KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE

Jako mnisi powinniśmy być tymi, których wręcz nie sposób urazić. Naprawdę trzeba się sporo natrudzić, żeby obrazić mnicha. To tak w związku z tolerancją i życzliwością. Właściwie już możemy rozpocząć wieczorną mowę. Ponownie się rozglądam, żeby sprawdzić, czy ktoś nie ma dzisiaj koszulki – w poprzedni weekend nie wiedziałem, na jaki temat będę mówił, dopóki nie zobaczyłem czyjejś koszulki z napisem „fantastyczna nieskończoność” czy coś podobnego… „nieskończenie wspaniały”. Ale dzisiaj nie widzę żadnego napisu na koszulce.

Nieważne. To, o czym będę dzisiaj mówić, zawiera się w pytaniu: „Dlaczego ludzie tu przychodzą?”. Zawsze mnie to zdumiewa w piątkowe wieczory. Macie tyle innych możliwości: możecie zostać w domu, rozprostować nogi, zjeść coś i po prostu oglądać telewizję. Widocznie nic nie ma w telewizji w piątkowe wieczory. Ale jeżeli przychodzicie do naszych klasztorów – z pewnością tak jest w tym, w którym mieszkam – to wiecie, że właściwie każdego dnia jest podobnie, bo codziennie tak wielu ludzi przychodzi nakarmić mnichów. Ludzi oferujących nam jedzenie zjawia się tak dużo, że dostajemy więcej, niż możemy zjeść. I to każdego dnia. Oczywiście nic się nie marnuje. Dla tych, którzy o tym nie wiedzą, nadmieniam, że po drodze na dół znajduje się kurza farma. Tak więc resztki dostają kurczaki i są z tego powodu przeszczęśliwe. Między resztkami znajduje się tak wiele robaków.

Ale do rzeczy. Wiele razy pytałem o to ludzi, którym przecież nikt nie płaci za przychodzenie tutaj ani nikt ich do tego nie zmusza. Dlaczego lubicie przychodzić do miejsc takich jak klasztor? Ofiarujecie dānę, jedzenie, spędzacie w nim kilka godzin, a czasem nawet więcej. I to nie jest obowiązkowe, a jednak wciąż to robicie. Powód, który ludzie mi podają – znam odpowiedź, ale i tak o to pytam – jest taki, że przychodzą do klasztoru po szczęście.

Po prostu, żeby poczuć szczęście. Nie żeby wziąć ślub czy wyświadczyć przysługę nieboszczce babci, czy zrobić coś w tym stylu. Robią to, ponieważ czują się dzięki temu dobrze. Znajdują poczucie wewnętrznego szczęścia – jest coś bardzo prostego i radosnego w przebywaniu z naprawdę życzliwymi, dobrymi ludźmi, którzy o nic nie proszą, niczego nie oczekują i po prostu mogą być twoimi przyjaciółmi przez pół godziny, jedną, a może i dwie godziny. Nieważne, jak długo. Jest coś bardzo pięknego w robieniu czegoś nie przez wzgląd na zysk czy stratę. Chodzi zwyczajnie o spędzanie razem czasu.

W życiu robimy tak dużo rzeczy. Kilka razy musiałem pójść do galerii handlowych, żeby coś zjeść lub załatwić inną sprawę. I wszystko tam po prostu woła: „Kup mnie! Zrób coś!”. Bywacie również w innych miejscach. W świecie napotykacie tak wiele reguł i regulacji: jak szybko możesz jechać, jak wolno możesz jechać. Obecnie mamy okres tzw. podwójnego przewinienia, wspominam o tym, żeby zawsze pamiętać, że jeżeli mamy okres podwójnego przewinienia, to to oznacza, że istnieje również jego przeciwieństwo. One zawsze idą w parze. Mamy również okres podwójnej zasługi, jeżeli zrobisz coś dobrego. To podwójna nagroda za życzliwość, radość i szczęście. Nie wiem, dlaczego ludzie się na to nie piszą. Dlaczego jeżeli ktoś czegoś potrzebuje, to mu tego zwyczajnie nie podarujecie? Z prostego powodu, że to macie. Nie ma prostszej sprawy.

W związku z tym przypomniała mi się następująca historia: byłem na lotnisku w Singapurze. To było w czasach, kiedy można było podróżować samolotami. I właśnie przechodziłem obok pewnej kobiety, która próbowała przespać się kilka godzin pomiędzy lotami. Obracała się i rzucała na jednej z tych lotniskowych ławek, żeby znaleźć wygodną pozycję. Wiem, jakie to trudne przy tych wszystkich odgłosach w tle, nieprzerwanym ruchu i świetle. Miałem ze sobą jedną rzecz: opaskę na oczy, którą nakłada się do spania. To była prosta myśl. Wyciągnąłem tę opaskę z torby i po prostu jej dałem: „To może pomóc”. Pamiętam uśmiech na twarzy kobiety. Wywołał go zwykły akt życzliwości. Miałem opaskę na oczy, więc dlaczego miałbym jej nie dać? Dla mnie to nie było nic takiego, a dla niej oznaczało, że może się trochę zdrzemnąć. A przy tym był to piękny akt radości i szczęścia.

I to jeden z powodów, dla których – miejmy nadzieję – ludzie przychodzą do miejsc takich jak to. Chodzi zwyczajnie o zachęcanie ludzi do bycia życzliwym wobec innych. A te małe, malutkie akty życzliwości znaczą bardzo dużo. Powodem jest to, że żyjemy w świecie, który jest niezwykle materialistyczny. Według ludzi wszystko kręci się wokół nich. A tutaj jest całkowicie odwrotnie. Tutaj chodzi o to, jak komuś pomóc i służyć.

Czasami słyszę słowa krytyki: „Ajahn Brahm, robisz za dużo, nie powinieneś robić tych wszystkich rzeczy”. Nie. To przyjemność i radość. Powinienem się zachowywać jak starszy mnich. Gdybym praktykował w innej tradycji, to musielibyście mi służyć: „Jesteś wielkim papieżem z Serpentine”. Jednak nie. Dużo większą frajdą jest opiekowanie się ludźmi.

I tutaj pojawia się pewien problem. Kiedy tylko staniecie się kimś znanym – szefem firmy lub kimś w tym stylu… Bycie szefem firmy musi być straszne. Dlatego bardzo często staram się pozostać incognito. Właściwie to nieraz się staram wtopić w tłum, nie rozpowiadając, kim jestem lub dlaczego to robię. Nadal pamiętam, jak z nieukrywaną radością i szczęściem pofolgowałem sobie – tak, muszę przyznać, że sobie pofolgowałem, stosując pewien fortel, gdy byłem w Korei Południowej. Jego ofiarą padł młody, biedny mnich. Zazwyczaj na konferencji przez większość czasu człowiek wygłasza wykłady, ale co jakiś czas słucha się też wykładów pozostałych prelegentów. Słucha się ich nauk. Pamiętam moment, kiedy ktoś inny wygłaszał mowę, a ja zasiadłem pośród audytorium, gdzieś z tyłu sali, w pobliżu mnicha ze Sri Lanki. Ten mnich podszedł i usiadł tuż obok mnie. Myślę, że po to, by poćwiczyć swój angielski. Oni tak często robią. Zapytał mnie: „Kim jesteś?”. Odpowiedziałem: „Jestem mnichem. Jestem z Australii”. „O, z Australii” – powiedział. A potem rozwinął myśl – i nie ma w tym cienia przesady – „Ach, jesteś z Australii. Znasz może mnicha, którego nazywają Ajahn Brahm? On jest naprawdę bardzo znany w Korei Południowej”. A ja na to: „Tak, znam go bardzo dobrze”. I dodałem: „Jestem Ajahn Brahm”. „Aaaa!”. To właśnie zrobił: „Aaaa!”. Wydał z siebie mały okrzyk. Nie powinienem był tego robić, ale sprawiło mi to tyle radości, no bo sami powiedzcie, jaka jest różnica między byciem przyjaznym mnichem, a byciem kimś bardzo znanym? Ja nie widzę różnicy.

W każdym razie po prostu cieszcie się szczęściem i radością, jakie możecie podarować ludziom dzięki życzliwości. Myślę, że w naszym stowarzyszeniu, w Towarzystwie Buddyjskim Australii Zachodniej, właśnie to staramy się realizować i przekazać. Nie uczymy tylko teorii. Jest tu wielu ludzi: mnisi, mniszki, świeccy. Od lat żyjemy zgodnie z tymi naukami. A to przynosi efekty – nie ma tu dumy. Bycie dumnym i egoistycznym to coś, co jest zupełnie odmienne od tego, czego nauczał Buddha.

Wspomniałem, że pozostając incognito, zaskoczyłem biednego, młodego mnicha ze Sri Lanki. Ale pamiętam również opowieść z nauk Buddhy. Buddha bardzo często podróżował samotnie. Był też pewien mnich, który przybył z zachodniego wybrzeża Indii, żeby się z nim spotkać. Nigdy wcześniej go nie widział. Ten mnich został wyświęcony przez jednego z uczniów Buddhy. Podróżował i dotarł do miejsca, gdzie chciał przenocować. W tamtych czasach wszędzie chodziło się pieszo. Zapytał miejscowego buddystę, który był garncarzem, a może innym rzemieślnikiem: „Mogę przenocować w twoim warsztacie?”. Rzemieślnik miał tam słomę. „Jasne, pewnie, że możesz”. Wtem zjawił się drugi mnich: „Czy ja również mógłbym tutaj spędzić noc?”. „Jasne, możesz, o ile pierwszy mnich, który się tu zjawił, wyrazi zgodę”. Wtedy pierwszy z mnichów powiedział: „Jasne, nie ma problemu”. No i oczywiście, jako że byli mnichami, zaczęli medytować. Obaj wspólnie medytowali. Byli naprawdę dobrymi medytującymi, więc wspólnie przemedytowali całą noc. Nad ranem musieli otworzyć oczy, wyjść z medytacji, żeby iść po jałmużnę, dostać coś do jedzenia. Wtedy pierwszy mnich, który przybył na miejsce… nie to był ten drugi, powiedział: „Och, jesteś naprawdę dobrym medytującym. Kto jest twoim nauczycielem?”. Odpowiedź brzmiała: „Mój nauczyciel pochodzi z zachodniego wybrzeża Indii i jest uczniem Buddhy. A ja wyruszyłem w podróż, by spotkać Buddhę”. A potem zapytał: „A kto jest twoim nauczycielem?”. Wtedy mnich, który przybył drugi, powiedział: „Nie mam nauczyciela. Jestem Buddhą”. „Aaaa!”

Dla mnie ta historia jest również cudownym przykładem odrobiny skromności. Nie popisujesz się, bo jesteś Buddhą. Jesteś pełen życzliwości, skromności i szacunku: „Och, ty zjawiłeś się tu pierwszy. Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeżeli wspólnie tutaj zostaniemy?”. Takie małe akty łagodności są bardzo ważne, nawet tutaj. Więc tylko dlatego, że jesteś prezesem Towarzystwa Buddyjskiego Australii Zachodniej… Gdzie się podział Dennis? Co to ma być? Jest z tyłu? Czyżby nie było dla niego prezydenckiego stołka gdzieś z przodu? Zatem warto mieć tę skromność, dzięki niej wszystkich szanujemy i traktujemy życzliwie. Ale nie tylko innych należy traktować z taką życzliwością, siebie również.

Inną rzeczą, jaką lubię w Towarzystwie Buddyjskim Australii Zachodniej jest nie tylko to, co możecie zrobić dla nas, ale to, co możemy zrobić dla siebie. Zawsze wymyślam to na poczekaniu: „Co możemy zrobić dla siebie?”. Innymi słowy, tu nie chodzi o to, co jedna osoba może dać drugiej. Tutaj chodzi o wspaniałe dzielenie się, które leży w interesie całej naszej społeczności. Oczywiście ta idea pochodzi ze skromnej nauki o ludziach biorących ślub. Dotyczy ona całego konceptu związku, ponieważ w Towarzystwie Buddyjskim Australii Zachodniej żyjemy jak w związku z wszystkimi ludźmi, którzy tutaj przychodzą, wspierają nas, i z wszystkimi ludźmi, którzy słuchają nas online. Niektórzy nie mogli się tutaj zjawić przez dwa lata, bo byli przez ten czas w Darwin. Jednak stale pozostawali z nami online. O tutaj, pani z przodu. Była daleko stąd przez tyle lat. Myślę, że to bardzo dobrze, że dzisiejszego wieczoru jesteś bliżej nas.

Ale dlaczego wspominam o związkach, dlaczego to tak ważne? Ponieważ to fundamentalne dla naszego życia. Zawsze żyjemy z innym ludźmi, spotykamy innych ludzi, idziemy do pracy, wsiadamy do autobusu otoczeni ludźmi. Zawsze po ślubie wykorzystuję okazję, by spojrzeć na pannę młodą i powiedzieć: „Teraz jesteś mężatką. Od tego dnia nie możesz myśleć o sobie”. Następie spoglądam na pana młodego i mówię: „Jesteś teraz żonaty. Nie możesz już myśleć o sobie”. I oboje się z tym zgadzają. A kolejne stwierdzenie, które zapewne wszyscy pamiętacie, jest najważniejsze: „Zatem teraz jesteście po ślubie. Nie możecie już myśleć o swoim partnerze. Nigdy. Nie myśl już o swojej żonie, nie myśl już o swoim mężu. Od teraz myślcie tylko o was. Siedzicie w tym razem”. Nie wiem, dlaczego ludzie nie przyjmują tej trzeciej możliwości. Kiedy się tworzy rodzinę, nie chodzi o mnie, nie chodzi o nią lub o niego. Zawsze chodzi o nas. Razem w tym siedzimy. Tak samo jest z Towarzystwem Buddyjskim Australii Zachodniej.

Rzeczą, z której jestem bardzo – można powiedzieć – dumny, która mnie bardzo raduje, jest to, że jest ono bardzo rzadkim Towarzystwem Buddyjskim. Nie jest Towarzystwem Buddyjskim Sri Lanki, nie jest Towarzystwem Buddyjskim Tajlandii ani Rosji, czyż nie? Nie jest Towarzystwem Buddyjskim Darwin – wszyscy są tutaj mile widziani. Czasami żartuję, że jesteśmy tak zdesperowani, że przyjmiemy każdego. Poza Indonezyjczykami, Wietnamczykami, niebiosa tylko wiedzą kogo mamy – z pewnością pominąłem paru Greków. To świetne i dużo o nas mówi. Żyjemy na tym pięknym świecie i nieważne, kim jesteś. Tutaj jesteś mile widziany i możesz dostać to, czego ci potrzeba. Nawet jako muzułmanin.

Kiedyś pewna dziewczyna, muzułmanka, przyjechała na odosobnienie, które prowadziłem – dziewięciodniowe odosobnienie. Przyjechała ubrana w hidżab, w pełnym rynsztunku. Właściwie to zarezerwowała sobie miejsce na odosobnieniu. Zapytała: „Czy będzie w porządku, jeżeli wezmę udział?”. A ja odpowiedziałem: „Jasne, wpiszę cię na listę”. Więc przyjechała i była bardzo wnikliwa. Po tym, jak weszła do środka, ściągnęła hidżab, ponieważ podobno, zgodnie z zasadami jej religii, musi go nosić na zewnątrz, ale gdy znajduje się na terenie kultu religijnego, to może go zdjąć. I medytowała przez dziewięć dni oraz wzięła udział we wszystkich konsultacjach. Na końcu zapytałem ją: „Jak było?”. Odpowiedziała: „Och, fantastycznie. Nie ma w tym niczego złego”. Co złego może być w jakiejkolwiek religii, jeżeli wytwarza ona spokój i szczęście? Nie musisz się do niczego zobowiązywać, nie musisz przejść na inne wyznanie, nie musisz dawać żadnego datku. Wszystko jest za darmo – to piękne, pełne spokoju i usuwa granice mhidiędzy ludźmi. Zatem każdy może przyjść i jest mile widziany. Może mieć to piękne poczucie, że w ogóle nikt nikogo o nic nie prosi. Chcemy tylko dzielić wspólnie dni w życzliwości i spokoju. A co do spokoju, to właśnie podczas odosobnień go rozwijamy. Nie pracujemy nad zdolnością siedzenia w bezruchu przez wiele godzin, żeby zobaczyć, kto siedział najdłużej. To by było szaleństwo.

Muszę przyznać, że podczas mojego pierwszego odosobnienia medytacyjnego tak właśnie robiłem. Pamiętam tego bezdennie głupiego Ajahna Brahma. Podjąłem postanowienie z rodzaju postanowień „najtwardszego uczestnika”. Mianowicie, że to ja każdego wieczoru jako ostatni opuszczę salę medytacyjną. W czasie dziewięciodniowego odosobnienia. Taki miałem zamiar. Wiecie, co się stało? Gdy wszyscy wyszli – tzn. myślałem, że wszyscy już wyszli – otworzyłem jedno oko i zobaczyłem, że kilka osób siedzi na miejscach. „Co wy sobie wyobrażacie?” Zamknąłem oczy i posiedziałem jeszcze chwilę. Wtedy jedna osoba wstała i wyszła. Ale została jeszcze jedna. „No dalej, wstawaj!”. To było niedorzeczne. Moje nogi umierały, plecy strasznie bolały i nie mogłem już medytować. Chciałem utrzymać rekord i być najtwardszym mnichem. Ale nie zostałem najtwardszym mnichem, zdobyłem tytuł najgłupszego mnicha.

Wiele razy zamiast „kto jest najlepszy?” lub „kto jest najbardziej dumny?”, pytamy tutaj „kto jest najspokojniejszy?”. I kiedy myślisz o tym, co najbardziej napełnia spokojem, to zmienia właściwie całą strukturę tego, co robisz. Coś cię uspokaja, a coś denerwuje. A jeżeli coś cię denerwuje, to zmierza w złym kierunku. „Ale…! Ale…! Ale mój nauczyciel powiedział, że muszę obserwować oddech!”. Ja nie muszę. Przecież nie obserwuję oddechu przez tak wiele godzin, co noc, gdy śpię. Mój oddech działa całkiem sprawnie i bez mojego udziału. Nie muszę go stale obserwować. Myślę, że to jak z niegrzecznym dzieckiem – musicie je nieustannie obserwować. Ale czasami zostawiacie dziecko samo, a ono zachowuje się idealnie.

To przywodzi mi na myśl historię pod tytułem: „Dlaczego zawsze jesteśmy maniakami kontroli?”. Dlaczego chcecie być najlepsi, a nie tymi, którzy mówią: „Zamknijmy się, to nasza wina”? A ta piękna historia odnosi się do nauczania medytacji i tego, że tak wielu różnych ludzi żyje na świecie. To zdarzyło się w naszej małej grupie medytacyjnej na południu, w Armadale. To w rejonie powiedzmy o niskim statusie społeczno-ekonomicznym. Można tam spotkać samotne kobiety, czasami borykające się z problemami utrzymania rodziny. A ponieważ się z tym zmagają, muszą ciężko pracować i są bardzo zmęczone.

Do tamtejszej grupy należy pewna kobieta. Jest matką i opowiedziała mi tę cudowną historię. Zawsze chciała medytować, ale gdy tylko siadała w swoim małym domu czy mieszkaniu, dwójka jej dzieci zaczynała: „Mamo, mamo! Muszę do toalety! Mamo, mamo! Chce mi się pić!”. Oczywiście nie musiały skorzystać z toalety i nie chciało im się pić. Chciały tylko uwagi ich biednej mamy. Dlatego zawsze musiała zrobić coś dla dzieci. A one nigdy nie dawały jej chwili wytchnienia, by mogła pomedytować. Ale próbowała. Wzięła małą poduszkę i usiadła. Wtedy rozbrzmiało: „Mamo, mamo! Muszę na nocnik! Mamo, mamo…!”, jednak ona zignorowała te wołania. Wtedy dzieciaki zaczęły się na nią wspinać i ciągnąć ją za długie włosy: „Mamo, mamo!”. I chciała się ruszyć, ale – jak mi powiedziała – pewnego dnia miała już tego dosyć, więc zdecydowała, że będzie medytować. Usiadła gdzieś w pokoju na wygodnej poduszce, zamknęła oczy, a jej dzieci zastosowały tę samą technikę: „Mamo, mamo! Muszę do toalety! Mamo, mamo! Chce mi się pić!”. Mama się nie poruszyła. Wtedy zaczęły się na nią wdrapywać i ciągnąć ją: „Mamo, mamo, naprawdę muszę do toalety”. Ale ona się nie poruszyła. Nigdy nie umniejszaj kreatywności małych dzieci. To niesamowite, co są w stanie wymyślić. Więc powiedziały: „Mamusiu, mamusiu, Simon wyciągnął z szafki kuchennej ostry nóż”. „Mamusiu, mamusiu, Sarah odkręciła gaz”. To niesamowite. Tylko dzieci mogą wymyślić coś takiego. Ale mama nie dawała za wygraną. Po prostu siedziała w miejscu i powiedziała mi, że myślała wtedy tak: „Jeżeli dzieciaki wysadzą dom w powietrze lub nieco się pokaleczą, to niech tak będzie. Ja medytuję”. A kiedy skończyła medytację, dzieciaki cicho się bawiły w rogu pokoju. Ostre noże nadal znajdowały się w szufladzie, a gaz był zakręcony. Można powiedzieć, że zablefowała i wygrała. Powiedziała mi, że od tego dnia, gdy chce medytować, to po prostu siada, a dzieci na to: „O, mamusia medytuje. Nic na to nie możemy poradzić”. Ona im ufa. Jej dzieci zawsze bawią się razem w ciszy, gdy ona medytuje.

To wspaniała sprawa, że ona tyle dała dzieciom, a one sobie uświadomiły, że nadszedł czas, by się odwzajemnić i dać jej nieco przestrzeni. Inna sprawa, że po półgodzinnej medytacji mama staje się bardzo miłą mamą. Dzieciaki to bardzo cieszy i często mówią: „Mamo, mamo, idź i pomedytuj. Zaczynasz marudzić”.

I ta cudowna radość, przyjemność medytowania. Nie, żeby doznać Przebudzenia. A może uczenie się, jak żyć w pokoju i harmonii z sobą samym i ludźmi, z którymi przebywasz na co dzień, jest jednak częścią Przebudzenia? Można by o tym długo mówić. To także nauka pięknego spokoju i szczęścia. I jest to szczęście zbudowane z tego, co w buddyzmie nazywamy „umiejętnymi środkami”. Po prostu, jakby przez życzliwość, przez szczodrość. Czasami jest się życzliwym bez powodu, jedynie dlatego, że można takim być. Chodzi o pozwalanie sobie na siedzenie ze skrzyżowanymi nogami, jeśli tak możesz, lub na krześle, jeżeli się starzejesz. Tam z tyłu mamy krzesła, więc nie torturuj się. Albo jeżeli chcesz, to usiądź, proszę, z wyprostowanymi nogami.

Czasem ludzie mówią: „Nie, Ajahn Brahm, nie powinniśmy wyciągać nóg w kierunku Buddhy. To jedna z pomniejszych reguł, ale powinna być drobiazgowo egzekwowana”. Jednak w tym miejscu posągi Buddhy są wszędzie. Gdziekolwiek skierujecie wyprostowane nogi, to i tak wyciągniecie je w stronę Buddhy. Jeden znajduje się tam, drugi w tamtym pomieszczeniu. Kolejny znajduje się o tam, w następnym pomieszczeniu, a główny Buddha jest za mną. Więc gdziekolwiek skierujecie stopy, to będą wskazywały Buddhę. Zatem odprężcie się i cieszcie życzliwością.

Krok po kroku dowiadujemy się, dlaczego tu przychodzimy: ponieważ jesteśmy tutaj szanowani. Jesteśmy życzliwi dla ludzi i nie osądzamy. A teraz krótka historyjka. Gdy chodzi o nas, nie chodzi tylko o mnie. „Jak możesz osądzać? Jeżeli osądzasz mnie, osądzasz nas. Nie osądzasz tej czy innej osoby”. To oczywiście było wprowadzenie do tej małej anegdoty. W tamtym czasie, kiedy naprawdę wiele dni spędzałem na nauczaniu w więzieniu, usłyszałem pewien komplement – jeden z najlepszych, jakim mnie kiedykolwiek obdarzono. Padł z ust wyższego rangą strażnika więziennego, który zadzwonił do klasztoru Bodhinyana i powiedział: „Ajahn Brahm, proszę wróć do więzienia, żeby nauczać”. Chodziło o więzienie w Canning Vale. „Proszę wróć, żeby nauczać” – powiedział. „Jestem zbyt zajęty. Przyślę innego mnicha”. „Nie, bo my chcemy ciebie”. Oczywiście zapytałem: „Dlaczego mnie?”. I wtedy padł ten wspaniały komplement. Strażnik powiedział, że całe swoje życie zawodowe spędził w więziennictwie, przez całą karierę pracował w tym jednym mieście, w Canning Vale. I zaobserwował coś wyjątkowego: żaden więzień, uczęszczający na moje zajęcia, po zwolnieniu, czyli po skończeniu odsiadki, nie wrócił już do więzienia. Zero recydywy. To byli ludzie, którzy wcześniej popełniali wszelkiego rodzaju przestępstwa. Strażnik powiedział, że to coś naprawdę wyjątkowego, chociaż sam nie jest buddystą. Po prostu to stwierdził. Powiedział: „Proszę, proszę cię, wróć”. A ja po jakimś czasie zadałem sobie pytanie: „Dlaczego?”. Idziesz po prostu, żeby uczyć i starasz się dać z siebie wszystko, tak jak przychodzę tutaj na wieczorne nauki i staram się zrobić, co w mojej mocy. Więc dlaczego?

To zdarzenie zaczęło mi otwierać oczy na to, dlaczego Towarzystwo Buddyjskie Zachodniej Australii odnosi takie sukcesy. Dlaczego akurat klasztor Bodhinyana? Dlaczego akurat w miejscu takim jak Perth? Mówię całkiem poważnie. Ludzie z Sydney i Melbourne nie mogą uwierzyć w to, co się tutaj dzieje. Pamiętam, że zaprosiłem tu przyjaciela, Tybetańczyka z Melbourne, żeby zobaczył, czym jest Towarzystwo Buddyjskie Zachodniej Australii. Jechaliśmy samochodem i skręciliśmy na rogu. Najpierw zatrzymaliśmy się przy klasztorze Bodhinyana: „Och, wielki klasztor! Skąd się tu wziął?”. Odpowiedziałem: „Zbudowaliśmy go”. I jak wszyscy wiecie, zbudowaliśmy go własnymi rękoma. A gdy zobaczył to miejsce zza rogu Nanson Way, wypełnione ludźmi w piątkowy wieczór, powiedział: „Och, to niesamowite!”. Zawsze myślał, że Perth to dziura i nie mógł w to uwierzyć. Więc dlaczego? Oczywiście to nie kwestia pieniędzy czy wyposażenia, to życzliwość i szacunek, którymi obdarza się ludzi. Oraz szczere powitanie i brak proszenia o cokolwiek.

To jak z tym telefonem, który odebrałem przed jedną z mów. Wieczorem zadzwoniła pewna kobieta i powiedziała: „Słyszałam, że wygłaszasz dzisiaj wykład”, po czym nastąpiła niniejsza rozmowa, która wydaje mi się bardzo na temat w tym momencie. Wiecie, jak to jest, czasami jedno słowo tu, jedno słowo tam i coś jakby znika. A ta historia akurat bardzo dobrze to obrazuje. Kobieta zapytała: „Ile kasujecie za wejście?”. Odparłem: „Nic”. Wiecie o tym. Wtedy usłyszałem: „Nie!” – i dokończyła „Nie! Ile pieniędzy trzeba zapłacić, kiedy chce się wejść?”. Odpowiedziałem: „Zero. Nic”. „Nie! Nie rozumiesz!” – ona na to, i kontynuowała bardzo zirytowana: „Ile dolarów?! Dolary! Centy! Czy trzeba płacić, żeby wejść do środka?!”. A ja odpowiedziałem: „Proszę pani, nic się nie płaci za wejście do środka. Nikt panią o nic nie poprosi. Nie trzeba podawać nazwiska. I nic pani nie musi zapłacić, żeby wyjść. Wszystko jest za darmo”. Pamiętam, jaka cisza wtedy zapadła. I powiedziała: „No cóż, a co w takim razie z tego macie?”. O już wiem: „A co wy, chłopaki, z tego macie?”, tak zapytała. A ja odpowiedziałem: „Szczęście”. „Och…” – to był zupełnie odmienny sposób patrzenia. To podejście Towarzystwa Buddyjskiego Zachodniej Australii. Bierzecie udział w odosobnieniu – ile to kosztuje? Nic. Organizujemy je z datków. Jeżeli nie chcesz lub nie możesz zapłacić, to nie ma sprawy.

Jest to wspaniała droga, którą realizujemy z odmiennego powodu. Nie jako część materialistycznego świata, lecz świata życzliwości. A kiedy sprawicie, że to się stanie ważne – mnisi i mniszki realizują to jako służbę, jako przykład dla innych ludzi – wtedy również będziecie mogli służyć. Cokolwiek to będzie: wolontariat przy pracach ogrodowych lub coś innego jak np. pomoc w uprzątnięciu krzeseł, albo życzliwość dla nieznajomej osoby siedzącej obok was. Możecie też po prostu przytulić małego kotka, z którym wcześniej nic was nie łączyło, jest tam z tyłu. Są cudowni, tacy szczęśliwi tam z tyłu: Dexter i pluszowy miś i Ray. Cudownie. Właśnie taka życzliwość i radość tworzą to miejsce. Niby nasze nauczanie mogłoby być głębsze… chociaż właściwie nie. Dlaczego określiłem je jako „głębsze”? Ponieważ nieraz myślimy, że teoria jest ważniejsza niż praktyka. W całej teorii – w Ośmiorakiej Ścieżce, współzależnym powstawaniu i we wszystkich podobnych kwestiach, dotyczących natury i egzystencji, najważniejsze jest, jak oddziałują na życie ludzi. Zbyt często widziałem to w innych świątyniach. Na szczęście nie w tym miejscu, bo tutaj ludzie w praktyce przestrzegają pięciu wskazań. Każdy powinien ich przestrzegać: nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż, nie kłam, nie pij alkoholu i nie bierz narkotyków. Czasami nawet jeżeli ktoś zobowiązuje się do przestrzegania pięciu wskazań, to potem go widzisz, jak rozgniata komara albo wymyka się na tyły w święto Vesak, żeby otworzyć tam butelkę i golnąć sobie whisky. Po co to robicie? To jest jak religia. To nie jest duchowość i życzliwość.

Pamiętam pobyt w Tajlandii, był tam pewien jegomość – miejscowy alkoholik. Bardzo się starał przezwyciężyć nałóg. Kiedy nadszedł czas naszego odosobnienia w porze deszczowej – to 3 miesiące każdego roku, zazwyczaj od lipca do października – przyszedł do mnie i do kilku starszych mnichów, żeby złożyć obietnicę wyrzeczenia: w czasie odosobnienia miał nie pić alkoholu od wschodu do zachodu słońca. Nie śmiejcie się z tego biedaka, bo dla niego to było niesamowicie trudne. Codziennie musielibyście wstawać bardzo, bardzo wcześnie rano, żeby wypić wystarczająco dużo alkoholu, zanim wzejdzie słońce. Pewnie mówił: „No dawaj! No dawaj! No dalej słońce, zachodź! Szybciej! Szybciej… żebym mógł sobie golnąć jednego!”. Ale robił tak przez trzy miesiące. A ja pamiętałem o tym i powtarzałem: „Jakąż piękną rzecz zrobiłeś!”. No wiecie, w sensie „poczuj się z tym dobrze”. Nie za bardzo zdawałem sobie wtedy sprawę z tego, co robiłem, ale teraz wiem: takie słowa dodają ludziom wiary w siebie. „Świetnie, dałeś radę!” – dla niego to było bardzo trudne. Może dla was to nic takiego, ale dla niego to było to niesamowite osiągnięcie. Naprawdę go chwaliliśmy i mówiliśmy wszystkim, jakim był wspaniałym człowiekiem, że potrafił się oprzeć nałogowi w taki sposób i wzrosnąć w Dhammie.

Tutaj nigdy nie oczekujemy, że ktoś będzie idealny. No i oczywiście dlatego, że muszę być pewien, że sam praktykuję to, czego nauczam, sam nie jestem idealny. Właściwie to jestem idealny, ale zamierzam nie być, albo udaję, że nie jestem, przykro mi. W ten sposób mogę dobrze nauczać. Mam rację? Chcę się trzymać tej wspaniałej reguły 70%, o której już od dłuższego czasu nie wspominałem. Poznałem tę zasadę, kiedy byłem nauczycielem. Musiałem wtedy robić testy. Testy, które określały kwalifikacje tych biednych dzieciaków. Mówiąc wprost, naprawdę nie lubię nikogo egzaminować. I to z wielu powodów. Jak można osądzać dzieciaki? Pamiętam jednego dzieciaka. Uczyłem matematyki i rok wcześniej był najsłabszy z klasy. Wcześniej oceniali go inni nauczyciele, ale teraz był w mojej klasie, jako najsłabszy, w ogóle nie znał się na matmie.

Dobrze jednak mieć duszę buntownika. Proszę miejcie duszę buntownika. Nie skreślajcie takich ludzi, lecz potraktujcie ich jako wyzwanie. Ale mnie tak nie traktujcie, bo czasami po mowie jestem trochę zmęczony. Oczywiście żartuję. Zastanawiałem się wtedy, czy to dlatego, że dzieciak nie potrafił zrozumieć matematyki? Czy może to tylko kwestia jego postrzegania? Postanowiłem, że spróbuję to zmienić. Ponieważ miałem z tą klasą dwie lub trzy godziny matematyki tygodniowo, to w czasie ich trwania poświęcałem mu dodatkową uwagę. Podchodziłem i pytałem: „Czy zrozumiałeś to, o czym mówimy? Czy jest to dla ciebie jasne?”. A za każdym razem, kiedy zrobił coś dobrze: „Tak, bardzo dobrze”. Poświęcałem mu więcej uwagi, niż pozostałym uczniom. I to nie żadna przesada, bo w tamtym roku został najlepszym uczniem w klasie. Z najgorszego ucznia stał się najlepszym. Było to niesprawiedliwe, bo nie poświęcałem tyle samo uwagi wszystkim uczniom tej klasy, ale zdecydowałem się skupić na tym jednym dziecku, żeby sprawdzić – dla siebie samego – czy to przypadek braku zdolności czy przypadek braku wiary w umiejętności, prowadzący właśnie do porażki? Oczywiście tutaj chodziło o to drugie. Kiedy myślisz, że czegoś nie potrafisz, nie robisz tego. W ten sposób słaby uczeń stał się naprawdę dobry z matematyki.

A kiedy ktoś zdawał egzaminy, ja musiałem je przygotowywać. Powtórzę, że nie lubię egzaminów. Dziś już wspominałem komuś o tym, że kiedy sam zdawałem egzaminy, byłem już buddystą, i to współczującym. Więc kiedy mój najlepszy przyjaciel siedział obok i nie znał odpowiedzi, to: „Oto odpowiedź”. Jednak muszę wyznać, że on wtedy powiedział: „To oszustwo”. „To nie oszustwo, to życzliwość”. A on na to: „Nie, to nie w porządku”. Naprawdę nie spodobała mi się ta odpowiedź.

Ale wróćmy do tego, że musiałem przygotowywać egzaminy. Jak to należy zrobić? Pewien nauczyciel dał mi wspaniałą wskazówkę, którą później nieco rozszerzyłem. Powiedział: „Zawsze pamiętaj, żeby egzamin nie był zbyt trudy, bo usłyszysz po nim, jak dzieciaki mówią: »Jestem w tym beznadziejny. Nie znam się na matmie«. A to dlatego, że średnia osiągniętych punktów w klasie wyniesie tylko 30% czy coś koło tego. Upewnij się też, że egzamin nie jest zbyt łatwy, bo to by była strata czasu. Staraj się, żeby średnia punktów uzyskanych przez całą klasę wyniosła 70%. Jeżeli ktoś zdobędzie 70%, to pomyśli, że daje radę: »Spoko, jestem dobry z matmy. 70% to niezły wynik«. A najważniejsza część to pozostałe 30% – to popełnione błędy. Jako nauczyciel uzyskujesz z tej części informację zwrotną. Dowiesz się, czego uczniowie jeszcze nie zrozumieli. Czasami myślisz, że już ich czegoś nauczyłeś, ale okazuje się, że oni tego tak naprawdę nie zrozumieli. Te 30% to obszar dla rozwoju. 70% było zachętą”. Oczywiście pomyślałem wtedy: „To właśnie jest życie”. Jeżeli cały czas dostajesz w życiu 100%, 100% z każdej medytacji, 100% z każdego posiłku, jaki ugotujesz dla męża, to to nie jest życie i to nie jest małżeństwo. Jeżeli twoja żona, twój mąż odzwierciedlają tylko 70%, to jest to najlepsza sytuacja. Jeżeli 50% albo 100%, to ich porzuć.

Reguła 70% jest piękną zasadą. Oznacza, że szanujesz ludzi. Nie oczekujesz perfekcji, więc wspólnie uczycie się i wzrastacie. W Towarzystwie Buddyjskim Australii Zachodniej również wzrastamy, uczymy się z tych 30% zawierających błędy, ale 70% jest naprawdę dobre. Cechuje nas życzliwość i radość. To zachęca ludzi. Jednak nigdy nie oczekujcie perfekcji. To byłoby naprawdę straszne… Spotkaliście kiedyś idealną osobę? Tacy ludzie są prawdziwym utrapieniem. Naprawdę! Pamiętam pewną osobę. W tamtym czasie nie potrafiłem w to uwierzyć. To było jedno z pierwszych małżeństw, jakie regularnie przychodziły do klasztoru Bodhinyana. A potem on się z nią rozwiódł. Zapytałem: „Dlaczego się z nią rozwiodłeś? Przecież była taka dobra”. A on odpowiedział: „W tym właśnie problem. Dlatego się rozwiodłem. Była żoną idealną, więc czułem, że jej nie dorównuję”. Właśnie tak powiedział. To trochę pokręcone, czyż nie? Ale rzeczywistość jest taka, że na świecie nie ma nikogo idealnego i życie też nie jest idealne. Taka jest gatunek ludzki. Taki jest nasz świat. Poprawimy go, ale nigdy nie osiągniemy perfekcji. Ale w takim razie, co zawsze możemy zrobić? Nie możemy za każdym razem zaradzić problemom tego świata, uleczyć sytuacji, biorąc sprawy w swoje ręce, ale zawsze możemy się o nią troszczyć. To podsumowanie tego, czym jest buddyzm. Nie naprawianie siebie lub partnera, lecz troska. Również nie naprawiajcie medytacji lub błądzącego umysłu, głupich myśli i innych rzeczy, pojawiających się w umysłach, kiedy medytujecie. Nie starajcie się tego pozbyć, naprawić, lecz nauczcie się, jak się o to zatroszczyć. A jeżeli zaopiekujecie się swoimi umysłami, dowiecie się, że wszystkie rzeczy, których chcieliście się pozbyć, maleją same z siebie i po prostu znikają. Tak się dzieje, gdy troszczysz się o sprawy, zamiast je naprawiać.

To się tyczy również zdrowia fizycznego. Kiedy coś was boli, macie fizyczne dolegliwości, czasem odczuwacie zbyt wiele negatywnych emocji, starając się wyleczyć. Zbyt wiele: „Nie lubię tego. Nie chcę tego. Zostaw mnie w spokoju”. Jeżeli starasz się naprawić nielubianych ludzi, to pojawi się to samo nastawienie i będziecie chcieli się ich pozbyć. Czy czułeś kiedyś, że ktoś chciał się ciebie pozbyć? Nie byłeś lubiany i nie potrafiłeś zrozumieć dlaczego. Czy to sprawiło, że zmieniłeś się na lepsze? Ale gdy ludzie troszczą się o ciebie – ty też możesz zawsze tak zrobić – to wtedy to działa. Jeżeli troszczysz się o kogoś, to on zawsze będzie dla ciebie życzliwy. To wspaniała nauka i właściwie jest dość osobliwa. Nie starasz się umyślnie ulepszać, a jednak opiekowanie się tworzy dobre warunki dla zdrowia, szczęścia i rozwoju. Kiedy medytuję – mówię to szczere i bez ogródek – czasami jestem zmęczony i śpiący, czasami na początku mam mnóstwo myśli, ale przenigdy nie staram się dyscyplinować umysłu. Nigdy tego nie robię. Idea dyscyplinowania umysłu jest zbyt surowa. Zamiast tego troszczę się o umysł. Zwracam się do niego naprawdę delikatnie: „Oj, mój biedny umyśle, jesteś zmęczony, ponieważ zbyt wiele pracowałeś. Błądzisz myślami, bo musiałeś się zajmować tyloma różnymi problemami w ciągu ostatnich minut. Już dobrze, biedaku, już dobrze”. Czasami tak właśnie robię – głaszczę się po głowie i mówię: „Już dobrze. Ciii…”.

Jeżeli zatroszczysz się w ten sposób o umysł, to zauważysz, że zacznie się uspokajać. Zacznie cię lubić. Zauważyłem, że te podstawy powinny być oczywistą prawdą. Jedynym powodem nadmiernego myślenia jest chęć ucieczki od czegoś. Gdy jesteście szczęśliwi w jakimś miejscu, to zauważcie, że w ogóle nie chcecie myśleć. Czy podczas rozkoszowania się czymś – zachodem słońca, spacerem na plaży i patrzeniem na fale, słuchaniem znakomitej muzyki klasycznej – zauważyliście, że myślicie? Nie. Nie macie wtedy żadnych pomysłów i nie prowadzicie wewnętrznej rozmowy, bo dajmy na to muzyka wypełnia całą przestrzeń umysłu. Gdy jesteście szczęśliwi, zachowujecie ciszę. Jeżeli troszczycie się o ten moment, to przychodzi szczęście, a cisza jest wszędzie wokół. Troszczycie się o umysł, a on wtedy bardzo się uspokaja. Tak powinniście medytować. Zbyt wielu ludzi mówi: „Musisz zdyscyplinować umysł. Wytrenuj go”. Ilu z was latami trenuje umysł? Śmiejecie się i wiecie dlaczego. Bądź życzliwy dla umysłu, zawrzyj z nim pokój, bądź życzliwy i delikatny – to działa, umysł stanie się wtedy tak niesamowicie spokojny, piękny i pełen radości, tak szczęśliwy i zdrowy. Więc zawrzyj pokój, bądź życzliwy i delikatny dla wszystkich ludzi, którzy przychodzą tu w piątkowe wieczory. Dla wszystkich członków Towarzystwa Buddyjskiego Australii Zachodniej oraz niezrzeszonych, niezależnie od wieku, rasy, płci: LGBTQIA+. Wszyscy są mile widziani. Ludzie z upośledzeniami fizycznymi – jesteście bardzo mile widziani.

Innymi słowy, uważam, że dbanie o jak największą liczbę ludzi jest siłą naszego klasztoru i naszego Towarzystwa Buddyjskiego. Siła ta wyrosła z czegoś prawdziwie duchowego i nigdy nie zapominamy, że nie jesteśmy tutaj, żeby tworzyć nowych buddystów. Jesteśmy tu, by tworzyć więcej życzliwości i pokazywać, czym jest troska, a nie, by rozwiązywać problemy tego świata. Troszczmy się o nie, a wtedy te problemy znikną same z siebie. Wracając do rodziny, nie oczekujcie perfekcji, wystarczy 70%. A kiedy widzicie, że coś jest nie tak, to cudownie. Właśnie dzięki temu wspólnie się uczycie. To nowy sposób akceptacji. Osoba, którą spotykacie, nie jest idealna. Często powtarzam, że nigdy nie widziałem małżeństwa, w którym mąż lub żona są idealni. Właśnie dlatego tworzą zgrany duet. A teraz kończę już ględzenie i otwieram część poświęconą pytaniom.

Dobra, są jakieś pytania z tyłu? 50 minut już za nami. Sādhu, sādhu, sādhu. No więc, czy są jakieś pytania z tyłu? To bardzo powolny spacer, bardzo dobrze, uspokaja mnie. Dziękuję. Robimy takie rzeczy w trakcie odosobnień medytacyjnych. Widzieliście kiedyś ludzi medytujących podczas chodzenia? Kiedyś ją wykonywałem na zasadzie: „Zobaczymy, czy będę najwolniejszy w medytacji chodzonej”. To szalone, co ludzie wyprawiają.

Mamy tu jedno pytanie z Niemiec: „Co zrobić z nadwrażliwością? Wszystko odbieram bardzo intensywnie i nawet najmniejsza oznaka radości lub smutku u innych sprawia, że natychmiast zaczynam płakać? Co byś zrobił?”.

AB: Po prostu bym płakał. Próby stłumienia, zaprzeczanie, że te uczucia istnieją, czasami sprawiają, że człowiek staje się jeszcze bardziej wrażliwy. Więc jak się z tym uporać? Dajcie spokój z przejmowaniem się, co pomyślą ludzie. Ilu z was się martwiło, co pomyślą ludzie? Tym, jak się ubrać… Spójrzcie na mnie! Ubrany jak dziewczyna! Więc zamiast zastanawiać się, co myślą o was inni, zrelaksujcie się i zachowajcie spokój.

Najmniejsza oznaka smutku i radości sprawia, że natychmiast płaczesz. Pamiętam pewnego pana, Australijczyka, miał około trzydziestki. Był między trzydziestką a czterdziestką. Brał udział w odosobnieniu medytacyjnym i na pierwszej konsultacji ze mną powiedział, że zaczął płakać w czasie medytacji, że nie wie dlaczego i że raczej bez powodu. A ja na to: „I co w tym złego?”. Oczywiście nigdy nie mówię „co w tym złego”. Powiedziałem: „To dobrze!”. I zapytałem: „Kiedy ostatnio płakałeś?”. Nastała cisza. Trafiłem w sedno. Wreszcie odrzekł: „Jakieś 20 lat temu. Zacząłem płakać z jakiegoś naprawdę ważnego powodu, a mój ojciec powiedział, że Australijczyk nie płacze”. Odpowiedziałem: „Proszę pana, ma pan sporo płaczu do nadrobienia”. I nadrabiał. Przez całe odosobnienie bez przerwy płakał. Kiedy ludzie o to pytali, opowiadałem tę historię, bo jest znacząca. Dzieliłem się nią. Ludzie byli wtedy bardzo życzliwi dla niego – zwłaszcza dziewczyny. Był singlem. Jestem pewien, że dostał wiele zaproszeń na randki, bo tak dużo płakał… był bardzo wrażliwy.

Jednak dlaczego ludzie mówią, żeby nie płakać? Oczywiście, że można płakać. Więc jeśli chodzi o nadwrażliwość, to nie jesteś nadwrażliwy. Jesteś istotą ludzką. A gdy zaczynasz płakać, to zachęcasz innych do płakania. Proszę się nie krępować. Po prostu są takie dni, kiedy chce się śmiać i są też takie, kiedy chce się płakać. Więc bądź sobą i staraj się uszanować swoje emocje i nie kontrolować ich. Mówię o pozytywnych emocjach. Proszę, kontrolujcie patologiczne emocje.

Pytanie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich: „Chciałbym zapytać, dlaczego mnisi golą głowy i noszą szaty? Dziękuję za odpowiedź, Ajahn Brahm”.

AB: Powodem, dla którego golę głowę, są siwe włosy. A szatę noszę dlatego, że jest to wszystko, co mam. Albo szata, albo nic. Jestem obecnie bardzo zdrowy, ale jakieś 22 lata temu… Nie. Więcej, 32 lata temu. Tak, 32 lata temu bardzo się rozchorowałem. Nie jestem pewien dlaczego. Opadłem z sił. Tutejszy doktor powiedział: „Zrobię ci badania kontrolne”. Pracował w szpitalu w Rockingham. Dawno temu. 32 lata temu, czy coś koło tego. Jednak problemem było to, że był ginekologiem. Mimo wszystko on przyjmował mnie do szpitala. Więc wylądowałem w łóżku na męskim oddziale i mieli tam niejakiego doktora Mendes, ginekologa. O tak, szkoda, że nie słyszeliście niektórych komentarzy, jakimi uraczyły mnie pielęgniarki. To było naprawdę pokręcone, ale sam zacząłem, zanim mnie przyjęli na oddział. Kiedy pojawiłem się pod szpitalem, a on zapytał: „Ekhm… gdzie masz piżamę?”. „Jestem mnichem, my nie mamy piżam”. „Musisz nosić piżamę”. A ja na to: „To albo nic. Wybieraj”. Tak właśnie powiedziałem, więc pozwolili mi nosić szatę w szpitalu.

Cóż, jest wystarczająca. To wszystko, co mam. Nosimy je ze względu na prostotę. A spójrzcie tylko na te wszystkie fryzury, jakie nosicie. My musielibyśmy je utrzymywać zarówno u mnichów, jak i u mniszek. Wyobraźcie sobie, że mniszka ma włosy, ile kosztowałoby cotygodniowe pójście do salonu fryzjerskiego? Tak jest dużo prościej. Po prostu wszystkie włosy zostają zgolone. Jak długo jestem już mnichem? 46 lat. Minęło 46 lat odkąd golę głowę. Wtedy było to naprawdę dziwne, a teraz to bardzo popularna fryzura! Widzicie, że mnisi są prekursorami trendów? To tylko kwestia czasu, gdy zaczniecie się ubierać w szaty jak mnisi, nie wiadomo. Głównym powodem jest prostota. Szata jest naprawdę prosta. Nie musisz się martwic, jaki kolor nosić i po prostu ją narzucasz na siebie. Nie ma żadnych guzików czy innych elementów, więc jest naprawdę wygodna. Lubię swoją szatę.

No i oczywiście jest również… wielofunkcyjna. W nocy służy jako pościel, więc już nie potrzebuję żadnej. Pełni również inną funkcję, co było widoczne w czasie, kiedy podróżowałem. Dochodziły mnie wtedy różne słuchy i trochę się obawiałem lotów, no wiecie, zwłaszcza nad Środkowym Wschodem, ponieważ parę samolotów zostało tam zestrzelonych. „Ajahn Brahm, co z tobą będzie, gdy twój samolot zostanie zestrzelony nad Środkowym Wschodem lub Ukrainą?” Odpowiadam wtedy: „Nie martwcie się. To również rodzaj spadochronu. Szata jest sporych rozmiarów. Ma trzy metry długości i dwa szerokości. Można ją złapać i opaść w dół”. Drążą dalej: „A jeżeli przeżyjesz lądownie, być może na jednym z terytoriów fundamentalistów islamskich, co wtedy zrobisz?”. Już dawno to rozpracowałem. Małe rozcięcie tutaj, i mam na sobie burkę. Zatem te szaty są bardzo praktyczne. Z wielu powodów. Nie no, prostota jest głównym powodem.

Pytanie od Ann: „Czy mogę zapytać, dlaczego tak jest, że ludzie poszukujący kończą często w Tybecie lub innym obcym kraju. Albo we wspólnocie żyjącej w lesie, a nie poszukują we własnej wspólnocie?”.

AB: Poszukuje się czegoś we własnym sercu i umyśle. Nie ma powodu, by wybierać las. Lasy są na całym świecie, albo góry. Słowo oznaczające „las” to „araṇya”. Stąd nazwa mnichów araṇya, my również jesteśmy mnichami araṇya, mnichami tradycji leśnej. Ale to nie musi być las. Chodzi o odludzie. W tamtych czasach w Indiach, żeby uciec od ludzi, trzeba było pójść w góry albo do lasu. To sposób na znalezienie odludnego miejsca. Zatem to nie oznacza, że trzeba pójść do lasu. Dobra jest nawet pustynia lub inne miejsce, gdzie jest mało ludzi. I właśnie w odludnym miejscu, w spokoju, może nastąpić znaczący rozwój duchowy, ponieważ nie ma tam wielu czynników zakłócających. Miejscem, do którego naprawdę należy się udać z pewnością nie są wierzchołki gór. W dzisiejszych czasach na szczytach gór jest zbyt wielu narciarzy, masztów telekomunikacyjnych i restauracji. Góry nie są już takie, jak wtedy, gdy byłem młodym mnichem. Ale można tam jeszcze znaleźć odludne miejsce. Uważam, że w dzisiejszych czasach miejsce, do którego można się udać, jeżeli chce się zostać eremitą, znajduje się w mieście. Wynajmijcie niewielkie mieszkanie w jednym z drapaczy chmur. Ciężko będzie wam kogokolwiek spotkać. Tam możecie zniknąć w ciszy pośród tak wielu ludzi. Możecie być sami w spokoju nawet w samym środku miasta. Tym właściwie jest araṇya. Tym jest odludzie. To właśnie tego poszukują ci odchodzący – czasu spędzonego w ciszy i spokoju. Lubię myślenie poza schematami.

Następne: „Jak można stale utrzymać chęć do medytacji? Moja chęć, żeby medytować, pojawia się jedynie w momencie, kiedy spotyka mnie w życiu jakaś katastrofa. To sprawia, że medytuję przez kilka dni”.

AB: Oczywiście można by powiedzieć: „Przeżywaj więcej katastrof”. Nie, tego ci nie trzeba. Jedyny powód mojej medytacji jest taki, że to uwielbiam. Nie mogę się doczekać, żeby medytować. Dlaczego ludzie słuchają swojej ulubionej muzyki? Dlaczego poświęcają się ulubionym zajęciom takim jak zawody sportowe? Dlaczego to robią? Bo bardzo to lubią. I mówiąc szczerze, ja również dlatego medytuję. Po prostu tak bardzo to lubię. Siadasz w pokoju, w jaskini, i spędzasz cudownie czas. To nigdy nie jest pokuta. Wręcz przeciwnie. To radość. Dobrze by było, gdyście potrafili wytworzyć radość w medytacji. Dlatego, gdy prowadzę medytację, powtarzam – nawet gdy wasze ciała się odprężają – że czujecie przyjemność. Większą przyjemność niż zazwyczaj, wtedy możecie być w chwili obecnej, w spokoju, to tak przyjemne. I naprawdę wciąga – rozpoznanie, że w spokoju, w medytacji pojawia się przyjemność. Umysł uwalnia się od pragnienia, jak mówiłem dwa tygodnie temu. Jest wolny od pragnień, a nie targany nimi. Takie piękne, spokojne, przyjemne umysły są po prostu fantastyczne. Rozkoszujecie się nimi tak bardzo, że nie możecie przestać. To piękne. Przyszedł mi do głowy wers otwierający Endymiona Johna Keatsa. Nie spodziewaliście się czegoś takiego po mnichu buddyjskim? Tak się zaczyna: „Co piękne, cieszyć nigdy nie przestanie…”. A piękny umysł jest tak radosny. I spokój jest piękny. To słowa Johna Keatsa.

Z Singapuru: „W innych religiach oczekuje się od duchowieństwa służenia, jednak wielu buddyjskich mnichów oczekuje i żąda, żeby to świeccy wyznawcy im służyli. Czy mógłbyś, proszę, odnieść się do tego?”.

AB: Służenie nie jest obowiązkiem – to radość. To zabawa. Jak na przykład jutro przy śniadaniu. Opiekunowie podają chleb, a toster znajduje się tuż obok mnie. I powiedzcie, jak wielkie mamy śniadanie? Jest po prostu olbrzymie. Mimo to zawsze się upewniam, że mam w pobliżu toster. W ten sposób mogę służyć innym mnichom, robiąc tosty. Jestem mistrzem opiekania tostów. I bardzo to lubię. Nieważne, czy robię to dla kogoś z nowicjatu czy kogoś innego. Po prostu podaję mu tosty. Służenie innym ludziom jest świetną zabawą. I odmawiam, niezależnie od mojego stażu w klasztorze, odmawiam zrzeczenia się przywileju służenia innym i bycia dla nich życzliwym. To cudownie mieć taką możliwość. „Mnisi oczekują i żądają, żeby to świeccy wyznawcy im służyli…”. Ja żądam okazji do służenia wam. I oczekuję tego. Jeżeli oni oczekują, że ludzie będą im służyć, to rozmijają się z celem życia klasztornego. Tutaj nie chodzi o „ja” czy o pozycję w hierarchii. Chodzi o cudowne poczucie wspólnoty. Służymy sobie nawzajem, tworząc pokój. Możecie być jak Buddha, który spotkał tego mnicha. Nie oczekiwał, że młodszy mnich będzie mu służył. Wspólnie medytowali przepełnieni spokojem. – O, potrafisz dobrze medytować. – Tak, ty również. – Kto jest twoim nauczycielem? – Moim nauczycielem jest ten człowiek. A kto jest twoim nauczycielem? – Nie mam nauczyciela. Jestem Buddhą. Cudownie widzieć taką piękną skromność.

Pytanie z Wielkiej Brytanii: „Czy jeżeli czujesz, że jesteś oświecony, to znaczy, że nie jesteś?”.

AB: No tak, to prawda. Nie próbujesz ocenić: „Jestem Przebudzony czy nie jestem Przebudzony?”, ponieważ znikasz. Nie istniejesz. Czasami pytasz siebie: „Kto właściwie jest Przebudzony? Czy to moje ciało jest Przebudzone?”. Nie. To ciało albo zostanie spalone w krematorium, albo pogrzebane i zasiedlone przez te wszystkie robaki i inne kreatury, które wyłażą w środku nocy, albo zostanie przepuszczone przez rozdrabniarkę, o co już poprosiłem mnichów – nich mnie włożą do worka na odpady albo przepuszczą przez rozdrabniarkę do gałęzi. Dlaczego musi być tyle ceremonii związanych z martwym ciałem? Dokąd to ja zmierzałem… Tak więc nie jesteś swoim ciałem. Czy twoje uczucia zostają oświecone? Nie. One są tylko uczuciami. Czy twoje postrzeganie zostaje oświecone? Nie. Sposoby postrzegania po prostu się zmieniają. Teraz dochodzimy do interesującego fragmentu. Czy twoja wola zostaje oświecona? Czy macie oświeconą wolę? Gdy wchodzisz w głęboką medytację, wola zostaje zatrzymana. Już jej tam nie ma. To nie ona może zostać oświecona. Aha, świadomość… Czy świadomość zostaje oświecona? Nie, bo nawet ona znika i zostaje zatrzymana. Nie ma nikogo ani niczego, co może być oświecone. Jeżeli to rozumiecie, to być może jesteście Przebudzeni. Właściwie to nie jesteście, bo zniknęliście. Tym jest Przebudzenie. Brzmi sensownie? Prawdopodobnie nie. Jeżeli tak, to nie jesteście Przebudzeni. Przepraszam, troszkę się zmęczyłem.

Ostatnie pytanie: „Co mam zrobić, jeżeli świat zdaje się złościć na mnie, a ja nie wiem, jak to naprawić? Dziękuję”.

AB: Jeżeli nie wiesz, jak coś naprawić, to zostaw to tak, jak jest. Co złego jest w świecie złym na ciebie? Właściwie to nie świat jest na ciebie zły – to jedynie paru ludzi. Wiele innych elementów świata w ogóle nie jest na ciebie złych. Spójrz na ptaki na niebie. To piękne. W byciu mnichem żyjącym w lesie wspaniałe jest to, że możesz przyglądać się kangurom. One są czystą radością. Albo kiedy jest ciepło, to przyglądamy się papugom. Mamy niedaleko ptasie poidełko. Nazywamy je „ptasim basenem”. Miało im służyć do picia wody, ale one po prostu podlatują i skaczą do środka, po czym się kąpią. Wspaniale się na nie patrzy, jak wygłupiają się w „ptasim basenie”, nigdy wcześniej nie widziałem tak mokrych papug. Są przemoczone. Ale w gorące dni, gdybym był papugą, to sam bym się przyłączył. To daje tyle radości i szczęścia. Papugi w klasztorze Bodhinyana, kangury i pozostałe zwierzaki nie są na ciebie złe. One cię kochają i rozbawiają. Możesz z nimi spędzić cudowne chwile. Również wielu wspaniałych ludzi do nas przychodzi, a to… cóż, San Diego jest raczej dość daleko.

Jednak czy cały świat jest na ciebie zły? Czy uważasz, że ludzie w tej sali są na ciebie źli? To cudowne, że zawsze zwracamy się do siebie bardzo życzliwie. Daj pierwszeństwo radości, lepiej spróbuj podnieść kogoś na duchu, zamiast mu dołożyć. Dostrzegaj u kogoś piękne cechy. A kiedy będziesz miał takie zapatrywania i taką percepcję, stwierdzisz, że nie ma nikogo, kto byłby na ciebie zły. Dużym problemem jest to, że niektórzy sami na siebie są źli. To największy problem, więc nie bądźcie źli na siebie. Pamiętacie moją radę sprzed dwóch tygodni dotyczącą złości na samego siebie i braku umiejętności kochania siebie? O co prosiłem? A więc tam w San Diego, jeżeli świat zdaje się na ciebie zły, a ty nie wiesz, jak to naprawić, przytul sam siebie, na całego. Wiecie, że to działa. To tak na marginesie.

Czy są jakieś pytania z widowni? Tak, mamy jedno. Poczekaj na mikrofon. Tam jest. O tak, jeden jest tam z przodu. Tak, bardzo dobrze.

Pytanie: Chciałam zapytać, co zrobić, jeżeli ma się w umyśle jakąś obsesyjną myśl? Ta myśl jest negatywna i stale obecna w umyśle. Jak się jej pozbyć? Ona sprawia ból.

AB: Dobrze. Pamiętaj, bądź ostrożna z chęcią pozbycia się jej, ponieważ to ją nakarmi i wzmocni. Innymi słowy, sprawdź, czy potrafisz ją poddać swego rodzaju kwarantannie. W ten sposób nie będzie oddziaływała na innych ludzi, tylko poczeka na ciebie, żebyś ją poznała i żyła z nią w pokoju. Często takie myśli znikają same. Pamiętasz tę historię o potworze żywiącym się gniewem? Nie? W porządku, to jedna ze standardowych historii tutaj. Była sobie cesarzowa, która pewnego wieczoru przyszła do naszego Towarzystwa Buddyjskiego. Podczas jej nieobecności w pałacu wszedł do niego wielki potwór. Rozsiadł się na jej krześle, cesarskim tronie, a wtedy cała ochrona zaczęła krzyczeć: „Wynoś się! To nie twoje miejsce! Prosisz się o wielkie kłopoty! Nie możesz tu siedzieć! To tron cesarzowej!”. A z każdym niemiłym słowem, z każdym niemiłym czynem, nawet z każdą niemiłą myślą potwór rósł o cal, stawał się brzydszy, bardziej śmierdzący, bardziej przerażający.

Strażnicy i żołnierze posmutnieli, kiedy to zauważyli. Straszyli potwora całym repertuarem koszmarnych rzeczy, ale on stale rósł, stawał się brzydszy, bardziej przerażający i bardziej śmierdzący. Gdy cesarzowa wróciła z zebrania Towarzystwa Buddyjskiego Zachodniej Australii, potwór był już przeogromny! I strasznie przerażający! Sprawiał, że… ponoć najstraszniejszą istotą w filmach jest Obcy. Sprawiał, że Obcy wyglądał przy nim jak mały kocurek, tyci kicia, jak pluszowy miś. No i ten smród. Odór potwora był tak ohydny, że nawet robactwo pełzające po jego skórze odpadało od niego. Nawet ono wymiotowało. Ale cesarzowa dokładnie wiedziała, co trzeba zrobić, bo była najmądrzejsza ze wszystkich obecnych. Spojrzała przelotnie na potwora i powiedziała: „Witaj. Dziękuję, że mnie odwiedziłeś. Nie wyrządzasz nam żadnej szkody. Zająłeś moje krzesło, ale tam jest jeszcze jedno, mogę na nim usiąść. Czy ktoś zaproponował ci już filiżankę herbaty lub coś innego do picia? Może chciałbyś coś zjeść?”. Następnie poleciła strażnikowi zamówić pizzę z dowozem do domu, o potwornym rozmiarze, bo mają tam pizze w rozmiarze potwornym – tak ludzie mi powiedzieli.

I z każdym uprzejmym słowem, każdym aktem życzliwości potwór malał, aż wszyscy dostrzegli swój błąd. Do tej pory kierowali gniew w stronę potwora, więc przestali i zaczęli obdarowywać go życzliwością. Spora część ochrony zaczęła masować stopy potworowi. W tym wieku nie dostaje się już darmowego masażu stóp, więc potwór powiedział: „Och, och, tak, to miłe”. Z każdym życzliwym aktem, życzliwą myślą oraz życzliwym słowem, potwór malał i malał. I nim pojawił się dostawca pizzy, z pizzą w potwornym rozmiarze, demon był tak mały, że po kolejnym akcie życzliwości zupełnie zniknął. Tę historię opowiedział Buddha, a ja dodałem trochę o odpadającym robactwie i inne głupoty w stylu Ajahna Brahm. Jednak to Buddha opowiedział tę historię i zatytułował ją Potwór żywiący się gniewem. Więc uważaj na potwory żywiące się gniewem. Jeżeli zaserwujesz im złość, to one staną się gorsze. Obdarz je życzliwością: „Dziękuję, że mnie odwiedziłeś”. Depresja właśnie taka jest. „Dziękuję, że mnie odwiedziłeś” – wtedy takie kwestie coraz bardziej słabną i słabną. Jeżeli nie odejdą, tylko zostaną, to i tak nie będą już problemem. Są więc potworami żywiącymi się gniewem w twoim życiu.

Dobrze. Dobrze… Eddie…

Pytanie: Ajahn Brahm, gdy wspominasz o naprawianiu i troszczeniu się, to wydaje mi się, że bardzo ważne dla nas wszystkich jest zastanowienie się nad tym, czyż nie? Dajmy na to, kiedy przychodzi nam skonfrontować się z sytuacją, nieważne, czy na poziomie psychicznym czy fizycznym, i z nią walczymy, to sam proces walki tworzy bardzo dużo stresu, niepokoju i depresji. A to powoduje dobre natężenie w cały organizmie…

AB: Co powoduje?

Pytający: Sprawia, że jesteśmy bardziej… powoduje dodatkowe nadwyrężenie organizmu, naszego organizmu, i sprawia, że jesteśmy bardziej chorzy. Przez sam proces?

AB: Tak, dobrze. Tak, bardzo dobrze.

Pytający: Tak więc nauczenie się odpuszczania i wykorzystanie narzędzi Buddhy to lepszy sposób na…

AB: To dużo lepszy sposób.

Pytający: …na zwalczenie tych spraw?

AB: Tak.

Pytający: Pomyślałem, że możemy odpuścić, możemy zachować spokój. Taka postawa da nam również większe szanse na wyzdrowienie.

AB: Tak, ponieważ odpuszczanie i opieka są znacznie delikatniejszą ścieżką i dużo, dużo efektywniejszą.
W porządku, widzę, że paru ludzi już wychodzi. Macie pytanie? Nie? Pytaniem teraz jest – potrafię czytać w ludzkich umysłach – „Czy moglibyśmy już wyjść?”. Dobrze, odśpiewajmy pieśń, a potem zakończmy tę wieczorną imprezę.

AB: Aha, jeszcze informacja: w następny piątek mowę wygłosi Ayya Hasapanna. Miejmy nadzieję, że przyjdzie w czapce świętego Mikołaja, bo to będzie wieczór bożonarodzeniowy, tj. Boże Narodzenie.

O autorze

brahm.jpg

Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora

Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: Facebook

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

gnu.svg.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

cc.png

Oryginał można znaleźć na tej stronie: LINK

Źródło: http://www.bswa.org

Tłumaczenie: Przemysław Majewski
Czyta: Sylwia Nowiczewska

Image0001%20%281%29.png

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/