Moja przygoda ze zwróceniem się ku duchowości zaczęła się około 6 lat temu. Od fascynacji siłą myśli, przez Hare Kryszna po buddyzm. Od kilku miesięcy zgłębiam wiedzę dotyczącą buddyzmu, aż wreszcie zdecydowałam, która tradycja odpowiada mi najbardziej - Theravada.
Od początku czułam, że nie mam potrzeb podobnych do osób w moim wieku, choć nikogo przez to nie skreślałam. Zawsze byłam osobą lubianą choć mniej towarzyską niż przeciętnie. Jednak w miarę większego zbierania wiedzy i rozpoczętej praktyki, odczuwam coraz mniejszą chęć na spędzanie czasu ze znajomymi. Oczywiście zawsze im pomogę, odwiedzę w szpitalu, wysłucham, lecz rzecz w tym, że gdy nie jestem potrzebna - odsuwam się mimowolnie. Gdy nie mam okazji do pomocy, wolę po prostu usiąść w ciszy i celebrować chwilę bądź czytać utwory mistrzów, zarówno mnichów, jak i świeckich nauczycieli. Znajomi niekoniecznie to rozumieją, martwiąc się nieraz czy ich wciąż lubię, albo czy nie ignoruje ich ze względu na innych znajomych. A potrzeby ducha niekoniecznie do nich przemawiają. Dodatkowo nie jestem kimś, kto musi usprawiedliwiać się zawsze i wszędzie, więc spokojnie wyjaśnię raz czy drugi, potem unikam konkretów, mówiąc, że to moja decyzja.
Zastanawiam się czy i Wy macie podobne doświadczenia.
Witaj Astiko :)
"Człowiek rodzi się sam, sam żyje i sam umiera"
Nie jestem pewien czy to cytat buddyjski, ale moim zdaniem świetnie tutaj pasuje. Tak, mam to samo. Jeśli nie jestem konieczny, stronię od towarzystwa. Sądzę, że ludzie ceniący rozwój duchowy, są skazani na samotność. Źle im w świecie płytkich wartości, rzadko znajdują zrozumienie, ale jakoś trzeba żyć w społeczeństwie.
Wiesz, mam już swoje lata i nauczyłem się maskować odmienność, wręcz ją ukrywam. Z czasem nauczyłem się też rozpoznawać osoby, z którymi mogę szczerze porozmawiać, ale nawet przed nimi odkrywam tylko pewne fragmenty siebie. Czy to mi się podobało czy nie, zrozumiałem, że moja duchowość jest dla mnie i nie warto się uzewnętrzniać, by zostać dziwakiem. Nikt z takiego stanu rzeczy nie osiągnie pożytku, a niektórzy tylko szkodę.
Pozdrawiam. :)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada
Nie ma potrzeby chwalić się swoją praktyką, choć jeśli spotkam się z zainteresowaniem tematem buddyzmu, chętnie nieco opowiem. Zawsze jest szansa, że przyniesie to komuś pożytek.
Bardzo dziękuję za odpowiedź.
Pozdrawiam.
Kiedy dokonujemy wyboru o słuchaniu muzyki hip-hop, milej nam spędzać w towarzystwie fanów hip-hopu. To samo dotyczy też innych zainteresowań, aktywności.
Czy tego chcemy czy nie, dokonując codziennych wyborów odsuwamy się od ludzi którzy myślą i czują inaczej niż my, a zbliżamy się do podobnych nam osób.
To jest właśnie piękne. Nie jest to opuszczanie kogokolwiek, ale otwieranie się na życie w teraźniejszości, na ludzi i miejsca które odpowiadają naszym aspiracjom. Ci, których "opuściliśmy" również nie stoją w miejscu, dokonują wyborów. Nie tęsknią za nami, a jeżeli już tęsknią - to za obrazem nas sprzed iluś miesięcy/lat wstecz. Tak czy inaczej - ułamek czasu który poświęcali nam, poświęcać będą komuś innemu, bądź sobie.
Jeżeli zaś reinkarnacja istnieje, to narodzimy się wśród ludzi o podobnych aspiracjach które mieliśmy w ostatnich latach życia.
Morderca urodzi się w rejonie dotkniętym przestępczością, święty urodzi się wśród "świętych".
To nie jest ani kara ani nagroda - ale nasz wybór.
Nie spotkamy ponownie ludzi którzy nas krzywdzili w tym życiu, bądź my ich skrzywdziliśmy - na skutek ich własnych decyzji, wyborów narodzą się tam, gdzie otoczenie będzie im odpowiadać.
My zaś nie jesteśmy nikomu nic winni, nie musimy wykonywać jakichkolwiek misji; nie ma zobowiązań wobec jakichkolwiek ludzi. "Przeznaczenie" zmienia się nieustannie, tworzy je każdy z nas.
Tak to rozumiem, choć nie wiem czy dobrze.
W sumie to warto medytować nad tym o czym wspominał Budda - m.in. nietrwałością, narodzinami i śmiercią (przede wszystkim zjawisk które jesteśmy w stanie zaobserwować, jak powstają i zanikają).
Witaj gościu :)
Piszesz: Tak to rozumiem, choć nie wiem czy dobrze.
Mnie tam się podoba, a czy dobrze? Też nie wiem. Tak samo nie wiem, czy w ogóle jest jakieś "dobrze". Na pewno jest w tym sporo prawdy. Patrzymy na siebie wzajemnie, ale nie widzimy się. Widzimy tylko nasze wyobrażenie o drugiej osobie. To samo dotyczy własnego wizerunku. Też nie jest prawdziwy. Identycznie jest ze wszystkim innym. Postrzegamy rzeczywistość przez zasłonę naszych projekcji.
Ciekawa jest ta teza, że nic nikomu nie jesteśmy winni. Hm… Być może. Ale wydaje mi się, że dopóki rozumujemy w takich kategoriach, to nasza praktyka jest niewiele warta. Ja oczywiście, właśnie w takich rozumuję. :)
Pozdrawiam :)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada
Do oświecenia jeszcze wiele mi brakuje, więc moje obserwacje są jakie są :)
Skoro zjawiska współzależnie powstają, to nie ma raczej mowy o "potrzebie" odkupienia winy, czy "potrzebie" pomagania.
Współczucie raczej istnieje poza umysłem, poza sferą cierpienia. Taka obecność, która niczego nie wymaga, ani niczego nie nakazuje. Choć czy na pewno?
Również pozdrawiam :)