Ostatnio uświadomiłem sobie podczas medytacji, że nie ma "wdechu i wydechu". Może to zabrzmi śmiesznie i wydawać się może odkryciem czterolatka, ale w jednej chwili nie można "wdychać i wydychać". Istnieje wdech, lub wydech, lub zatrzymanie. Będąc świadomym zatrzymania, gdy zatrzymanie ma miejsce - proces oddychania "staje się" wolniejszy.
W skrócie - oddychanie to nie "wdech i wydech". Nie istnieje jednoczesny "wdech i wydech". Spróbujcie jednocześnie zrobić "wdech i wydech". Nie uda wam się. Zaś "wdychanie i wydychanie" bez zatrzymania doprowadzi do hiperwentylacji.
Oddychanie = wdech lub wydech lub zatrzymanie (brak aktywności).
Kiedy zdefiniuje się oddychanie "jako wdech po którym następuje zatrzymanie, a następnie wydech, zatrzymanie i ponownie wdech" może wydawać się to logiczne, ale jeżeli ktoś chce medytować, to słowa "następnie", "i", "ponownie" wprowadzają w błąd i utrudniają obserwację oddechu, a tym samym medytację.
Gdzieś chyba zboczyłem, bo sądzę że przeszłość też jest "niewłaściwą regułką" - skoro wszystko ma miejsce w teraźniejszości, to nie ma miejsca na "przeszłość" (w sensie oddzielnej, nieistniejącej już czasoprzestrzeni).
Wystarczy spojrzeć na Ziemię. Miała (ma?) początek w teraźniejszości. Ulega przemianom. Nie powstała ona kiedyś i już jej nie ma, czy też "przeszła do historii". Właśnie na niej żyjemy, tak jak chociażby żyli nasi przodkowie - nie w przeszłości, ale w teraźniejszości, na tej samej planecie. Tak samo drzewa - szczególnie te wsadzone "niedawno" - kilkadziesiąt lat temu. Wsadzone w przeszłości? Nie, wsadzone w czasie teraźniejszym, choć nie w chwili w której czytasz ten tekst. Tak samo dzieła sztuki. Stworzone w teraźniejszości przez wielkich artystów osiągają zawrotne ceny w domach aukcyjnych. Tak samo artefakty ze starożytnego Egiptu, czy nieco bliżej - z panowania polskich królów.
Tak samo ciało. W teraźniejszości pod wpływem różnorakich czynników zmienia się, aż w końcu - w teraźniejszości przestaje funkcjonować - następuje śmierć.
Jedno powstaje, jedno trwa, jedno przemija, by ponownie powstać.
Nie chodzi mi negowanie czegokolwiek, tylko o zasygnalizowanie iż przeszłość, historia to część również chwili obecnej.
Gdy chwycimy coś przyjemnego, to coś przeminie. Znajdziemy coś następnego, równie przyjemnego - przeminie.
Coś co wydaje się idealne i niezmienne z materialnego punktu widzenia - po początkowym entuzjazmie przestanie nas interesować.
Cierpienie, ból, również mijają. Frustracja iż nie można być wiecznie "upojonym szczęściem" prowadzi do samobójstw. Ludziom mimo wszystko i tak wciska się różnorakie "środki przeciwbólowe" w postaci chociażby sportu, telewizji, internetu, alkoholu. Umysłu i tak nie da się oszukać. Gdy ludzie, którzy to zrozumieją, nie chcą tego zaakceptować i szukają samobójstwa. Dla fanatyków z ISIS środkiem przeciwbólowym jest Allah. Dla chrześcijan - Bóg, Jezus. Dla "buddystów" - Budda.
Dla tych zaś, co medytują, środki przeciwbólowe już nie są potrzebne.
Milknę tym samym i kończę wywody na tym forum. Już zostałem wypędzony z jednej sanghi za podobne słowa - wiem że również tu nie będę mile widziany. Pozdrawiam wszystkich.
@gość z 6 Sep 2014, 23:03
Witaj :)
Tutaj jest forum, nie sangha. Nikt nie może Cię wyganiać, w szczególności, gdy Twoje słowa są niemal w stu procentach prawdziwe. W prawdzie nie wszyscy podchodzą do swojej religii w tak fanatyczny sposób jak opisałeś, ale jest ich na tyle dużo, że można śmiało generalizować. Nie we wszystkim masz jednak rację. Porzuć gorycz, pretensje, żale i żyj wiecznie "upojony szczęściem" (albo przynajmniej pogodny).
Pozdrawiam. :)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada
21.11 dzięki wykładowi Sharon Salzberg doświadczyłem małej namiastki tego, czym jest niewzruszoność (Upeksa).
Otworzył się worek z "problemami" - zobaczyłem ile we mnie tkwi niedoskonałości.
Głupi, wymądrzałem się tutaj na forum, jakbym był ponad wszystkimi.
Prawdą jest że nie wiem do końca jak rozwijać niewzruszoność, jak rozwijać właściwą uważność, współczucie, itd. Wiem tyle, że nic nie wiem na temat buddyzmu.
Cierpienie nadal mnie dotyka - szczególnie gdy złapię się na haczyk i "zafiksuję się" na jakiejś myśli. Dzisiaj np. jedna intensywna myśl o tym by skontaktować się z pewną osobą "wyrwała mnie" z rzeczywistości pomiędzy 13 a 18. Emocje póki co wygrywają ze mną.
Co radzicie w takiej sytuacji?
Zatem, witaj w domu :)
Miałem podobnie, po wykładach i nawet krótkiej praktyce według metody Goenki. Niestety, od tamtego czasu, nie udało mi się zrobić wielkich postępów. Pewnie dlatego, że ostatnio opuściłem się w praktyce. Z tego co piszesz wynika dla mnie, że dosyć dobrze jednak wiesz co to jest uważność ale niewykluczone, że potrafię coś Ci podpowiedzieć.
Wydaje mi się, że udało mi się dosyć dobrze zrozumieć Cztery Szlachetne Prawdy, Szlachetną Ośmioraką Ścieżkę, i współzależne powstawanie. Nie jest to wgląd jakiego poszukujemy, ale stanowi - jak sądzę, dobrą bazę do skutecznego rozwijania praktyki. Czasami udaje mi się praktykować nawet kiedy czytam książkę, oglądam film a w szczególności kiedy pracuję fizycznie lub wychodzę w góry. Emocje też jeszcze mają na mnie duży wpływ. Stopniowo się jednak uwalniam i staję się innym człowiekiem. Fiksacje zdarzają się kiedy zaniedbuję systematyczną praktykę. Mimo to, trwają coraz krócej i są jakby coraz płytsze.
Jeśli jesteś zainteresowany, daj znać. Możesz też napisać, czego konkretnie potrzebujesz. To by znacznie uprościło podzielenie się własnymi doświadczeniami.
Pozdrawiam. :)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada
PS
Domyślam się, choć nie mam pojęcia czy trafnie, że możesz nie za bardzo rozumieć cel uważności. Jeśli trafiłem, to chyba znam odpowiedź.
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada
W sumie celu uważności też jeszcze nie do końca rozumiem.
Dzisiaj np. starałem się medytować podczas chodzenia. Tyle że jak jakaś myśl pojawiła się, to ja powtarzałem sobie "let it go" (by przeminęła) i skupiałem się na oddechu. Po jakimś czasie zorientowałem się, że za bardzo kontroluję siebie i raczej prowadzi to do napięcia. Przestałem kontrolować to co się pojawia, pozwoliłem by sobie to istniało. W klatce piersiowej pojawiło się napięcie i jakby irytacja tym, że nie kontroluję tego co się aktualnie pojawia. Po jakimś czasie to minęło.
Druga sprawa to zależność współczucie, współradość, kochająca dobroć a niewzruszoność. Teraz jak widzę, gdy komuś dzieje się krzywda (nie chodzi o żadne rękoczyny), to mnie to po prostu nie obchodzi. Nie reaguję, po prostu jestem tego świadomy i tyle.
Tak samo gdy ktoś przeklina, zachowuje się w sposób negatywny - dla mnie to normalne. Jestem tego uważny i tyle. Słuchając zaś matki (oczywiście nie mojej :) ) która słownie karciła dziecko - dla mnie to było jak dharma - słowa płynące prosto z chwili obecnej, ukazujące prawdę życiową. Cieszyłem się z tego, że matka "opieprzała" swoje dziecko.
Ostatnio w poczekalni zaś przyszła starsza kobieta, stała obok mnie, a ja po prostu dalej siedziałem. Nie miałem powodu by jej ustąpić. Byłem świadomy że jakaś osoba stoi obok mnie i tyle.
Po prostu jakbym stał się obojętny, a właściwie to poczuł się dobrze z byciem obojętnym. Świat niech się wali, niech dzieje się armageddon - dla mnie liczy się by być uważnym :)
Choć przyznam uczciwie że wobec tego co przyjemne, wobec radości - nie jestem jeszcze do końca obojętny, łapię się na haczyk.
Łapię się na haczyk, że jestem kimś ważnym, że jestem ponad innymi - podczas gdy jestem nadal kim byłem - tym samym człowiekiem. Przyznam się, że czasami dopada mnie duma i "fałszywa radość" - o, jestem oświecony, bo czuję się dobrze i zachowałem uważność!
Bądź określam siebie nawet mianem "przewodnika duchowego".
Najciekawsze jest to, że gdy tak myślę o sobie, to nie dostrzegam teraźniejszości i po jakimś czasie na ziemię sprowadza mnie cierpienie - pogrążony w myślach na temat swojej "boskości" zaczynam się irytować tym co się dzieje w chwili obecnej. Możliwe, że to dlatego iż od 17.11 zacząłem praktykować medytację Czenrezika "otwieranie oka" - miałem pragnienie (egoistyczne) by widzieć i wiedzieć więcej, by rozwinąć w sobie postrzeganie pozazmysłowe. Co gorsze, nie chcę zaprzestać tej praktyki, bo boję się że "stracę uważność". Z tego co niektórzy mówili, nie powinno się mieszać praktyk różnych tradycji, a ja chyba z chciwości zacząłem to właśnie praktykować.
Wiem, że to co miało początek będzie miało też swój koniec - tak więc równie dobrze ta obojętność też może w końcu minąć. To mnie niepokoi, bo póki co to jest właśnie moim schronieniem, moim oparciem. A jak wiadomo - schronienie w czymś co nietrwałe przyniesie nieszczęście, gdy to właśnie minie.
Coś pięknego. :) Z taką uczciwością wobec siebie, na pewno osiągniesz ścieżkę. Jeśli oczywiście nie zaniedbasz praktyki.
Cokolwiek napiszę, nawet jeśli to Ci się spodoba pamiętaj, że nie jestem żadnym nauczycielem i nie trzymaj się tego kurczowo. Pamiętaj, to tylko moje rozumienie Ścieżki. Zresztą, sam Budda zabraniał w ten sposób traktować nawet jego słowa. Tylko to jest prawdziwe, co sam zdobędziesz własnym doświadczeniem. Teraz postaram się skomentować Twoje wypowiedzi, bo zawarłeś w nich tyle kluczy, że nie sposób ich pominąć.
"Tyle że jak jakaś myśl pojawiła się, to ja powtarzałem sobie "let it go" (by przeminęła) i skupiałem się na oddechu."
To dobra praktyka na początek. Za błąd jednak uważam, próbę pozbycia się myśli. Tylko ją obserwuj. Obserwuj, co w Tobie powoduje. Odkryj, jaka skaza spowodowała tą myśl. Zauważ jak przemija. Bądź niewzruszony wobec tego co odkrywasz. Wiem, że teraz jeszcze nie jest jasny sens takiego postępowania.
"Po jakimś czasie zorientowałem się, że za bardzo kontroluję siebie i raczej prowadzi to do napięcia. Przestałem kontrolować to co się pojawia, pozwoliłem by sobie to istniało."
Kontrola to jeszcze nic złego. Zauważaj kontrolę, brak kontroli, napięcie i brak napięcia, przemijanie napięcia i kontroli.
"W klatce piersiowej pojawiło się napięcie i jakby irytacja tym, że nie kontroluję tego co się aktualnie pojawia."
Bingo! Przy odpowiednio wyostrzonej uwadze stwierdzisz, że chyba wszystko co pomyślisz, zobaczysz, usłyszysz… znajduje swoje odbicie w postaci doznania w ciele. Doznania przyjemnego lub nie przyjemnego albo ani przyjemnego ani nieprzyjemnego. To w ten sposób rodzi się cierpienie. Wszystko co potrzebujesz zrobić, to pozostać wobec tych doznań niewzruszonym. Nie odrzucaj ich i nie przywiązuj się do nich. Zauważaj przemijanie. Tak w życiu codziennym, jak i w czasie medytacji.
"Druga sprawa to zależność współczucie, współradość, kochająca dobroć a niewzruszoność."
Mylenie współczucia z współcierpieniem, współprzywiązaniem a niewzruszoności z obojętnością, jest chyba najczęstszym błędem. Ktoś cierpi - pojawia się w Tobie nieprzyjemne doznanie - odrzucasz to (gniew, niechęć) i zaczynasz cierpieć. Trzeba inaczej: Ktoś cierpi - pojawia się w Tobie nieprzyjemne doznanie - pozostajesz niewzruszony wobec własnego doznania, widzisz jak przemija. Tak przerywasz łańcuch lgnięcia (przywiązania), stawania się i cierpienia. Jeśli będziesz tu potrzebował więcej wyjaśnień - służę uprzejmie.
"Nie miałem powodu by jej ustąpić. Byłem świadomy że jakaś osoba stoi obok mnie i tyle."
Byłoby doskonale, gdybyś przy tym wszystkim ustąpił miejsca, pozostając niewzruszonym wobec własnej niewygody i ujrzał jej przemijanie :)
"Łapię się na haczyk, że jestem kimś ważnym, że jestem ponad innymi - podczas gdy jestem nadal kim byłem - tym samym człowiekiem. Przyznam się, że czasami dopada mnie duma i "fałszywa radość" - o, jestem oświecony, bo czuję się dobrze i zachowałem uważność!
Bądź określam siebie nawet mianem przewodnika duchowego."
Wyostrz swoją uważność abyś był w stanie dostrzec doznania z tym wszystkim związane, i to jeszcze zanim zaczniesz reagować i pozostań wobec nich niewzruszony. Trzeba to robić nieustannie, czegokolwiek doświadczasz. Musisz widzieć jak na to reagujesz i przestać reagować. W ten sposób niszczysz drugie ogniwo łańcucha (sankhara).
"Najciekawsze jest to, że gdy tak myślę o sobie, to nie dostrzegam teraźniejszości i po jakimś czasie na ziemię sprowadza mnie cierpienie…"
Znowu bingo! Trzeba jednak zacząć, jak poleca Budda, od uważności ciała. Naszą jedyną rzeczywistością, naszą teraźniejszością jest ta, doświadczana przez zmysły a zatem doznania i reakcje na nie.
"…zacząłem praktykować medytację Czenrezika…"
Tak, musisz wybrać. Dla mnie powód jest niesłychanie prosty - nie masz czasu na inne medytacje. Nie masz go nawet, gdybyś nic innego nie robił. Poza tym, jak sam zauważyłeś, to nadyma Twoje ego.
"To mnie niepokoi, bo póki co to jest właśnie moim schronieniem, moim oparciem."
Moim zdaniem słusznie Cię niepokoi. To sztuczne i kruche oparcie. Chroni tylko Twoje ego.
Starałem się tutaj zawrzeć coś, co potrzebuje raczej książki niż komentarza, dlatego jeśli Ciebie lub kogokolwiek zainspirowałem, proszę piszcie a postaram się rozwinąć. Wszystko jest oparte w głównej mierze na suttach, w mniejszej na naukach uznanych nauczycieli i w pewnym stopniu - własnym poznaniu.
Pozdrawiam :)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada
Co do niewzruszoności, to jak najbardziej potrzebuję dalszych wyjaśnień, bo ta niewzruszoność u mnie przejawia się raczej jak forma walki z tym co się pojawia (w sensie, że poświęcam wysiłek na to by starać się być uważnym, zamiast być zrelaksowanym i po prostu obserwować to co się dzieje).
W sumie to dotyczą mnie 2 kwestie: strachu i wygody (przesądu?).
Strachu, że ominie mnie coś ważnego, co miało mi zapewnić szczęście, sławę i dobrobyt. Czasem mam wyrzuty sumienia że czegoś nie zrobiłem, bo pojawiła się myśl, że jakaś aktywność w świecie miała mi przynieść wyzwolenie.
Wygody - że jakaś praktyka, bądź przedmiot (ciężko się przyznać, ale nosiłem przy sobie kamień, Sodalit - i nawet trzymałem go w rękach podczas wieczornych medytacji) ułatwią mi radzenie sobie z rzeczywistością, że ułatwią mi rozwój uważności, wręcz że "niewidzialna ręka" (w tym przypadku Czenrezik) zapewni mi ochronę przed światem zewnętrznym i zaoferuje błogość i szczęście w chwili obecnej :)
Choć wydaje mi się też, że książki, wykłady i prowadzone medytacje też zapewnią mi wolność, szczęście, że będą drogą na skróty - ot przeczytam sobie coś, bądź posłucham… i tyle! Po robocie, cel osiągnięty. Uczucie samouwielbienia się pojawia, mentalne nagradzanie siebie, pozytywne emocje. Tyle że to nadal cierpienie, brak uważności, itd.
W sumie, to też szukam schronienia u innych - czyli potwierdzenia tego, że zmierzam we właściwym kierunku, choć tym samym chyba liczę na to że ktoś zajmie się moimi problemami, bo mu/jej o tym powiedziałem. Wydaje mi się że jak otrzymam jakąś odpowiedź to życie stanie się proste i doskonałe, a ja nie będę już musiał pracować nad sobą :)
Pewnych kwestii mimo wszystko nie przeskoczę - np. kwestia diety a własnego zdrowia. Przez jakiś czas byłem wegetarianinem, obecnie zaś spożywam mięso. Tylko ze względów zdrowotnych. Czytałem, że Budda zgadzał się na to, by niektórzy mnisi mogli spożywać mięso ze względu na stan zdrowia. W moim przypadku choruję na niealkoholowe stłuszczenie wątroby (na szczęście aż tak tragicznie nie jest) i muszę przestrzegać określonej diety. Pamiętam, jak na początku 2013 r. nie spożywałem mięsa przez ok. miesiąc. Nie byłem w stanie medytować. Czułem się źle (ale w sumie też dlatego, że miałem problemy z wątrobą o których jeszcze wtedy nie wiedziałem).
Traf chciał, że w marcu zmarła babcia. Po "stypie" zostało nieco potraw, skusiłem się na potrawy mięsne i… tamtego dnia poszedłem medytować.
Tak jakby wróciła mi energia i chęć do życia.
I kolejna kwestia! To że medytowałem, uznawałem siebie że jestem mnichem :)
Starałem się unikać czytania gazet, oglądania telewizji, słuchania radia, itd. Prowadziło to do tego, że denerwowałem się jak ktoś słuchał bądź oglądał wiadomości - bo wydawało mi się że powinienem zachować czystość i wolność od wszelakich zewnętrznych informacji.
W sumie medytację i jej owoce traktowałem (i możliwe że nadal traktuję) jako coś, czym można się pochwalić, "popisać" przed innymi.
Zaciemnień zauważam u siebie dosyć dużo - jednym z nich jest też niewłaściwe podejście do śmierci. Czasami myślę że udało mi się już wszystkiego dokonać na ziemi i że nadszedł czas na parinirwanę, mimo że mam dopiero 28 lat i nawet jeszcze nie doświadczyłem "nirwany" :)
Fiksacja ta wpływa na emocje, myśli kierują się ku temu jak temu światu będzie źle beze mnie, bo oto odchodzi z niego sam Budda, he he :) Teraz z tego się śmieję, ale w sumie co jakiś czas łapię się na ten haczyk.
Mam sporo do przerobienia - bycie uważnym wobec złośliwości innych na mój temat póki co raczej mnie jeszcze przerasta.
Mam nadzieję że nie zacząłem się tu wymądrzać, ale opisywać faktycznie co stanowi jakąś przeszkodę na ścieżce. Sęk w tym, bym nie wpadł w pułapkę że "już po wszystkim", że doskonałość została osiągnięta i nadszedł czas na to by "błyszczeć na salonach" i "królować maluczkim" :)
Pozdrawiam :)
Świat byłby lepszy, gdyby wszystkich stać było na takie "wymądrzanie" się, jak Twoje. :) W rzeczywistości opisujesz nas wszystkich. Włącznie ze mną. Jesteśmy dokładnie tacy sami. Różnimy się jedynie tymi "haczykami" i ich natężeniem. Jakie znaczenie ma, czy cierpię z takiego powodu lub innego? Więcej niż ty, czy mniej? Owszem, lepiej mniej. Pojawia się wtedy szansa na utrzymanie uważności. Jeśli tego zabraknie, to różnicy nie ma.
"Co do niewzruszoności, to jak najbardziej potrzebuję dalszych wyjaśnień, bo ta niewzruszoność u mnie przejawia się raczej jak forma walki z tym co się pojawia (w sensie, że poświęcam wysiłek na to by starać się być uważnym, zamiast być zrelaksowanym i po prostu obserwować to co się dzieje)."
Nie dbaj o zrelaksowanie. Zauważ co jest - napięcie czy relaks - i puść to. Nie pragnij być zrelaksowanym ani napiętym. Zauważ pragnienie tego czy tamtego i puść je. Dla ułatwienia przypomnij sobie o przemijaniu i obserwuj jak to się dzieje. "To nie należy do mnie, nie jestem tym, o nie jest moje ja". To słowa Buddy, nie pamiętam z której sutty a dotyczą wszystkiego co jesteś zdolny zauważyć. Uważność oddechu, to nic innego jak praktyka puszczania tego co zauważyłeś.
Zróbmy eksperyment. Siądź wygodnie, tak aby przez 30 minut nic Cię nie bolało. Śledź oddech, pozostając uważnym także na resztę ciała. Pojawia się swędzenie. Nie drap się! :) Przyjrzyj mu się. Właśnie tak. Przyjrzyj mu się lepiej, tak abyś został z nim sam na sam. A teraz jeszcze lepiej, tak aby zostało tylko swędzenie. Nie odrzucaj go i tak przeminie, masz więc mało czasu. Stop się z nim a zauważysz, że traci sens, jak słowo powtarzane wkoło. Nie ma już swędzenia i odczuwającego swędzenie. Pozostaje tylko doznanie, jeśli nie będziesz go oceniał i w efekcie odpychał, pozostaniesz niewzruszony. Nie nazywaj go, nie myśl "swędzi mnie, nie chcę tego". Tylko obserwuje aż przeminie. Podchodź tak do wszystkiego, a zaczniesz doznawać niewzruszoności, spokoju. Umacniaj się w tej praktyce. Stąd już tylko krok do właściwego skupienia, czyli pierwszej jhany. Kolejne jhany, to tylko kolejne stopnie puszczenia kolejnych przywiązań.
Twoje łapanie się na "haczykach", to esencja nauki Buddy. Brakuje Ci tylko porzucenia ich i porzucenia ich przyczyn i skutków. Oto cały cel uważności. Musisz znaleźć moment w którym powstające doznanie, przemieniasz w cierpienie lub przyjemność a potem się do nich przywiązujesz. Jak zauważyłeś, przyjemność jest tylko drugą stroną tego samego medalu. W końcu i ono prowadzi do cierpienia.
Strach? Gniew na kogoś? Inne "nierozsądne" stany? To wszystko stwarzasz sam przez swoje przywiązanie do takiego lub innego doznania. One nie przychodzą do Ciebie z zewnątrz. Nie są wynikiem tego co "tam gdzieś" się dzieje, a jedynie Twoją własną reakcją na doznania. Tylko Ty możesz to zmienić. Dotyczy to nawet bólu fizycznego.
Rozwój uważności, może ułatwić chyba tylko moralność. To wyrzeczenia powodują, że stajesz oko w oko ze swoimi skazami. Kiedy sobie czegoś odmawiasz, zaraz coś w Tobie wyje z żalu i możesz to obserwować na zawołanie. Jak długo ulegasz, tak długo nie potrafisz ich puścić. Odmawiając sobie "na siłę" nic nie wskórasz, poza wzmożonym pragnieniem. Sytuacja diametralnie się zmienia, kiedy potrafisz to puścić bezboleśnie i robisz to. Pewnie dlatego powstała cała Vinaya Pitaka. Tak widzę nasz cel pierwszoplanowy (porzucenie skaz). Na nic mówienie "mogę to z łatwością puścić" i nie robisz tego.
Rytuały/przesądy to jeden z czterech rodzajów przywiązania (upadana) i dziesięciu kajdan (samyojana). Działa jak opisałeś. Odprawiasz rytuał i masz z głowy całą robotę. Jest o tyle fałszywe, że trzyma Cię z daleko od ścieżki a nawet od prób jej poszukiwania.
"Zaciemnień zauważam u siebie dosyć dużo…"
Masz dużo pracy. :) Nie martw się. Ja mam zupełnie inne problemy i wcale nie jest to łatwiejsze. Jestem dosyć brutalny, wybuchowy i potrafię być bezwzględny. Jakby było mało, to mam przy tym miękkie serce. No i co? To dopiero kicha. :)) To wszystko przychodzi na mnie tak gwałtownie, że nie mam szansy się zorientować kiedy tracę uważność. Czeka mnie jeszcze więcej pracy niż Ciebie. :)
Sporo można by jeszcze napisać. Ale żeby nie zanudzić Cię na śmierć, lepiej będzie kiedy się odniesiesz, abym wiedział co Cię interesuje. O ile w ogóle, mój słowotok jest coś dla Ciebie wart.
:)
Gdyby poszukiwacz prawdy nie znalazł lepszego, lub równego sobie towarzystwa, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem. Nie ma dlań wspólnoty z głupcem.
Dhammapada