|
Czy mogę być buddystą bez wiary w to, że przeżyję śmierć mózgu, żeby odrodzić się w macicy szakala lub jaju papugi? Czy mogę być buddystą i nie wierzyć w istnienie piekła, gdzie w ludzkim ciele z rybią głową mógłbym być przez tysiące lat przypiekany żywcem, aż odpokutuje swoje grzechy? Czy mogę być buddystą i wątpić w to, że włosy na ciele Buddy są koloru ciemnoniebieskiego i - rosnąc zgodnie z ruchem wskazówek zegara - układają się w okręgi? Czy mogę być buddystą i nie wierzyć, że mistrzowie medytacji mogą mnożyć swoje ciała, przechodzić przez ściany i góry, nurkować w ziemi, jak gdyby była ona wodą, przemierzać przestrzeń jak ptak, dotykać księżyca i słońca swoimi dłońmi?
Przykłady te nie są wzięte z ezoterycznych tybetańskich tekstów. Można je znaleźć w najwcześniejszych dyskursach Buddy, zapisanych w kanonie palijskim. I ja nie wierzę w żaden z nich.
Według mniemania niektórych buddystów, tego rodzaju wyparcie się dyskwalifikowałoby mnie jako członka społeczności wiernych. Wprawiłoby ich w zakłopotanie, jeżeli nie obraziło to, że chciałbym myśleć o sobie jako o buddyście. Dla wielu buddyzm jest religią taką jak wszystkie inne, ze swoim własnym zestawem dziwacznych i zdumiewających dogmatów. To z pewnością nie jest mój interes, by jako zwyczajny zachodni konwertyta, kwestionować prawdy, które zostały wielokrotnie zweryfikowane przez ludzi mądrzejszych i bardziej utalentowanych ode mnie. Zamiast tego, powinienem porzucić zarozumiałość mojego ego i pokornie przyznać, że współuczestniczę w o wiele wspanialszym planie, który rozciąga się na miliony żywotów w wielkiej liczbie światów, w porównaniu do którego nasz krótki pobyt na tej nędznej planecie traci na znaczeniu.
Z tradycyjnego punktu widzenia, odrzucenie takiego spojrzenia na świat jest nie tylko błędne, lecz również niemoralne. Wierzyć, że nie ma odradzania się i moralnego prawa przyczynowo- skutkowego jest złym postępkiem, który prowadzi do zamętu i cierpienia w tym życiu oraz ognia piekielnego w świecie, który dopiero nastąpi. I nie trzeba niczego mówić, ani robić, żeby tak się stało. Wystarczy, że stworzysz niewłaściwą opinię w prywatnej przestrzeni swojego umysłu. To jest przestępstwo popełnione w myślach, jednak w klasycznych tekstach zostało wyszczególnione [jako bardzo z zły uczynek] obok morderstwa, grabieży i gwałtu. Rzeczywiście, jak wspomniano wcześniej, „błędny pogląd”, to najpoważniejszy z występków, ponieważ to on tworzy punkt widzenia, z którego wynikają wszystkie inne przestępstwa.
Jeżeli nie wierzę w potencjalnie niekończące się przyszłe życia, które podlegają nieubłaganym prawom karmy - tak jak wynika z tej argumentacji - to co powstrzyma mnie przed zaspokajaniem każdego pragnienia, by kraść, czy kłamać, przed wyrażeniem każdego gniewnego impulsu w akcie przemocy?
Podobnie jak większość innych religii, buddyzm naucza mechanicznej moralności kary i nagrody, owoce której zbiera się przede wszystkim po śmierci. Jeżeli czynisz dobro, możesz odrodzić się w jednym z niebios; jeżeli czynisz zło, będziesz zapisany na liście w jednym z piekieł. Tego typu sprawiedliwość nie jest poręczona przez wszechwiedzącego i wszechmocnego Boga, lecz przez nieosobowe i nieugięte prawo moralne, immanentnie istniejące w samej strukturze rzeczywistości. Na szczęście, buddyjskie piekła trwają zwykłe tysiąclecia, a nie wieczność. Niestety, to samo tyczy się nieba. Cel to całkowita ucieczka z koła narodzin i śmierci poprzez zatrzymanie pragnienia, które jest wynikiem niewiedzy i które podtrzymuje cykl kosmicznego nieszczęścia w ruchu. Zamiast poszukiwać poprawy warunków życia tutaj, na ziemi, lepszym sposobem na wyrażenie miłości i współczucia jest wspomożenie innych w ich drodze poza to koło. W wielkim schemacie wszechrzeczy los tego świata posiada relatywnie niewielkie znaczenie.
Poważną słabością tej metafizyki jest to, że jest ona zbyt jawnie i prymitywnie antropomorficzna. To, co przywołane jest, by wyjaśnić co znajduje się poza zasięgiem ludzkiego doświadczenia, okazuje się być wypaczonym odbiciem samej ludzkiej kondycji. Bo czymże są bogowie, jak nie długowiecznymi, zarozumiałymi ludźmi, cieszącymi się rodzajem utopii, za którą tęsknią marzyciele i dzieci? Kim są tytani, jak nie ludźmi pełnymi ambicji, którzy nie mogą znieść sukcesu innych i którzy czują się jednocześnie pozbawieni mocy, aby ich pokonać? Kim są peta (duchy), jak nie karykaturą ludzkich istot, gnębionych nieugaszonym pragnieniem?
Kim są mieszkańcy piekieł, jak nie ludźmi złamanymi potwornym bólem? Jedynym światem, nie zdradzającym ludzkiego pochodzenia, jest świat zwierząt, który, co nie stanowi niespodzianki, jest tym jedynym, którego bezpośrednio doświadczamy. Co tyczy się zaś moralnego prawa przyczynowości („karmy”): jest to ludzka sprawiedliwość, przebrana za sprawiedliwość kosmiczną, a następnie przypisana bezosobowym mechanizmom świata przyrody.
Świat przyrody nie jest bardziej uczciwy, czy sprawiedliwy, niż okrutny. „Uczciwość”, „sprawiedliwość” i „okrucieństwo” są ludzkimi atrybutami, które jesteśmy skłonni przenosić na nie-ludzkie światy. Kiedy lew zatapia swoje kły w szyi antylopy, nie popełnia okrutnego i złego czynu, którego rezultatem będzie kara w przyszłym życiu, tym bardziej antylopa nie otrzymuje zasłużonej kary za coś złego, co zrobiła w poprzednim życiu. Tak jednak rozumiałby to klasyczny buddyzm. Oczywiście, tragiczne jest to, że młody, utalentowany muzyk umrze powolną, bolesną śmiercią spowodowaną stwardnieniem rozsianym, podobnie jak odrażające jest to, że skorumpowany, żądny krwi polityk będzie żył długo, w zdrowiu i luksusie. Tłumaczenie jednak tych faktów, jako konsekwencji czynów popełnionych w przeszłości i przekonywanie siebie, że sprawiedliwości stanie się zadość po śmierci, jest kurczowym trzymaniem się pocieszeń. Im bardziej popiera się tego typu metafizykę, tym mniej jest się skłonnym poświęcać poszukiwaniu leku na SM lub prowadzić kampanie na rzecz jawności i odpowiedzialności w polityce: [a sa to] jedyne rzeczy, które mogą w rzeczywistości spowodować zmianę.
Mój pierwszy tybetański nauczyciel, Geshe Dargyey, powiedział nam kiedyś, że zyskalibyśmy więcej „zasług” (tj. karmicznego kredytu) dzięki wybudowaniu klasztoru, niż szpitala. To nie tak, że nie pochwalał szpitali – nie mam wątpliwości, że pochwalałby ich budowę i zachwalał pracę lekarzy i pielęgniarek. Jednak w szerszej perspektywie, w najlepszym przypadku do czego może przyczynić się szpital, to opóźnienie nieuchronnego rozpadu ciała o kilka lat, przy jednoczesnym dostarczeniu innym okazji do praktykowania współczucia. Dalece lepszym więc, jest sponsorowanie klasztoru i finansowanie szkolenia mnichów, którzy mogą nauczyć cię, jak się więcej już nie odrodzić, co - zamiast zaledwie wyleczyć raka trawiącego ciało, które i tak umrze - dotrze do samego sedna problemu. „Nie ma głowy”, jak mawiał Geshe-la z błyskiem w oku, „to nie ma i bólu głowy”. Z ortodoksyjnej buddyjskiej perspektywy, to rozsądny i trafny argument.
W kwestii zdolności wyjaśniania tego, dlaczego świat jest taki, jaki jest, wierzenie w odradzanie się i karmę jest identyczne z wierzeniem w Boga. Obydwa te wierzenia funkcjonują, jako sposoby nadawania znaczenia temu, co inaczej zdaje się być pozbawione sensu i niesprawiedliwości. Kiedy parze chrześcijan rodzi się dziecko z uszkodzeniem mózgu, jest to nieprzenikniona wola Boga. W przypadku pary buddystów, jest to rezultat czynów dziecka w minionym życiu. Obydwa wyjaśnienia są na równi niemożliwe do zademonstrowania, jak i do obalenia. Obydwa czynią jednak tragedię zrozumiałą i sytuują ją w dobrze zdefiniowanych ramach moralnych zobowiązań i odpowiedzialności. Być może to jeden powód, dla którego tego typu wierzenia zostały wyselekcjonowane przez ewolucję i są tak głęboko zakorzenione w ludzkiej psyche. Bo, czyż z drugiej strony, życie nie byłoby zbyt dezorientujące i bolesne dla racjonalnych zwierząt?
Jako buddyjski ateista, odrzucam doktryny karmy i odradzania się, podobnie jak chrześcijański ateista odrzuciłby transcendentnego Boga. Jednak czynię to jako buddysta, jako ten, który wybrał wzorzec wartości, idei i praktyk zaprezentowanych przez Siddhatthę Gotamę ponad dwa tysiące lat temu.
Odrzucam karmę i odradzanie się nie tylko dlatego, ponieważ są one dla mnie niezrozumiałe, lecz ponieważ wierzę, że zaciemniają i zniekształcają one to, co Budda próbował powiedzieć. Zamiast oferować pocieszający balsam, zachęcał nas, aby wpatrywać się głęboko i niezachwianie w źródło oszołamiającego i bolesnego doświadczenia, którym życie tak często może być.
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL:
Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons:
Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Oryginał można znaleźć na tej stronie: http://www.gaiahouse.co.uk/newghsite/userfiles/GH%20News%20Autumn%202010.pdf
Źródło: insight meditation in the buddhist tradition - http://www.gaiahouse.co.uk/
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/
Tłumaczenie: Dharma i okolice
Redakcja polska: moi arteum.pl