Wersja z lektorem:

Wersja z napisami:

KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Bardzo się cieszę, że tak wiele osób przychodzi na te piątkowe spotkania albo słucha ich przez Internet. Najwyraźniej niektóre z moich nauk wywierają pozytywny wpływ i dają spokój umysłu, który jest bardzo ważną rzeczą w życiu.

Sporo podróżuję i widzę, że jest jedna rzecz, którą wiele osób stara się osiągnąć – jest nią spokój. Co jakiś czas zdarzają się rozczarowania, wypadki i tragedie, które mogą zakłócić nasz spokój. Mam nadzieję, że gdy przychodzicie w miejsca takie jak to, udaje się wam odzyskać równowagę i znowu żyć spokojnie i szczęśliwie, nie tylko ciesząc się życiem, ale też ucząc się z niego. Czasem coś niby idzie źle – mówię „niby”, bo nic tak naprawdę nie idzie źle, wszystko, co się dzieje, jest okazją do nauki i rozwoju. To jedna z rzeczy, których nauczyło mnie życie mnicha. Nigdy nie mówię, że coś poszło nie tak. Nawet kiedy zdarzają się wypadki i rozczarowania, a inni mówią: „Och, biedaku”, ja mówię, że to nie tak – jestem wdzięczny, że to się stało. Być może na razie trudno to znieść, bo doświadczenie jest bolesne. Ale gdybyśmy nigdy nie musieli się mierzyć z trudnościami, niczego byśmy się nie nauczyli.

Powtarzam sobie, że te wszystkie trudności to bóle wzrostowe. Jako nastolatki doświadczamy bólu, kiedy nasze ciało szybko rośnie i tak samo jest z emocjami. To, co mamy w środku, również może doświadczyć bólów wzrostowych. Wielu z was żyje wystarczająco długo, żeby doświadczyć trudności. W wielu przypadkach uświadomiliście sobie, że te trudności były tak naprawdę szansami, dzięki którym mogliście się rozwinąć, na przykład przez wybaczenie komuś, kto was zranił. Może nie umiecie pojąć, jak ktoś mógł być tak głupi i okrutny, ale jeśli spojrzycie na własne życie, zrozumiecie, że wam też zdarzało się tak zachować. Zamiast się złościć i sprawiać, że świat będzie jeszcze mniej przyjazny, zamiast zaczynać wojnę – i nie mam na myśli tylko wojen z sąsiednimi krajami, ale też z byłymi partnerami w życiu albo w biznesie – możemy nauczyć się, jak wybaczyć i wykorzystać to, co się stało, żeby się rozwinąć.

Opowiadałem ostatnio jedną z moich starych historii – to takie złote przeboje, ludzie na nie liczą, kiedy tu przychodzą. To historia człowieka, który uczył się w moim klasztorze. Uczył się o ośmiu wskazaniach. Polega to na kilkudniowym odosobnieniu w świątyni. Obowiązuje przy tym parę zasad pomagających utrzymać prostotę. Nie jadamy po południu, wieczorem ani w nocy. Tylko rano. Można by pomyśleć, że jedząc tylko rano, człowiek chodzi głodny, ale spójrzcie na mnie – jadam tylko rano od 38 lat i zobaczcie, ile przytyłem. Gdybym jadł jeszcze po południu i wieczorem, to nie wiem, jakbym wyglądał. Jadamy tylko rano, ale ten biedak, który dopiero uczył się mnisiego życia, przyszedł do mnie pewnego ranka. Czuł się bardzo źle. Powiedział, że nie mógł spać w nocy, bo dręczyły go wyrzuty sumienia. Poprzedniego dnia wkradł się do klasztornej kuchni, zrobił sobie kanapkę i ją zjadł. Złamał jedną z klasztornych zasad. Powiedział, że czuł się z tym tak źle, że nie mógł zasnąć, więc przyszedł do mnie, żeby się przyznać do winy. Powiedziałem mu: – Bardzo dobrze, przyznałeś się do błędu. Wybacz sobie. Każdy czasem popełnia błędy, nie zrobiłeś nic, co wymagałoby wezwania policji i wtrącenia cię do więzienia. To dla ciebie lekcja. Jedz więcej na lunch. Wtedy możesz zjeść to wszystko, czego nie możesz jeść po południu, na przykład czekoladę. Możesz zjeść tyle czekolady, ile chcesz. Jest też sok pomarańczowy, miód, owoce, dużo rzeczy. Zjedz więcej, jeśli jesteś głodny po południu. – I to wszystko? – zapytał. – Tak, to wszystko. – Nie ukarzecie mnie? – Nie stosujemy kar. – Ale musicie! Jeśli nie zostanę ukarany, znowu to zrobię.

Niektórzy ludzie tak mają. Chciał, żebym go ukarał, więc musiałem wymyślić jakąś dobrą, buddyjską – i australijską – karę. Tak się złożyło, że tego dnia czytałem książkę The Fatal Shore Roberta Hughesa, która opisuje początki historii Australii. Mówi o więźniach, których wysyłano z Anglii i których karano bardzo surowo za każde przewinienie. Chłostano ich batem zwanym kotem o dziewięciu ogonach. Tego ranka czytałem właśnie tę książkę, więc powiedziałem do tego młodego mnicha: „Chcesz zostać ukarany? Dobrze, poddamy cię tradycyjnej australijskiej karze. Skazuję cię na kota – 50 razów”. Powinniście zobaczyć jego minę. Zrobił się blady jak ściana, a jego wargi zaczęły się trząść. Naprawdę myślał, że w buddyjskiej świątyni chłoszczemy ludzi. Jeśli ktoś niewiele wie o buddyzmie, to nie ma pojęcia, co się dzieje w klasztorach. W końcu jednak wytłumaczyłem mu, co miałem na myśli, mówiąc o pięćdziesięciu razach kota. Powiedziałem: „Mamy tu dwa koty. Znajdź któregoś i pogłaszcz go raz, drugi, trzeci… To właśnie oznacza pięćdziesiąt razów kota. To twoja kara. Mówię poważnie. Masz znaleźć kota i pogłaskać go 50 razy. Dzięki temu nauczysz się współczucia. A kiedy nauczysz się dobroci wobec kota, może będziesz umiał wybaczyć sobie i nie będziesz szukał kar za błędy, które popełniasz. Zamiast tego zaakceptuj je, wybacz sobie, ucz się z nich i rozwijaj”. Tego właśnie uczy buddyzm. Jeśli więc trochę za bardzo poimprezowaliście w sylwestra, to skazuję was na 50 kotów. Albo psów, królików, zwierząt, jakie macie w domach. Innymi słowy, współczucie jest wielką siłą, jest przeciwieństwem siły, która każe nam karać i robić krzywdę sobie i innym. Kara jest czymś absurdalnym. Ludzkość jej nie potrzebuje. Czy wy macie taką potrzebę? Co się dzieje, kiedy ktoś was ukarze? Czujecie się źle i wasze cierpienie się pogłębia. Ważne jest wybaczenie i współczucie. Ludzie myślą, że jeśli nie będzie kar, wszystko zejdzie na psy. Nie. Będzie dokładnie odwrotnie. Czy stosowanie kar sprawia, że więzienia się wyludniają? Ludzie popełniają mniej przestępstw? Oczywiście, że nie. Współczucie i wybaczenie mają o wiele większą moc, bo otwierają drzwi do rozwoju. Dlatego właśnie rzeczy nigdy nie idą „źle” – to, co się dzieje, jest okazją do nauczenia się czegoś i stania się lepszym człowiekiem.

Pytają mnie nieraz, jaki jest sens życia, dlaczego tu jesteśmy. Jesteśmy tu po to, żeby się uczyć i rozwijać. Życie jest jak wielki uniwersytet. Nie chodzi o to, żeby się nauczyć jak zdobyć władzę i jak ją utrzymać, jak dostać to, czego chcemy. Jesteśmy tu po to, żeby się dowiedzieć, czego tak naprawdę chcemy w życiu. A czego chcemy? Czego, tak naprawdę, najbardziej chcecie?

Powtórzę jeszcze jedną starą historię – czasem tak robię, ale to dlatego, że te opowieści trafiają w sedno. To historia o tym, jak w pewnym klasztorze, wcześnie rano – chyba około czwartej – hałasy dochodzące ze świątyni obudziły opata. Najpierw pomyślał, że może jeden z nowych mnichów wstał wcześnie, żeby pomedytować, ale potem stwierdził, że nie, to na pewno nie jeden z jego mnichów, bo im nie chciałoby się wstawać. Opat wstał więc i w świątyni znalazł złodzieja. Złodziej w klasztorze! Próbował właśnie otworzyć puszkę na datki. Czy wiecie, co zrobił ten mnich? Powiedział: „Dzień dobry, mogę jakoś pomóc?”. Złodziej popatrzył na niego i zawołał: „Czego chcesz?! Nie podchodź!” – i wyjął nóż. Mnich powiedział: „Jeśli chcesz otworzyć tę puszkę, to lepiej kluczem. Proszę, oto on”. Złodziej na to: „Czy to jakaś sztuczka??”. Mnich odparł: „Nie, to klucz do tej puszki. Datki są po to, żeby służyły biednym i żeby uszczęśliwiały ludzi. Po co zbiera się datki? Po to, żeby budować wielkie świątynie? Po to, żeby stawiać ogromne katedry? Czy po to, żeby zwiększać dobrostan i szczęście wszystkich ludzki? Jesteś człowiekiem, a my tutaj praktykujemy miłującą dobroć i współczucie, więc jeśli potrzebujesz pieniędzy, weź je, widzę, że jesteś ubogi”. Złodziej złapał klucz od puszki i zaczął pakować pieniądze do kieszeni. Wtedy mnich, który miał w sobie dużo życzliwości, zapytał: „Kiedy ostatnio jadłeś?”. „Nie twój interes!”. Lubię opowiadać takie historie, bo mogę pokrzyczeć. Zazwyczaj nie mam podobnych okazji, więc jeśli opowiadam coś takiego, mogę się wyżyć. „Nie twój interes!” – zawołał złodziej, a mnich odpowiedział: „W szafce tuż nad puszką z datkami zostało trochę jedzenia z wczoraj. Weź sobie. Poczęstuj się. Pozwalam ci”. Złodziej rzeczywiście był głodny, więc otworzył szafkę, nadal mając mnicha na oku i kierując w jego stronę nóż. Wziął trochę jedzenia, część zjadł, a część włożył do kieszeni na później. „Masz nie wzywać policji!” – krzyknął. „Czemu miałbym to zrobić? Dobrowolnie dałem ci pieniądze i jedzenie. Życzę dobrego dnia”. Wtedy złodziej uciekł.

To jest dopiero mnich – potrafi być wolny od tego, co posiada. Czy nie mówimy wam, żebyście się uwolnili? Czy nie mówimy, żebyście byli współczujący i życzliwi? Niech więc mnisi będą tacy również wobec złodziei.

Wiecie, co było dalej? Kilka dni później ten sam mnich czytał gazetę i dowiedział się, że złodzieja złapano, kiedy okradał dom, którego mieszkańcy nie byli już tacy życzliwi. Został schwytany przez policję i poszedł do więzienia na 10 lat. 10 lat później mnich, już trochę starszy, ale nadal równie życzliwy, obudził się o czwartej nad ranem. Poszedł do świątyni i zgadnijcie, kogo zobaczył? Tego samego złodzieja, który właśnie stał obok puszki na datki z nożem w ręce. „Pamiętasz mnie?” – zapytał złodziej. „Tak, pamiętam” – powiedział mnich. „Oto klucz”. Wtedy złodziej się uśmiechnął, odłożył nóż i powiedział: „Nie chcę pieniędzy ani kluczy. Przez 10 lat nie mogłem przestać o tobie myśleć. Codziennie przypominałem sobie, że byłeś jedyną osobą, która kiedykolwiek okazała mi dobroć. Mimo że próbowałem cię okraść, dałeś mi te pieniądze. Groziłem ci nożem, a ty bardziej przejmowałeś się tym, że byłem głodny. Przyszedłem, żeby znowu kraść – ale nie pieniądze czy jedzenie. Przyszedłem ukraść sekret twojej dobroci i hojności. Proszę, naucz mnie tego”. Złodziej został mnichem. Zdał sobie sprawę, że właśnie to chciał robić w życiu. Czy klucz do życzliwości nie jest tym, czego chcemy w życiu? Klucz do hojności, do dobrej woli wobec innych ludzi zamiast krytykowania i szukania wad? Do rodziny i społeczności, w której troszczymy się o siebie nawzajem i gdzie szanują nas za to, kim jesteśmy, mimo że nie jesteśmy doskonali – ale staramy się, rozwijamy, uczymy. Ten szacunek i dobroć jest tym, czego ludzie naprawdę pragną. Gdy tylko zaczynamy rozumieć, czego naprawdę chcemy w życiu, staje się to najwyższym priorytetem.

W przyszłym tygodniu wybieram się do Korei, gdzie będę prowadzić spotkanie. Jadę do Korei Południowej, nie do Północnej, więc nie martwcie się, wrócę do domu. Pewna gazeta przysłała mi pytania do wywiadu i jedno z nich brzmiało: „Czy buddyzm popiera to, w jaki sposób działa światowa gospodarka, która jest nastawiona na zysk?”. Powiedziałem, że tak, jak najbardziej. Buddyści nie chcą, żeby ludzie byli biedni i żeby społeczeństwa trwały w stagnacji. Też zależmy nam na rozwoju i dobrobycie. Też chcemy, żeby powstawały dobre szpitale i inne instytucje służące ludziom, ale to nie jest nasz priorytet. Naszym celem jest dać ludziom to, czego naprawdę pragną, czyli dać życzliwość i umiejętność współdziałania. Po co komu duży dom, jeśli mieszka w nim samotnie, bo nie umie znaleźć partnera ani przyjaciół? Po co komu bogactwo, jeśli nie umie się nim podzielić? Po co władza, jeśli nie umiemy kontrolować nawet własnego umysłu? Jeśli zrozumiemy, czego ludzie tak naprawdę chcą, zmieni się nasza perspektywa i priorytety. Tak, dobrobyt i komfort są ważne, ale ważniejsza jest harmonia, zrozumienie, dobroć, mądrość, bycie godnym zaufania. I jeśli potraktujemy wzajemne zaufanie, trzymanie się wskazań, bycie życzliwym, wybaczanie jako najważniejsze w życiu, wzmocni to również gospodarkę.

Często biorę udział w zagranicznych konferencjach, buddyjskich i innych, i na jednej z nich spotkałem człowieka, który nie tylko należał do jednego z buddyjskich klasztorów w Wielkiej Brytanii, ale był też profesorem ekonomii i doradcą Banku Anglii. Jego prezentacja na konferencji dotyczyła roli mnichów i mniszek buddyjskich w gospodarce. Doświadczony ekonomista mówił o tym, co mnisi i mniszki mogą wnieść do gospodarki. Przede wszystkim stwierdził, że nie zarabiają i nie płacą podatków, co jest minusem, poza tym nie mają dzieci – a zwiększanie populacji wzmacnia gospodarkę. Potem jednak dodał, że ich wspaniałym wkładem w rozwój gospodarki jest zachęcanie do wzajemnego zaufania, dotrzymywania słowa i mówienia prawdy. W biznesie – na pewno to zrozumiecie, nawet jeśli nie macie pojęcia o gospodarce – jest tak, że jeśli nie ufasz ludziom, musisz wydać więcej pieniędzy i stracić więcej czasu, żeby się upewnić, że ludzie zrobią to, co obiecali. Czy chodzi o wybudowanie domu, czy remont w buddyjskim ośrodku, czy kupowanie czegoś przez Internet. Czy rzeczywiście dostaniemy to, o co prosiliśmy? Albo, jeśli to my wykonujemy pracę, czy dostaniemy zapłatę? I czy zapłacą nam na czas? Ile razy słyszymy: „A tak, wysłałem już czek” – mimo że naprawdę wcale go nie wysłali. Ludzie za dużo kłamią. Kiedy budowaliśmy nasz klasztor w Serpentine dostawcy czasami kłamali. Pamiętam, jak zamówiliśmy ciężarówkę betonu, pracownicy już czekali, a płaciliśmy im za godziny, więc ciężarówka powinna była dotrzeć na czas. Po 15 minutach czekania zadzwoniłem do firmy, gdzie przeprosili i zapewnili mnie, że ciężarówka właśnie wyjechała. Po kolejnych 15 minutach nadal jej nie było, więc zadzwoniłem znowu, tym razem odebrał ktoś inny i też powiedział, że samochód właśnie wyjechał. Powiedziałem: – Ktoś inny powiedział mi to samo 15 minut temu. Kłamiecie, prawda? – bo to była inna osoba, która nie wiedziała, że już dzwoniłem. To częste wymówki: czek został wysłany, ciężarówka właśnie wyjechała, każdy państwa telefon jest dla nas ważny – to wszystko kłamstwa. Jeśli nasz telefon byłyby ważny, to byście go odebrali!

Przez taki brak zaufania trudno robić interesy. To pochłania pieniądze, czas, nerwy. Tamten ekonomista mówił więc o tym, że mnisi, mniszki, księża i inni ludzie uczący pozostałych, jak żyć szlachetnie i uczciwie, jak ufać innym, jak być życzliwym, i dzięki którym w społeczeństwie jest więcej prawdy, wzmacniają gospodarkę. Nie chodzi tylko o pieniądze i zysk – chodzi o to, żeby u podstaw leżało zaufanie, uczciwość i życzliwość.

Pamiętam historię o mnichu, który spotkał multimilionera jeżdżącego po świecie i podpisującego milionowe kontrakty. Ten człowiek powiedział dokładnie to samo – jedyne, co musi zrobić, to wypracować relacje z ludźmi, a żeby to zrobić, musi zrozumieć własne emocje i znaleźć nić porozumienia z drugim człowiekiem. „W ten sposób tworzę relacje, a relacje są kluczem do sukcesu. Przyjazne relacje, w których ja ufam innym, a oni ufają mnie – tak właśnie udało mi się zdobyć fortunę”. Ta historia zapadła mi w pamięć. Ilu z was potrafi wypracowywać relacje z innymi? Czasami brak tej umiejętności jest przyczyną biedy. Tworzenie związków z ludźmi – a przede wszystkim z samym sobą – jest bardzo trudne. Dlaczego tak się dzieje? Czasem dlatego, że brak nam śmiałości, więc się wycofujemy. Czasami zachowujemy się jak słoń w składzie porcelany, bo chcemy dobrze, ale brak nam umiejętności. Jedną z najważniejszych rzeczy jest umiejętność mówienia. Od wielu lat słucham, jak ludzie ze sobą rozmawiają i słyszę, że ciągle się krytykują i zrzędzą. Szczególnie w małżeństwie. Jest takie powiedzenie, że w pierwszym roku małżeństwa żona słucha męża, w drugim roku mąż słucha żony, a w trzecim roku sąsiedzi słuchają obojga. Bo tyle się kłócą. Nie w każdym małżeństwie, ale śmiejecie się, bo wiecie, że jest w tym sporo prawdy. Dlaczego ludzie nie umieją być dla siebie mili? Jeśli robicie postanowienia noworoczne, możecie się zobowiązać, że będziecie mówić partnerowi tylko dobre rzeczy. Nie będziecie go krytykować nawet wtedy, gdy zasłuży na krytykę. Niesamowite, jak zmiana sposobu mówienia może zmienić związek. Nikt nie lubi słuchać negatywnych rzeczy. Nikt.

Jest taka stara, buddyjska historia, pochodząca ze zbioru jātak – to przypowieści, które czytano dzieciom, żeby nauczyć je, jak być dobrym. Wielu z was nie czytało tych historii, bo nie jesteście buddystami, więc mogę opowiedzieć o nich tutaj. Jedna z nich mówi o wole, który był bardzo silny. To był taki superwół. Jego właścicielem był biedny farmer, który z trudem wiązał koniec z końcem. Bardzo ciężko pracował, ale albo nie spadał oczekiwany deszcz, albo w danym roku był słaby plon, więc ledwo udawało mu się przetrwać. Pewnego dnia wół przyszedł do farmera i powiedział: „Chyba mogę ci pomóc. W miasteczku mieszka pewien bogaty człowiek, który bardzo lubi hazard. Mogę wygrać dla ciebie trochę pieniędzy. Podejdź do niego i powiedz: »Mam wołu, który potrafi pociągnąć 100 połączonych wozów załadowanych kamieniami«”. Farmer odpowiedział: „Wiem, że jesteś bardzo silny, ale żaden wół tego nie potrafi”. Wół na to: „Ja potrafię. Właśnie o to chodzi. Ten facet ci nie uwierzy. Załóż się z nim, a ja wygram dla ciebie pieniądze”. Farmer podszedł więc do bogatego hazardzisty i powiedział: „Mój wół…” – właściwie to powinien powiedzieć: „Mój wół umie mówić”. To jeszcze lepsza wersja. Ale w tej historii jest inaczej. Powiedział: „Mój wół potrafi pociągnąć 100 wozów wyładowanych kamieniami”. „Niemożliwe”. „Właśnie, że tak. Założę się o 10 000 dolarów” – albo ówczesny odpowiednik. „Ale ja już mam 10 000 dolarów. Co będę z tego miał, jeśli wygram?”. „Mam farmę i parę innych rzeczy, jeśli przegram, to będą twoje”.

Bogaty facet pomyślał: „Co za głupi rolnik”. Ludziom się czasami wydaje, że ci, którzy mieszkają na wsi i nie mają wykształcenia, nie są zbyt bystrzy, ale pamiętam, że jako młody mnich mieszkałem w małej wiosce w północno-wschodniej Tajlandii i byłem bardzo zaskoczony, bo mimo że skończyłem Cambridge, niektórzy z tamtejszych wieśniaków mieli o wiele więcej mądrości, dzięki temu, że mieszkali blisko natury. Rozumieli rzeczy, których ja nigdy wcześniej nie widziałem, zyskali naturalną mądrość. Czasami tyle się uczymy w szkole i na studiach, że w końcu przestajemy rozumieć życie i samych siebie. Rozumiemy książki, zdobyliśmy wiedzę, ale to co innego niż prawda.

W każdym razie farmer założył się z bogaczem, zgromadzili 100 wozów, napełnili je kamieniami, zaprzęgli wołu. Całe miasteczko wyległo, żeby zobaczyć, czy zwierzę rzeczywiście pociągnie. Farmer wsiadł do pierwszego wozu i zawołał: „Wole, ciągnij” – ale wół stał w miejscu. „Głupie bydlę! Ciągnij!” – krzyknął. Wół nadal stał w miejscu. Wtedy farmer uderzył go kijem. „Ciągnij!”. Ale wół nadal się nie ruszał. Ludzie zaczęli się śmiać. „Co za głupek! Żaden wół nie pociągnąłby takiego ładunku!”. Farmer przegrał zakład. Usiadł pod drzewem i zaczął płakać. Stracił wszystko przez to, że uwierzył głupiemu zwierzęciu. Chwilę później poczuł, jak mokry nos dotyka jego ucha. – Dlaczego płaczesz? – zapytał wół. – Bo przez ciebie przegrałem, straciłem wszystko, teraz nie wiem, jak przeżyję! Do końca życia będę tonąć w długach! Dlaczego mnie okłamałeś?! – Nie okłamałem cię – odpowiedział wół. –Powiedziałeś, że możesz pociągnąć te wozy! – Bo mogę. – Ale nie zrobiłeś tego! – Ale mogę. – To dlaczego tego nie zrobiłeś?? Wtedy wół odpowiedział: – Bo wrzeszczałeś na mnie. Bo nazwałeś mnie głupim wołem. Nie jestem głupim wołem. Jestem tak bystry i lotny, że mógłbym być lotnikiem. A potem uderzyłeś mnie. Tak nie można. Słuchaj. Idź i załóż się z tym facetem o 20 000. Te wozy nadal tam stoją. Farmer poszedł więc do bogacza i założył się o 20 000. Znowu zaprzęgli wołu, ale tym razem farmer podszedł i powiedział: „Dobry wół, grzeczny wół. Czy mógłbym cię prosić, o ile to nie kłopot, żebyś troszkę przeciągnął te wozy? Tylko odrobinę. Jeśli to zbyt wiele, to nie szkodzi, nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę, bo bardzo cię lubię. Po prostu postaraj się na tyle, na ile możesz”. Po tych miłych słowach wół bardzo się wytężył. Żyły wyszły mu na wierzch. I co? I nic. „No dobra, zapomnij o tym”. Ale wół się nie poddawał, zebrał wszystkie siły i… tylko się spocił. Wozy ani drgnęły. „Daj spokój, nie chcę, żebyś wyzionął ducha, to nic ważnego! To tylko pieniądze”. Usłyszawszy to, wół naprawdę potężnie się wysilił. Ciągnął z taką mocą, z jaką nie ciągnął jeszcze żaden wół. Dało się usłyszeć ciche skrzypienie i koła jednego z wozów powoli się poruszyły. A potem następnego i następnego, a w końcu wszystkie wozy były w ruchu. W ten sposób farmer wygrał swój zakład. Przegrał 10 000, ale potem wygrał 20 000, więc był do przodu, i razem z wołem żyli długo i szczęśliwie.

Ktoś kiedyś powiedział, że moje spotkania są takie popularne, dlatego że traktuję ludzi jak dzieci – rzeczywiście, właśnie opowiedziałem wam bajkę. Ale czy nie lubimy słuchać bajek? Ta historia przekazuje mądrość – jeśli chcesz, żeby twoja żona coś zrobiła, nie krzycz: „Ile razy mam powtarzać? Idziemy do ośrodka buddyjskiego, no pospiesz się!”, albo żona do męża: „Rusz się wreszcie, mecz już się skończył!”. Tak nie można. Jeśli chcesz skłonić męża do czegoś, zacznij tak: „Kochany, jeśli nie sprawi ci to kłopotu – wiem, że jesteś zajęty – ale czy mogę pożyczyć 10 dolarów? Albo lepiej 100? Ale jeśli nie masz, to nic nie szkodzi”. Czy nie chcielibyście być traktowani w ten sposób? To niezwykłe, jak miłująca dobroć sprawia, że chce się nam pracować ciężej. To naprawdę działa – nawet w biurze. Ile razy zdarzyło się, że ktoś potraktował was źle w pracy? A w domu? To powoduje dysfunkcję związków. Liczę na odrobinę życzliwości i szacunku, a jeśli ktoś mi je oferuje, jestem gotów wypruć sobie żyły dla tej osoby. I tak samo jest z wami. To dlatego tyle osób przychodzi pomagać do Towarzystwa Buddyjskiego – bo jesteśmy dla nich życzliwi. To dlatego tak łatwo znaleźć ludzi chętnych do pracy w naszych klasztorach – bo traktujemy ich z dobrocią. Tego właśnie ludzie potrzebują, w dodatku okazuje się, że jest to korzystne również dla gospodarki. Odrobina dobroci i łagodności – szczególnie w rozmowach – ma wielką moc.

Jak traktujecie dzieci? „Idź posprzątać swój pokój!”. Może zamiast tego powiedzcie: „Kochanie, jeśli nie sprawi ci to kłopotu – wiem, że jesteś bardzo zajęty grami komputerowymi – ale czy mogę cię prosić, żebyś posprzątał? Jeśli to niemożliwe, to oczywiście nie szkodzi”. Próbowaliście już wszystkiego i nie podziałało, więc może warto zaryzykować. Pamiętam doświadczenia z własnym ojcem. Wiecie, w jaki sposób nauczył mnie, żebym nie kradł? Był bardzo biedny, ciągle chorował, więc często nie mógł pracować. Miał astmę i inne choroby, zmarł, kiedy miałem 16 lat. Tylko tyle udało mu się przeżyć w tym schorowanym ciele. Przez jego chorobę byliśmy biedni. Pamiętam, jak – to chyba było w 1958 roku – na półeczce nad kominkiem leżał banknot jednofuntowy. Ogrzewaliśmy mieszkanie kominkiem. Powiew powietrza zdmuchnął ten banknot do ognia. Ojciec próbował go wyciągnąć – poparzył sobie ręce, ale i tak próbował. Pamiętam, jak moi rodzice się rozpłakali, bo jeden funt to było dużo pieniędzy. Pamiętam to i wiem, ile mała suma może znaczyć dla biednych ludzi. Ale mimo że ojciec był biedny, powiedział mi pewnego razu: „Synu, nigdy nie kradnij. Jeśli będziesz kradł, wpadniesz w kłopoty, a wtedy będę nieszczęśliwy. Jeśli pragniesz czegoś tak bardzo, że jesteś gotów to ukraść, powiedz mi, a ja ci kupię. Nieważne, co to będzie”. Zrozumiałem, że był gotów się zapożyczyć, ciężko pracować, zrobić cokolwiek, żeby zarobić pieniądze na to, czego chciałem, jeśli w przeciwnym razie mógłbym to ukraść. Zrozumiałem, jak ważne było dla niego, żebym nie kradł. Poświęciłby kilka posiłków, żeby jego syn nie musiał kraść. Po tym oczywiście nie byłem w stanie niczego ukraść. To była wspaniała lekcja. Ojciec nie miał zamiaru mnie karać – wolał uczyć mnie w inny sposób. Okazał mi szacunek, więc ja również szanowałem jego. To, jak wychowujemy dzieci, jest ważne. Czasem jedyne, czego potrzebują, to spędzić z wami trochę czasu, być szanowane i kochane – tak samo jak wy. Zwróćcie uwagę na to, jak się do siebie zwracamy. To niezwykłe, jak mocno może podziałać drobna pochwała.

Pracowałem kiedyś jako nauczyciel. Kiedy przygotowywałem się do zawodu, widziałem film o grupie ludzi pracujących w jednej z londyńskich szkół średnich. Było tam mnóstwo uczniów, większość z trudnych środowisk, w filmie były rozmowy z nimi. W jednej z nich mniej więcej 13-letnia dziewczynka powiedziała, że to, co ją najbardziej uszczęśliwiło tego dnia, to słowa nauczyciela, który, przechodząc korytarzem, zatrzymał się i zapytał: „Jak się dziś czujesz? Wszystko w porządku?”. To było dla niej bardzo ważne – nauczyciel życzliwie zapytał, czy wszystko w porządku. To się rzadko zdarza. Czy jesteś nauczycielem czy biznesmenem, bądź życzliwy dla innych. Zapytaj, czy mają dobry dzień, czy możesz coś dla nich zrobić. Te drobne, życzliwe gesty budują społeczność. Tworzą szczęśliwe, harmonijne relacje, a ludzie tego właśnie chcą. Twój szef, partner czy dziecko naprawdę to docenią, bo to bardzo rzadkie w naszym świecie, a tego właśnie wszyscy potrzebujemy. To tak samo jak w bajce o wole – to nie działa tylko na woły, ale również na ludzi. Pamiętam, że kiedy ostatnio opowiadałem tę historię, ktoś podszedł do mnie i powiedział, że to działa, bo widział, jak na pewnym szkolnym festynie, na którym jedną z atrakcji były przejażdżki na wielbłądzie, ktoś przyjechał spóźniony, ale bardzo chciał przejechać się na wielbłądzie. Właściciel wielbłąda powiedział jednak, że już za późno. Tamten zaproponował, że zapłaci podwójnie, bo naprawdę bardzo mu zależało. Kiedy właściciel się zgodził, tamten powiedział: „Wielbłądzie, uklęknij, chcę na ciebie wsiąść!”. Wielbłąd oczywiście się nie ruszył, więc ten człowiek krzyknął: „No, już! Zapłaciłem podwójnie!”. Wtedy właściciel zwierzęcia powiedział: „Przestań. Nie można tak traktować zwierzęcia”. A potem podszedł do wielbłąda i zaczął do niego mówić: „Posłuchaj. Ciężko dziś pracowałeś, a wiem, że jest gorąco, ale udało się zebrać dużo pieniędzy dla szkoły. Wspaniale się spisałeś. Ten człowiek przyjechał z daleka i bardzo chce się na tobie przejechać. Czy mógłbyś uklęknąć ostatni raz?”. Wystarczyło kilka życzliwych słów i wielbłąd ugiął kolana, i pozwolił tamtemu człowiekowi wsiąść na swój grzbiet, mimo że był bardzo zmęczony. Jeśli to działa na zwierzęta, to czy nie może też podziałać na ludzi? I działa – sam próbowałem. Ktoś jest zły – okaż mu dobroć. Chcesz uzdrowić relację z drugą osobą – życzliwie z nią porozmawiaj. Czy sam byś tego nie chciał? Czy nie chciałbyś, żeby ktoś powiedział: „Wiem, że jesteś zajęty i zmęczony, ale jeśli to nie kłopot, czy mógłbyś…?”.

Jeśli ludzie zmieniliby sposób mówienia i zaczęli bazować na życzliwości zamiast na agresji, to czy świat nie stałby się piękniejszy? Ludzie wykonywaliby swoją pracę, a potem przychodzili pomagać innym, wszystko działałoby bardziej harmonijnie. Taki świat chcę budować i w takim świecie chcę żyć. Taki świat możemy zbudować. Żeby to zrobić, musimy zrozumieć, że ludzie tak naprawdę chcą dobroci i życzliwości. Zapomnijmy o karach i złoszczeniu się, bo ludzie i tak będą nas zawodzić. Pewnie będą mieć ku temu jakieś powody. Dobrze przyjąć margines błędu i wybaczać. Jeśli mąż wraca do domu późno, nie myślcie, że znalazł sobie kochankę albo siedział w pubie. Okażcie trochę zaufania. Tak jak my zaufaliśmy mnichowi, którego kiedyś odebrałem z lotniska po powrocie z Adelajdy. Nie powiem, który to mnich, ale jest znany w naszym Towarzystwie. Kiedy wysiadł z samolotu, śmierdział gorzelnią. Cuchnął whisky. „Co się stało??” – zapytałem. „To nie to, co myślisz. W samolocie siedziałem obok faceta, który tak bał się latania, że pił whisky – kolejkę za kolejką. Tylko tak mógł się uspokoić. Kiedy podchodziliśmy do lądowania w Perth, zaczęły się turbulencje, a on miał akurat w ręce szklankę whisky, która wylała się na mnie. Dlatego czuć whisky”. Co byście zrobili w tej sytuacji? Zaufalibyście mu? Pewnie że tak, to dobry mnich. Ale naprawdę śmierdział whisky.

Albo moja własna historia – opowiadałem ją chyba w Malezji – o dwóch dziewczynach w bikini na plaży. Nie opowiadałem tego ostatnio? Chyba nie. Wiele lat temu, kiedy jeszcze nie byłem aż tak zajęty, prowadziłem zajęcia w więzieniu. Chodziłem tam raz w tygodniu wieczorem. Jedynym sposobem, żeby się tam dostać z Serpentine był pociąg, który kursował tylko dwa razy dziennie. Musiałem więc wyjechać tuż po lunchu i całe popołudnie miałem wolne. Pewnego dnia wybrałem się na plażę. Była pusta i cicha, więc świetnie nadawała się do medytacji. Medytowałem więc przez dwie godziny. Lubię dłuższe medytacje, ale tutaj nie mogę tego robić, bo kiedy po dwóch godzinach otworzyłbym oczy, wy byście dawno zniknęli. Dlatego tutejsze medytacje trwają pół godziny. Siedziałem więc na plaży i medytowałem, a kiedy po dwóch godzinach otworzyłem oczy, uświadomiłem sobie, że tuż obok siedzą dwie osoby. Odwróciłem się, a przy mnie siedziała piękna, jasnowłosa 17-latka w bikini. Po mojej drugiej stronie siedziała rudowłosa dziewczyna. Piękna, z dużym… wiecie czym, też w bikini. „O rany, co się dzieje, przecież jestem mnichem” – pomyślałem. I gdyby wtedy ktoś zrobił mi zdjęcie, jak siedzę na plaży otoczony dziewczynami w bikini, to nigdy bym się z tego nie wykaraskał. Okazało się, że te dziewczyny właśnie zdały końcowe egzaminy w szkole, która była kilkaset metrów od plaży. Koniec egzaminów, hurra! A co robią chłopcy i dziewczyny w Australii po zakończeniu egzaminów? Wskakują w kąpielówki albo bikini i idą na plażę. Muszą się zrelaksować. Te dziewczyny uczyły się dużo przed egzaminami, więc czas wyluzować. Zobaczyły mnicha siedzącego spokojnie na plaży, a że interesowała je medytacja, usiadły obok i czekały cierpliwie aż skończę, żeby zapytać mnie o różne rzeczy związane z buddyzmem. Naprawdę były ciekawe, ale szybko zakończyłem rozmowę i uciekłem. Bo kto by uwierzył, że to była zupełnie niewinna sytuacja? Gdybyście przechodzili obok i zobaczyli, że siedzę w towarzystwie dwóch pięknych dziewczyn w bikini, co byście pomyśleli? Więc proszę, nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Nawet jeśli te pochopne wnioski okażą się słuszne, to i tak lepiej zaufać i później dowiedzieć się, że się myliło, niż w ogóle przestać ufać ludziom. Tak się czasem zdarza – kobieta przeżywa rozczarowanie i myśli, że już nigdy nie zaufa żadnemu mężczyźnie. Po co ludzie to robią? W ten sposób zamykamy serce na związki. Odcinamy się, bo raz czy dwa ktoś nas zranił. Proszę, ufajcie. Wyjdźcie z betonowych schronów, w których schowaliście serca. Tak, ktoś cię zranił – ale dzięki temu się rozwijasz i uczysz, a przez to będziesz mógł kochać jeszcze mocniej. Nadal możesz z kimś być. A kiedy umiesz być z innymi, umiesz też zbudować relację z samym sobą. To jedna z najpiękniejszych rzeczy w buddyzmie – uczy nas, jak kochać siebie samych. Na Zachodzie ludzie słyszą: „Pokochaj siebie” i myślą, że to egoistyczne i zarozumiałe. Jak można „kochać siebie”? A właśnie, że powinniśmy siebie kochać. Wspaniale jest się nauczyć, jak szanować siebie, jak okazywać sobie dobroć, jak traktować siebie w sposób, w jaki traktujemy innych, a innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Wybaczasz innym? Wybacz sobie. Mówisz o innych życzliwie? Bądź życzliwy wobec siebie. Życzyliście innym wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku? A sobie samym? Idźcie dziś do domu, spójrzcie w lustro i powiedzcie: „Szczęśliwego Nowego Roku”. Czemu się śmiejecie? Ja tak robię – patrzę w lustro i mówię: „Miłego dnia, Ajahn Brahm. Opowiedziałeś kiepski żart o lotnym wole, ale wybaczam ci”.

Mówiąc poważnie, jeśli zaczniecie to robić, będziecie znacznie zdrowsi i szczęśliwsi – jeśli zbudujecie pozytywną relację z samym sobą, jeśli będziecie umieli się z siebie śmiać, mówić głupoty sobie i swojemu partnerowi i w ogóle dobrze się bawić. Nie musimy być ciągle poważni. Kto chce mieć partnera, który zawsze jest poważny? Nie wolicie się bawić? Sami jesteśmy swoimi partnerami, więc nie podchodźmy do siebie aż tak serio. Jeśli popełnicie błąd, przyznajcie to i wymierzcie sobie 50 kotów albo innych zwierząt, ale jeśli macie kolczatkę, to nie głaszczcie jej 50 razy. Kolczatka to zwierzę podobne do jeżozwierza. Jeśli macie jadowite zwierzę, to też nie głaszczcie. Możecie głaskać miłe futrzaki. Wybaczcie sobie, bądźcie życzliwi dla siebie i innych. I nie myślcie, że to nie działa – bo działa. Wiecie, że działa, bo sami chcielibyście być tak traktowani, więc dawajcie innym to, co sami chcielibyście dostać, a sobie dajcie to, co dajecie innym. Niech to będzie wasze postanowienie noworoczne – będę życzliwszy dla siebie i innych, będę godzien zaufania swojego i innych, zaufam sobie i innym. Być może coś ci nie wyszło, ale zrobiłeś, co mogłeś – zaakceptuj ten margines błędu. Jeśli przestaniesz siebie krytykować, będzie ci ze sobą lepiej i twoje życie stanie się szczęśliwsze i pełne spokoju. Gospodarka też się wzmocni, wszędzie wokół zapanuje dobrobyt. Ludzie są zasobem świata – nie żelazo, węgiel czy ropa. Ludzie. Musimy o nich dbać, bo kiedy ten zasób stanie się silny i wzbogaci się, to samo stanie się z gospodarką.

Na tym kończę to noworoczne spotkanie na temat dobrobytu. Dziękuję za uwagę.

Sadhu, sadhu, sadhu.

Kiedy słyszę takie anemiczne „sadhu”, jest mi smutno. Jeśli coś robicie, to porządnie, z mocą. „Sadhu”, których uczę, to nie takie smętne „sadhu, sadhu, sadhu”, ale – na razie nie powtarzajcie, posłuchajcie tylko – „Sadhu, sadhu, sadhu!”. OK, teraz wszyscy razem: „Sadhu, sadhu, saaadhu!”. Tak lepiej, prawda? Bardzo dobrze. To dopiero początek nowego roku. Nieważne, kto będzie prowadził tutaj spotkanie, głośno wołajcie „sadhu”. Tak jest fajniej.

Czy są jakieś pytania z zagranicy? Pewnie przyjdą, tymczasem może ktoś z was ma pytanie dotyczące tego, o czym dziś mówiłem? Miałem mówić na inny temat, ale tak wyszło. Czy przyszedł jakiś e-mail? Nie, komputer chyba nie działa. Być może więc ktoś z widowni ma pytanie – szczególnie na temat życzliwego zwracania się do innych?

Pytanie: Czy historia o mnichu i złodzieju jest prawdziwa?

AB: Nie, ta historia jest oparta na prawdziwych zdarzeniach, ale została trochę zmieniona. Często coś zmieniam. Prawdziwa historia brzmi tak: w Tajlandii, w okresie Królestwa Ayutthaya. Głównym środkiem transportu w tamtych czasach była łódź, bo wszędzie były kanały i rzeki. Podróżowano na łodziach albo – tam, gdzie nie dało się dopłynąć łodzią – na słoniach. Każdy klasztor miał więc kilka łodzi. Jeśli pojedziecie do Tajlandii albo na Sri Lankę, zauważycie, że wszystkie stare klasztory znajdują się w pobliżu rzek, bo dzięki temu łatwiej było się do nich dostać. Tamten klasztor znajdował się nad rzeką Chao Phraya, mieli tam trzy łodzie i ten mnich faktycznie obudził się rano i zobaczył, że ktoś próbuje ukraść jedną z nich. Powiedział: „Prawdopodobnie potrzebujesz tej łodzi bardziej niż my, bo jesteśmy dość bogatym klasztorem”. Odcumował więc łódź i dał ją złodziejowi. Następnego dnia usłyszeli o tym inni mnisi. Zapytali, co się stało z łodzią, więc mnich powiedział: – Ten złodziej był biedny i potrzebował jej bardziej niż my. Nie ukradł jej, więc nie trzeba zawiadamiać policji. Dałem mu tę łódź. – Ale nie miałeś prawa jej dawać! – Okazałem mu dobroć i współczucie, o to chodzi w buddyzmie. Potem udał się do miasta i pod koniec dnia klasztor miał trzy nowe łodzie podarowane przez ludzi. Klasztor otrzymał trzy nowe łodzie. Zarobili na tym złodzieju! Podobna historia miała miejsce tutaj, w Australii, w Perth. Pamiętam, że czytałem o tym w gazetach. Często zapominam o tym, co czytam w gazetach, ale tę historię dobrze zapamiętałem. Pewien chłopiec wracał na rowerze ze szkoły. Po drodze zobaczył grupę dzieci o kilka lat starszych, złapały królika i znęcały się nad nim. Mimo że te dzieci były od niego większe i mogły go pobić, chłopiec zsiadł z roweru i zawołał: „Zostawcie tego królika! Robicie mu krzywdę!”. „Spadaj albo oberwiesz!” – odpowiedziały starsze dzieci. Nie miały zamiaru przestawać tylko dlatego, że tak powiedział jakiś smarkacz, więc chłopiec dodał: „Jeśli dacie mi tego królika, oddam wam rower. A to dobry rower”. Chuligani uznali, że to sensowny pomysł, więc oddali mu królika, a on dał im rower. Kiedy dotarł do domu, rodzice zapytali: „Gdzie twój rower?”. Gdy opowiedział im, co się wydarzyło, powiedzieli: „Jesteś bardzo dobrym dzieckiem. Oddałeś swój rower, żeby uratować małego królika”. Dowiedział się o tym reporter jednego z głównych dzienników i następnego dnia historia znalazła się na pierwszej stronie. Często krytykujemy nasze dzieci, ale ten chłopiec oddał drogi rower, żeby uratować życie królika. Kolejnego dnia wydrukowano następny artykuł – okazało się, że trzy różne firmy podarowały chłopcu nowe BMX-y. Tak działa dobra kamma. Dzieciak zrobił coś dobrego, a kiedy robimy coś dobrego, nie możemy przegrać. Te dwie historie pokazują, jaką moc ma życzliwość.

Gdybym ja zrobił coś takiego, co byście pomyśleli? Tak, zbieramy fundusze na nasze budynki i ciągle potrzebujemy pieniędzy, ale jestem mnichem, więc ludzie są dla mnie ważniejsi niż rzeczy. Mówiłem to już wiele razy przed komitetem, przed wami i przed mnichami w klasztorze – jaki jest sens w budowaniu buddyjskiej świątyni, kościoła czy meczetu, który wygląda wspaniale, jeśli ludziom, którzy do niego przychodzą, daleko do wspaniałości? Jeśli nie są życzliwi, nie chcą się dzielić, nie żyją w pokoju? Pamiętam, że kiedyś sprawdziłem w słowniku znaczenie słowa „kościół”. To nie jest rodzaj budynku. To ludzie. Kościół oznacza społeczność. Zapomnieliśmy o tym i wydaje się nam, że kościół to budynek, a nie ludzie, którzy do niego należą. Traktuje się budynki jakby były ważniejsze niż ludzie, więc powstają ogromne kościoły albo wielkie świątynie. I co? Stoją puste. Dlaczego tak się dzieje? Bo budynki stały się ważniejsze niż ludzie. Ludzie wywieszają ostrzeżenia: „Nie deptać trawy”, „Nie brudzić dywanu”, „Nie trzaskać drzwiami”. Co jest ważniejsze? Budynek czy ludzie, którzy w nim mieszkają? Czy mieszkacie w pięknym domu? Nieważne, czy jest duży i w jakiej części miasta się znajduje. Dom jest piękny, jeśli mieszkają w nim szczęśliwi ludzie. Nieważne, gdzie stoi. Agencje nieruchomości tego nie rozumieją. Ważne, kto mieszka w domu. To ma sens, nie uważacie? Jeśli przyszedłby tutaj jakiś złodziej, mógłby wziąć, co chce. Może wam się wydaje, że to mądre i głębokie, ale pamiętajcie, że cokolwiek ten złodziej weźmie, wróci to do nas trzykrotnie następnego dnia, więc tylko na tym zyskamy.

Ale mówiąc poważnie, religijność i duchowość powinny polegać właśnie na dobroci. I nieważne, jaką religię wyznajecie, ludzie czują, że to jest słuszne, że właśnie takiej duchowości potrzebują. Życzliwość nie potrzebuje żadnej innej nazwy.

Czy są inne pytania? Czy to była wystarczająca odpowiedź?

Pytający: Tak.

AB: To dobrze. Jest takie powiedzenie: nie pozwólcie, żeby prawda stanęła na drodze dobrej opowieści… Jeśli powtarzacie komuś jakąś historię, dodajcie coś od siebie. Zmieńcie kilka szczegółów. W ten sposób opowieść się rozwija.

Pytanie: Czy możesz powiedzieć coś więcej o związku pomiędzy zaufaniem i odpowiedzialnością?

AB: A tak, zaufanie i odpowiedzialność. Czasami, jeśli okazujemy komuś zaufanie, to ta osoba uczy się odpowiedzialności. Na przykład dzieci. W zeszłym tygodniu ktoś przyszedł do mnie do klasztoru. To była młoda dziewczyna, nie powiem, jakiej narodowości, ale mieszka w Australii. Miała kłopot z rodzicami, którzy nie pozwalali jej wychodzić wieczorami. Bali się o nią, bo kiedyś takie wyjście skończyło się źle, rodzice stracili do niej zaufanie i zabronili wychodzić. Jeśli rodzice tej dziewczyny są tu dziś wieczorem, to proszę, pozwólcie jej wyjść. Zawiodła wasze zaufanie. Popełniła błąd, ale nie myślcie, że teraz już nie możecie jej ufać. W ten sposób zamykacie własną córkę w więzieniu. Cierpi przez was i będzie was nienawidzić do końca życia. Jeśli ktoś zawodzi wasze zaufanie, zaufajcie mu znowu, żeby mógł nauczyć się odpowiedzialności. Inaczej nigdy się nie nauczy. Większość ludzi żałuje, kiedy popełni błąd – albo inaczej – cierpią przez to.

Nauczyłem się tego, pracując z więźniami. Jeśli myślicie, że ludzie w więzieniach siedzą i planują zrobienie tego samego po wyjściu, to się mylicie. Spotkałem wielu zatwardziałych przestępców, którzy mówili wszystkim, że jak tylko wyjdą, popełnią te same zbrodnie. Wydawało się, że nie żałują tego, co zrobili. Ale to nieprawda. Mówili tak, bo chcieli być twardzielami, ale gdy tylko udało mi się zbudować z nimi relację, poznać i zdobyć ich zaufanie – i zaufać im – wtedy zaczynali się otwierać. Mówili, że żałują tego, co zrobili. Mówili: „Nie mogę o tym zapomnieć, czuję się okropnie, codziennie o tym myślę i nie mogę przestać”. Nie spotkałem nigdy ludzi, którzy nie czują żalu przez coś, co zrobili. Nie okazują tego, ale czują to bardzo mocno. Ktoś pokazał mi artykuł o prawdziwym potworze, który mieszkał w Anglii, nazywał się chyba Francis West. On i jego żona robili straszne rzeczy, torturowali i mordowali młodych ludzi. Jeśli człowiek może być potworem, to on na pewno nim był. W końcu popełnił samobójstwo, powiesił się w więzieniu. Nie mógł ze sobą żyć. Mogło się wydawać, że nie miał wyrzutów sumienia, ale każdy je ma.

Jeśli okazujemy komuś zaufanie, to ta osoba stara się go nie zawieść i w końcu uczy się odpowiedzialności. Jeśli więc dziecko zawiodło twoje zaufanie, nie myśl, że już nie możesz mu ufać. Musisz mu zaufać. Pozwól mu się rozwinąć i nauczyć odpowiedzialności. Tylko w ten sposób można się w życiu uczyć życia. Dla mnie odpowiedzialność jest związana z zaufaniem. Przestań ufać, a zniknie odpowiedzialność.

Często przychodzi tu pewna kobieta. Jej mąż zmarł, a ona czasami przychodzi do mnie po „ojcowską” radę w sprawie wychowania swoich bliźniaczek. Pamiętam, jak przyszła i powiedziała, że jej dzieci, które miały wtedy 18 lat, chciały iść na imprezę do klubu. „Nie mogę pozwolić, żeby tam poszły!” – powiedziała. „Tam są różni ludzie, mogą być narkotyki i alkohol”. Odpowiedziałem jej: „Proszę, pozwól dzieciom iść na tę imprezę. Mają 18 lat. Dobrze je wychowałaś, wyrosły na ludzi. Zaufaj im i zobacz, co się stanie”. Wysłuchała mnie i pozwoliła dzieciom iść na imprezę, gdzie świetnie się bawiły. Teraz to już dorosłe kobiety, obie dobrze sobie radzą w życiu. Jedna jest lekarzem, druga księgową. W zeszłym roku wyprawialiśmy ślub dla jednej z nich. Bardzo udane dzieci. Matka im zaufała i nauczyły się odpowiedzialności.

Nie lekceważcie swoich dzieci – wielu rodziców to robi. Boją się, bo nie chcą, żeby dzieci spotkała krzywda – ale przecież co jakiś czas musi je spotkać coś przykrego. W ten sposób mogą się uczyć i rozwijać, stać się odpowiedzialnymi ludźmi.

Pytający: Dziękuję, ale mam jeszcze jedno pytanie. Co, jeśli ktoś jest odpowiedzialny za jakąś organizację i powierza komuś zadanie, a ta osoba zachowuje się nieuczciwie? Czy wtedy nadal ufałbyś ludziom czy wprowadził zmiany?

AB: Nadal bym im ufał, bo w końcu okażą się godni zaufania. Są historie o ludziach, którzy w młodości – albo nawet w średnim wieku – okradali jakieś organizacje, a potem zwracali te pieniądze. Przysyłali datki z dopiskiem: „Kiedy byłem młody, ukradłem 20 dolarów, teraz odsyłam 50”. To piękne, że tak się dzieje. To znaczy, że się uczymy.

Przypomniała mi się właśnie pewna historia. Znacie Nędzników Victora Hugo? Jest tam postać – Jean Valjean, ostatnio wyszedł nawet nowy film na podstawie tej książki. Czytałem o nim w gazetach. To naprawdę wspaniała powieść. Pamiętacie historię Jeana Valjeana? Był przestępcą i siedział w więzieniu za kradzież bochenka chleba. Zapytali go, dlaczego ukradł ten chleb – powiedział, że jego rodzina głodowała. Robił to dla swoich dzieci. Ale w tamtych czasach to nie była okoliczność łagodząca. Valjean uciekł z więzienia i zdesperowany poszedł do kościoła ukraść srebrne świeczniki – wtedy zobaczył go ksiądz. Valjean kradł świeczniki, które były sporo warte, a ksiądz powiedział, że może je zatrzymać. „Jesteś ubogi, są twoje”. Tak było w powieści. Ksiądz zaufał złodziejowi, powiedział, że może sobie wziąć to, co chciał ukraść. Dzięki temu Valjean ułożył sobie życie. To był dla mnie bardzo inspirujący fragment tej książki. To dopiero ksiądz! Tacy właśnie powinni być księża i mnisi. Trzeba ufać, a wtedy ludzie stają się godni zaufania i zmieniają na lepsze.

Nawet jeśli 100 osób cię zawiedzie i nadal będą oszukiwać, to jeśli chociaż jedna osoba okaże się godna twojego zaufania, to znaczy, że było warto. To dlatego, że ważni są ludzie, nie rzeczy. To w każdym razie moje zdanie – może jestem nieodpowiedzialny, chyba nie powinienem być skarbnikiem w żadnej organizacji. Lepiej pozostanę mnichem.

Pytanie: Może to głupie pytanie, ale czy możesz wyjaśnić, co oznacza „sadhu”?

AB: Przede wszystkim nie ma głupich pytań. Wszystkie szanujemy. „Sadhu” znaczy „dobrze”, „słusznie”. Powtarzając to, mówimy: „Tak, racja, to było dobre”. To stare indyjskie słowo.

Dziękuję za pytania. Dziś to wszystko. Zrobiło się trochę późno, ale chyba wam to nie przeszkadza. Mam nadzieję, że spotkanie wam się podobało, zapraszam na przyszły tydzień. I mam nadzieję, że rok 2013 będzie dla was wspaniałym czasem, pełnym harmonii i możliwości rozwoju. Wyraźmy szacunek Buddzie, Dhammie i Saṅdze, a potem możemy wrócić do swoich spraw.


O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: bswa.org

Tłumaczenie: KuHarmonii
Redakcja polska: Bartosz Klimas, Alicja Brylińska
Czyta: Sylwia Nowiczewska

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/