Chyba jestem już godzien miana "therawadyjskiego fundamentalisty", które to pojęcie dopiero co wymyśliłem. :) Nikt nie musi się ze mną zgadzać, ale mam nadzieję, że ten komentarz pomoże zachować trzeźwy osąd, przez krytyczną analizę tego, co czytamy lub słuchamy.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy w tym artykule, to jego identyczność z metodami opisanymi w wątku o oświeceniu. Nawet opowieść o mnichu Tissa Thera została użyta dokładnie w tym samym kontekście, w którym i ja jej użyłem. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to widać, że w zen funkcję bandytów pełni godo (pomocnik mistrza), zaś kyosaku jest tym samym co połamanie sobie nóg przez bohatera opowieści. Różnica jest tylko taka, że podejście zen, jest łagodniejsze i przypuszczam, że skuteczniejsze. Samo kyosaku przypomina raczej listewkę niż pałę a można też nie zgodzić się na jego użycie wobec siebie.
Podobieństw niestety jest więcej. Mówię "niestety", bo pachnie mi tu synkretyzmem. Dopóki sięgamy po inspirację do innych szkół, które jawnie identyfikujemy jako "obce", to może być nawet korzystne. Natomiast kiedy wydaje nam się, że sięgamy po nauki będące maksymalnie blisko oryginalnego nauczania Buddhy, podczas gdy one potrafią mu nawet przeczyć, to chyba otrzymujemy coś, czego nie szukaliśmy.
Zanim ktoś mnie zgani za brak szacunku dla autorytetu, zobaczmy co Buddha ma do powiedzenia o autorytetach:
Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że wiele razy wam to powtarzano, nie wierzcie tradycji, nie wierzcie plotkom, nie wierzcie temu co jest napisane w świętych księgach, nie wierzcie domysłom, aksjomatom, zwodniczym rozumowaniom, nie budujcie w sobie przychylności dla jakiegoś poglądu który jest rozważany, nie wierzcie tym, którzy wydają się inteligentniejsi, nie wierzcie poprzez wzgląd, "Ten jest naszym nauczycielem". Kalamowie, jeśli sami dobrze wiecie: "Te rzeczy są złe, te rzeczy są hańbiące, te rzeczy są potępiane przez mędrców; podjęte i praktykowane, te rzeczy prowadzą do krzywdy i cierpienia", porzućcie je.
http://sasana.pl/an-03-066-agr
No tak, skoro powątpiewamy w autorytety, to dlaczego nie w autorytet Buddhy? Cóż, jakiegoś nauczyciela trzeba wybrać. Jeśli odrzucimy sutty, będziemy musieli oprzeć się na innym autorytecie. Będzie to mistrz zen, albo Webu Sayadaw, czy ktoś jeszcze inny. Każdy dokona wyboru na własny użytek.
Oczywistym jest, że prawdy trzeba doświadczyć osobiście, ale pisma nie służą do jej poznawania, a jedynie wskazują drogę jej poszukiwania. Webu Sayadaw zdaje się prezentować pogląd typowy dla mahajany i to właśnie zen, które bywa opisywane jako naukę "poza pismami", często odnoszącą się do nich dość lekceważąco. To jednak nie przeszkadza tworzyć tysięcy własnych pism. W porządku, ale w czym one są lepsze od Tipitaki, lub od ichniej Tripitaki? Z mojego punktu widzenia są dużo, dużo gorsze.
Chyba żaden odłam buddyzmu nie tworzy tylu książek i jednocześnie nie podaje tak mało wiedzy o samej nauce Buddhy mimo, że autorami są ludzie bardzo biegli w pismach. Czy to nie jest sprzeczność? Ktoś, kto większość życia spędził w księgach, mówi "nie czytajcie ich, są bezużyteczne". Skutek jest łatwy do przewidzenia. U adeptów powstaje masa wątpliwości, łatwo o zniechęcenie, więc używa się sztucznych sposobów wymuszania wysiłku. W tym wszystkim, nie obejdzie się bez wyjątkowo dobrego nauczyciela, który będzie w stanie udzielić wyczerpującej odpowiedzi skołowanemu uczniowi i pokierować osobiście jego praktyką.
Dobrze byłoby zauważyć, że Webu Sayadaw odnosi się w artykule do Abidhammy Pitaki a nie do Sutta Pitaki. To mi każe sądzić, że nad słowa Buddhy przedkłada raczej późniejsze interpretacje i nauki, których Buddha nie udzielał.
Spójrzmy na ten fragment artykułu:
S: Teraz wyobraźmy sobie starszego człowieka około siedemdziesiątki, który okazuje szacunek Buddzie. Kiedy to robi, nie jest w stanie utrzymać swojego umysłu skupionego na Dhammie. Pozawala, aby jego umysł wędrował tu i tam. Jeśli ten człowiek umrze w tym momencie, gdzie pójdzie?
U: Pójdzie do niższych światów, panie.
S: Naprawdę? Pomyśl uważnie, zanim odpowiesz. On okazuje szacunek Buddzie i medytuje, a więc gdzie pójdzie, jeśli umrze w tym momencie?
U: Pójdzie do niższych światów, panie.
S: Ale dlaczego?
U: Dlatego, że jego umysł wędruje tu i tam, panie.
Całkiem sensownie brzmi, ale jeśli wybraliśmy Buddhę na naszego nauczyciela, to co zrobić z tą suttą?
A jak nieprawdziwy człowiek utrzymuje poglądy nieprawdziwego człowieka? Tu nieprawdziwy człowiek utrzymuje tego typu poglądy: "Nie ma nic danego, nic ofiarowanego, nic poświęconego, nie ma owocu czy rezultatu dobrych i złych działań, nie ma tego świata ani innego świata, nie ma matki ani ojca, ani spontanicznie rodzących się istot, nie ma dobrych i cnotliwych pustelników i braminów w świecie, którzy zrealizowali dla siebie przez bezpośrednią wiedzę i deklarują ten świat i inny świat". Tak nieprawdziwy człowiek utrzymuje poglądy jak nieprawdziwy człowiek.
http://sasana.pl/mn-110-var
Zatem pogląd Webu Sayadaw'a nieco trąci relatywizmem. Dla pewności, proponuję zerknąć jeszcze do słownika: http://sasana.pl/vipatti
No i jeszcze rozważmy ten fragment artykułu:
Kiedy nasz umysł jest skupiony w jednym punkcie, nie mamy niemądrych myśli, mamy właściwe myśli, panie. Kiedy w ogóle nie mówimy, nie mamy okazji do kłamstwa, praktykujemy właściwą mowę. Świadomość oddechu jest właściwym działaniem, a więc ta praktyka obejmuje również właściwe działanie. Nie zarabiamy pieniędzy poprzez oszukiwanie innych, więc praktykujemy właściwe zarabianie na życie.
Wygląda na to, że doskonałą moralność można osiągnąć przez śmierć. Może to nadinterpretacja, ale czy całkiem nieuzasadniona? Jest tu pewna niekonsekwencja w rozumowaniu. Trzeba się powstrzymać od wszystkiego, aby było właściwe, ale już zarabiać uczciwie to można. W takim razie może jednak jest inny sposób na właściwą mowę, niż milczenie i na właściwe postępowanie - inny sposób niż bierność? Oczywiście, że jest. Czytając sutty, zobaczycie, że jest o tym sporo.
Buddha, zaraz po swoim oświeceniu, zamierzał oddać się samotnemu życiu i nikogo nie nauczać. Uznał, że Dhamma jest zbyt trudna dla ludzi. Na zmianę decyzji, wpłynęły dopiero Devy i jak się okazało - miały rację. Ludzie są w stanie zrozumieć Dhammę, ale nie jest to ani łatwe, ani całkiem proste. Ktoś, kto utrzymuje, że pisma są zbędne a Dhamma - prościutka jak oddech, poddaje w wątpliwość sens ponad czterdziestoletniej pracy Tathagaty.
Narzuca się więc pytanie: czy skupienie osiągnięte w ten sposób, będzie właściwe? Według mnie, jest to mało prawdopodobne, ale niech każdy osądzi to sam. Jeśli jednak ktoś uzna, że taka droga jest dla niego odpowiednia, może powinien rozważyć znalezienie naprawdę dobrego nauczyciela zen?