nie potrafią właściwie nosić szaty. Ich szata zawsze opada – no dalej, opadnij trochę. Ich szata zawsze nieco opada. Ojej! Może właśnie teraz stałem się jednym z nich. I nie potrafią głosić Dhammy. Kiedy zjawiają się tutaj, by wygłosić mowę, wszyscy wychodzą. Albo mówią coś niewłaściwego, no ale wiecie, dajemy im szansę. Tacy właśnie są bezużyteczni mnisi. Tak więc to był numer siedem, bezużyteczny mnich. Przez całe życie nigdy nie zrobił niczego pożytecznego. Ale był mnichem.

Do rzeczy. Pamiętajcie o tych siedmiu mnichach, bo oto nadchodzi banda złodziei i rabusiów. To byli naprawdę źli faceci i niestety znaleźli w dżungli jaskinię naszych mnichów – była doskonała na kryjówkę. Postanowili ją przejąć, żeby mieć miejsce na skradzione dobra i żeby mieć schronienie przed policją. Mogliby się tam ukrywać przez jakiś czas i przechowywać łupy. Jednak był jeden mały problem z tą jaskinią – mnisi znaleźli ją pierwsi. Rabusie obawiali się puścić mnichów wolno, bo co by się stało, gdyby któryś mnich powiedział policji lub władzom, gdzie jest owa jaskinia. Dlatego przywódca bandy zdecydował, że zabije wszystkich mnichów. Zwyczajnie ich pozarzyna – to byli naprawdę źli kolesie. To znaczy ci złodzieje, a nie mnisi.

W każdym razie zapowiedzieli: „Wszystkich was pozabijamy, żeby nikt nie powiedział policji, gdzie jest jaskinia”. A główny mnich odparł: „Ale dlaczego chcesz nas wszystkich zabić? Nikomu nic nie powiemy!”. Na to szef bandy: „Nie wierzymy wam. Dlaczego mielibyśmy wam zaufać?”. Jednak doszli do porozumienia – jedyna umowa, jaką złodzieje zaakceptowali, polegała na tym, że zabiją jednego mnicha na oczach pozostałych. To miało być ostrzeżenie, żeby reszta wiedziała, że nie ma żartów. Jeżeli któryś z pozostałych mnichów, z tych, którzy zostaną wypuszczeni, skontaktuje się z policją, to złodzieje przyjdą po niego i zrobią z nim to samo. Chcieli dać mnichom wyraźne ostrzeżenie. To było najlepsze, co główny mnich mógł wynegocjować. A teraz musiał wybrać, który mnich ma umrzeć, żeby reszta mogła spokojnie odejść. Wyobraź sobie, że jesteś głównym mnichem. Kogo skazałbyś na śmierć, żeby reszta mogła odejść? Jednak zanim odpowiesz, pomyśl o liście siedmiu mnichów: główny mnich, jego brat, jego najlepszy przyjaciel, wróg, stary mnich – ten i tak umrze, to byłoby skrócenie jego życia najwyżej o parę dni. Zresztą z chorym mnichem sytuacja wygląda podobnie. On też wkrótce umrze. No i ostatnim jest bezużyteczny mnich, który przez całe życie dla nikogo nic nie zrobił. Może w końcu na coś by się przydał? Zatem, zakładając, że jesteś głównym mnichem, kogo byś wybrał? A jeżeli już znasz tę historię, to nie psuj innym zabawy podniesieniem ręki i podaniem odpowiedzi. Zatem kogo wybrał główny mnich?

Z sali: Bezużytecznego mnicha!

Bezużytecznego mnicha! Dziękuję, to zła odpowiedź, ale wiem, że znasz już tę opowieść, już raz ją słyszałeś, a to było tylko przełamanie pierwszych lodów.

Wróg. Dziękuję, ale nie.

Tak? Główny mnich? Bądźcie szczerzy. Jeżeli myślicie, że to właściwa odpowiedź, podnieście ręce. No tak, dziękuję za sprawienie mi tej przyjemności, bo wszyscy się mylicie. To niewłaściwa odpowiedź. Pewnego razu zadałem to pytanie chrześcijańskiemu biskupowi w Sacramento w Stanach Zjednoczonych. Chciał chociaż mniej więcej zrozumieć istotę buddyzmu. Oczywiście odpowiedział, że poświęciłby siebie. A kiedy odparłem, że to błędna odpowiedź, i podałem prawidłową, powiedział: „Och, to naprawdę nadzwyczajne – przekracza podziały religijne i wskazuje na serce religii”. Zapytał, czy może wykorzystać tę historię w swoich kazaniach. Odpowiedziałem, że oczywiście może. Nikt nie ma prawdy na własność. Ona tutaj zwyczajnie jest, żeby napełniać ludzi pokojem i szczęściem. A odpowiedzią było to, co wielu z was wie. Główny mnich nie mógł nikogo wybrać, ponieważ kochał i szanował swojego brata dokładnie tak samo – ani mocniej, ani słabiej – jak swojego najlepszego przyjaciela. Nawet swojego wroga kochał równie mocno, tak samo mnicha starego oraz chorego i tego bezużytecznego też. Wszystkich ich kochał tak samo, ale, co ważniejsze, siebie samego kochał nie mniej i nie bardziej niż pozostałych. To dlatego nie potrafił wybrać.

W tym momencie historii, kiedy ją opowiadałem biskupowi, zapytałem: „Nie pamiętasz, czego was uczył wasz nauczyciel Jezus, gdy mówił »kochaj bliźniego swego jak siebie samego«? Czy to nie oznacza, że należy kochać siebie samego jak bliźniego? Nie mniej i nie bardziej?”. Wtedy zrozumiał. Dlaczego zawsze poświęcamy siebie? Po pierwsze, dlatego, że jest coś naprawdę złego w naszej psychologii, w naszej duchowości. To oznacza, że nie kochamy samych siebie, że się poświęcamy. Ale czy kochanie samego siebie oznacza, że jesteśmy samolubni? Nie!

Oto jedna ze starych historii. Kiedy błogosławiłem małżeństwo, pan młody spojrzał w oczy pannie młodej i powiedział: „Od teraz jesteś mężatką i nie będziesz myślała o sobie”. Odpowiedziała: „Obiecuję”. Pan młody tak samo nie mógł już myśleć o sobie. Odpowiedział: „Obiecuję”. Następnie miał obiecać, że od tego momentu nie będzie myślał o swojej żonie. I na to też się zgodził, ale dodał: „Nie wiem, dlaczego miałbym tak zrobić, ale ufam ci, Ajahn Brahm”. Po tym powiedział do żony: „Od tej chwili nie możesz już myśleć o sobie. Od tej chwili nie możesz myśleć o swoim mężu”. A to dlatego, że od momentu zawarcia małżeństwa nie możecie myśleć o sobie – to byłby egoizm, a nie małżeństwo. I nie możecie również myśleć o swoim partnerze, bo to was doprowadzi do wypalenia. Zatem, o czym powinniście myśleć? O was! To trzecia możliwość!

Innymi słowy, kochanie siebie oznacza, że liczysz się nie mniej i nie bardziej niż inni. A przytaczam tę historię, ponieważ ludzie najczęściej poświęcają samych siebie. Nie kochają siebie. To uniemożliwia wam spędzanie czasu w odosobnieniu. Po krótkiej chwili jesteście lekko rozdrażnieni lub zaczynacie czuć, że moglibyście zwariować, więc chcecie włączyć telewizor. Albo chcecie posłuchać wiadomości lub w inny sposób dowiedzieć się, co się dzieje na zewnątrz. Nie potraficie w ciszy usiedzieć na miejscu. Nie potrafimy odnaleźć spokoju w życiu. Dlaczego? Ponieważ nie kochamy samych siebie. Żeby kochać siebie lub kogoś, nie musicie być idealni.

To wspaniałe, kiedy zdajecie sobie sprawę, że kochacie siebie takich, jakimi jesteście. W przeciwnym razie musicie być idealni, a starania, żeby stać się idealnym, to ciągły stres. Zwłaszcza – muszę przyznać, że to stereotypy płciowe – wy, biedne panie, musicie spędzać tyle czasu… Widzieliście kogoś w szpilkach? To tortury! Makijaż, włosy i tego typu zabiegi? No w porządku, jeżeli tego chcecie. Może to wam coś daje. Ale pamiętam pewien pobyt w Melbourne. Nigdy tego nie zapomnę, bo ludzie pozakładali na siebie bluzeczki wiązane na szyi i spodnie z niskim stanem albo krótkie spódnice i topy. I te wielkie połacie odsłoniętej skóry, w Melbourne, w zimie… Skóra nabierała niebieskiego koloru. Po co wam to? Dla facetów? Warto? Niektórzy się zaśmiali, bo sami się spotkali z taką sytuacją.

Dlaczego to robicie? Czy naprawdę musicie sobie tak szkodzić, żeby kogoś zdobyć? Może, żeby dzielił z wami ból? To wyglądało, jakby te osoby tak naprawdę siebie nie kochały i nie troszczyły się o siebie. No i to myślenie, że szczęście przyjdzie wraz z partnerem… Szczęście pojawia się wtedy, kiedy dobrze się czujesz we własnej skórze i rozumiesz, kim jesteś. Wtedy łatwo jest być w związku z kimś innym. W takim związku właściwie nie potrzebujesz drugiej osoby. „Jeżeli chcesz zagościć w moim życiu, to witaj”. Nie musimy, jeżeli nie chcemy. To piękne. Miłość i spokój. Takie podejście umożliwia mi pójście do jaskini i spędzanie w niej pięknych chwil ze sobą, umożliwia bycie swoim najlepszym przyjacielem. To wspaniałe momenty – po prostu przebywać tam i być spokojnym. Jeżeli jesteś szczęśliwy sam ze sobą, nie starasz się dokądś dojść, zrobić coś innego, udoskonalić siebie, żeby coś osiągnąć.

Pewien gość nie mógł znaleźć partnerki. Poszedł do psychologa, a ten otwarcie mu powiedział: „Spójrz na siebie. Po pierwsze ubierasz się zupełnie niemodnie. Masz niechlujny styl”. I dodał: „Jeżeli chcesz znaleźć partnerkę, to idź do krawca i zamów naprawdę dobry garnitur lub coś modnego. No i popatrz na swoje włosy. Masz prawdziwy rozgardiasz na głowie, do tego są brudne i przetłuszczone – ostrzyż się jak człowiek. W dodatku te zęby… Są krzywe i nieprzyjemnie ci pachnie z ust. Idź do porządnego dentysty i zrób coś z tym. I zadbaj o higienę osobistą. Poza tym znajdź trenera personalnego, żeby nauczył cię, jak być czarującym”. A na koniec dodał: „To kosztuje górę pieniędzy, ale warto”. No więc gość postanowił zastosować się do tych wskazówek. Sporo go to wszystko kosztowało. No wiecie, wyleczył i wyprostował sobie zęby. Trener personalny pokazał mu, jak być bardziej pozytywnym i atrakcyjnym. Do tego drogi fryzjer i naprawdę eleganckie ubrania. Tak przygotowany wyszedł na zewnątrz po raz pierwszy. Szedł do klubu dla singli w nadziei, że odnajdzie miłość swojego życia, ale wtedy potrąciła go ciężarówka i zginął. Dlatego, kiedy dotarł do nieba, był naprawdę smutny: „Boże, dlaczego to zrobiłeś? Nie dałeś mi się nacieszyć nawet jedną randką po tym, jak wydałem te wszystkie pieniądze i przeszedłem te wszystkie katusze, żeby stać się atrakcyjnym!”. A Bóg odpowiedział: „No cóż, ja cię po prostu nie rozpoznałem”.

To stary dowcip… Nauczcie się żyć w zgodzie ze sobą i siebie kochać. Wtedy poczujecie się szczęśliwi, nieważne, czy będziecie sami czy z kimś. Nie musicie zależeć od innych. Nie ma takiej potrzeby. Uzależniacie się od kogoś, zamiast być schronieniem dla siebie samych. Możesz przebywać z innymi ludźmi, ale możesz też być sam. To jedna ze wspanialszych rzeczy w byciu mnichem. Ale to nie wszystko, bo kiedy spędzasz sporo czasu sam, bez rozpraszania się, samotnie, to życie staje się bardzo interesujące. Uwrażliwiasz się bardzo na siebie w otaczającym cię świecie. Przez innych ludzi i pracę jesteś tak zajęty, że nie możesz znaleźć czasu, by się zatrzymać i odkryć, z kim naprawdę żyjesz – czym jest ciało i umysł nazywane tobą, noszące twoje imię. Dlaczego właściwie budujemy miejsca odosobnień? Kiedy jesteś sam, masz czas, żeby być sobą. Tam właśnie poznajesz, kim naprawdę jesteś. Ale nie tylko poznajesz siebie. Ponieważ wyciszasz się i przepełnia cię spokój, zaczynasz rozumieć, czego od samego początku uczył cię świat.

Nieustannie pyskujemy światu i nazywamy to myśleniem, planowaniem, zamartwieniem się i obsesją na punkcie bólu z przeszłości. Wymieniłem obsesję, ponieważ niedawno komuś opowiadałem, że kiedy wiele lat temu byłem na konferencji dotyczącej bólu i strat, spotkałem kobietę, której córka była jedną z ofiar „Mordercy z Clairemont”. Udzieliłem jej wtedy kilku dobrych wskazówek, jak odpuścić ból, jednak potem podeszła do mnie i przepełniona gniewem stanęła ze mną twarzą w twarz, i wykrzyczała: „Jak śmiesz próbować odebrać mi rozpacz!”. To był jeden z pierwszych przypadków, kiedy zdałem sobie sprawę, że ludzie raczej wolą zachować rozpacz i ból, kiedy po dłuższym czasie się do nich przyzwyczają, niż się uwolnić.

Naprawdę wsłuchuję się w to, czego życie ich uczy. Czasami, kiedy spędzimy więcej czasu w samotności, możemy tak wiele się dowiedzieć o tym, czego naucza nas świat i natura. Na przykład tego, że nie zawsze będziemy razem, że nadchodzi czas, kiedy musimy się rozstać z ludźmi, których kochamy. Ale to nie oznacza, że się tego obawiamy. To oznacza, że cieszymy się tymi chwilami tak długo, jak to możliwe, zamiast je marnować na strach przed rozstaniem. W ten sposób możemy się rozkoszować każdą chwilą. Tego uczy nas zanikanie rzeczy. Możemy delektować się chwilami, kiedy są z nami ludzie, których kochamy i o których się troszczymy. Możemy cieszyć się ich towarzystwem, a kiedy nas opuszczają, to odchodzą z naszym błogosławieństwem: „Dziękuję, że byłeś częścią mojego życia przez tak długi czas”. Ale ponieważ masz jeszcze inną osobę, z którą możesz zostać – masz siebie – pozostajesz szczęśliwy we własnym towarzystwie. To oznacza też, że nie starasz się rozpaczliwe zatrzymywać przy sobie ludzi: „Nie wiem, co bez ciebie zrobię!”. Ja wiem, co możecie bez nich zrobić.

Jeżeli kochacie siebie samych tak samo jak innych, to zawsze jesteście z kimś, z kim czujecie się dobrze. Z kimś, kto jest pocieszycielem, uzdrowicielem oraz naprawdę dobrym przyjacielem. W dzisiejszych czasach wielu ludzi żyje samotnie i czerpie z tego radość. Również wielu ludzi żyje ze swoimi dziećmi, bardzo je kocha i cieszy się tym. Ale, drogie matki i drodzy ojcowie, musicie wiedzieć, że wasz syn, wasza córka kiedyś wyruszą z domu rodzinnego na drugi koniec świata i oczywiście będziecie strasznie tęsknić. Pozwólcie im odejść z waszym błogosławieństwem.

Moja biedna mama… Kiedy miałem 17 lat – nie powinienem podsuwać pomysłów młodym ludziom, ale teraz już za późno – miałem 17 lat, wziąłem śpiwór oraz gitarę i wyruszyłem autostopem z Londynu do północnej Afryki. Moja mama pewnie odchodziła od zmysłów, ale wyruszyłem odkrywać świat, a ona pobłogosławiła mnie na drogę. Jakże to była odważna rzecz. Oczywiście wróciłem i opiekowałem się nią, ale chodzi o to, że robimy takie rzeczy. Uczymy się kochać siebie oraz innych i kochać życie. Czy kochacie życie? Ludzie myślą, że owszem, ale życie zawsze wiąże się z chorobami, śmiercią, rozłąką. To również część życia. A kiedy ludzie mówią, że kochają życie, to zwyczajnie chodzi im o to, że kochają jego przyjemną część. Człowiek, który naprawdę kocha życie, rozumie wszystkie jego aspekty. Tacy ludzie rozumieją samych siebie, znają swoje słabości i mocne strony, wiedzą o sobie wszystko – oto kim jesteś.

Drzewa w lesie, zachód słońca nad Oceanem Indyjskim późnym popołudniem, gdy na niebie widać tylko kilka chmur. Niedoskonałości. Najpiękniejsze zachody słońca są wtedy, gdy w powietrzu nie ma pyłu ani dymu, a na niebie w ogóle nie ma chmur. Niebo jest wtedy błękitne, ale kolory nie rozpraszają się tak mocno jak wtedy, gdy jest na nim trochę niedoskonałości. To dlatego według mnie niedoskonałość jest pięknem. Nie musicie być idealni, żeby być wspaniali. Nigdy nie uczynicie swoich partnerów idealnymi. Dlaczego? Ponieważ nie jesteście idealni. Wasze dzieci nigdy nie będą idealne – nie w oczach nauczycieli. Ale w oczach taty i mamy są zawsze idealne.

Pamiętajcie o tym dzieciaki. Pójdziecie do szkoły i będą was krytykować. Czasami nauczyciele powiedzą, że nie jesteście wystarczająco dobrzy. Nawet jeżeli będziecie jak Einstein, to i tak zawsze będziecie mogli być lepsi. Tak czasem postępują nauczyciele, ale pamiętajcie: jesteście bardziej niż wystarczająco dobrzy. Zakończę krótką historią, już ją wcześniej opowiadałem.

To jedna ze starszych opowieści, przytaczałem ją dawno temu. To oczywiście dowcip o dzieciaku, który wraca po szkole do domu, a jego tata pyta: „Jak ci dzisiaj poszło w szkole, synu?”. A dzieciak odpowiada: „Tato, dzisiaj byłem jedynym uczniem w klasie, który znał odpowiedź, kiedy nauczyciel zadał pytanie”. Ojciec był jednocześnie zaskoczony i pod wrażeniem. Zwrócił się do syna: „Zazwyczaj zostajesz za karę po szkole lub dostajesz dodatkowe zadanie domowe. Jak to się stało, że dzisiaj poszło ci tak dobrze?”. A syn na to: „No cóż, po prostu znałem prawidłową odpowiedź”. A ojciec: „Jestem z ciebie taki dumny”. Następnie dał dzieciakowi 20 dolarów w nagrodę, żeby go zachęcić do dalszej pracy w przyszłości. Kiedy chłopiec wziął banknot i wychodził z pokoju, ojciec jeszcze zapytał: „A przy okazji, jak brzmiało to pytanie?”. „Kto wybił szybę w klasie?”.

W każdym razie to właśnie tak należy kochać siebie i żyć ze sobą w zgodzie. Nie jesteście nawet w połowie tak źli, jak wam się wydaje.

Sādhu, sādhu, sādhu!

No dobra. Są jakieś pytania? Może najpierw od ludzi zebranych tutaj. Zawsze spycha się was na drugi plan. Czy ktoś z was ma pytanie? Tylko nie pytajcie: „Kto zbił szybę w klasie?”. OK, mamy pytanie. O! Pytanie – może niektórzy chcieliby je zadać, bo często się pojawia – dotyczy historii o siedmiu mnichach i złodziejach. Co się stało po tym, jak główny mnich powiedział, że nie może podjąć decyzji, ponieważ wszystkich kocha tak samo? Ta historia wywodzi się z Tālapuṭa Thera, ale nawiązuje do niej bardzo luźno. Niemniej jednak nawiązuje do historii zawartej w Theragāthā. Odpowiedź mnicha zrobiła na złodziejach takie wrażenie, że pozwolili wszystkim odejść. A to dlatego, że ta odpowiedź nauczyła ich czegoś nie tyle religijnego, co niezwykle duchowego. Miała głębokie znaczenie – właśnie tym naprawdę jest miłość: kochasz wszystkich w równym stopniu. Połowa bandy została mnichami, a druga połowa wróciła do wioski i zajęła się uczciwą pracą.

Takie coś może się zdarzyć i zdarza się. Dlaczego ludzie są „źli”? Czy naprawdę są „złymi” ludźmi? Oni jedynie uciekają przed sobą, ponieważ boją się tego, kim są. I kochają siebie samych. Nawet szef bandy złodziei: „Koniec końców nie jestem aż taki zły”. Czy takie coś może się zdarzyć? Tak, może.
OK, a teraz pytania z zagranicy.

Pytanie: Długotrwała samotność wywołuje napięcia i strach. Dlaczego tak się dzieje? Czy to naturalny proces, ponieważ jesteśmy istotami społecznymi?

To nie jest naturalny proces, uczucie, że jesteśmy istotami społecznymi jest uwarunkowaniem kulturowym. Doświadczamy napięcia i strachu tylko, jeśli odczuwamy, że czegoś nam brakuje, gdy przez dłuższy czas jesteśmy sami. A kiedy nie czujecie, że czegoś wam brakuje, to po prostu jesteście sami ze sobą, ze swoim życiem. Ta kwestia ma interesującą stronę. Zawsze kiedy nauczamy podczas odosobnień, które trwają dziewięć dni lub dłużej, to staramy się, by wszyscy zachowywali ciszę w czasie ich trwania. Innymi słowy, nie ma gadania. Chyba ustanowię takie prawo, żeby każdy zostawił telefon, zanim pojedzie na odosobnienie do Jhana Grove, do naszego centrum odosobnień. A to dlatego, że w Jhana Grove mamy bardzo kiepski zasięg, i nie bez przyczyny, Centrum położone jest w dolinie. Ale po kilku dniach ludzie dostają z powrotem telefony i wiedzą, gdzie jest dobry zasięg, na górze przy drodze.

A oto efekt przebywania w ciszy przez dziewięć dni. Dzień pierwszy: „Z nikim nie mogę rozmawiać!”, i czują się, jakby byli na obozie wojskowym. Ale po dziewięciu dniach często mówię: „Dobra, możecie rozmawiać w ostatnim dniu”. Ale nikt nie chce rozmawiać. Uczestnicy są zrelaksowani i przepełnieni spokojem dzięki porozumiewaniu się bez mówienia. Żyją ze sobą w zgodzie. Stają się częścią ciszy. Nie ma wtedy napięć ani strachu. Weźmy na przykład zakony chrześcijańskie, w których przyjmuje się śluby milczenia na długi czas. Nieraz na lata. I nie ma tam napięć lub strachu. Oni po prostu osiągają inny poziom komunikacji. Zwłaszcza z naturą.

Tak dużo mówimy. Porozumiewamy się z innymi ludźmi. Właściwie to gadanie odwraca naszą uwagę od prawdziwego życia. To zostało stwierdzone. Półroczne odosobnienie umożliwia prawdziwe zrozumienie własnej natury, natury umysłu i natury świata. Przyjrzyjcie się dzikim zwierzętom. Spotkałem bardzo wielkiego węża. Myślę, że miał około 2,7 metra długości. To był ciepły dzień, a on po prostu chciał się schronić w cieniu chatki, w której mieszkałem. A ponieważ zbudowałem to kuti, to znam jego wymiary. Ma długość 2,7 metra. Kangury mnie zaalarmowały, gdy się zbliżył. Uciekały, żeby zejść z drogi temu wielkiemu wężowi. On zbliżył się i spojrzał na mnie. Mógł mnie spokojnie zaatakować z tej odległości, ale po prostu na mnie spojrzał, a ja popatrzyłem na niego, życząc mu wszystkiego dobrego, po czym zająłem się myciem misy. Następnie, kiedy rozjarzałem się wokół, zobaczyłem, że wąż skierował się w inną stronę. Zrozumiał, że nie będzie miał ze mną kłopotów, a ja nie miałem problemów z nim. Zwyczajnie chciał pobyć trochę w cieniu w ten upalny dzień. I to wszystko. W ten sposób poznajecie zwierzęta i nie boicie się ich, a one nie boją się was. Możecie być dla nich życzliwi.

Jakiś czas temu mieliśmy ogrodnika, który codziennie pracował w klasztorze Bodhinyana. Opowiedział mi, jak wczesnym rankiem, kiedy jeszcze nie było zbyt wielkiego ruchu, na skrzyżowaniu Kingsburry Drive i autostrady South Western zauważył papugę. Siedziała na gałęzi i spoglądała w dół na drugą, ale martwą papugę, która pewnie została potrącona przez auto tego ranka. Kiedy ogrodnik wracał po skończonej pracy, zobaczył, że papuga nadal siedzi na tej samej gałęzi i patrzy w dół. Nie poruszyła się. Następnego ranka wciąż tam siedziała. Po trzech czy czterech dniach nadal się nie poruszyła i spoglądała w dół na martwą papugę leżącą przy drodze. Jeżeli to nie była rozpacz, to nie wiem, co to było. Papugi wiążą się na całe życie. Jeżeli jedna z nich umrze lub odejdzie w inny sposób, to druga już nigdy nie zwiąże się z inną papugą. A one żyją wiele lat. Tak więc papuga, która straciła partnera, spędziła na drzewie trzy dni, nie poruszała się, patrzyła tylko w dół. Coś takiego możesz spostrzec tylko, jeżeli nie jesteś zbyt zajęty. Zwłaszcza jeżeli mieszkasz samotnie w lesie. To zadziwiające, czego się wtedy możesz nauczyć. Przepraszam, miałem odpowiadać na pytania, a zacząłem wygłaszać kolejną mowę.

Pytanie: Jak rozpoznać, że drzwi naszego serca coraz bardziej się otwierają?

Stajecie się coraz bardziej spokojni, coraz łatwiej się dogadujecie z innymi, coraz mniej od nich wymagacie. Kiedy drzwi waszych serc otwierają się dla innych ludzi, to otwierają się również dla was. To odbywa się równocześnie. Jesteście spokojniejsi i bardziej wyrozumiali. Dlatego zamiast myśleć, że w życiu coś może pójść nie tak, pomyśl: „Co może pójść nie tak, jeżeli otworzę drzwi serca przed życiem, żeby zawrzeć z nim pokój?”.

Pytanie: Jak praktykować miłość do samego siebie w tak ciężkich i politycznie niestabilnych czasach, kiedy rząd zdaje się dzielić ludzi, określając ich przydatność na podstawie paszportu, a nie prawdziwych wartości?

Również w tym wypadku jednym z najlepszych sposobów okazania miłości innym jest pogodzenie się ze sobą. Kiedy żyjesz ze sobą w zgodzie, wiesz jak wprowadzać pokój, żyjąc z ludźmi. Czasami inni chcą cię kontrolować przy pomocy strachu i gniewu. Niektórzy wydają się dzielić ludzi. Czy naprawdę rząd może podzielić ludzi, czy raczej sami pozwalamy, żeby nas podzielono? Co cię powstrzymuje, by wyjść komuś naprzeciw i pomóc w bólu? Żeby zapukać do jego drzwi i z nim być?

Wartość określana paszportem? Ja mam dwa paszporty. Bardzo bym chciał mieć jeszcze kilka. Dlaczego tak się dzieje, że czyjąś wartość definiuje paszport? Wartość określana jest czymś więcej niż miejscem, w którym się urodziliście, czymś więcej niż pochodzeniem, wykształceniem lub jego brakiem. Jako że wychowałem się w tradycji chrześcijańskiej, zacytuję: „Poznacie ich po ich owocach”. Kto to powiedział? To słowa Jezusa. Nie staniesz się kimś wyjątkowym, bo twoi rodzice tacy byli. To, czy jesteś braminem, określają twoje czyny – tak powiedział Buddha. Inaczej mówiąc, człowieka należy oceniać po jego czynach, a nie po tym, skąd pochodzi, jakie ma wykształcenie, jaki ma kolor skóry, jaką ma płeć, czy po tym, jakie ma preferencje seksualne. Cenisz kogoś, bo jest dobrym człowiekiem. To piękna prawda, możecie ją usłyszeć od wspaniałych i inspirujących przywódców religijnych. Nie oceniamy zatem wartości ludzi na podstawie atrakcyjności polityczno-społecznej, lecz ich dobroci i życzliwości. A ludzie wszystkich religii, ras i kultur wiedzą, co jest dobrem, a co złem.

Przypomnijmy przypadek wspaniałego mnicha Dhammanandy. Tak dużo zrobił, żeby buddyzm w Malezji mógł się rozwijać. Pamiętam, jak w czasie konferencji z pewnym rygorystycznym i gorliwym przywódcą islamskim powiedział: „Nie trzeba być ani buddystą, ani muzułmaninem, żeby wiedzieć, że zabijanie, kradzież i ranienie innych ludzi nie jest właściwe”. To się czuje sercem. Czy musicie iść do szkoły, żeby się dowiedzieć, że zadawanie bólu innym jest złe? To jest w nas głęboko osadzone. To powód, dla którego rządy, przywódcy religijni – a ja jestem jednym z przywódców religijnych – nie powinni dzielić ludzi. Nie, my powinniśmy łączyć ludzi, sprawiać, by się jednoczyli.

Na zakończenie… Już drugi raz mówię „na zakończenie”. Zapytano mnie któregoś razu, na czym polega buddyjska idea Boga. Mógłbym powiedzieć wiele na ten temat. Mógłbym odpowiedzieć, że nie wierzymy w Boga – mur, różnica zdań. Rozmowa z ojcem Frankiem Brennanem, który jest znanym wykładowcą teologii i jezuitą, to raczej nie czas na jeden ze słynnych dowcipów Ajahna Brahma. Należało wybrać inny sposób odpowiedzi, tak by brzmiała naprawdę poprawnie. Obok mnie siedział zwierzchnik klasztoru w New Norcia, opat Placid. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i od lat, rok w rok, powtarzał mi tę samą fundamentalną prawdę, w którą wierzył: „Każdy szuka Boga”.

Wstrzymajcie się z reakcją, dobrze? Jestem buddystą. „Ajahn Brahm, nie powinieneś tak mówić ani nawet się z tym zgadzać. Jesteś buddystą”. Jednak mimo wszystko powiedziałem sobie: „Nie. Poczekaj chwilę”. Szanowałem mojego przyjaciela, więc zastanowiłem się: jeżeli wszyscy szukają Boga, to czego szukają buddyści? Czego poszukuje ateista? Czego poszukują młodzi ludzie? Czego pragniecie w życiu? No cóż, dzięki przesiadywaniu z wami przez te wszystkie lata, wiem, czego pragniecie, przychodząc tutaj. No więc, czego pragniecie? Po pierwsze pragniecie szacunku. Niezależnie od rasy, wyznania, preferencji seksualnych, wieku, stopnia zniedołężnienia – chcecie, żeby was szanowano. Zatem jeżeli jest ktoś jeżdżący na wózku inwalidzkim, to trzeba się upewnić, że dane miejsce jest przyjazne dla ludzi niepełnosprawnych – żeby ich uszanować. Nie muszą się zmieniać, zanim tutaj przyjdą. Są szanowani. Chcą, żeby się o nich troszczyć, a być kochanym to wspaniała sprawa. „Czy zatem nie tęsknisz za tym, Ajahn Brahm?” Och, dostaję całe góry miłości! Też chcecie kochać i troszczyć się o kogoś, jak również chcecie spokoju w życiu. Spokoju w rodzinie i na świecie, żeby móc się jak najbardziej cieszyć życiem. Pewnie, że napotykacie jakieś problemy w życiu, ale to jego część. Powitajmy je. To nic złego, gdy ktoś doznaje urazu lub gdy ktoś na ciebie krzyczy. To część życia, więc powitajmy i to. Wszyscy pragniemy szacunku, spokoju oraz chcemy się kimś zajmować. Pragniemy bezpieczeństwa na tyle, na ile jest to możliwe. Nigdy nie chcemy być odrzuceni i poniżani – niezależnie od tego, kim jesteśmy, ile mamy lat i co robimy w życiu. Więc tego właśnie szukamy.

Teraz ta wypowiedź jest nieco dłuższa. A wtedy powiedziałem: „No cóż, jeżeli mój przyjaciel opat Placid, którego szanuję, twierdzi, że wszyscy szukają Boga, to buddyści poszukują czegoś, co składa się na pojęcie Boga: szacunku, opieki, miłości, pokoju i bezpieczeństwa”. Tak brzmiała moja odpowiedź na to pytanie. Możecie się z nią nie zgadzać, ale mam nadzieję, że dostrzegacie jej znaczenie. Ucięła ona odwieczny spór, położyła kres wojnie pomiędzy ludźmi. Udało się zjednoczyć ludzi. Jeżeli potrafisz kochać siebie, potrafisz również kochać innych – nieważne, kim są.

W każdym razie, jak zwykle przedłużam, ale zostaliście tu ze mną, więc dziękuję. Możemy się teraz pokłonić parę razy przed Buddhą, Dhammą i Saṅghą, a potem możemy tu zostać jeszcze chwilę. Będziecie mogli zadać kolejne pytania lub iść do domów – zróbcie, co musicie.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: p.m., E.K.
Redakcja: Alicja Brylińska
Czyta: Aleksander Bromberek - http://lektor-online.pl

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/