Zauważyłem, że gdy rozpatruję świat zewnętrzny jako "to jest moje, tym jestem, to jest moje ja", to wszelakie emocje z tym związane "gasną", przemijają. Dlaczego tak się dzieje? Być może dlatego że w chwili gdy świat zewnętrzny dostanie się do mego "wnętrza", to można rzec że przejmuje nade mną kontrolę, świadomość staje się tym, co wydarzyło się w świecie zewnętrznym. A rozpatrywanie "to jest moje, tym jestem, to jest moje ja" jest po prostu akceptacją tego co jest. Działa to również wobec "złych" myśli powstałych ot tak sobie, "z siebie". Jednego jestem pewien - jest to złe, niewłaściwe, niezgodne z dhammą.
Co z tym fantem zrobić?
Widzę, że całkiem ostro podszedłeś do sprawy testowania autorytetów. :D Dlaczego nie? Jeśli będziesz bezwzględny (także dla siebie), bezwzględnie uczciwy, sprawiedliwy… i nie przestaniesz dociekać, to skutek może być tylko jeden - coraz lepsze dostrzeganie prawdy. I nie będzie to bezmyślne powtarzanie truizmów, ale prawdziwy wgląd. :)
Skoro dostrzegasz przemijanie emocji związanych z przedmiotem uwagi, to co robisz, może nie być tak bardzo niewłaściwe, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. :) Według mnie, śmiało możesz spróbować pójść tą drogą. Masz wtedy szansę na dość jasne ujrzenie powstawania, zaniku i niepowstawania cierpienia.
Jeśli - powiedzmy - patrzysz na przedmiot i robisz to naprawdę bardzo uważnie, tak bardzo jak sugerowałem w naszej pierwszej dyskusji (już ze cztery lata temu), to przestaje istnieć miejsce dla Twojego "ja". Umysł po prostu nie ma na nie czasu i choć powtarzasz sobie "ja, mnie, moje", w rzeczywistości rugujesz je z obszaru percepcji i może nawet - świadomości. Niestety, "ja, mnie, moje", to shankhara i to najpaskudniejsze z paskudnych a z nimi, niełatwo wygrać.
Byłoby naprawdę źle, gdybyś utożsamiał się z tym w taki sposób, że emocje (pragnienia, niechęci i inne, towarzyszące) by rosły. Wtedy skazywałbyś się na cierpienie związane z ich przemijaniem. Musisz jednak uważać, bo taka afirmacja na pewno utrudnia jasne ujrzenie rzeczywistości.
Co z tym zrobić? Widzę trzy rozwiązania.
Pierwszym, byłoby kontynuowanie ćwiczenia tak, jak zacząłeś, aż zobaczysz jedną z dwóch rzeczy:
1. Tak bardzo stopisz się z przedmiotem koncentracji, że znikniesz i zrozumiesz, że żadnego "ja" nie ma. To byłby wariant optymistyczny, ale prawdopodobny.
Ta metoda, jest - moim zdaniem - bardzo trudna, wymagająca ogromnego wysiłku i przez to - zawodna.
2. Rzeczywiście zaczniesz cierpieć, przez wiązanie się z rzeczami i wtedy zrozumiesz anicca i dukkha. To by było mniej optymistyczne, ale może nawet bardziej prawdopodobne.
Drugim rozwiązaniem, jest zbadanie zasadności afirmacji, którą powtarzasz. Wystarczy zadawać sobie kilka pytań i stale je rozważać. Kiedy patrzysz na coś i mówisz "to jest moje, tym jestem, to jest moje ja", zapytaj siebie: Jak to powstaje? Jak się zmienia? Jak zmienia się sposób w jaki to widzę? Zauważ, że nawet mrugnięcie powiek, wpływa na to ostatnie. Pytaj dalej: Skoro zachodzą w tym zmiany, to dlaczego? Z czego to się składa? Od kiedy i jak długo może być "moje"? Od czego zależy, że to "jest moje"? Skoro to składa się z takich i takich elementów a one z następnych i każdego dotyczy permanentna zmiana, to gdzie, w którym miejscu, jest to "moje ja"? Jak ono wygląda? Czym się charakteryzuje? Jak długo tam będzie? I czy w ogóle jest sens wmawiać sobie, że ono tam - lub gdziekolwiek indziej - jest? Co wyniknie z takiego wmawiania sobie? Czy będę przez to cierpieć? Czy ktoś inny będzie przez to cierpiał?…
Takie rozważanie, możesz zastosować w odniesieniu do tego co na zewnątrz, jak i wewnątrz. Skutkiem ubocznym może być dostrzeżenie, że nie ma żadnego "wewnątrz i na zewnątrz". W ten sposób dojdziesz w to samo miejsce, gdzie miałby zaprowadzić Cię podpunkt pierwszy, pierwszego podejścia.
I rozwiązanie trzecie. :)
Warto jeszcze pomyśleć o jednej - bardzo istotnej - rzeczy. To, że przyczyną cierpienia jest pragnienie, chyba już wiesz. Zwróć jednak uwagę na to, co jest jądrem każdego pragnienia, każdego gniewu, niechęci, bólu, żalu, smutku… Czy nie jest nim "ja, mnie, moje"? Owszem, jest też jądrem każdej prymitywnej przyjemności, radości, zadowolenia… ale…
Powiedz, czym jest zadowolenie wynikające ze spełnienia pragnień? Zaspokojeniem? Zobacz, nawet polskie słowo "zaSPOKOJENIE", niesie odpowiedź. To krótka chwila, w której wreszcie czujesz się spokojny, bo pragnienie przestało doskwierać. Stąd bierze się uwarunkowana, iluzoryczna radość i błędny pogląd, jakoby zaspakajanie pragnień, dawało szczęście. Tymczasem możesz pragnienie doskonale zaspokoić, zwyczajnie je odpuszczając, ale to się nie uda, z jakimś "ja, mnie, moje" na karku. :)
Właściwy pogląd, to nie deklaracja, czy jakieś wyznanie wiary a jasny i oczywisty ogląd rzeczywistości - wręcz wiedza. Dlatego właściwy pogląd jest mądrością. Czasem tak bywa, że trzeba zabrnąć w ślepy zaułek, żeby wiedzieć, że jest ślepy. :) Póki tego brakuje, pogląd trudno nazwać właściwym.
Pozdrawiam. :)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada
Drugie rozwiązanie jest chyba najlepsze i wręcz najłatwiejsze, choć dziś coś się "uporządkowało". Co prawda, nie dotyczy to bezpośrednio "jestem/moje/ja" ale sądzę że również jest wartościowe. Otóż w ostatnich 3 latach przewijały się w umyśle myśli dotyczące śmierci. Odrzucałem je, traktowałem je jako urojenia. Dziś zrozumiałem że niekoniecznie były to urojenia, ale zachęta do medytacji nad śmiercią. Kiedy ostatni raz medytowałem nad śmiercią? Maj/Czerwiec 2011 roku. Dlaczego od tamtego czasu nie medytowałem nad tą tematyką? Ze strachu? Sam nie wiem.
Szczerze mówiąc, nie jestem pewien czy rozmyślanie nad śmiercią, może przynieść tylko korzyści. Według mnie, to dobra praktyka dla tych, którzy nie są już zbytnio przywiązani do ciała, do swojego "ja"…
Wydaje mi się, że niektórych może wpędzić nawet w depresję. Jest tyle sposobów na uwalnianie się. Rozważ dobrze, czy akurat tego potrzebujesz.
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada