KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Dzisiejszy temat to odpowiedź na pytanie: „Dlaczego jestem anarchistą?”. Zobaczcie, już samo przytoczenie tematu sprawia, że Czcigodny Akāliko chce uciec, także sami rozumiecie…
Po południu, tuż przed mową, dostałem całkiem niezłą lekcję anarchizmu. Otóż wyszedłem na spacer i, wracając z niego, minąłem dzieci sąsiadów, bawiące się na dworze. Dwóch chłopców i dziewczynka w wieku około ośmiu lat – bawili się w najlepsze. Przechodząc pozdrowiłem ich i kiedy odchodziłem, jeden z dzieciaków zapytał: „Czy mnisi są źli?”. Zaciekawiło mnie to, więc odwróciłem się, żeby sprawdzić, co ma na myśli, pytając o to, czy są źli. Dlaczego tak myśli? Nie podał żadnego powodu, ale jedna z dziewczynek powiedziała, że powinniśmy szanować się wzajemnie, bo wszyscy jesteśmy jak bracia i siostry. Zastanowiło mnie, czemu to powiedziała. Może są adoptowani albo coś w tym stylu? Niesamowite, że to powiedziała. Dlaczego właściwie powinniśmy tak traktować siebie nawzajem? Być dla siebie jak bracia i siostry?
Jeśli spytacie, czemu uważam się za anarchistę, podam wam właśnie taki powód – uważam, że wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Łączy nas więź, która powinna opierać się na szacunku i miłości, nie na władzy, groźbach i tym podobnych. Z jednej strony to dla mnie bardzo osobista kwestia, część mojej osobowości, tożsamości. Z drugiej, instynktownie nie ufam władzy, mam do niej jakiś rodzaj awersji. Przeraża mnie to, co władza potrafi uczynić ludziom, a w szczególności tym, którzy pozostają ze sobą w relacji.
Powinienem zastrzec w tym momencie, że nie jestem żadnym ekspertem w dziedzinie anarchii. Mam tylko pobieżną wiedzę na jej temat. Nie wymienię żadnych znanych anarchistów, książek na ten temat, nazw żadnych anarchistycznych szkół ani nic podobnego, ale znam zarys filozoficzny zagadnienia. Ta kwestia często pojawia się w dyskursie publicznym w ostatnim czasie, dlatego chciałem ją poruszyć. Coraz częściej jest postrzegana jak potwór wyskakujący z szafy. Amerykańscy politycy, wypowiadając się na temat prawa, nagle wprowadzają pojęcia terroryzmu i anarchii, zupełnie jakby bycie anarchistą było wielkim przestępstwem. Jakby anarchista był kimś, kto biega po mieście, podkłada bomby w różnych miejscach i zupełnie lekceważy prawo. To już naprawdę wyświechtana metafora. Choć oczywiście zdarzali się i zdarzają niebezpieczni anarchiści, dopuszczający się aktów terroryzmu – jak najbardziej! Tyle że wszyscy anarchiści, których ja znam, są pacyfistami. Jak powiedziałem, nie jestem ekspertem i nie znam żadnych statystyk, ale o ile wiem, większość anarchistów to osoby o pacyfistycznych poglądach, brzydzące się przemocą, które prawdopodobnie byłyby w stanie sięgnąć po nią tylko w ostateczności. W rzeczywistości anarchiści krytykują podejście zakładające, że można używać przemocy w służbie państwa. Według mnie podstawowa idea anarchizmu mówi, że lepiej jest organizować się w grupy, łączyć się oddolnie, bazując na istniejących więziach i relacjach, niż odgórnie tworzyć hierarchie oparte na władzy. Organizowane oddolnie grupy są najlepsze, bo takie właśnie grupy tworzą się naturalnie – rodzina, znajomi, przyjaciele i tak dalej.
Aby wnieść rys historyczny, spójrzmy na to, jak konstruowany był pogląd o wszechświecie z perspektywy teistycznej. Ten punkt widzenia zakłada, że istnieje Bóg, który zarządza z nieba wszystkim, co wydarza się na ziemi. Jeśli liść spada z drzewa, to znaczy, że Bóg powiedział: „Liściu, spadnij z drzewa!”. Jeśli małe dziecko płacze, to dlatego, że Bóg powiedział: „Dziecię, płacz!”. Cokolwiek się dzieje, to Bóg jest tego sprawcą. Bóg działa przez różnych pośredników – od aniołów, przez ziemskich przedstawicieli bożych (biskupów czy księży), aż po królów, władców itd., coraz niżej i niżej. Właśnie w taki, hierarchiczny, działający z góry do dołu sposób sprawowana jest władza. Czy wiecie, że słowo „hierarchia” oznacza „rządy kapłanów”?„Hierarkhes” znaczy „kapłan”, a „archon” to idea rządzenia. Tak więc „hierarchia” dosłownie oznacza „rządy kapłanów”, ale w ogólnym znaczeniu używamy tego terminu jako „odgórnego rodzaju rządzenia”, zgodnie z którym działa świat. W społeczeństwach teistycznych istnieje zatem odgórna hierarchia odpowiadająca koncepcji działania świata. Innymi słowy, porządek społeczny odzwierciedla porządek naturalny – w ten sposób ludzie piastujący stanowiska w hierarchii usprawiedliwiają swoją pozycję: „Mamy więcej władzy, ponieważ taka jest nasza pozycja w hierarchii. Hierarchia natomiast jest częścią naturalnego porządku ustanowionego przez Boga”. Oczywiście posiadanie władzy można uzasadniać na wiele sposobów. Używanie figury Boga w tym celu to tylko jeden ze starych, dobrych sposobów.
Ciekawa rzecz: jeśli spojrzymy na jakiekolwiek religie, systemy duchowe czy filozofie, to (o ile mi wiadomo) one zawsze stawiają u swoich podstaw pojęcia równości, godności i wartości każdego człowieka. Buddyzm mówi nawet o wartości wszystkich istot czujących, w innych filozofiach nie jest to aż tak wyraźne. Z chrześcijańskiego punktu widzenia wszyscy ludzie mają w sobie boską iskrę, są stworzeni na obraz Boga i ich wartość wynika stąd, że są dziećmi bożymi. W koncepcji bramińskiej, w tradycji hinduistycznej wszystkie istoty zostały stworzone przez Brahmę albo, w ramach innych filozofii, od Brahmy pochodzą. Innym aspektem hinduizmu jest pogląd niedualistyczny, według którego nie tylko zostaliśmy stworzeni przez Brahmę (najwyższego boga), ale sami jesteśmy tym bogiem – tylko zapomnieliśmy o tym lub ukryliśmy tę prawdę przed samymi sobą. W świeckim, zachodnim, oświeceniowym poglądzie argumentuje się, że wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi w godności i prawach. Dźinista np. powiedziałby, że wszystkie istoty czujące, w tym nawet nieożywiona natura, mają jīvę (czyt. dźiiwę), czyli duszę, której istota jest wieczna, wszechmogąca i wszechwiedząca. Wszystkie istoty mają ten wspólny element. Zatem każda wspomniana przeze mnie filozofia, każdy z tych sposobów postrzegania świata – a jestem pewien, że istnieje jeszcze wiele innych, których nie chcę w żaden sposób wykluczać – opiera się na uznaniu równości ludzi. Każda z tych koncepcji (można je analizować w szczegółach) jest piękna – każda na swój sposób. Jest coś wzniosłego i podnoszącego na duchu w tych wszystkich poglądach na świat – każdy z nich może stanowić podstawę dla inspirującej moralności i wnosić wiele wartości. Z buddyjskiego punktu widzenia, wartość każdej istoty czującej wynika z jej wrażliwości, świadomości oraz zdolności do odczuwania bólu i cierpienia w takim samym stopniu jak przyjemności i szczęścia. Każda istota ma wartość poprzez sam fakt istnienia oraz posiada potencjał do osiągnięcia Przebudzenia. Każda istota jest powiązana z innymi poprzez niezliczone poprzednie życia. Dlatego powinniśmy traktować każdego z szacunkiem i godnością, tak jak zauważyła nasza ośmioletnia siostra.
Od tej pięknej koncepcji równości istot wychodzi każda filozofia, w tym buddyzm. Niestety w każdej z nich dochodzimy do pewnego „ale”. Jak powiedział George Orwell: „Niektóre zwierzęta są równiejsze od innych”. Dlatego tworzymy hierarchie, które wyróżniają, dzielą, stawiają niektóre istoty wyżej od innych i usprawiedliwiają fakt, że jedna osoba ma większą władzę niż inne. Nie wiem, czy to przypadek, że ci, którzy mają władzę i są odpowiedzialni za interpretację świętych tekstów, bardzo często znajdują w tych tekstach uzasadnienie swojej wyższości w hierarchii. Zastanawiające, nieprawdaż? Rzadko zdarza się, że ktoś, czytając starożytny święty tekst, wyciąga wniosek, że ten tekst pozycjonuje go na samym dole hierarchii.
Idea odgórnej władzy zakorzeniła się w systemach społecznych na całym świecie, w większości zbiorowisk ludzkich, zwłaszcza w tych większych – takich jak państwa. Ale około czterysta, pięćset lat temu, szczególnie w okresie renesansu i oświecenia, nastąpił powrót do idei równości wszystkich ludzi, co wiązało się z zakwestionowaniem odgórnej struktury władzy. W naukach przyrodniczych, w pracach Kopernika, Galileusza, Newtona i innych naukowców ta krytyka była dość radykalna. Pomysł, że to Bóg decyduje o tym, jak gwiazdy krążą po niebie, jak powstają zwierzęta i tak dalej, został całkowicie obalony, a wraz z nim upadła koncepcja odgórnie i celowo stworzonych hierarchii jako naturalnych dla całego świata. Zastąpiono ją rozumieniem działania natury jako złożonego systemu powiązań i zależności. Obserwujemy niezwykle skomplikowane systemy, takie jak lasy, oceany. Ale też ich pomniejsze fragmenty, jak na przykład krzew z jego złożonym mikroświatem, społecznością owadów, które w nim żyją, czy zwierzęta, które się tymi owadami odżywiają. Nawet one działają na zasadzie wzajemnych powiązań i zależności, bez nadrzędnego kontrolera, który mówi im, co mają robić.
Zatem rozwój demokracji na Zachodzie, a później na całym świecie, był odzwierciedleniem i częściową próbą przełożenia tych idei do kultury i sfery społecznej. Skoro nie możemy już uzasadnić sensu hierarchii ani idei, że tylko niektórzy są u władzy ze względu na jakieś uniwersalne, naturalne prawa, to posłuchajmy, co mówią ludzie i wprowadźmy to, jako zasadę. Swoją drogą, to zdumiewające, jak niewiele tak naprawdę się zmieniło. Zanim mieliśmy demokrację, władza należała do lordów, czyli zasadniczo bogaci właściciele ziemscy rządzili wszystkim. Teraz mamy demokrację i kto jest w parlamencie? Bogaci właściciele ziemscy. To ciekawe, prawda? Nadal rzadko spotyka się, np. w Anglii, u władzy ludzi, którzy nie byliby uczniami Eaton, stypendystami Rhodesa albo nie ukończyli któregoś z prestiżowych uniwersytetów; albo takich, którzy nie pochodziliby z bogatej rodziny, którzy nie byliby majętni. Oczywiście nie znaczy to, że nic się nie zmienia, ale przed nami jeszcze długa droga. W parlamencie nie zasiada zbyt wielu bezdomnych czy pracowników fizycznych. Umiejętność rządzenia po partnersku, na zasadzie równości, jest jeszcze w powijakach.
Anarchista powiedziałby: „Dlaczego nie możemy zastosować zasad, które obserwujemy w naturze do organizacji społecznej?”. Coś w tym jest, nieprawdaż? Oczywiście można to robić na małą skalę i to się de facto dzieje. Spotykamy się z przyjaciółmi, w małych grupach znajomych i podejmujemy razem inicjatywy na mniejszą czy większą skalę. Nie potrzebujemy do tego żadnej skomplikowanej struktury przywódczej czy hierarchii. Zatem ewidentnie ten sposób funkcjonowania się sprawdza, ale nadal okazuje się, że gdy sprawy stają się poważniejsze, gdy w grę wchodzi większa odpowiedzialność, większe pieniądze czy cenne nieruchomości, wtedy pojawia się tendencja do zwracania się w stronę hierarchicznych struktur.
Kiedy jako mnich zacząłem studiować nauki buddyjskie, byłem szczerze zaskoczony i ucieszony tym, jak wiele zasad Vinayi przypomina anarchistyczną konstytucję. Anarchia nie oznacza chaosu, nie oznacza nieładu, nie oznacza „róbta, co chceta”. Anarchia oznacza, że możemy sami, jako odpowiedzialne i dojrzałe istoty ludzkie, umówić się, jak należy się zachowywać i te zasady mogą opierać się na wzajemnej zgodzie, na konsensusie, a nie na narzuceniu nakazów z zewnątrz.
Istnieje wspólny zbiór zasad pośród różnych ruchów anarchistycznych. Po pierwsze, na tyle, na ile to możliwe, powinno się podejmować decyzje na drodze konsensusu a nie większością głosów. Oczywiście nie zawsze jest to możliwe, ale jest to ideał, do którego dążymy. Inaczej większość może łatwo styranizować mniejszość – nie ma w tym nic zaskakującego. Konsensus jest absolutnym wymogiem każdej procedury Vinayi, z pewnymi małymi wyjątkami. Domyślnym sposobem każdego postępowania Saṅghi w Vinayi jest konsensus. Obecność każdej mniszki i mnicha podczas przeprowadzania tych procesów jest obowiązkowa. Istnieją procedury na wypadek nieobecności mnicha lub mniszki, np. uzyskanie tzw. chanda (wym. czanda), czyli ich zgody na określoną procedurę. Istnieją pewne wyjątki, tzw. yebhuyyasikā (wym. jebujjasika), w których można podejmować decyzje większością głosów, są to specjalne procedury. Ale, ogólnie rzecz biorąc, to wyjątki – standardem jest konsensus. I to jest jedna z zasad anarchizmu.
Inną zasadą anarchizmu jest jego umocowanie, na tyle, na ile to możliwe, na demokracji bezpośredniej, a nie przedstawicielskiej. W świecie, w którym żyjemy — w naszym społeczeństwie — wybieramy kogoś i mówimy: „Chcemy, abyś zrobił to i to" i ufamy, że to właśnie zrobi. Czy to nie brzmi sensownie? Jestem anarchistą, ale też realistą – nie utopistą. Nie wierzę, że to działa zawsze, w stu procentach, ale czasem działa – często nie do końca idealnie. Zatem w anarchistycznym sposobie funkcjonowania, każdy musi być obecny. A w Vinayi nazywamy to sammukkha Vinaya, co dosłownie oznacza, że każdy mnich lub mniszka musi być obecny podczas przeprowadzania każdej procedury. Czyli konsensus i obecność to podstawa każdego anarchistycznego systemu.
Trzecią fundamentalną zasadą anarchizmu jest, na tyle, na ile to możliwe, unikanie własności osobistej – własność jest wspólna. To znów odbicie stanu natury. W naturze nic nie jest niczyją własnością. Nie chodzę po świecie i nie stwierdzam, że to drzewo należy do mnie, albo że moje jest powietrze, którym oddycham, albo bzyczące sobie w najlepsze owady. Nie posiadam deszczu, która spada z nieba ani śpiewających ptaków. Własność jest czymś, co ludzie sobie sami kiedyś wymyślili.
A jeśli spojrzymy na teksty buddyjskie, zwłaszcza mitologiczne teksty buddyjskie, takie jak Aggañña (wym. Agańńa) Sutta , zobaczymy, że według nich powstanie idei własności prywatnej i własności ziemi było kluczowym momentem dla upadku ludzkiej kultury. To jeden z tych punktów zwrotnych, od których wszystko zaczęło się psuć. Zaczęliśmy robić się chciwi i stwierdzać: „To moje!”. Do tego stopnia „moje”, że nawet jeśli ktoś inny nie ma wystarczająco, nie podzielę się z nim, trudno – moje jest moje. Jeśli ktoś mi to „moje” zabierze, pobiję go lub aresztuję. Cała idea prawa i sądownictwa wynika z tego podstawowego pojęcia, że możemy w jakiś sposób wytyczać granice naturze i ją posiadać.
Oczywiście, nie trzeba tak funkcjonować. Społeczności aborygeńskie tak nie żyły. W klasztorach również staramy się unikać takiego stylu życia. Ogólnie rzecz biorąc, w społecznościach monastycznych własność prywatna to zazwyczaj tylko małe przedmioty osobiste, takie jak szaty czy klapki. Ale ziemia, budynki i wszystkie większe rzeczy są wspólne. Zatem wspólna własność jest kolejną podstawową zasadą wspólnoty anarchistycznej. Podsumowując, trzy dotychczas wymienione zasady to: obecność, konsensus i wspólna własność.
Kolejna zasada to brak przymusu. Anarchiści krytykują fakt, że państwo rości sobie prawo do stosowania przemocy wobec społeczeństwa. Twierdzą, że nie ma to moralnego uzasadnienia. Co więcej, taki stan rzeczy nieuchronnie prowadzi do korupcji w państwie. Bez względu na to, jak szlachetne mogą być na początku pobudki, jeśli zgadzasz się na to, że przedstawiciele państwa mogą stosować przemoc w sposób, w jaki inni ludzie nie mogą i nie są za to pociągani do odpowiedzialności, wkraczasz na ścieżkę, która bardzo często kończy się źle. Wiadomo, że państwa działają bardzo różnorodnie. Są miejsca, gdzie przemoc przyjmuje absolutnie przerażające oblicze. Widzimy wiele takich przypadków – zabójstwa czarnoskórych w Stanach Zjednoczonych, przemoc wobec Ujgurów w Chinach czy Rohindżów w Birmie. Można przytoczyć ogromnie dużo sytuacji z całego świata, w których państwo decyduje się stosować przemoc wobec mniejszości lub pojedynczych grup ludzi. Czasem państwo stosuje przemoc wobec jakiejś grupy ludzi, np. mniejszości etnicznej i czyni to bezkarnie, ale są takie państwa, które działają stosunkowo odpowiedzialnie, z umiarem. Takich przypadków również jest wiele.
To, że wyznaję anarchizm, nie oznacza, że postrzegam państwo w czarno-białych kategoriach. Wciąż mogą istnieć różne odmiany państw – dość dobrych i mniej dobrych. I na pewno można próbować ulepszać te państwa. W ramach wspólnoty anarchistycznej powinniśmy zawsze starać się unikać wszelkich form przymusowego wymiaru sprawiedliwości, szczególnie stosowania przemocy w Saṅdze. Sprawiedliwość powinna być oparta (wyłączając rzadkie wyjątki) na dobrowolnym przyznaniu się do winy, na włączeniu do samego procesu osoby, która przekroczyła określone granice. Nie wystarczy jedynie domniemanie niewinności bądź przedłożenie dowodów wskazujących na winę danej osoby. Ta osoba musi sama przyznać się do winy i poprosić o to, aby ją odpowiednio potraktowano. Jeśli istnieje kara, którą można wymierzyć, prosi o jej wymierzenie. Ale to powinno być skutkiem prośby tej osoby. Tak daleko idzie anarchistyczna droga konsensusu i braku przymusu w wymierzaniu sprawiedliwości. I tak to działa w buddyzmie.
Jasne, że nie zawsze to się sprawdza. Są ludzie, którzy po prostu nie będą postępować właściwie. Nawet w klasztorach są tacy, którzy będą wykorzystywać te zasady. Mój pierwszy przyjaciel anarchista, którego poznałem w Perth, prowadził anarchistyczną drukarnię i księgarnię w Fremantle i powiedział mi: „Zawsze znajdzie się ktoś, kto pojawi się tu, rozbije sobie obóz na tyłach sklepu i postanowi zostać. Kiedy próbujemy go wyrzucić, mówi: »Nie możecie mnie wyrzucić, skoro jesteście anarchistami, prawda?« Zawsze ktoś taki się znajdzie”.
Anarchizm jest trudny do wdrożenia. Poszukujemy lepszego sposobu życia jako ludzie, ale nie oznacza to, że zaprzeczamy istnieniu praktycznych przeszkód, z którymi trzeba się zmierzyć. Czasem rzeczywistość po prostu nie jest idealna. Znajdujemy tego przykłady w suttach. Jedna opisuje złego, skorumpowanego mnicha w Saṅdze. Buddha nie chciał wykonać pātimokkhi w dniu Uposathy. Dopiero Mahāmoggallāna odczytał Jego myśli, przejrzał złego mnicha, złapał go za ramię i wyrzucił z tego miejsca. Nie zastosował przemocy, nie ukarał go – musiał po prostu fizycznie usunąć go z tej przestrzeni.
W Saṅdze istnieją pewne procedury, do których stosujemy się, aby radzić sobie z opornymi lub skorumpowanymi członkami. Muszę przyznać, że te procedury często nie działają, dlatego że oparte są na dobrej wierze i konsensusie. Jeśli ktoś działa w złej wierze i nie ma intencji dojścia do konsensusu, to naprawdę trudno cokolwiek z nim zrobić, nie przekraczając granic określonych przez Vinayę. Między innymi z tego właśnie powodu w krajach czy społecznościach buddyjskich często obserwuje się, że państwo ingeruje, aby w pewien sposób kontrolować to, co dzieje się w Saṅdze. Ja tego nie popieram. Nie podoba mi się fakt, że w Tajlandii istnieje [świeckie] prawo, pozwalające na ustanawianie przepisów dotyczących mnichów. Moim zdaniem, to nie jest dobry pomysł.
Jednocześnie dostrzegam ten problem. Wolałbym go rozwiązać w inny sposób, ale zdaję sobie sprawę, że nie zawsze jest to możliwe. Jeśli chodzi o mnie, o moje życie i moje preferencje jako mnicha, szczególnie w sytuacji prowadzącego klasztor w Santi czy w innych miejscach, to zawsze staram się trzymać anarchistycznych ideałów i rozprzestrzeniać wewnątrz społeczności poczucie, że wszyscy jesteśmy wspólnotą. Moja rola starszego mnicha czy lidera polega na inspirowaniu, edukowaniu ludzi, na łączeniu ich, działając, na ile to możliwe, na zasadzie konsensusu i bez narzucania ludziom, co mają robić. Niestety stwierdzam, że w klasztorze wiele osób ma wrażenie, że ich zadaniem jest mówienie wszystkim, co mają robić. Zwykle nie jest dobrze odbierane, że ja nie mówię innym, co mają robić. Może to wada charakteru, a może jestem typem unikającym. Sam nie wiem, ale widzę, że u mnie to działa. Nie lubię mówić innym, co mają robić. Lubię się z ludźmi cieszyć. Jeśli chcą coś robić w określony sposób, niech sobie to robią po swojemu.
Życie we wspólnocie anarchistycznej nie oznacza, że możesz robić, co ci się podoba. Oznacza to, że interweniujesz tylko wtedy, gdy jest to konieczne i tylko na tyle, na ile jest to konieczne. Bardzo użyteczną zasadą organizacyjną w ramach Saṅghi jest mianowanie urzędników Saṅghi. Wspólnota zbiera się razem i decyduje, że potrzebuje kogoś do wyznaczenia godzin dāny, albo opieki nad gośćmi, czy kogoś do zarządzania sprzątaniem budynków i tak dalej. Jako Saṅgha mianujemy wtedy jednego z członków wspólnoty do tej pracy. Zatem nie wszystkie decyzje muszą być podejmowane przez całą wspólnotę. Byłoby to zbyt obciążające, gdyby wszyscy musieli siedzieć na niekończących się zebraniach, omawiając każdy szczegół na temat tego, kiedy brama ma być otwarta albo zamknięta, jakie książki przekazano do biblioteki i tak dalej. Owszem, w klasztorach jest wiele takich dyskusji, ale można ich ilość zminimalizować, mianując urzędników. Możemy dać im wytyczne i procedury postępowania, jeśli to konieczne, ale nadal, gdy urzędnik Saṅghi wykonuje swoją pracę, powinien być wspierany przez wspólnotę i jej liderów. Naszym zadaniem w przypadku skarg czy wszelkich zastrzeżeń jest szanować pracę wykonaną przez urzędnika Saṅghi, wspierać go i nie podważać tego, co zrobił. Jego praca jest trudna i ten konkretny urzędnik został do niej wybrany, ponieważ społeczność mu zaufała. Zatem pojedyncza osoba nie powinna podważać jego pracy. Jeśli taki urzędnik, przedstawiciel wspólnoty, robi coś, co komuś innemu się nie podoba, to odpowiedzialnością tej osoby jest najpierw porozmawianie z urzędnikiem, a jeśli to nie zadziała, oboje powinni zgłosić się do wspólnoty, aby pomogła rozwiązać sprawę.Tak powinno się to odbywać.
Kiedy byłem opatem klasztoru, naprawdę nie chciałem być tak nazywany. Pierwszą rzeczą, którą powiedziałem na niedzielnym spotkaniu, było to, że nie chcę być nazywany opatem. Ale i tak byłem, nie da się nad tym zapanować. Często stawiano mnie w sytuacji, w której ktoś się z kimś nie dogadywał, ktoś coś komuś zrobił, nie wiedział, jak na to zareagować, jak do tego podejść i przychodził do mnie, aby mu pomóc rozwiązać te problemy. Mówiłem wtedy: „Najpierw spróbuj sam znaleźć rozwiązanie”. Wiecie, co mam na myśli? Nie chodzi mi o to, że nie chciałem wspierać drugiego człowieka, ale ważne było, czy spróbował chociaż porozmawiać z osobą, z którą miał trudność. Jeśli nie, zachęcałem, żeby najpierw spróbował. Jeśli to się nie uda, wtedy jasne, rozumiem, ale dopóki chociaż nie spróbujesz rozwiązać problemu, nie przychodź do mnie, abym robił to za ciebie. „No ale ja nie mogę z nim rozmawiać, bo to i tamto.” „Nieważne, spróbuj.” W ten sposób okażesz szacunek dla brata czy siostry, skoro robi coś dla wspólnoty: „Posłuchaj, nie zgadzam się z tym i tamtym z takiego, a takiego powodu”. Kiedy to powiesz, urzędnik Saṅghi musi cię wysłuchać, nie może tego po prostu odrzucić. Możesz powiedzieć: „Nie obrażaj się, to dla mnie ważne, abyś posłuchał, nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Przynajmniej mnie wysłuchaj”. Jeśli nie dojdziecie do porozumienia, wtedy powinniście podjąć decyzję o oddaniu się w ręce Saṅghi. Ja, jako lider wspólnoty, mogę wtedy zwołać spotkanie, na którym porozmawiajmy i zastanówmy się, jak rozwiązać ten problem. Tak to powinno działać.
I znowu, nie chcę być posądzany o zbytni idealizm, bo nawet w klasztorze, we wspólnocie duchowej, czasem coś się nie udaje. Często trudno jest zmusić kogoś do działania, dobrze to znam z własnego doświadczenia. Nie jestem utopistą ani idealistą, jestem pragmatykiem. Można przynajmniej próbować, przynajmniej zapytać siebie, czy jest sposób, aby zrobić coś trochę lepiej, aby traktować siebie nawzajem z większą godnością. Możemy przyjrzeć się zasadom organizacji, które Buddha ustanowił dla Saṅghi i zastanowić się, czy istnieje sposób, aby wdrożyć je w swoim otoczeniu. A jeśli założymy, że te same zasady można stosować w domu, w organizacji, w naszej wspólnocie, w lokalnej grupie zgromadzonej wokół Dhammy, to czy można jakoś się upewnić, że odpowiednio tych zasad przestrzegamy – że wszyscy są brani pod uwagę, króluje konsensus, nie ma opartego na przymusie wymiaru sprawiedliwości, że dzielimy się własnością, na ile to możliwe, że szanujemy autorytet, a jeśli kogoś poprosimy o wykonanie zadania, że szanujemy pracę tej osoby?
Te zasady organizacyjne są ważne i myślę, że są uniwersalne. Kilka lat temu zostałem zaproszony na wykład o mindfulness dla jakiejś korporacji. Pomyślałem: „Nigdy nie pracowałem w korporacyjnym środowisku, skąd miałbym cokolwiek o tym wiedzieć?". A potem zdałem sobie sprawę, że właściwie należę do najstarszej, największej i najbardziej udanej międzynarodowej korporacji na świecie – to buddyjska Saṅgha. Istniejemy od dwóch i pół tysiąca lat, jak to możliwe? Dlaczego istniejemy od dwóch i pół tysiąca lat i nadal są nas setki tysięcy na całym świecie? Coś musi być w sposobie, w jaki Buddha zorganizował Saṅghę, co sprawiło, że jest ona tak trwała. Oczywiście dużo wynika z siły Dhammy, ze wsparcia tradycyjnych buddyjskich społeczności i tak dalej – wiele czynników ma na to wpływ. Ale wierzę, że ta trwałość wynika również z odporności i elastyczności modelu organizacyjnego ustanowionego przez Buddhę. Modelu, który można zastosować i który jest stosowany w wielu różnych miejscach, kulturach, czasach i warunkach. Nawet jeśli rzadko spotyka się Saṅghę całkowicie podporządkowaną wszystkim zasadom Vinayi, to nadal większość społeczności monastycznych w większym lub mniejszym stopniu opiera się na tych zasadach.
Zasady Vinayi nadal kształtują nasze życie, dają nam nauki i punkt odniesienia w tak wielu różnych obszarach. W sumie to jest ostateczny powód mojego anarchistycznego poglądu – bo nie uważam się za kogoś lepszego od innych, nie uważam się za kogoś, kto ma prawo mówić komukolwiek, co ma robić. Jestem anarchistą, ponieważ uważam, że zasady anarchizmu są zgodne z zasadami Dhammy. Jestem anarchistą, bo podejrzewam, że Buddha też nim był.
O autorze

Sujato Bhikkhu
zobacz inne publikacje autora
Bhante Sujato (Anthony Best) urodził się 4.11.1966 r. w Perth (Zachodnia Australia). Wychowywał się w liberalnej, katolickiej rodzinie, uczęszczał do szkoły Christian Brothers. Zafascynowany naukową wizją świata, a w szczególności teorią względności, odrzucił chrześcijaństwo, gdy był jeszcze nastolatkiem.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Ajahn Sumedho Szczeście na zawsze
- Thanissaro Bhikkhu Problem braku ego
- Ajahn Chah Rozumiejąc Dukkha
- Ajahn Sumedho Cztery Szlachetne Prawdy
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.

Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0

Oryginał można znaleźć TUTAJ
źródło:
Tłumaczenie: Beata Wysocka (https://sites.google.com/view/poczujoddech/)
Redakcja: Izabela Mieszała
Czyta: Aleksander Bromberek (http://lektor-online.pl/)

Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/