Tak często słyszymy o puszczeniu, odpuszczeniu, miłości, dobroci… że przeważnie traktujemy te wszystkie pouczenia jak truizmy. Ci, którzy starają się podejść do nich z ufnością i zapałem, po pewnym czasie odkrywają własną hipokryzję, jałowość wysiłków i bezsens dalszych prób. Ulegają wtedy frustracji i zniechęceniu, czasem nawet posuwają się do atakowania Dhammy, jako niczym nieróżniącej się od wszystkich innych religii.
Trudno nieszczęśników za to winić. Należałoby raczej dać pstryczka w nos nauczycielom, albo najczęściej szarlatanom, którzy się za takich podają. Może to i ostre słowa, ale jak potraktować to, że serwujący te wszystkie dobre rady, nie potrafią, lub nie chcą umieścić ich we właściwym kontekście, który dałby spójny obraz Ścieżki i prostą mapę praktyki?
Za usprawiedliwienie można poczytać fakt, że nawet mnisi najbliżsi samemu Buddzie, często bardzo długo nie potrafili przebić się przez zrozumienie właściwych intencji. Przykładem może być przyrodni brat Buddhy – Nanda. Jeszcze bardziej jaskrawym przykładem był Jego nieszczęsny kuzyn – Dvadatta.
Co to jest właściwa intencja?
Intencja wyrzeczenia, intencja uwolnienia się od niechęci, intencja niekrzywdzenia.
Mnisi, to jest nazywane właściwą intencją.
http://sasana.pl/sn-45-008-nag
Intencja wyrzeczenia – czym nie jest
Ponieważ słowo "wyrzeczenie" bardzo źle nam się kojarzy, wyjaśnijmy sobie, czym intencja wyrzeczenia nie jest.
Podobno św. Benedykt, kiedy czuł, że opanowują go cielesne żądze, by je poskromić, miał zwyczaj rzucać się nago w pokrzywy. To bardzo dobry przykład, źle pojętego wyrzeczenia w kontekście właściwej intencji. Buddysta tak robić nie powinien a Buddha, stawiał sprawę jasno. Przez ascezę (umartwianie) nie można osiągnąć oświecenia. Próbował tej metody przez sześć lat i niemal Go to zabiło. Jedynym osiągnięciem, którego w tym czasie dokonał, było ustanowienie nieprzerwanej uważności. Mimo, że dawało różne niezwykłe moce – od cierpienia nie uwalniało. Było nawet odwrotnie.
Niestety, żyjemy w kulturze, która takie "wyrzeczenie" gloryfikuje, ale nie widzi jego złych – wręcz tragicznych – skutków, dlatego poświęćmy temu jeszcze trochę uwagi. Umartwienie, wyrzekanie się z bólem tego, czego pragniemy, tego co sprawia nam radość, przyjemność prowadzi jedynie do zgorzknienia, niezadowolenia i… jeszcze większego przywiązania, pragnienia tego, co rzekomo porzuciliśmy. Jeśli dotąd folgowaliśmy czasem jakiejś przyjemności, tak w chwili gdy się jej brutalnie wyrzekamy, staje się naszą obsesją.
Jeszcze raz ucieknę się do naszego dziedzictwa kulturowego i wspomnę wypowiedź pewnego księdza, spowiednika, który ujął to jakoś tak:
"Ilekroć przychodzi do spowiedzi ksiądz, tylekroć mówi o seksie. Ilekroć przychodzi prostytutka, tylekroć mówi o czystości".
Kto uczciwie wejrzy w swoje serce, nie będzie mu ani ciut do śmiechu. To bardzo cenna wskazówka dla nas wszystkich.
Coś takiego musiało też trapić i Nandę. Niedługo przed ślubem opuścił swoją piękną narzeczoną – jak Buddha – bez pożegnania, ale później ukradkiem ulegał swojej próżności, gromadząc szaty i zażywając pachnideł. W końcu jednak zdołał przebić przez te iluzje, by stać się jednym z wyróżnianych przez Buddhę mnichów. Nie można tego samego powiedzieć o Dewadattcie. Całe życie, zeszło mu na knuciu intryg i spisków przeciw Oświeconemu, co nawet doprowadziło do dwóch zamachów na Jego życie. Wszystko przez to, że "wyrzekł" się swoich świeckich ambicji a w rzeczywistości przeniósł je na grunt Sanghi. Był też zwolennikiem ascezy – drakońskich umartwień. Na tym tle, doprowadził nawet do pewnego rozłamu w Sandze. Na szczęście, zbuntowani mnisi dostrzegli swój błąd i opuścili Devadattę.
Problem bynajmniej nie dotyczy garstki osób. Widać go wyraźnie w sposobie, w jaki reagują ludzie na samo słowo "wyrzeczenie". Natychmiast powstaje opór, niechęć na samą myśl o możliwości życia bez dotychczasowych uciech. Ci, którzy z takim nastawieniem (intencją) podejmą praktykę, nie mogą oczekiwać, że uda im się utrzymać właściwy stan umysłu (wysiłek), uważność, a już o właściwym skupieniu, (jhana) mowy być nie może.
Jhana jest błogostanem, zadowoleniem, przyjemnością, rozkoszą. Czy taki stan może powstać w umyśle, w którym kłębią się powstrzymywane pragnienia? Czy twarz skrzywiona grymasem niezadowolenia, ze zmarszczonym czołem jest twarzą człowieka zmierzającego ku błogości? Spójrzmy na wizerunki, posągi Buddhy. Choć tworzone przez ludzi, którzy raczej nie wiedzą czym jest jhana, to przez 2,5 tys. lat, wyraz twarzy Tathagaty, ciągle może stanowić inspirację.
Wcale nie mniejszy problem mają ci, którzy intencję wyrzeczenia pojmują jako puszczenie, odpuszczenie itp. Kto sądzi, że chodzi tu o rodzaj apatii, tumiwisizmu, degrengolady… jest w poważnych opałach. Może nawet większych niż "asceci". Takie podejście oznacza jedynie zakamuflowany konsumpcjonizm. Jest dobrze, dopóki taka osoba ma wszystko czego zapragnie, ale spróbuj jej odebrać ulubione zabawki, poczucie własnej wartości… a dowiesz się jak wygląda piekło. Przykłady można by mnożyć bez końca. Współcześnie nawet media serwują nam całkiem niezły spektakl, na zadany temat.
W podobny sposób można się łudzić nawet nie mając zupełnie nic. Również wtedy, gdy ktoś wyrzekł się wszystkiego z własnej woli, grozi mu lenistwo, gnuśność, ospałość… Jednak taka osoba, ma mocno ułatwiony start. Trudy i niepokój spowodowane zabieganiem o dobra materialne, czy mniej materialne (ambicje) - zostają ograniczone do minimum. Strach o utratę tego co się nabyło, znika całkiem. Zmartwienia spowodowane utratą, także zostają wyeliminowane. Jedynym problemem pozostaje umiejętność rozkoszowania się takim stanem rzeczy.
Aby nie być całkiem gołosłownym, spójrzmy choćby na ten cytat:
…pozostaje uważny względem ciała wewnątrz i na zewnątrz, dbały, uważny i w pełni świadomy - porzucając pragnienia i stresy w odniesieniu do świata…
…Odczuwa rozkosz i błogość zrodzone z wycofania…
http://sasana.pl/sn-45-008-nag
Być może niektórzy już się zorientowali, że powyższej sutty, używam jako szkieletu, na którym, oparłem rozważania w całej tej serii. Cenię ją wyjątkowo, bo już tylko ona sama może poprowadzić nas bardzo precyzyjnie. Trzeba ją jednak czytać często, jeszcze lepiej – przepisać po swojemu, "zakuć" na pamięć, ale nie przywiązywać się do poszczególnych słów, czy sformułowań. Tutaj ostatnie słowo cytatu brzmi "wycofanie", ale równie dobrze można wstawić "wyrzeczenie". Nie o słowa idzie, a o sens. Dziś przetłumaczyłbym ją nieco inaczej.
W tej części mam pewien problem z cytatami. Jeśli zaczniemy studiować Tipitakę pod kątem wyrzeczenia, odpuszczenia, porzucenia, wyzwolenia… okaże się, że trzeba by ją zacytować niemal całą. Cały kosz Vinaya Pitaka jest poświęcony wyrzeczeniu i jego praktycznym przejawom. Moralność to również nic innego jak wyrzeczenie. Wyrzeczenie się wszystkich tych uwarunkowań i zachowań, które prowadzą nas do niekorzystnych stanów. Sutta Pitaka niewiele ustępuje pod tym względem Vinaya Pitace. Ostatni cytowany fragment, to uważność i skupienie nacechowane wyrzeczeniem. Ograniczę się więc do niezbędnego minimum.
…Tak też Aggivessana, książę Jayasena jest blokowany, powstrzymywany, zatrzymywany, otoczony przez jeszcze większą masę niż to – masę ignorancji. Dlatego nie jest możliwe by Książę Jayasena żyjący pośród zmysłowych przyjemności, cieszący się zmysłowymi przyjemnościami, będący trawionym przez myśli o zmysłowych przyjemnościach, będący konsumowany przez gorączkę zmysłowych przyjemności, ukierunkowany na poszukiwanie zmysłowych przyjemności, mógł poznać, czy zobaczyć czy zrealizować to co może być osiągnięte przez wyrzeczenie, zobaczone przez wyrzeczenie, zrealizowane przez wyrzeczenie.
http://sasana.pl/mn-125-var
Czym jest intencja wyrzeczenia?
Trudno być tym, kto wyrzekł się wszystkiego,
Ciężko cieszyć się z tego.
Lecz cierpi się także w zagrodzie życia domowego.
Krzywda to z płytkimi ludźmi przebywanie,
Krzywdą jest też nieustanne wędrowanie.
Przestań po samsarze to błąkanie!
Zakończ wreszcie krzywdy powstawanie!
http://sasana.pl/bardziej-doskonala-droga-srodka
Tu polecam rozwadze słowa "ciężko cieszyć się z tego". Można uznać je za klucz do zrozumienia tej podstawowej idei. Trzeba umieć się cieszyć wyrzeczeniem. Kto tego nie potrafi, ma cały szereg metod, z którymi powinien nad tym pracować.
Jak ważne są właściwe intencje - a w nich, prym wiedzie wyrzeczenie - niech świadczą mowy Ajahna Brahmavamso. Przynajmniej te, Które są dostępne z tłumaczeniem, w jakichś dziewięćdziesięciu procentach mówią o właściwej intencji. Szkoda, że Ajahn Braham nie nazywa tego wprost i po imieniu. To prowadzi do dezorientacji słuchaczy, miotania się od jednej praktyki do drugiej i w końcu do efektów, które wymieniłem na początku.
Wykłady te, choć bardzo wartościowe, ciągle nie dają nam jasności co do ich miejsca w naszej praktyce. Śledząc je wszystkie intensywnie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mój pogląd, przypomina roztrzaskany kalejdoskop, zamiast dawać spójny obraz Ścieżki. Mimo to, polecam przynajmniej jeden - o czterech sposobach odpuszczania: https://www.youtube.com/watch?v=GXR9emyoJlA
Dobrze jest go wysłuchać wielokrotnie, robiąc sobie notatki. Może się okazać, że na własny użytek znajdziemy więcej niż cztery sposoby.
Zerknijmy jeszcze na jedną interesującą suttę:
…Mnisi, czy doskonalicie uważność oddechu?
…Ja, Bhante, doskonalę uważność oddechu.
- Jak więc, Ariṭṭho, doskonalisz uważność oddechu?
- Wyzbyłem się pragnienia przyjemności zmysłowych, które były przeszłymi przyjemnościami zmysłowymi, wyzbyłem się pragnienia przyjemności zmysłowych, które byłyby przyszłymi przyjemnościami zmysłowymi, zniszczyłem w sobie wszelką percepcję odrazy odnośnie jakichkolwiek stanów wewnątrz i na zewnątrz. W ten sposób świadomie wdycham, świadomie wydycham, tak, Bhante, doskonalę uważność oddechu.
http://sasana.pl/sn-54-06-vil
Jak widać, esencją uważności oddechu jest nie co innego, jak wyrzeczenie i przytomność umysłu. Dalej następuje wyjaśnienie jak powinna wyglądać dokładnie ta uważność, ale za każdym razem gdy Buddha o tym mówi, w każdej suttcie na ten i podobne tematy, zaczyna się słowami:
…mnich udaje się w ustępy leśne, do korzenia drzewa lub pustego pomieszczenia…
Znów ta samotność, opuszczenie, porzucenie, cisza… słowem – wyrzeczenie. Jest tu jedno "ale". To odnosi się do ludzi, którzy mają już w umyśle, głęboko "zakodowaną" właściwą intencję a ta, daje im poczucie ukojenia, błogości…
Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy tej suttcie.
To jest, Ariṭṭho, uważność oddechu, nie mówię, że nie jest.
Warto zadać tu sobie pytanie:
A jaka byłaby moja odpowiedź? Czy Buddha by ją zaakceptował? Jeśli nie, to czego jej brakuje? Czy przypadkiem nie wyrzeczenia, odpuszczenia, wycofania…? Czy aby na pewno, to co praktykuję, jest uważnością oddechu?
Jeśli przyjrzeć się Ośmiorakiej Ścieżce w sposób syntetyczny, zobaczymy, że od właściwych intencji do uważności oddechu, nie jest dodawana żadna nowa idea. Wszystkie etapy tj. właściwa mowa, właściwe postępowanie właściwy wysiłek, właściwa uważność (medytacje obrzydliwości, medytacje cmentarne) to tylko praca nad właściwymi intencjami a w szczególności nad wyrzeczeniem, ale i życzliwością, dobrocią. Jednakże życzliwość i dobroć są pochodnymi wyrzeczenia. Trzeba umieć odpuścić, wybaczyć, ofiarować… zachowując zadowolenie. Szczerze mówiąc, to od właściwej intencji, nie widzę niczego nowego do samego końca – do Nibbany. Nawet najwyższe, niematerialne jhany sprowadzają się do opuszczenia wcześniejszych subtelnych stanów umysłu.
Czy udało mi się was przekonać do wyrzeczenia? Mam wątpliwości. Zerknijmy co mówi nam kolejna sutta
Mistrzu Gotama, jakąkolwiek posiadłość czy ziarno, srebro czy złoto, które posiadałem, przekazałem jako dziedzictwo swym dzieciom, żyję skromnie, bez dawania rad czy reprymendy, zadowalając się jedzeniem i ubraniem. Oto jak zrezygnowałem ze wszystkich mych prac i odciąłem się od wszystkich spraw.
http://sasana.wikidot.com/mn-054-var
Mimo takiej postawy, Buddha nie akceptuje w pełni wyrzeczenia "gospodarza", który czuje się urażony takim tytułem. I dalej następuje wyliczanie wszystkiego, czego należy się wyrzec.
Jedną z moich ulubionych sutt, jest Girmananda sutta: http://sasana.pl/girimananda-sutta Jeśli spojrzymy na dziesięć zalecanych kontemplacji, stwierdzimy bez cienia wątpliwości, że ich tendencja jest jednoznaczna. Wszystkie prowadzą do wyrzeczenia, porzucenia, puszczenia a uważność oddechu jest ostatnią – najbardziej zaawansowaną praktyką. Ten motyw można zauważyć w bardzo wielu suttach. Za wielce niefortunne uważam nadmierne eksponowanie porządku zapisanego w – uznawanej często za najważniejszą – Satipatthana suttcie, gdzie uważność oddechu wymieniana jest jako pierwsza. http://sasana.pl/mn-010-vil
Tu znów mała dygresja: nie należy przywiązywać się do jednego tłumaczenia. Podałem adres do mojego ulubionego, ale wiele osób zrozumiało tę suttę dopiero w innych tłumaczeniach. Zatem sprawdzaj i porównuj tyle ile trzeba, aby przesłanie stało się jasne. Zazwyczaj pod tytułem, sutty umieszczone są (na Sasanie) tłumaczenia alternatywne. W tym przypadku, sutta zaczyna się w okolicach połowy całego tekstu i tam są też wspomniane odnośniki.
Konkrety i przygarść herezji
Jeśli ktoś wziął mnie za zrzędnego "purytanina", który najchętniej odziałby wszystkich w żebracze łachmany, to znów będzie miał okazję zmienić zdanie. :)
Czym w takim razie jest owo – dobrze pojęte - wyrzeczenie? Pozornie odpowiedź jest łatwa. Jednak dopóki nie doświadczymy choćby namiastki wolności, szczęścia, zadowolenia… z niego wynikającej, słowa będą trafiały w próżnię. Zaś gdy już czegoś doświadczymy, będą nieadekwatne. Zamiast więc wdawać się w zawiłe tłumaczenia, proponuję praktyczne podejście i samodzielne odkrycie właściwego stanu ducha (nastawienia), przy pomocy szeregu rozmyślań/kontemplacji.
Oczywiście prym tutaj będzie wiodło "dziesięć rozmyślań", "uważność śmierci", "medytacja elementów", "medytacja obrzydliwości" i "medytacje cmentarne". Powiem otwarcie – uważam je za zbyt "mocne" dla początkującego a może i dla większości "zaawansowanych". Pewnie nie jestem jedynym, który takie zdanie prezentuje, skoro mało kto wie o istnieniu takowych, chociaż wiele wskazuje na to, że kiedyś to właśnie one stanowiły podstawę treningu.
Zatem zostawmy je (do czasu) i spróbujmy czegoś mniej drastycznego i bardziej odpowiedniego dla naszej rozpasanej świeckości. Będziemy jednak musieli użyć wyobraźni i wymyślić je sobie, bo jak dotąd, nigdzie czegoś takiego nie znalazłem. Tutaj pewna uwaga. Panuje pewien przesąd, jakoby medytacja buddyjska sprowadzała się wyłącznie do "bycia tu i teraz", lub do "niemyślenia". Medytacje które przed chwilą wymieniłem, pochodzą wprost z Sutta Pitaki a opierają się właśnie na wyobraźni. Dlaczego więc nie użyć jej w nieco łagodniejszy sposób? Koniec końców, i tak umysł będzie błądził i tworzył niekorzystną kammę, czy nam się to podoba, czy nie. Weźmy go zatem w ryzy i dajmy mu zajęcie, które będzie miało dobre skutki.
Jako pierwsze rozważanie, proponuję sobie wyobrazić siebie, w roli mnicha wstępującego do Sanghi. Takiemu mnichowi goli się głowę na "zero" i to razem z brwiami. To rytuał i jak zdążyłem zauważyć, dla wielu mnichów czczy i bezużyteczny. Nam może się przydać. To golenie głowy jest symbolem zerwania więzów ze świeckim światem, jego wartościami, problemami…
Siedzimy więc na wzniesieniu (żeby było malowniczo) i w czasie gdy golą nam głowę, spoglądamy na oddalone ludzkie osiedla, krzątaninę… Uświadamiamy sobie, że to już nas nie dotyczy. Nigdy więcej ambicji, nacisków, stresów, zmartwień… Nie musimy już dbać o nasz wizerunek, status, kraj, rodzinę, znajomych… bo jesteśmy nikim. Nikt też nie będzie za nami płakał ani ubolewał nad wielką stratą, jaką poniósł. Prawda jest taka, że najpewniej nawet teraz niewiele innych obchodzimy, a cóż dopiero gdy zgolimy głowę.
Należy zmodyfikować to rozmyślanie w taki sposób, aby dawało maksymalnie realne odczucie porzucenia, wszystkiego – wręcz osamotnienia. Niektórzy mogą odczuć coś na kształt smutku, ale to tylko ego się broni. Szybko odkryjesz, że to nie smutek a wolność puka do drzwi duszy. Jeśli zaczniesz odczuwać ukojenie, staraj się uchwycić, zrozumieć na czym polega duchowa postawa, która to uczucie powoduje. Przestrzegam dlatego, że po jakimś czasie, przestanie działać i stanie się pospolitą grą wyobraźni, która do niczego nie prowadzi.
Jedną z moich ulubionych – bo najskuteczniejszych – kontemplacji, jest rozmyślanie nad bezdomnością kloszarda. Przyglądam się komuś takiemu i stawiam się w jego sytuacji. Trzeba zadbać o maksimum realizmu w jej odczuwaniu. Uświadamiam sobie wtedy, że w rzeczywistości niczym się od niego nie różnię. Wszystko co rzekomo mam, tak naprawdę do mnie nie należy. Ani dom, ani samochód, komputer, telefon, ubranie praca… nawet zdrowie czy życie.
Łatwo to sobie udowodnić. Każde z tych dóbr mogę błyskawicznie utracić. Politycy, złodzieje, oszuści… mogą mnie w mgnieniu oka pozbawić rzeczy materialnych a zdrowie i życie jest narażone na szwank w każdej chwili i choćbym nie wiem jak o nie zabiegał – stracę je na pewno. Stracę też wszystko inne. Nawet moje myśli nie są wcale moje a tym bardziej, nie są mną. Przychodzą nie wiadomo skąd, wbrew mojej woli. Mam na nie znikomy wpływ i w końcu odchodzą - również nie wiadomo dokąd i wbrew mojej woli. Gdyby były moje, mógłbym je zatrzymać, albo dowolnie kształtować i sprawiać, aby trwały wiecznie. Gdyby były mną, to musiałbym przestać istnieć, kiedy znikają.
Każdy kto ma wątpliwości co do "wewnętrznej" uczciwości w tej kontemplacji, powinien zdać sobie też sprawę i z tego, że sam Buddha również nie był tak doskonale bezdomny, ani ubogi. Pałacowe bramy stały przed nim cały czas otworem. To samo dotyczy całej rzeszy jego ówczesnych wyznawców. Tylko z rzadka trafiali do Sanghi ludzie absolutnie pozbawieni wszystkiego.
Całkiem dobrym pomysłem, może być wsparcie się jakimś obrazkiem. Wyjście z domu na otwartą przestrzeń, na wzgórze, nad rzekę, jezioro, morze, w góry… Wszystkie chwyty dozwolone. Sam po raz pierwszy doświadczyłem czegoś takiego przypadkiem i baaaardzo dawno temu. Ponownie odkryłem również przypadkiem, patrząc na obrazek z pejzażem w… komputerze! Hańba? Może jednak współczesność ma swoje zalety? Później zacząłem uciekać w góry, w najbardziej niedostępne rejony i to w zimie. Miałem wtedy gwarancję, że jestem bardzo daleko i bardzo sam, to ułatwiało sprawę. Nie każdy jednak ma taką możliwość, więc trzeba sobie radzić – jak to mówił pewien "baca" - zawiązując buta glizdą.
Niektórzy lubią słuchać muzyki. Jeśli to muzyka, która uspakaja (np. relaksacyjna) to też trzeba wykorzystać. Mechanizm jest zawsze ten sam. To nie muzyka uspakaja, a ty zmieniasz postawę wobec świata. Musisz to dostrzec, i zrozumieć jak tego dokonujesz, by mieć "pod ręką" w dowolnej chwili, zamiast narzekać na warunki zewnętrzne.
Buddha uznał wszystkie gry, przedstawienia, słuchanie muzyki, rozrywkę za szkodliwe i ani mi w głowie, aby to podważać. Bądźmy uczciwi. Będziemy grać w różne gry, aż nam paluch spuchną, będziemy trwonić czas na filmy i słuchanie muzyki. Będziemy się oddawać najgłupszym rozrywkom i to z zadowoleniem. Czyż nie tak? Skoro tak, to postarajmy się każdą z nich zaprząc do pracy nad uwolnieniem umysłu. Bądźmy maksymalnie "przytomni" kiedy będziemy to robić. Powinniśmy obserwować jak powstają w nas emocje i widzieć jak głupie to zachowanie. Ekscytujemy się przygodami nieistniejącej postaci do tego stopnia, że możemy wpaść w gniew. Trzeba zawsze być czujnym i widzieć kiedy to się zaczyna, a zaczyna się wtedy, gdy się "zapominamy". Przy okazji poznajemy znaczenie słowa "uważność" (sati), które jak wiadomo, oznacza "pamiętanie".
Takich zajęć należy zaprzestać wtedy, gdy nie potrafimy się wyzwolić spod ich hipnotycznego wpływu, gdy wprowadzają niepokój, powodują gorączkową bieganinę myśli, emocji… Gdy uzależniają… prowadzą do "zapominania się". Zaniechajmy ich także wtedy, gdy już niczego korzystnego nie możemy z nich wyciągnąć.
Czasem możemy doświadczyć uczucia komfortu, uspokojenia itp. podczas jakiejś gry, filmu, muzyki… Koniecznie trzeba poznać tego przyczyny. To zawsze jest spowodowane jakąś formą odpuszczenia.
Czy za te herezje spadną gromy na moją biedną głowę? W każdym razie, jestem na to gotów.
Jeśli to co napisałem, w jakiś sposób otwiera twoje oczy, to możesz teraz stworzyć sobie analogię do tego, co robić podczas medytacji. Wpadasz w gniew i chcesz nad tym popracować? Użyj wyobraźni i przechodź przez to w kółko, starając się odpuścić (jeśli już wiesz co to jest), albo czekaj, aż przestanie być denerwujące i stanie się zwykłą obserwacją. Nigdy, przenigdy nie utożsamiaj się z tym co widzisz, słyszysz, czujesz, myślisz…
Którekolwiek spośród ciała, uczuć, percepcji, formacji mentalnych i świadomości istnieje, czy to przeszłe, obecne czy przyszłe, własne czy zewnętrzne, grube czy subtelne, wzniosłe czy niskie, dalekie czy bliskie, powinny one być rozumiane zgodnie z rzeczywistością i prawdziwą mądrością: To nie należy do mnie, nie jestem tym, to nie jest moje Ja.
Pamiętaj o tym i zauważ, że i tu chodzi o wyrzeczenie, odpuszczenie… Teraz możesz wrócić do wpisu o poglądach i przeanalizować go pod kątem wyrzeczenia. Przekonasz się, że wszystko kręci się wokół tego. Cała reszta, to tylko sposoby na osiągnięcie, utrzymanie, wzmocnienie właściwej intencji i w końcu na puszczenie także jej samej. I chodzi mi tu zarówno o puszczenie intencji, jak i Dhammy. Oczywiście próbować puścić najpierw Dhammę jest wyjątkowo głupie, ale niestety dość często spotykam się właśnie z takim podejściem.
Jako ostatni argument powtórzę ten, który już raz podnosiłem na forum. Jeśli wyrzeczenie, nie jest takie ważne, jeśli nie jest esencją Dhammy, to trzeba uznać Buddhę za dziwaka, okrutnika i hipokrytę. Za dziwaka, bo wyrzekł się dworskiego życia, i nawet po oświeceniu nie wrócił do poprzedniego życia. W lesie żył i w lesie umarł.
Za okrutnika, bo wyciągnął z dworu swojego brata, swojego syna – pozbawiając królestwo następców i sprawiając przykrość własnemu ojcu i żonie, których przecież kochał. To samo dotyczy kuzynów oraz wielu szlachetnie urodzonych, którzy byli królestwu potrzebni. To odchodzenie w bezdomność, przybrało w pewnym momencie, rozmiary plagi. Okoliczni władcy zwracali się do Buddhy z prośbą, aby nie przyjmował do Sanghi ludzi, którzy pełnią ważne, państwowe funkcje.
Za hipokrytę, bo zalecał powstrzymanie się od czczego gadania, a przecież cała Vinaya Pitaka to zbiór reguł dla czegoś tak "zbędnego" jak bezdomne życie. O reszcie pism nawet nie wspomnę.
Jeśli więc szukamy schronienia w Trzech Klejnotach, to powinniśmy być świadomi, że one nas prowadzą właśnie przez intencję wyrzeczenia, intencję uwolnienia się od złej woli (wyrzeczenia się złości?), intencję niekrzywdzenia (wyrzeczenia się okrucieństwa?).
Temat jest niestety daleki od wyczerpania, więc na razie na tym skończę. Postaram się wracać do niego, po zakończeniu serii, ale jeśli sami nie podchwycicie idei wyrzeczenia/odpuszczenia, jeśli nie zaczniecie jej badać, testować, eksplorować… to na nic moje wysiłki. W następnej części napiszę coś o pozostałych dwóch właściwych intencjach.
:)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada