Wersja z lektorem:
Wersja z napisami:
Plik z napisami do ściągnięcia STĄD (kliknij prawym przyciskiem myszy i wybierz "zapisz jako")
KLIKNIJ TUTAJ - POSŁUCHAJ NA SOUNDCLOUDZIE
Udzielanie tylu nauk jest dziwne dla mnicha. Czasem nawet nie wiem, o czym będę mówił następnym razem. Istnieją jednak pewne wytyczne odnośnie do doświadczania i rozumienia buddyzmu. Jak już powiedziałem, przed dzisiejszą medytacją, 8 dni przed Wielkim Piątkiem wygłosiłem kilka nauk w czasie odosobnienia w sali medytacyjnej klasztoru redemptorystów. Kiedy nauczam w jakimś ośrodku medytacyjnym, angażuję się bardzo osobiście, a mój umysł jest pełen spokoju medytacji. Zatem dzisiejszy temat to medytacja i jej działanie.
W obecnych czasach ludzie posiadają masę informacji, wielu ludzi mówi wam, co należy robić i jak przeżywać swoje życie, a czasem i my to robimy tutaj w piątkowe wieczory. Dam wam zatem kilka porad na temat sposobu radzenia sobie z problemami życia codziennego, mimo iż czasem przydarzają się bez końca – rozwiązujemy jeden problem i już pojawia się następny. Bardzo często staracie się zrozumieć szerszą perspektywę, odpowiedzieć sobie na pytania o „sens życia” i „kim jesteście”, a jednym z głównych środków ku temu służących była zawsze medytacja.
Dla tych, którzy nie znają historii buddyzmu, dodam – zaczęło się od jednej osoby, która medytowała pod drzewem Bodhi. Medytacja zawsze stanowiła rdzeń buddyzmu, a jedyną świętą księgą jest właśnie księga medytacji, którą czytacie w swoich sercach, w spokoju waszego umysłu. Pozostałe pisma są drugorzędne, jak i komentarze do nich, idee mnichów, mniszek i moje własne. Najważniejsze powinno być przede wszystkim doświadczenie. Dlatego często uczymy i zachęcamy ludzi, którzy mają kontakt z buddyzmem, aby nie tylko słuchali i wierzyli, ale by słuchając, podążając za wskazówkami buddyjskimi, odkrywali jednocześnie na tej niezwykłej drodze to, czym jest naprawdę szczęście i spokój. Istnieje przecież tyle nieporozumień na świecie, różnych opinii na ten temat i kłótni między ludźmi, a ty czasem jesteś pośrodku tego wszystkiego i zastanawiasz się, kto ma rację, a kto się myli? Katolicy, buddyści, muzułmanie czy ateiści? Nawet w buddyzmie istnieje wiele różnych odłamów; taki odłam będzie bronił takiej formy buddyzmu, a taki mnich powie, że inny mnich powiedział to czy tamto. I czasem to wszystko może stać się takie kłopotliwe! Ale czy po to właśnie tu jesteśmy? Czy może jesteśmy tutaj, żeby odnaleźć spokój umysłu i równowagę?
Pamiętam, że kilka lat temu zarezerwowałem bilet lotniczy. Miałem udać się za granicę, by nauczać. Agencja podróży znajdowała się wówczas na rogu ulicy, ale niestety, w samym środku centrum handlowego. A dla mnicha, który wiedzie bardzo proste życie, pójście do centrum handlowego jest jak zejście do piekła. Tutaj w klasztorze jest tak spokojnie i cicho, a kiedy idzie się do takich miejsc, hałas dopada ze wszystkich stron. Od tego czasu zmieniłem biuro podróży. Teraz znajduje się ono w zachodniej części Perth, a więc nie muszę udawać się do tego centrum handlowego. Jednak za każdym razem, kiedy potrzebowałem tam pójść, stawałem przed drzwiami, zbierałem siły i, spuściwszy oczy, przemierzałem moją drogę. Spuszczona głowa i bieg! To było takie nieprzyjemne dla mnie, to bycie w środku hałasu i zapachów. Kiedy macie spokojny i wyciszony umysł, takie rzeczy są jak wlewanie gorącej wody do zimnej szklanki. Takie okoliczności stają się nieprzyjemne.
Pamiętam, że raz poszedłem tam z jednym mnichem, który usiadł na krześle i zamknąwszy oczy, zaczął medytować. Osoba za ladą spojrzała na niego i powiedziała: „Jak bardzo chciałabym umieć tak robić!”. I naprawdę tak myślała. Widziała po prostu pełnego spokoju człowieka w środku wzburzonego centrum handlowego. To było jak obietnica czegoś, co warto robić, ale czego ona nie mogła sama osiągnąć. I ta obietnica wewnętrznego spokoju, tego nieporuszenia pośrodku życia pełnego kłopotów, jest cudowną rzeczą do doświadczenia. To dlatego medytujemy – by poczuć nieco spokoju i nieporuszoności w naszym życiu. A ten spokój i nieporuszoność mają dwie wielkie korzyści dla was. Po pierwsze: dobrze się czujecie, a po drugie: widzicie życie z szerszej perspektywy, widzicie, czym jest.
Wszystkie mądrości, jakie słyszycie tu w piątkowe wieczory (wielu z was się już o tym przekonało), nie pochodzą z książek, ale z doświadczeń. I skąd mnich o tym wszystkim wie? Jak już powiedziałem innego wieczoru, jednym z najbardziej zadziwiających doświadczeń, jakie miałem, będąc mnichem w Australii, było udanie się na konferencję o transporcie, która się odbywała w hotelu należącym do ministra transportu. Jechałem tam, ponieważ mieliśmy problemy z ciężarówkami przejeżdżającymi obok klasztoru. Kiedy tam dotarłem, z jakiegoś powodu bardzo się wyróżniałem. I wtedy jakiś dziennikarz zainteresował się tym, co tam robię i przeprowadził ze mną wywiad na temat logistyki. Jedną z cech mojego charakteru jest to, że zrobię wszystko, więc przekazałem mu buddyjski punkt widzenia na temat logistyki. I oczywiście, tak jak zwykle, zmyślałem na poczekaniu. Ale opublikowano ten artykuł i kiedy spotkałem tego dziennikarza rok później, powiedział mi: „Nie uwierzy pan, jaki sukces odniósł ten artykuł!”. Mało tego, przedrukowały go prawie wszystkie magazyny o logistyce na świecie pod tytułem „Zen i sztuka logistyki”. A dziennikarz otrzymał wiele maili od innych dziennikarzy, którzy twierdzili: „Nie wiemy, kim jest Ajahn Brahm, ale wygląda na to, że wie, o czym mówi!”. A ja oczywiście nie znam się w ogóle na logistyce. Był to zwykły łut szczęścia, ale i coś jeszcze…
O drugim doświadczeniu mówiłem kilka dni temu w czasie jednego z odosobnień w Perth. Było to w piątek wieczorem po wykładzie o Dhammie, w Radiu 6PR. Znam tam kilka osób, które zawsze chciały zaprosić mnie na jakąś audycję, tzw. talk-show, i jako że jestem zawsze chętny do tego rodzaju rzeczy, powiedziałem: „OK, spróbujmy”. Zatem po zakończeniu wykładu wieczornego udałem się do studia. Wydaje mi się, że było to na High Street w Perth. Dojechałem więc do studia, a że było już mało czasu, więc od razu założyli mi słuchawki, posadzili przed mikrofonem, i przedstawili innym osobom biorącym udział w audycji. Obok mnie siedziała kobieta i powiedziano mi: „Oto pani doktor Gabrielle Morrissey, która jest najbardziej uznanym seksuologiem w Australii i która napisała wiele książek na temat seksu”. Dopiero wtedy zapytałem, co to za audycja. A to była audycja tylko dla dorosłych i prawie dwie godziny spędziłem w idiotycznej sytuacji. Mnich buddyjski, w celibacie od 33 lat, odpowiadający na „osobiste” pytania na temat życia seksualnego. I poradziłem sobie całkiem nieźle! A po trzydziestu minutach – to była dwugodzinna audycja z przerwami na muzykę i reklamy – ludzie dzwonili i mówili np.: „Mam pytanie do Gabirelle Morrissey, dr Morrissey”. A ponieważ mieli problem z wymową „Ajahn Brahm”, nazwali mnie „pan mnich”. Było więc zabawne, gdy dzwonili i mówili: „Mam pytanie do pana mnicha”, i „Mam inne pytanie do pana mnicha”. I po 30 minutach to ja odpowiadałem na wszystkie pytania, zamiast seksuologa, podobno największego specjalisty w Australii, ale przechytrzonego przez mnicha buddyjskiego praktykującego celibat.
Ta historia jest także całkowicie prawdziwa. A tak poważnie, jak mnich może się na tych rzeczach znać? Często ludzie odwiedzają mnichów, żeby opowiedzieć o swoich problemach małżeńskich. Jak jednak mogę znać się na małżeństwie? Jestem mnichem od 33 lat. Ludzie stawiają nam pytania typu: „Skąd pochodzi cała ta mądrość?”. Dzięki tej mądrości możecie rozmawiać o logistyce w sposób sensowny. Możecie rozmawiać o seksie, a ludzie słuchają i mówią: „Wow, to interesujące”. To dlatego, że posiadacie taką niewzruszoność, że widzicie znacznie głębiej niż inni. I pozostając w tej równowadze, widzicie jasno naturę swojego umysłu i umysłów innych. Taka jest moc głębokiej medytacji – spokojne postrzeganie. Właśnie stąd biorą się umiejętności, które pozwalają zasiadać tutaj i nauczać Dhammy każdego piątku wieczorem. To nie jest coś, czego się nauczyłem, nie otrzymałem żadnego dyplomu, ale to wynik siły uspokojonego umysłu. Ponieważ to, co się dzieje w czasie medytacji, to to, że umysł staje się tak spokojny, że zachodzi ciekawy proces. Jest to proces wzmacniania uważności. Czasem wydaje wam się, że w buddyzmie uczymy się obecności umysłu i pełnej świadomości. Ale jak bardzo jesteście uważni? Często poruszacie się we mgle, a jeśli zawsze byliście w tej mgle, uważacie ją za słońce życia. A co się dzieje, jeśli uczycie się poprawnie medytować? Umysł staje się całkowicie nieporuszony. I pewien proces zaczyna się toczyć, proces, który sprawia, że wasza energia już nigdy się nie marnuje na różne bezowocne myśli, na kontrolowanie, na narzekanie, na wszystkie te starania i wysiłki, które zajmują większość naszego życia. To tak jak byśmy odbywali długą podróż i jak bylibyśmy bardzo zmęczeni z powodu ciągłego marszu w stronę kolejnego etapu. A teraz znajdujemy ławkę, możemy usiąść. Niekoniecznie jakąś wygodną ławkę, zwykły kamień może wystarczyć. Kładziemy bagaże i siadamy, by odpocząć chwilę. I w czasie tego odpoczynku od podróży poprzez życie, poprzez czas, by osiągnąć jakieś miejsce, dotrzeć gdzieś – zatrzymujemy się. Co za ulga! Im częściej się zatrzymujemy i im lepiej odpoczywamy, tym więcej odzyskujemy energii – powraca energia naszego umysłu i umysł staje się pełen energii. A ta energia, raz zrekonstruowana, staje się wzmocnioną uważnością i potrafi czasem zaskoczyć. Kiedy umysł staje się silniejszy, życie staje się piękniejsze, bardziej interesujące i radosne.
Gdy po raz pierwszy zdałem sobie z tego sprawę (to było w czasie mojego pierwszego odosobnienia medytacyjnego), byłem studentem, miałem 19 lat. Wynajęliśmy 2 czy 3 stancje w Cambridge. Było to na Bateman Street 39 lat temu i od tego czasu nigdy nie myślałem o tej ulicy. Ale kiedy medytujecie, wasza pamięć się wzmacnia i przypominacie sobie jasno szczegóły z odległego czasu. W tych pokojach medytowaliśmy 9 dni. Ale przed rozpoczęciem tego odosobnienia miałem kilka obaw: lubiłem moje własne jedzenie, a wiedziałem, że kucharze w Anglii plasowali się na dole listy najlepszych kuchni europejskich. Wydaje się, że kuchnia angielska polepszyła się od tamtego czasu, ale wtedy Anglicy nie słynęli ze swojej kuchni. A na samym dnie kiepskich już kucharzy angielskich pracowali kucharze w akademikach dla niezamożnych studentów niemogących pozwolić sobie na skargi. Kucharze ci przygotowywali dla nich posiłek z trzech dań: papka, papka i papka. Nieważne, co mieli w menu, było to gotowane tak długo, że miało zawsze ten sam smak. Ci, którzy znają te czasy, wiedzą, o czym mówię. Więc myślałem, że jedzenie będzie straszne podczas tego odosobnienia i to dopiero będzie naprawdę okropne. Ale z zaskoczeniem odkryłem, że w czasie odosobnienia jedzenie było pyszne i bardzo apetyczne. Na początku myślałem, że mam szczęście, bo oto dzięki mojej kammie trafiłem na najlepszy akademik w Anglii. Ale tak naprawdę jedzenie było zwyczajne, jednak ponieważ medytowałem i stawałem się nieporuszony, mój umysł rozwijał tyle energii, że potrafiłem wychwycić najmniejszy cień smaku, który się ostał. I teraz dzięki doświadczeniu wiem, że kiedy uczestniczycie w odosobnieniu, jedzenie smakuje zawsze lepiej niż zwykle. I nie zależy to od sposobu gotowania ani od składników czy kucharza, ale to sprawa umysłu. Co to znaczy? Ci z was, którzy nauczyli się pozostawać nieporuszeni podczas medytacji, wykształcili bardzo silną uważność umysłu. I kiedy pójdziecie wieczorem na kolację, docenicie ją jeszcze bardziej. Jeśli więc musicie iść do drogiej restauracji, nie zapomnijcie pomedytować pół godziny wcześniej, docenicie wtedy wydane pieniądze. Prawdą jest zatem, że kiedy energia waszego umysłu się polepsza, stajecie się bardziej świadomi i wrażliwi. I nie tylko jedzenie zyskuje lepszy smak, ale całe otoczenie wydaje wam się lepsze.
Często w czasie nauk daję taki dobry przykład (już dawno o nim nie mówiłem tutaj w piątkowe wieczory). To opowieść o klasztorze Bodhinyana, gdzie mieszkam (wielu z was już tam było i wiecie, że to na wzgórzu, 2 km pod górę). W czasie dziewięciu pierwszych lat zawsze wjeżdżałem i zjeżdżałem ze wzgórza samochodem, ale pamiętam, że raz, wczesnym rankiem, wiosną, miałem czas i poprosiłem kierowcę o zatrzymanie się w dolinie. Chciałem pomaszerować. I tak zrobiłem, wspiąłem się na to wzgórze pieszo. I kiedy wchodziłem, spotkało mnie coś dziwnego – nie mogłem rozpoznać pejzażu! Wydawał się inny od tego, który znałem. Byłem tak zaskoczony, że zatrzymałem się zakłopotany, czy aby jestem na tym samym wzgórzu. Tym razem wszystko było takie wspaniałe! Stałem, podziwiając pejzaż, którego wcześniej nie zauważyłem. I zastanawiałem się, co się dzieje, dlaczego nie mogę rozpoznać tego krajobrazu. Jeśli mi nie wierzycie i zawsze pokonujecie tę drogę samochodem, jednego dnia zatrzymajcie się i wróćcie pieszo, a zobaczycie rzeczy, których wcześniej nie dostrzegaliście.
Rozmyślałem o tym, co mi się przydarzyło. Kiedy patrzycie przez okno samochodu, nawet jadącego tylko 35-40 km/godz., światło nie ma wystarczająco dużo czasu, by stworzyć odpowiedni obraz na dnie oka. Zamiast tego przychodzi nowy obraz zastępując stary i musisz skupić się na nim, a potem jeszcze kolejny obraz. Detale i kolory nie wytwarzają się kompletnie, ponieważ musicie skoncentrować się na następnym obrazie, i znów na następnym… Zatem kiedy zwolniłem, zacząłem widzieć szczegóły, których moje zmysły nie były w stanie wychwycić, ponieważ jeździłem zbyt szybko. Widziałem skały, drzewa, krzewy, których wcześniej nie znałem. A ponieważ przemieszczałem się wolniej, pod wpływem procesu fizycznego reakcji chemicznej wynikającej ze światła, które tworzy się na dnie oka, kolory stawały się bogatsze, zieleń stawała się bardziej świetlista, a kiedy zatrzymałem się zupełnie, wtedy dopiero oczy zyskały odpowiedni czas potrzebny do stworzenia kompletnego, szczegółowego obrazu. Mogłem dostrzec światło na skałach, ich teksturę, różne odcienie szarości, krzaki, drzewa, wszystko. Jakie to było wspaniałe! Ponieważ widziałem strukturę drzew, to uformowały się one całkowicie, a kolory stały się jaskrawe, co spowodowało, że stały się piękniejsze. Jeżdżąc samochodem, jak na podkoszulku, który był prany setki razy, widziałem kolory rozmyte, pastelowe, przygłuszone. Gdy zwolniłem, moje zmysły miały czas, by widzieć, a mój umysł – czas, by rozpoznać i w tym spokoju umysł się ożywił, i mogłem lepiej widzieć, co się działo, i to było jeszcze wspanialsze.
Zatem jeśli wyślecie swojego męża na kurs medytacji, to gdy wróci do domu, pomyśli, że jego żona jest dużo piękniejsza niż była. Medytując, będziecie mogli lepiej dostrzegać piękno. Wszystkie te wspaniałe rzeczy, które łączą męża i żonę od tak dawna, dzieją się zbyt szybko, żeby zdać sobie z nich sprawę. Wtedy nagle się pojawią! „O rany, Kochanie, zmieniłaś wygląd, kiedy byłem na odosobnieniu? Nie. Ja tylko wyostrzyłem mój umysł, mogę lepiej widzieć i lepiej doceniać”.
Ten przykład jest bardzo ważny, ponieważ pokazuje, co to znaczy być przebudzonym. Wzmacniamy nasz umysł. Zatem kiedy zaczynamy medytować, pamiętajmy, że to tylko sprawa nieporuszoności. Pozwólmy rzeczom się zatrzymać i bądźmy niewzruszeni. W tej nieporuszoności odnawiacie swoją energię i dzięki niej widzicie jaśniej. Świadomość umysłu staje się mocniejsza, postrzegacie głębiej niż inni. I ta wyraźniejsza percepcja jest percepcją szczęśliwszą. Medytujący stają się szczęśliwsi.
Kiedy kilka tygodni temu byłem w Hongkongu, by nauczać medytacji, spotkałem tam francuskiego mnicha, który stanowił obiekt eksperymentów profesora Davidsona, chyba z uniwersytetu Wisconsin. Skanował on rezonansem magnetycznym wiele osób, żeby dowiedzieć się, które były najszczęśliwsze. I ten mnich, Michel Foucault, nie, Matthieu Ricard, znalazł się na pierwszym miejscu. Jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Przyjemny tytuł, nieprawdaż? I ta ocena nie ma nic wspólnego z subiektywnym odczuciem, bo przecież był przeskanowany! I zdał sobie sprawę, że był naprawdę szczęśliwy tylko dlatego, że wzniecił swoją energię, praktykując medytację.
Czujecie się czasem zmęczeni? Macie wrażenie, że po prostu włóczycie się przez życie? Wasze życie jest jak brzemię, ponieważ nie pozostajecie wystarczająco niewzruszeni, nie wiecie, jak naładować swoją energię. Jednak mając ustabilizowany umysł, macie również umysł pełen energii, szczęśliwy umysł. Możecie widzieć dogłębnie, co się dzieje.
Jest jeszcze jedna rzecz, której także uczyłem w czasie odosobnień w Perth. Kiedy zaczniecie być nieporuszeni, zaczną dziać się dziwne rzeczy. Kilka lat temu jedna osoba w czasie odosobnienia w Perth powiedziała mi, że miała dziwne doświadczenie w czasie medytacji – doszła do pewnego etapu, kiedy była bardzo spokojna, ale czuła silne gorąco na plecach, jak ogień. To nie było nieprzyjemne doświadczenie ani bolesne, ale było jak sygnał, który się pojawił nie wiadomo dlaczego. „Co się stało?” – pytam. „Kiedy medytowałam, odczułam silne gorąco”. Zapytałem więc: „Kiedy miała pani wypadek?” Spojrzała na mnie i zapytała: „Ajahn Brahm, czytasz w moich myślach? To się stało kilka lat temu”. Ja na to; „I w wypadku ucierpiały plecy i ramiona.” „Tak, ale skąd o tym wiedziałeś?” To nie żadne moce psychiczne, później sama mi o tym opowiedziała.
W naszych ciałach toczy się ciekawy proces – nasz własny proces odnowy, któremu czasem przeszkadzamy. Z powodu stresu blokujemy ten proces, nie dajemy mu wystarczająco dużo czasu i zbyt krótko relaksujemy nasze ciało. Energia krąży tam, gdzie jest konieczna. W medycynie indyjskiej w czasach Buddhy nazywano ją wiatrem, który krąży w całym ciele. Energia krąży… I pewnie wiecie, że Chińczycy nazwali tę energię „czi”, a choroby uważali za blokady energii krążącej w ciele.
Pamiętam, że kilka lat temu w którymś magazynie buddyjskim czytałem artykuł o pewnym tradycyjnym lekarzu tybetańskim, uciekinierze z Tybetu. A był to jeden z najlepszych medyków. Nie mówił ani nie czytał w ogóle po angielsku. Zaprowadzono go do jednego ze szpitali w USA, żeby go przetestować. Pokazano mu pacjentów i poproszono o ich zdiagnozowanie. Myślę, że badał puls, tak jak to się robi w medycynie chińskiej, gdzie jest chyba 9 rodzajów tętna. Zatem zbadał puls jednej osobie i mówi: „Ten człowiek ma blokadę wokół serca. Ma powiększone tętnice w okolicy serca, co może być przyczyną złego pulsu”. Zinterpretował to tylko na podstawie blokad w przepływie energii. Lekarz ze Stanów ze skanerem wykrył zatkaną tętnicę w okolicy serca, czyli stwierdził to samo. Jest więc dużo prawdy w idei blokad energii wewnątrz ciała.
A co się dzieje, gdy naprawdę się odprężycie? Te blokady się uwalniają, jeśli tylko przestaniecie przeszkadzać. Ciało wie, co ma robić, i wie to dużo lepiej niż wy. To właśnie poprzez doskonałą relaksację ciała i umysłu energia zaczyna krążyć tam, gdzie jest niezbędna. I kiedy ta energia wyłania się i rozprzestrzenia, to wtedy czujecie się naprawdę dobrze. Oto dobrodziejstwo dla zdrowia tego, kto praktykuje medytację. Ale nie możecie robić niczego na siłę. Musicie puścić, zrelaksować się i pozwolić, by rzeczy się działy. Wiele osób napotyka problemy w osiągnięciu stanu głębokiej medytacji, ponieważ chce za bardzo się kontrolować. A w medytacji – żadnej kontroli.
Ci z was, którzy są buddystami, powinni wiedzieć, że naucza się dwóch rodzajów medytacji. Nie myślcie, że to vipassana i samatha, to przecież to samo. Medytacja samatha znaczy „spokój”, vipassana – „wgląd”. Pewnego razu była sobie pani Samatha (tzn. pani Spokój) i jej mąż, pan Wgląd, Vipassana. Zdecydowali się wspiąć na wzgórze. Pani Samatha weszła na szczyt wzgórza, ponieważ na szczycie panował taaaki spokój. A pan Vipassana poszedł, ponieważ roztaczał się stamtąd niezwykły widok. Oboje weszli więc z różnych powodów, ale kiedy pan Samatha przybył na szczyt… Pan czy pani? Już sam nie wiem, co mówię… Zmienili płeć, wchodząc na górę. No więc kiedy pani Samatha dotarła na szczyt, doceniła spokój i ciszę w oddaleniu od miasta, ale nie tylko spokój, doceniła też widok! A kiedy pan Vipassana, pan Wgląd, dotarł na szczyt, docenił widok, bo dla niego przybył, ale docenił też spokój, niewzruszoność. Ponieważ na szczycie widok i spokój zawsze współistnieją - nie ma różnicy między tymi dwoma rodzajami medytacji. Tak więc dwa rodzaje medytacji w buddyzmie to: medytacja Drugiej Szlachetnej Prawdy i medytacja Trzeciej Szlachetnej Prawdy.
Dla tych, którzy nie znają podstaw buddyzmu, [wyjaśniam], że Druga Szlachetna Prawda brzmi: pragnienie prowadzi do cierpienia, a Trzecia Szlachetna Prawda mówi, że zaniechanie prowadzi do oświecenia, do spokoju. Istnieją zatem dwa rodzaje medytacji: medytacja pożądania, chcenie, chcenie, chcenie… I ona prowadzi do cierpienia. Jeśli medytujecie, że czegoś chcecie, będziecie cierpieć, staniecie się sfrustrowani, staniecie się nerwowi. Chcąc czegoś, nie znajdziecie nigdy spokoju.
Innym sposobem medytacji, medytacji Trzeciej Szlachetnej Prawdy, jest puszczenie. Prowadzi ono do Nibbāny i do spokoju. Zatem kiedy medytujecie, przypomnijcie sobie o tych dwóch rodzajach medytacji: chcenie, chcenie, chcenie i puszczenie, puszczenie, puszczenie. Jeśli pragniecie osiągnąć spokój, praktykujcie Trzecią Szlachetną Prawdę.
Cśśsi… Przestańcie robić cokolwiek. Przestańcie kontrolować. Słyszeliście wyjaśnienie słowa „współczucie”? Sposób, w jaki wyjaśniam, czym jest współczucie i miłująca dobroć, polega na powiedzeniu: „Drzwi mego serca są otwarte, kimkolwiek jesteście, cokolwiek zrobiliście, moja miłość do was jest bezwarunkowa”. To też jest medytacja puszczania: ta chwila, jakakolwiek nie jest, przyjemna bądź nieprzyjemna, wzburzona, senna… drzwi mojego serca są na nią otwarte. Bezwarunkowo, niezależnie od tego, czym mogłaby być.
Współczucie i brak przywiązania są dokładnie tym samym. Współczucie jest wtedy, gdy nie kontrolujecie obiektu waszej życzliwości. Jeśli naprawdę kochacie swojego partnera, nie próbujcie nigdy go kontrolować. Kochajcie go za to, kim jest, a wasza miłość da mu wolność. Jeśli kochacie siebie samych z mądrością i współczuciem miłującej dobroci, nie powinniście nigdy myśleć: „Jestem beznadziejny, powinienem działać lepiej, powinienem być lepszym rodzicem, lepszą matką, lepszym ojcem, lepszym partnerem, lepszą opiekunką, lepszym mnichem…”. Miłująca dobroć to powiedzenie sobie samemu: „Drzwi mojego serca są dla mnie otwarte. Nieważne, co zrobiłem, nieważne, kim jestem. Wejdź!”. Zawrzyjcie z sobą pokój.
To jest właśnie dokładnie to, co robicie, medytując. Będąc całkowicie świadomym chwili obecnej, mówicie: „Drzwi mojego serca są otwarte na tę chwilę, na mój umysł, na moje ciało, na moją świadomość”, bezwarunkowo, kimkolwiek jesteście i cokolwiek robicie. Wejdź! Zawieracie pokój z waszym umysłem, z waszym sercem – tak właśnie medytujcie. Nie medytujecie, żeby spróbować gdzieś dojść czy spróbować stać się kimś innym. Wysilając się za bardzo, spinacie się. Niektóre osoby, medytując, kończą jeszcze bardziej zagniewane niż były na początku, ponieważ nie medytują poprawnie. Jeśli medytujecie jak trzeba, odpuszczając, w spokoju i niewzruszoności, wszystkie problemy, które mieliście w głowie, mają tendencję do znikania.
W książce, którą napisałem, „Otwieranie drzwi swojego serca” znajduje się piękna historia związana z życiem i medytacją, pochodząca od samego Buddhy. W niektórych pismach zwanych Udana [Dubbaṇṇiya Sutta (SN.11.22)], opowiada On sławną historię o potworze, który żywił się gniewem. Historia zaczyna się w pałacu, dawno temu. W tym pałacu cesarz był często nieobecny z różnych przyczyn. I raz, gdy go nie było, potwór przybył do pałacu. Ten demon był tak brzydki i przerażający, że całą straż sparaliżowało ze strachu. Pozwoliło to potworowi dotrzeć do pałacu i zasiąść na tronie. W tym momencie straże się ocknęły i zakrzyknęły: „Wynoś się stąd! Za kogo się masz?! To jest tron cesarza, wynoś się!!!”. Po tych złośliwych słowach potwór stał się większy, brzydszy… I im bardziej go źle traktowano, tym bardziej sytuacja się pogarszała.
Straże zrobiły wszystko, co mogły, by zalać potwora potokiem najgorszych obelg, ale on nie chciał odejść. Grożono mu i straszono, ale z każdym nieładnym słowem, z każdą brzydką myślą potwór coraz bardziej tył, stawał się brzydszy i bardziej agresywny. I trwało to jakiś czas. Gdy cesarz wrócił, demon był już ogromny jak pół pałacu i straszliwie brzydki. Myślicie, że widzieliście coś strasznego w „Obcych”, ale nie ma nic straszniejszego niż ten demon. Jak to napisałem w mojej książce: „Śmierdział tak strasznie, że spowodowałby wymioty nawet u robala”. Z mową jeszcze gorszą niż to, co możecie usłyszeć na stadionie we Freemantle, kiedy Dokerzy przegrali z Orłami… okropny język. Ale powodem, dla którego cesarz został cesarzem, była jego przebiegłość, wiedział zatem, co robić. Kiedy zobaczył demona, powiedział: „Miło cię widzieć. Dziękuję bardzo za przybycie. Minęło już tyle czasu od pańskiej ostatniej wizyty. Czy ktoś zaproponował panu już coś do picia? Ma pan ochotę na szklankę herbaty? Mamy Dilmah prosto ze Sri Lanki. A może miętową? Jest dobra dla zdrowia”.
Słysząc te miłe słowa, demon stawał się chudszy, mniej brzydki i mniej agresywny. I wszyscy zrozumieli przekaz. Zapytano więc, czy chciałby coś zjeść, np. pizzę. „Rozmiar monstrualny, oczywiście. Chciałby pan może masaż stóp? Większość potworów nie ma masowanych stóp, a refleksologia jest tak przyjemna”. Zaczęli masować mu stopy i robili, co mogli, żeby poczuł się dobrze. I byli bardzo mili dla potwora. A każde dobre działanie powodowało, że stawał się mniejszy i mniej agresywny. Bardzo szybko odzyskał rozmiar, jaki posiadał, gdy się zjawił. Czy wtedy się zatrzymali? Nie. Kontynuowali bycie życzliwymi do momentu, aż stał się tak mały, że wystarczył jeden prosty miły gest i zniknął całkowicie.
Tę historię opowiedział nam Buddha. Nigdy nie mówił oczywiście o pizzy – ja to dodałem. Ale nazwał ją: „O demonie, który karmił się gniewem”. Demon żywi się gniewem – im więcej mu go dajemy, tym bardziej staje się gruby, brzydki i odpychający. Ta historia dobrze reprezentuje to, co spotykamy często w życiu, ponieważ istnieje wiele potworów żywiących się gniewem.
Czasem kiedy mąż wraca z pracy, jest właśnie takim potworem żywiącym się gniewem, a jeśli żona też wpada w złość, staje się większy i brzydszy. Jego słownictwo staje się złe. Ale potwór, o którym tu mówimy, ten żywiący się gniewem, to wasz stan umysłu. Ileż to razy nim jesteście dla siebie samych, mówiąc sobie, że go nie lubicie i odrzucacie, ponieważ jest brzydki, odpychający, agresywny czy inny, nie kochacie go. Wiele z naszych myśli, które nam towarzyszą, jest jak potwory żywiące się gniewem. Im mniej je lubimy, tym bardziej stają się złe.
W czasie waszej medytacji, cokolwiek zobaczycie, cokolwiek poczujecie, mówcie: „Witam, dziękuję, że przyszedłeś, co mogę dla ciebie zrobić?”. I dzięki tym życzliwym gestom demon depresji, demon braku własnej wartości, demon strachu i sam demon gniewu stopniowo się zmniejszą. I dzięki życzliwości wszystkie demony, które przerażają ludzi, szybko znikną na zawsze. Bądźmy pełni życzliwości, akceptacji, gódźmy się ze wszystkim, nie wszczynajmy wojny. To jest to, co nazywamy medytacją Trzeciej Szlachetnej Prawdy – dążymy do pokoju, a nie do wojny z naszym własnym umysłem.
Jest tylu ludzi agresywnych, używających przemocy nie tylko w stosunku do własnego ciała, ale i umysłu. Przemoc w stosunku do ciała to niedawanie sobie odpoczynku, niewysypianie się, brak czasu dla siebie, zbyt dużo pracy… Przesuwamy ciągle granice – to właśnie jest przemoc w stosunku do własnego ciała. A jeśli udacie się do szpitala w Perth, zobaczycie, jak wielu ludzi czeka na chemioterapię. Ilu ludzi ma problemy zdrowotne! Są sami ze swoimi chorobami, które wydają się kpić z medycyny. Skąd pochodzą? Z gwałtu zadanego swojemu ciału. Z przesunięcia zbyt daleko granic wytrzymałości. Także wszystkie problemy psychiczne, które mają ludzie we współczesnym świecie i dlatego wypełniają gabinety psychologów i psychiatrów – wszystkie są konsekwencją gwałtu zadawanego swojemu umysłowi. Byliście dla siebie zbyt okrutni, zamiast być życzliwymi dla przejawiających się co chwila stanów umysłowych. To dlatego te demony urosły tak, że wchłonęły ponad połowę waszego umysłu. Ale jeśli powiecie „Witaj” i będziecie uważni i pełni spokoju, wtedy wasz demon zmniejszy się. Zatem jaki by nie był moment, gdy medytujecie, jeśli chcecie wiedzieć, jak mieć spokojny umysł, to nie możecie mieć spokoju, robiąc wojnę. To jest to, z czego zdał sobie sprawę pan Bush, jak i inni – nie ma pokoju dzięki wojnie. Co zresztą napisał Wiliam Blake w jednym ze swoich wierszy; gdy go przeczytałem, nigdy go nie zapomniałem, ponieważ znalazłem w nim wiele prawdy. Wydaje mi się, że Blake był z XVII wieku. Napisał: „Zemsta idzie w stronę Tyrana i znajduje Tyrana w łóżku, i ucina głowę przerażającego Tyrana, i zastępuje jego miejsce”. Zabijając tyrana, sami stajemy się tyranem. Prowadząc wojnę, nigdy nie osiągniecie spokoju. Przeciwnie – spowodujecie jeszcze więcej wojen.
Tak samo dzieje się z waszym umysłem. Dlaczego prowadzicie z nim wojnę, zamiast zawrzeć pokój? Czasem nazywam medytację „domem spokoju”. Dom, zwłaszcza taki jak tu, w Perth, zbudowany jest z cegieł. Kiedy chcemy zbudować dom, gromadzimy cegły, jedna na drugiej i tak dalej. I mamy w końcu dom. To samo dzieje się z domem pokoju w czasie medytacji. Medytacja jest zbudowana z wielu chwil pokoju, jedna po drugiej. Zawieracie pokój z każdą chwilą, w każdej chwili jesteście z nią w pokoju, pełni współczucia i uważności, łagodności i braku agresji. Akceptujecie tę chwilę za to, czym jest, taką jaka jest. Uwielbiacie ją. Ze współczuciem i uwagą.
Jako mnich nie wiem wiele o dzieciach, ale czasem ludzie przynoszą mi dzieci do klasztoru po to, bym je pobłogosławił. Czasem muszę je nawet nosić, a zdarza się im załatwić w pieluchę i brzydko pachnieć. I kiedy oddaję je rodzicom, mówię sobie: „O, jak to dobrze być mnichem”. I dla mnie to jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy do zrozumienia, jak można kochać dziecko, które tak brzydko pachnie i jest tak odpychające. To szaleństwo. Ale matka kocha swoje dzieci. Uwielbia je i nie czuje kupy. A kiedy krzyczą, uważa, że są urocze. To zaskakujące widzieć, co potraficie kochać. A jeśli matka może kochać coś takiego, to wy możecie z pewnością pokochać wasz umysł. Wasz umysł jest też z pewnością trochę dziki, ale nie krzyczy tyle, co dziecko. Czasem krzyczy, ale tylko tyle, co dziecko, które narobiło w pieluchę. Współczucie i niewzruszoność są zadziwiającymi rzeczami, kiedy uda się wam je zaakceptować i pozostać z nimi w pokoju. A jeśli uda wam się pogodzić z każdą chwilą, bez toczenia z nią walki, bez próby by ją zmienić, bez próby ucieczki, pozbycia się jej czy pójścia gdzie indziej, ale tylko by budować pokój, zobaczycie, że stworzycie niezwykły spokój. Jesteście w trakcie budowania domu spokoju, wielkiej niewzruszoności umysłu. Robicie to, będąc w pokoju z każdą chwilą. Tworząc pokój, umacniasz spokój, który prowadzi do stabilności. Będąc w pokoju, możecie odpocząć. To pewne, że droga jest jeszcze długa, ale nie teraz. Teraz czas zobaczyć, co już zostało zrealizowane. Patrzycie wstecz, żeby zobaczyć, co zostało zrobione i to was upoważnia do bycia w pokoju. Czasem radzę ludziom, którzy wracają do siebie po wieczornym wykładzie o Dhammie, po długim dniu pracy i kiedy odnajdują się w kuchni nad zlewem pełnym brudnych naczyń, mówiąc: „O nie, jeszcze i to do mycia”. Radzę spojrzeć na czyste naczynia na półkach i jeśli jest ich więcej niż brudnych, to OK, możecie iść spać. Nie patrzcie na naczynia, które potrzebują umycia, spójrzcie na te umyte!
Pozwólcie sobie na przerwę, niezależnie od tego, czy naczynia są umyte, a praca zrobiona i czy jesteście w stanie odpocząć w spokoju. Bo wiecie, gdzie ludzie odpoczywają w spokoju w naszym świecie? Na cmentarzach! Nie czekajcie więc na to, by się tam znaleźć. Przyznajcie sobie kilka chwil spokoju. Bycie ze sobą w pokoju jest czymś ważnym, ponieważ kiedy pozostajecie spokojni i świadomi każdej chwili, tworzy się uważność. Ponieważ jesteście spokojni i odpoczywacie, energia zaczyna się rozwijać. Jedzenie staje się lepsze. Żona wydaje się ładniejsza. Życie wydaje się szczęśliwsze. A szczególnie jesteście wrażliwsi i doceniacie lepiej wszystkie rzeczy.
Doceniacie życie? Naprawdę? Daje wam ono przyjemność w każdej chwili? Zbyt często ścigamy się, nie doceniamy życia, nie znajdujemy w nim radości. Jeśli naprawdę wpadniecie w tę ciemność, która nazywa się depresją, życie staje się takie szare. Z pełną uważnością depresja znika, nie może się pojawić. Jesteście tacy silni i tryskający życiem. Przypomnijcie sobie ten dowcip (nie powiedziałem dziś wystarczająco dużo dowcipów) – to zupełnie poza tematem, ale co tam. Przychodzi facet do lekarza, a lekarz mówi: „Przykro mi, ale ma pan raka”. „Cholera, to zła wiadomość”. Po czym lekarz dodaje: „Zauważyłem też, że ma pan alzheimera”. „Alzheimer? To nie tak źle, przynajmniej nie mam raka!”. To rodzaj dowcipów, kiedy najbardziej bystrzy śmieją się, zanim wszyscy zrozumieją.
Wracając do tematu, doceniacie życie po prostu dlatego, że macie więcej energii i ponieważ zaczynacie widzieć głębiej. Stąd cała mądrość, którą przekazuję, gdy uczestniczę w audycji radiowej, nie mając żadnej znajomości poruszanego tematu, a mówię mimo wszystko bardzo głębokie rzeczy. Mamy tendencję, by lepiej widzieć, a ideą główną nauczaną w buddyzmie jest, by nauczyć się samemu widzieć prawdę. O czym naprawdę mówimy? Jaka jest natura ludzka? Sami znajdźcie odpowiedź. Buddha doszedł tak daleko w swojej medytacji, jego świadomość umysłu była tak silna i tak błoga.
Zaczynacie widzieć naprawdę bardzo, bardzo głęboko naturę życia i to, jak przeżywać własne życie. Widzieć, jak jest ważne, by zrobić przerwę, kiedy to konieczne, jak ważne jest, by nie być negatywnym, jak ważne jest pomagać ludziom, myśląc nie zawsze tylko o sobie, myśląc nie zawsze tylko o innych, ale myśląc o tym, co jest miedzy nami, to wszystko. Mieć dobre relacje w rodzinie to nie tylko wasza sprawa ani sprawa waszego partnera, ani waszych dzieci, to sprawa nas wszystkich jako społeczności.
W społeczności religijnej to nie kwestia mnichów ani mniszek, ani świeckich. Nie mogę istnieć bez was, a wy nie możecie istnieć beze mnie. To sprawa nas wszystkich. Interes osobisty znika a relacje stają się ciągłe. Byłoby cudownie, gdyby politycy zdali sobie z tego sprawę. To, co się liczy, to nie osobista władza, ale by pracować razem, by postępować w tym samym kierunku. Gdy ludzie biorą ślub, mówię im: „Przed ślubem, byłeś dwunogim zwierzęciem zwanym mężczyzną, byłaś dwunogim zwierzęciem zwanym kobietą. Teraz, kiedy jesteście połączeni, stajecie się słoniem na czterech nogach. A co jest ważne dla słonia na czterech nogach? Nieważne, które to przednie, a które tylne nogi – ważne, żeby wszystkie cztery szły w tym samym kierunku. Jeśli nogi przednie idą w jednym kierunku, a tylne w innym, słoń upada na głowę. A jeśli słoń roztrzaska sobie głowę, trudno mu będzie się podnieść, taki jest ciężki”. Stąd w naszym interesie jest nauczyć się razem żyć i razem pracować. Rozumiemy to, kiedy umysł staje się uważny. Łatwo jest znaleźć porozumienie z katolikami, muzułmanami i zacząć pracować razem. Konfrontacje, zróżnicowane opinie, poniżanie innych, a jeśli poniżacie kogoś drugiego, sami również się poniżacie.
Mówię często, że kiedy jesteście źli i krzyczycie na kogoś, to jakbyście na niego rzucili rozżarzony węgiel, który parzy. Jednak kończycie zawsze, parząc swoje dłonie w taki czy inny sposób, kiedy jesteście rozgniewani. Wiele z naszych zachowań jest głupich, nie widzimy jasno, nie jesteśmy wystarczająco uważni i świadomi. Kiedy budzicie się w pełnej świadomości, widząc głębiej, nagle zdajecie sobie sprawę i pytacie: „Dlaczego ranię tę osobę, z którą się ożeniłem? To nie ma sensu. To mnie rani i nas rani, rani dzieci i wszystkich wokół. Ranię, to wszystko”. Dlaczego robicie tyle złego? To głupie.
Któregoś dnia ktoś mnie zapytał: „Czy jest coś, co postrzegane jest w buddyzmie jako zło?”. Nie ma nic, co jest w buddyzmie nazywane złem, istnieje tylko głupota tych, którzy nie widzą wyraźnie. A na to jest zawsze jedna rada. Rozwiązaniem na zło czy głupotę nie jest próba zniszczenia czy odepchnięcia złych czy głupich osób ani wsadzenie ich do więzienia w celu egzekucji. Rozwiązanie brzmi: Otwórzcie oczy, a zobaczycie jaśniej. To jest to, co robimy tutaj. Nie słuchając, nie ucząc się, nie tworząc nowych idei czy koncepcji, ale budząc się poprzez medytację, mając doskonałą uważność umysłu. Kiedy widzimy jasno, tak wiele problemów się rozwiązuje.
I dlatego (muszę już kończyć) wiecie, co oznacza słowo „buddha”? Nie znaczy „bycie oświeconym”, jak myślą niektórzy mnisi w moim klasztorze. To słowo pochodzi ze starego palijskiego i sanskryckiego słowa „bujjhati”, które znaczy „przebudzony”. To ktoś, kto się przebudził. To nie znaczy, że wyspaliście się dobrze w łóżku tego ranka, ale że macie dobrze ustabilizowaną uważność i że widzicie jasno. A kiedy postrzegamy jasno, co się dzieje? Rozwiązujemy problemy wewnątrz siebie: problemy z życiem, związane z seksem, z logistyką. To dlatego, kiedy jesteście przebudzeni, możecie stawić czoło wszystkim tym problemom i sprawom, które tak was dotykają. To zadziwiające jak efektywni wtedy jesteście.
Kończę ten wykład, ale w niedzielę jadę do Londynu. Wiecie, dlaczego tam jadę? Ponieważ… znalazłem sposób, by uczestniczyć w konferencji na temat zasobów ludzkich. Tym razem więc nie udzielę lekcji na temat seksu czy logistyki, ale na temat biznesu. I to na bardzo zaawansowanym poziomie. Sprowadzają mnie z Perth, płacą za samolot i pokój w hotelu, żebym mógł nauczać szefów przedsiębiorstw, jak zarządzać firmami.
Jestem buddyjskim mnichem, który nie ma pieniędzy ani biznesu, ani doświadczenia. I dlatego to właśnie mnie wybrali. Szukali i powiedzieli: „Właśnie takiego faceta nam potrzeba”. Dlaczego? „Bo się obudziłeś”. I kiedy jesteście przebudzeni, możecie uczyć wszystkiego kogokolwiek, kiedykolwiek. To dlatego bycie mnichem jest zabawne. Zatem wy także pewnego dnia przebudźcie się poprzez medytację i uważność umysłu, miejcie szczęśliwe życie i podróżujcie po świecie za pieniądze innych. Korzystajcie z tego.
Dziękuję bardzo.
OK, teraz, czy są jakieś pytania do dzisiejszej mowy na temat budzenia się? Cieszę się, że nikt podczas tej mowy nie zasnął.
Nie? W porządku.
O autorze
Brahmavamso Ajahn
zobacz inne publikacje autora
Czcigodny Ajahn Brahmavamso Mahathera (znany jako Ajahn Brahm), właściwie Peter Betts, urodził się w Londynie 7 sierpnia 1951 roku. Obecnie Ajahn Brahm jest opatem klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektorem ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradcą ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patronem Duchowym Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patronem Duchowym ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.
Artykuły o podobnej tematyce:
- Thanissaro Bhikkhu Papañca i ścieżka ku kresowi cierpienia
- Ajaan Sumedho Niedwoistość
- Bhikkhu Bodhi Przebywając pośród mądrych
Sprawdź też TERMINOLOGIĘ
Poleć nas i podziel się tym artykułem z innymi:
Chcąc wykorzystać część lub całość tego dzieła, należy używać licencji GFDL: Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję lub/i modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Można także użyć następującej licencji Creative Commons: Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0
Źródło: LINK
Tłumaczenie: Beata Wojciechowska-Dudek,
Redakcja polska: Iwona Ziewiec, Marcin Sulski, Alicja Brylińska
Polskie udźwiękowienie: sponsorowane przez anonimowego darczyńcę
Czyta: Aleksander Bromberek
Redakcja portalu tłumaczeń buddyjskich: http://SASANA.PL/