Tytuł: Co jest lepsze niż sto lat

O autorze: Bodhi Bhikkhu

Wersja pdf: pdf2.jpg

zobacz źródło

print

Wersja epub: epub2.jpg

bz_0087.jpg

Pewnego dnia, nie tak dawno temu wysłuchałem nadawanego na falach krótkich wywiadu z amerykańskim futurologiem, którego nazwisko mi umknęło. Futurolog, jak sama nazwa wskazuje, to człowiek, którego zadaniem jest przewidywanie przyszłości. Zestawiając ze sobą wielką liczbę informacji na temat rozwoju zachodzącego obecnie na różnych polach, rozpoznaje on najważniejsze trendy zarysowujące się pod powierzchnią wydarzeń i rzutując je, tworzy obraz przyszłości dla coraz szerszych ram czasowych — obejmujących nadchodzące dekady, stulecia i tysiąclecie. Naturalnie w miarę zwiększania się czasowej odległości od chwili obecnej malowany przez futurologa obraz obciążony jest coraz większym ryzykiem błędu. Jednak choć w długoterminowych prognozach nie da się uniknąć elementu domysłu, to w opinii futurologa jego przewidywania oparte są wyłącznie na trajektorii, po której poruszamy się dziś.

Zadawane przez prowadzącego pytania skłoniły goszczącego w studiu do przedstawienia nadzwyczajnego obrazu nadchodzącego świata. Jego optymistyczna wizja przewiduje, że odwieczne ludzkie cierpienie podda się w końcu pod uporczywym naciskiem naszej pomysłowości i determinacji w dążeniu do stworzenia lepszego świata. XXI wiek zapoczątkuje erę bezprecedensowego rozwoju, dobrobytu i sprawiedliwości, a radykalne zmiany zajdą nawet na najbardziej podstawowych dziedzinach biologii. Pary pragnące mieć dzieci nie będą już dłużej zależne od naturalnych procesów podlegających działaniom przypadku i tragedii: będą one mogły szczegółowo określić cechy, które ma posiadać ich dziecko, i dostaną dokładnie to, czego chcą. Medycyna znajdzie lekarstwa na raka, AIDS i pozostałe budzące grozę choroby, a dosłownie każdy organ niezbędny dla ludzkiego życia będzie można zastąpić syntetycznym odpowiednikiem. Biolodzy odkryją sposób na zatrzymanie procesu starzenia, umożliwiając nam zachowanie młodzieńczości i sprawności aż do metrykalnej starości. Pod koniec XXI stulecia okres życia człowieka wydłuży się do 140 lat. A zanim zakończy się kolejne tysiąclecie, nauka odnajdzie klucz do nieśmiertelności: „To pewne na sto procent”, zapewnia nas futurolog.

Przysłuchując się, jak ten inteligentny, elokwentny mężczyzna rozwodzi się nad tym, z tak optymistycznym zacięciem, poczułem narastający we mnie niepokój. „Co tu jest nie tak?” — Zadawałem sobie wciąż to pytanie — „Czego tu brakuje? Co mnie niepokoi?” Oto człowiek przedstawia mi świat, w którym humanizm tryumfuje nad każdą pradawną nemezys, być może i nad samą śmiercią, a mimo to czuję, że tego nie kupuję, że wolę już tę nieszczęsną, kruchą, delikatną egzystencję, którą natura obdarzyła nas w chwili narodzin. Dlaczego?

Przede wszystkim odniosłem wrażenie, że ta pełna blichtru wizja wspiera się na dość chwiejnych założeniach — założeniach, których przyjęcie wymaga zlekceważenia pozostałych istniejących obecnie trendów, które budzą wszystko, tylko dobre samopoczucie. Futurolog zakładał z góry, że postęp technologiczny przyniesie wyłącznie korzyści, nie pociągając za sobą poważnych problemów porównywalnych z tymi, jakie nękają nas dzisiaj; że dzięki li tylko inteligencji będziemy w stanie naprawić dawne błędy, bez konieczności odcięcia chciwości, która była tych błędów główną przyczyną. Zakładał, że ludzie spontanicznie przedłożą dobro wspólne nad podszepty nagiej chciwości; że upowszechnienie się materialnego dobrobytu wystarczy do wyeliminowania podejrzliwości, nienawiści i okrucieństwa, które przyniosły tyle cierpień w historii ludzkości.

Jednak analizując rzecz dalej, zdałem sobie sprawę z tego, że to nie wszystko, co niepokoiło mnie w jego słowach. Czułem bowiem, że spokoju nie daje mi coś jeszcze. Zorientowałem się, że u podłoża mojego zaniepokojenia leżała kwestia podejścia. Obraz odmalowany przez futurologa przedstawiał przyszłość, w której istoty ludzkie będą całkowicie zanurzone w doczesnych dylematach, zaabsorbowane walką z naturalnymi ograniczeniami, zorientowane całkowicie na uwarunkowany świat. Co było tak ostentacyjnie nieobecne w tej wizji, to coś, co można by nazwać „wymiarem transcendentnym”. Nie było w niej nawet sugestii, że ludzkie istnienie nie jest zamkniętym kołem, z którego czerpie swój sens; że osiągnięcie prawdziwego spełnienia wymaga odniesienia się do sfery wykraczającej poza to, co skończone i doczesne.

Usuwając wszelkie odniesienia do „wymiaru transcendencji”, futurolog mógł sportretować ludzkość oddaną idei głoszącej, że najwyższe dobro można zrealizować, osiągając całkowitą kontrolę nad światem zewnętrznym, a nie nad sobą. Biorąc pod uwagę, że życie wiąże się z cierpieniem, a cierpienie to narasta w wyniku zderzenia naszych pragnień z naturą świata, możemy radzić sobie z cierpieniem albo poprzez zmianę świata w taki sposób, by był zgodny z naszymi pragnieniami, albo poprzez zmianę samych siebie tak, aby to nasze pragnienia były w harmonii ze światem. Obraz odmalowany przez futurologa przedstawiał świat, w którym dominuje pierwsze podejście. Jednak Buddha i wszyscy wielcy nauczyciele duchowi w historii jednogłośnie zalecali obranie drugiej drogi. Ich zdaniem nasze zadanie nie tyle polega na manipulowaniu zewnętrznymi uwarunkowaniami powodującymi nasze niezadowolenie, co na przezwyciężeniu subiektywnych korzeni niezadowolenia, na pokonaniu własnego egoizmu, pożądań i ignorancji.

Przedkładając to starożytne podejście, nie mam zamiaru sugerować, że musimy biernie poddawać się wszystkim słabościom, na jakie narażeni jesteśmy w życiu. Stoicka rezygnacja z całą pewnością nie stanowi tu odpowiedzi. Musimy dążyć do wyeliminowania wyniszczających chorób, do ekonomicznej i społecznej sprawiedliwości, do stworzenia świata, w którym podstawowe dobra, jak zdrowie i szczęście, są tak powszechne, jak to tylko możliwe. Jednak gdy główną siłą napędową cywilizacji staje się czysta innowacyjność technologiczna, ryzykujemy zawędrowanie w niebezpieczne rejony. Wysiłki podejmowane z prometejską zuchwałością i zmierzające do nagięcia natury do naszej woli, tak by unicestwić wszystkie obiektywne przyczyny naszego cierpienia, zdają się być głównie popisem hybris — arogancji i bezczelności — a, jak wiemy z tragedii greckiej, pycha nieuchronnie ściąga gniew bogów.

Nawet jeśli nasze beztroskie majstrowanie przy porządku natury nie sprowadzi kosmicznego kataklizmu, wciąż ryzykujemy stopniowym osuwaniem się w trywializację i mechanizację ludzkiego życia. Przez uczynienie technologicznej pomysłowości głównym kryterium postępu tracimy bowiem z oczu moralną głębię i uwznioślenie charakteru, które zawsze stanowiły klasyczne wyznaczniki wielkości człowieka. Spłaszczamy wertykalne wymiary naszego jestestwa, redukując samych siebie do czysto horyzontalnej płaszczyzny, w której jedyne, co się liczy, to techniczna biegłość i organizacyjna wydajność. Tym samym zmierzamy coraz dalej w kierunku opisanym przez T.S. Eliota: „I tak się właśnie kończy świat. Nie hukiem, ale skomleniem”.

Gdy tak rozmyślałem nad przewidywaniami futurologa, do głowy przyszły mi wersy z Dhammapady, które rysują uderzająco inny obraz wyzwań, którym musimy stawić czoła w życiu. Wersy te występują w rozdziale „Tysiące” (w. 110-115). Pierwsze cztery mówią o tym, że to nie długość życia ma prawdziwe znaczenie, ale to, w jaki sposób żyjemy, wartości, które uosabiamy prawdziwym sobą: „Lepiej jest przeżyć jeden dzień w cnocie i medytacji, niż żyć sto lat niemoralnie i bez opanowania. Lepiej jest przeżyć jeden dzień w mądrości i medytacji, niż żyć sto lat w głupocie i bez opanowania. Lepiej jest przeżyć jeden dzień w zdecydowaniu i wysiłku, niż żyć sto lat w ociężałości i trwonieniu sił. Lepiej jest przeżyć jeden dzień, dostrzegając powstawanie i rozpad rzeczy, niż żyć sto lat, nigdy nie dostrzegłszy powstawania i rozpadu rzeczy”.

W tych wersach Buddha mówi nam, że naszym głównym zadaniem, wobec którego wszystkie inne powinny być służebne, jest zyskanie panowania nad samym sobą. Wyzwanie, przed którym nas stawia, nie polega na usunięciu wszystkich cierni, którymi usiana jest ziemia, ale na założeniu sandałów, co oznacza poskromienie pragnień odpowiedzialnych za nasze cierpienia w tym dokładnie miejscu, z którego wyrastają: w naszym umyśle. Dopóki nasze życie sterowane jest pragnieniem, niezadowoleniu nie będzie końca, bo usunięcie jednej przeszkody spowoduje tylko pojawienie się kolejnej w samo-powielającym się cyklu. Konieczne jest nie przedłużanie życia przez poprawianie procesów biologicznych, tak by spełniły się nasze najśmielsze marzenia, ale uszlachetnienie życia poprzez trzeźwy trening umysłu w skromnych ramach naszych naturalnych uwarunkowań. A to można osiągnąć, co Buddha wielokrotnie podkreśla, dzięki trojakiej dyscyplinie moralnej wstrzemięźliwości, medytacji oraz głębokiego wglądu w nietrwałość wszystkich uwarunkowanych zjawisk.

Ostatnie dwa wersy tej części mówią o celu, do którego trening ten ma prowadzić, który jest także celem, do którego powinniśmy zmierzać w życiu: „Lepiej jest przeżyć jeden dzień, widząc to, co jest poza śmiercią, niż żyć sto lat, nigdy nie ujrzawszy tego, co jest poza śmiercią. Lepiej jest przeżyć jeden dzień, dostrzegając Najwyższą Prawdę, niż żyć sto lat, nigdy nie widząc Najwyższej Prawdy”. Jeśli rozwój ludzkości ma być czymś więcej niż popisem technologicznych sztuczek wymierzonych w naturalne ograniczenia, potrzebujemy jakiejś gwiazdy przewodniej, która będzie naszym życiowym drogowskazem, czymś, co umożliwi nam przekroczenie granic zarówno życia, jak i śmierci. W buddyzmie taką gwiazdą jest Nibbāna, stan bezśmiertelności, najwyższa prawda, stan poza wszelkimi ograniczającymi uwarunkowaniami. Bez tego transcendentnego elementu możemy nawet poznawać odległe galaktyki i zabawiać się kodem genetycznym, a nasze życie pozostanie próżne i puste. Pełnia sensu może pochodzić tylko ze źródła sensu, z tego, co jest transcendentne i nieuwarunkowane. Dążyć do tego celu, to poznać głębię wartości i szczyt doskonałości, któremu próżna technologiczna zuchwałość nigdy nie dorówna. Zrealizować ten cel, to osiągnąć kraniec cierpienia: odnaleźć bezśmiertelność tu i teraz, nawet pośród tego niedoskonałego świata, który wciąż będzie podlegał, jak zawsze, starości, chorobom i śmierci.


Artykuły o podobnej tematyce:

Sprawdź też TERMINOLOGIĘ


Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi: BlinkListblogmarksdel.icio.usdiggFarkfeedmelinksFurlLinkaGoGoNewsVineNetvouzRedditYahooMyWebFacebook

gnu.svg.png

Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL:

Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.3 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.


cc.png

Można także użyć następującej licencji Creative Commons:
Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0


sasana_banerros.jpg

POMÓŻ FUNDACJI "THERAVADA"
(KRS: 0000464215, NIP: 5223006901, Regon: 146715622)

KONTO BANKOWE: 89 2030 0045 1110 0000 0270 1020


Oryginał można znaleźć na tej stronie: http://www.accesstoinsight.org/lib/authors/bodhi/bps-essay_41.html

Źródło: ©1999 Buddhist Publication Society. BPS Newsletter cover essay no. 41 (1st mailing, 1999). Access to Insight edition 16 June 2011.

Tłumaczenie: Monika Wieczorek